Ishibashi Teruko obserwował scenę, która rozdzierała jego serce, bardzo metaforycznie, nie dosłownie, wyczuwał porażkę w powietrzu. Nie, nie i nie! To była jego zdobycz! Jego pióra lśniły purpurą zazdrości, gdy widział piękną damę o czarnych włosach i złotych oczach, jakże eteryczną w stroju driady, w towarzystwie innego mężczyzny. Cień zazdrości zwinął się w jego wnętrzu, gorący niczym płomień, gdy obcy mężczyzna podchodził do niej z uśmiechem, klękał przy niej i! Zakładał jej pantofelek? Teruko pragnął jednym skrzydłem ochronić jej delikatność, drugim zgnieść przeciwnika, lecz jego ciało było związane magicznymi węzłami obojętności. Co to miało być?
Jej złote oczy błyszczały, jakby zawierały w sobie całą tajemnicę wszechświata, a każde spojrzenie przypominało mu, jak bardzo jest oddalony od jej serca. W jej obecności obcy mężczyzna zdawał się jaśnieć blaskiem, który wypełniał jego ciemność jeszcze bardziej. Czuł, jak zazdrość pali go od środka, kradnąc mu spokój. Ishibashi Teruko, przebrany w majestatyczne pióra, zrozumiał, że miłość jest płomieniem, który może ogrzać, ale także spalić. Oczywiście dramatyzował w swoim nieszczęściu, gdyż kolejna dobra rzecz w jego życiu, czyli dojrzenie samotnej dziewczyny przy barze, której mógłby zaimponować, okazała się marną ułudą.
Wtedy padły słowa, na które nie zdążył odpowiedzieć, bo już odezwała się do swojego kompana. Jej głos, tak czysty i melodyjny, teraz brzmiał jak rozbita harfa, a słowa, które padały, były jak ostre kamienie rzucone na gładką taflę jeziora. W tym momencie, dama przestała być obrazem doskonałości, stając się istotą z krwi i kości. Z jej ust, które dotąd szeptały tylko słodkie słowa (w jego mniemaniu oczywiście), popłynęły przekleństwa, ostre i gwałtowne jak piorun w bezchmurny dzień. Jej złote oczy zapłonęły ogniem, a każdy jej dźwięk odbijał się echem w zaskoczonych uszach Teruko.
— Eeee — zaciął się na chwilę, po czym spojrzał na Isaaca z góry. Już miał pomysł, będzie udawał, że to tylko ktoś z obslugi. Pewnie tak było. Ha! Miał jeszcze szanse. — Nie widzisz, że rozmawiamy. Nie przeszkadzaj. Możesz przynieść nam drinki.
Tak jakby nie stali przy barze. Teruko sięgnął po dłoń Millie i ujął ją w swoją miękką dłoń.
— Bo tylko złączenie Smoka i Feniksa dostatecznie dobrze oddaje płomień mojego istnienia. Chcesz się przekonać? Jestem Ishibashi Teruko, jestem dziedzicem imperium magitechnologicznego.
O tak, pomyślał z zadowoleniem, to na pewno przekona ją, aby zostawiła tego łachmytę na rzecz jego towarzystwa! Nic nie imponowało kobietom tak, jak pieniądze i wizja luksusowego życia, skupionego na rodzeniu dzieci, oddawaniu ich niańkom i chodzeniu na zakupy. Kiedyś może jeszcze zajmowały się gospodarstwem, teraz od tego była również obsługa. Życie jak marzenie. Tamten na pewno nie mógł jej tego dać.
— No już, już, w podskokach — drugą ręką machnął na płowowłosego śmieszka. Wyglądał jak klaun, a on nawet nie był w stanie stwierdzić, w co niby ma być ubrany. Nie to, co on. Wcale nie myślał o tym, że strój jest niewygodny, a skrzydła zahaczają się o wszystko i wszystkich. Gdzie tamtemu do takiej kobiety, ubranej w najlepsze jedwabie, mógł to ocenić na oko już. Na dodatek perfekcyjnie wpisywała się w kanony urody japonii, czarne proste włosy, drobna sylwetka, wspaniale będzie wyglądać w kimono, a europejskie oczy dodadzą mu prestiżu. Oto moja europejska żona. Wspaniale.