08.05.2024, 09:24 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.05.2024, 09:37 przez Brenna Longbottom.)
Dalej siedzę z Morpheusem na kocu, podsuwam mu moją filiżankę po herbacie i zjadam ciasteczko
– Czy wspominałam już, że bardzo do twarzy ci w tej kamizelce? – spytała Brenna Morpheusa, na przemian racząc się ciasteczkami i popijając herbatę: wyjątkowo dziś sięgnęła po nią zamiast po kawę i przypomniała sobie, jak mocno herbatkę lubiła. Obok niej leżał też aparat, ale po ten na razie nie sięgała. Większość gości przywitała już wcześniej, teraz więc wodziła tylko pomiędzy nimi wzrokiem, wyłapując między innymi, że Bagshot podszedł do Erika.
Był jedną z bodaj zaledwie dwóch osób tutaj, która nie należała do Zakonu Feniksa. I Brennie absolutnie to nie przeszkadzało, bo Isaac raczej nie był materiałem choćby do wspierania Voldemorta, nie mówiąc o mrocznym znaku, a siedzieli na zewnątrz, nie w Warowni, ale i tak pomyślała, że Millie musi mocno mu ufać. Chociaż czy było w tym coś dziwnego? Spędzili razem siedem lat, a na roku mieli w sumie we wszystkich domach może ze trzydzieści parę osób.
– Widzisz w kartach coś ciekawego? Na przykład… co się stanie, jeśli zjem to ciasteczko? – dodała, obracając w palcach jedno z tych ciastek ze specjalnym efektem. Brenna pozostawała wobec takich rzeczy nieufna, zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch lat, bo lubiły wpływać na zachowanie, a ona z kolei bardzo pilnowała, by zachowywać trzeźwość umysłu. To znaczy, na tyle, na ile to w ogóle było możliwe w przypadku kogoś takiego jak ona.
Byli jednak w Warowni, w otoczeniu przyjaciół, na urodzinach Millie, i mogła spróbować chociaż jednego, tak by nie wyłamywać się z towarzystwa. Dla niej atmosfera nie była stypowa, raczej… rozleniwiająca. I trzeba było przyznać, że bardzo ją cieszyła, bo dobrze było przez chwilę po prostu posiedzieć na kocu, kiedy wokół były osoby, którym ufasz, przynajmniej do pewnego stopnia.
– No, nie spodziewałam się, że zaczną się tutaj tańce, ale w sumie chyba powinnam z Alastorem królem parkietu – skomentowała z odrobiną rozbawienia, spoglądając na Miles i Alka, ruszających by zatańczyć pod drzewami. – Co ty na to? – mruknęła po chwili wahania, ale nie, nie pytała o to, na ile sprawnie tańczyło rodzeństwo Moodych. Podsunęła mu swoją filiżankę.
Niezbyt wierzyła w przepowiednie.
Ale jutro ruszali jedną taką ścigać, może więc było warto?
!eatme
– Czy wspominałam już, że bardzo do twarzy ci w tej kamizelce? – spytała Brenna Morpheusa, na przemian racząc się ciasteczkami i popijając herbatę: wyjątkowo dziś sięgnęła po nią zamiast po kawę i przypomniała sobie, jak mocno herbatkę lubiła. Obok niej leżał też aparat, ale po ten na razie nie sięgała. Większość gości przywitała już wcześniej, teraz więc wodziła tylko pomiędzy nimi wzrokiem, wyłapując między innymi, że Bagshot podszedł do Erika.
Był jedną z bodaj zaledwie dwóch osób tutaj, która nie należała do Zakonu Feniksa. I Brennie absolutnie to nie przeszkadzało, bo Isaac raczej nie był materiałem choćby do wspierania Voldemorta, nie mówiąc o mrocznym znaku, a siedzieli na zewnątrz, nie w Warowni, ale i tak pomyślała, że Millie musi mocno mu ufać. Chociaż czy było w tym coś dziwnego? Spędzili razem siedem lat, a na roku mieli w sumie we wszystkich domach może ze trzydzieści parę osób.
– Widzisz w kartach coś ciekawego? Na przykład… co się stanie, jeśli zjem to ciasteczko? – dodała, obracając w palcach jedno z tych ciastek ze specjalnym efektem. Brenna pozostawała wobec takich rzeczy nieufna, zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch lat, bo lubiły wpływać na zachowanie, a ona z kolei bardzo pilnowała, by zachowywać trzeźwość umysłu. To znaczy, na tyle, na ile to w ogóle było możliwe w przypadku kogoś takiego jak ona.
Byli jednak w Warowni, w otoczeniu przyjaciół, na urodzinach Millie, i mogła spróbować chociaż jednego, tak by nie wyłamywać się z towarzystwa. Dla niej atmosfera nie była stypowa, raczej… rozleniwiająca. I trzeba było przyznać, że bardzo ją cieszyła, bo dobrze było przez chwilę po prostu posiedzieć na kocu, kiedy wokół były osoby, którym ufasz, przynajmniej do pewnego stopnia.
– No, nie spodziewałam się, że zaczną się tutaj tańce, ale w sumie chyba powinnam z Alastorem królem parkietu – skomentowała z odrobiną rozbawienia, spoglądając na Miles i Alka, ruszających by zatańczyć pod drzewami. – Co ty na to? – mruknęła po chwili wahania, ale nie, nie pytała o to, na ile sprawnie tańczyło rodzeństwo Moodych. Podsunęła mu swoją filiżankę.
Niezbyt wierzyła w przepowiednie.
Ale jutro ruszali jedną taką ścigać, może więc było warto?
!eatme
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.