06.05.2024, 11:46 ✶
– Magia tych drzew musi jakoś wpływać na zmysły – odparła Florence krótko. Oczywiście, istniało wiele rzeczy, które mogły zadziałać w ten sposób. Zaklęcie mogło zwodzić Geraldine, wpływać bezpośrednio na zmysły kobiety. Coś wyciągnęło z jej umysłu potrzebne informacje i imitowało głosy znanych jej osób. To była jakoś bardzo złożona klątwa. Drzewa były zaczarowane. Naprawdę tkwili w nich ludzie i ich głosy przez przypadek brzmiały podobnie do głosu Astarotha i kuzynki Yaxleyówny…
Tak wiele możliwości.
I tak bardzo chciałaby spróbować tę klątwę przełamać, ale widziała już wyraźnie, że spokojne badania nie wchodzą w grę: trzeba będzie poszukać informacji i później spróbować tu wrócić. (Bulstrode nie wiedziała w końcu, że znalezienie tego miejsca wcale nie było takie łatwe i że to, że tutaj trafiły, szukając tej lokacji, było na swój sposób dziwne.)
– Śmierć to żadne rozwiązanie – oświadczyła. – Teleportujmy się najpierw tam, gdzie się spotkałyśmy. Na wszelki wypadek – poprosiła Florence. Nie była pewna, czy tutejsza magia w ogóle pozwoli na aportację, a w takim wypadku lepiej było próbować na krótszy dystans. Nie wspominając już o tym, że będzie czuła się lepiej, jeżeli upewni się, że obie wyrwały się z Lasu Wisielców – i dopiero z bezpiecznego miejsca skoczą już bezpośrednio do Londynu. Rozumiała zmartwienie Geraldine, ale bała się, co się stanie, jeżeli którąś z nich zniesie z kursu, i utknie tutaj sama, gdy ta druga wróci na Horyzontalną.
Ściana wyczarowana przez Yaxley zaczęła pękać pod wpływem uderzeń wściekłych gałęzi. Głosy umilkły, nie nawoływały już, uwięzieni – o ile to byli uwięzieni – nie prosili o pomoc i nie lżyli, za to same drzewa usiłowały pochwycić czarodziejki. Tarcza wyczarowana przez Bulstrode stanowiłaby drugą linię obrony, ale uzdrowicielka wcale nie chciała się przekonywać, jak długo ta wytrzyma. Florence zerknęła ostatni raz na Geraldine, a potem cofnęła się jeszcze kilka kroków i znikła z cichym pyknięciem, by pojawić się na polanie, na której się spotkali.
Dopiero tam poczuła, że jest jej trochę słabo. Miała chęć oprzeć się o najbliższe drzewo, ale nie odważyła się dotknąć pnia, choć tutaj kora wyglądała zupełnie normalnie.
– Matko Księżyca, mam dość przygód na najbliższy rok – powiedziała, a potem odetchnęła z ulgą, kiedy Yaxleyówna też się pojawiła. – Biegnij do brata – mruknęła. I sama chwilę później ponownie się aportowała.
Tak wiele możliwości.
I tak bardzo chciałaby spróbować tę klątwę przełamać, ale widziała już wyraźnie, że spokojne badania nie wchodzą w grę: trzeba będzie poszukać informacji i później spróbować tu wrócić. (Bulstrode nie wiedziała w końcu, że znalezienie tego miejsca wcale nie było takie łatwe i że to, że tutaj trafiły, szukając tej lokacji, było na swój sposób dziwne.)
– Śmierć to żadne rozwiązanie – oświadczyła. – Teleportujmy się najpierw tam, gdzie się spotkałyśmy. Na wszelki wypadek – poprosiła Florence. Nie była pewna, czy tutejsza magia w ogóle pozwoli na aportację, a w takim wypadku lepiej było próbować na krótszy dystans. Nie wspominając już o tym, że będzie czuła się lepiej, jeżeli upewni się, że obie wyrwały się z Lasu Wisielców – i dopiero z bezpiecznego miejsca skoczą już bezpośrednio do Londynu. Rozumiała zmartwienie Geraldine, ale bała się, co się stanie, jeżeli którąś z nich zniesie z kursu, i utknie tutaj sama, gdy ta druga wróci na Horyzontalną.
Ściana wyczarowana przez Yaxley zaczęła pękać pod wpływem uderzeń wściekłych gałęzi. Głosy umilkły, nie nawoływały już, uwięzieni – o ile to byli uwięzieni – nie prosili o pomoc i nie lżyli, za to same drzewa usiłowały pochwycić czarodziejki. Tarcza wyczarowana przez Bulstrode stanowiłaby drugą linię obrony, ale uzdrowicielka wcale nie chciała się przekonywać, jak długo ta wytrzyma. Florence zerknęła ostatni raz na Geraldine, a potem cofnęła się jeszcze kilka kroków i znikła z cichym pyknięciem, by pojawić się na polanie, na której się spotkali.
Dopiero tam poczuła, że jest jej trochę słabo. Miała chęć oprzeć się o najbliższe drzewo, ale nie odważyła się dotknąć pnia, choć tutaj kora wyglądała zupełnie normalnie.
– Matko Księżyca, mam dość przygód na najbliższy rok – powiedziała, a potem odetchnęła z ulgą, kiedy Yaxleyówna też się pojawiła. – Biegnij do brata – mruknęła. I sama chwilę później ponownie się aportowała.
Koniec sesji