Na pewno miałoby to swój urok, ale obawiałby się, że Morpheus wtedy zacznie podejrzewać u niego jakieś załamanie nerwowe, a tego jednak wolał uniknąć.
Dlatego też po prostu opadł na kanapę obok Longbottoma.
– To nie brzmi dobrze – mruknął, wodząc wzrokiem od filiżanki, do teczki, w którym było ukryte zdjęcie. Miłość i małżeństwo. W każdym innym przypadku nie brzmiałoby to znowu, aż tak tragicznie, wręcz przeciwnie, nie miał nic przeciwko miłości i małżenstwie, ale... No nie wyglądało to dla niego dobrze. Chciał zażartować, że najwyraźniej zostanie porwany niczym panna młoda i będą musieli go ratować i już nawet otworzył usta, ale... Ale jednak nie czuł się na siłach na żarty.
– My... – zawahał się, bo jak opowiedzieć w kilku zdaniach o tych latach? Jak wypowiedzieć na głos słowa, jednocześnie nasiąknięte naiwnością przeszłości, jak i smutkiem i wściekłością teraźniejszości? – Hm, poznaliśmy się na samym początku mojej ambasadury. Brakowało mi Anglii, a on był chyba pierwsza osobą, z którą zaprzyjaźniłem się na innym poziomie, niż zwyczajowe polityczne uprzejmości. Poza tym... Wiesz, chociaż nie pewnie nie wiesz, ty nie masz tego problemu, ale gdy jest się dość wybrednym, jeśli chodzi o gustowanie w mężczyzna, to ci który cię zainteresowali bardzo mocno pozostają w pamięci. A potem... Potem było dobrze, tak przynajmniej myślałem, aż nie zaproponował mi przemiany. Odmówiłem. Kilka tygodni później Tony poprosił mnie, abym wrócił, a ja się zgodziłem i hm... Tutaj chyba mamy różne wersje tej historii, bo dla mnie fakt, że złamał mi żebro było jednoznacznym zerwaniem, ale jak widzisz Jean ma inne zdanie na ten temat.
Westchnął ciężko i przejechał palcami po włosach.
– A wspominałem jeszcze, że gdy dostałem ten list, następnego dnia obudziłem się z bólem w nadgarstku jakby ktoś ze mnie pił krew? Ale to chyba już po prostu moja psychika chciała mnie nastraszyć – dodał jeszcze z nerwowym śmiechem, obserwując taniec dłoni Morpheusa, gdy te tasowały karty.
Jonathan, nie znał się może doskonale na jasnowidzeniu, ani tarocie, ale miał dziwne wrażenie, że histeryczny śmiech przyjaciela nie był dobrym znakiem. Nie pomagało też to, że nie do końca rozumiał co pokazały mu karty, a sam chętnie teraz, by się histerycznie pośmiał.
– Morphy... – zaczął, bardzo poważnie patrząc w oczy przyjaciela. – Bądź ze mną szczery. Czy wszystko sugeruje, że dla dobra was wszystkich powinienem dać mu się przemienić i zaszyć się gdzieś we Francji? – Nie żartował. Chciałby, bo ani trochę mu się to nie uśmiechało, ale mówił całkowicie poważnie.