• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[22.08] Księżycowy Staw – Herbatka po obiedzie

[22.08] Księżycowy Staw – Herbatka po obiedzie
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#11
14.08.2024, 13:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.08.2024, 13:29 przez Heather Wood.)  

- Po trzech razach się zeruje, jak to? Serio jest ktoś kto się bzykał tyle razy z śmierciożercą, FUUUUUUJ. - Na samą myśl o podobnych praktykach robiło jej się niedobrze. Nie mogła sobie wyobrazić jak w ogóle można było dopuścić do takiej sytuacji. To było zbyt wiele na jej niezbyt wielki umysł. Przerastało ją myślenie o tym, jeśli dalej będzie to robić to zaraz zwymiotuje, a tego zdecydowanie wolałaby uniknąć.

- Naprawdę istnieją ciastka dobre jak seks? Może po prostu jeszcze nigdy nie zaznałeś w pełni tego uczucia, które pojawia się podczas idealnego zbliżenia... - Zawiesiła na Hardwicku wzrok na dłużej, trochę się jej go nawet zrobiło szkoda, że mimo tego iż był taki stary, to jeszcze nie zaznał w pełni tego, jakie życie może być piękne, kiedy się trafi na odpowiednią osobę.

Słuchała dalej Thomasa, i prychnęła słysząc jego kolejne słowa. - Jak na młodzika, dobre sobie, wiem, że jestem lepsza od większości starszych ode mnie i bardziej doświadczonych. - Skromność chyba była cechą o której istnieniu nie wiedziała, niestety nie miał jej kto nauczyć, i chyba było już za późno, żeby miało się to zmienić. Ruda uwielbiała zadzierać nosa.

- Naprawdę byś chciała tu mieszkać? To miejsce śmierdzi. - Dodała jeszcze Ruda do Millie, gdy usłyszała jej słowa. Jak dla niej póki co ta rezydencja była raczej ruiną, a nie miejscem w którym można mieszkać.

- Ty nie, Erik jest wujkiem przez to, że Brenna to trochę moja mama, ciągle mnie poucza. - Chciała wytłumaczyć na czym polega ten myk. Patrzyła na Moody, kiedy ta zaglądała do jej filiżanki. Kurde, nie spodziewała się, że umie czytać z herbaty, ciekawe. - Okno, to co? - Bo nie dopowiedziała, a Heather chciała się tego dowiedzieć, szczególnie, że ona sama zaczęła o tym mówić. Okno, że ma wyskoczyć przez okno? Wolałaby nie.

Zaśmiała się głośno, kiedy Thomas F. zaczął mówić. On niby też był stary, ale całkiem śmieszny, może wcale nie najgorsze było to towarzystwo dziadersów. Będzie musiała opowiedzieć o wszystkim Camerononowi, jak wróci do Londynu, chociaż może lepiej nie, różnie reagował na to, co robiła w wolnym czasie.

Rzut 1d6 - 1

W pewnej chwili zmrużyła oczy. Zafascynowało ją światło, które zaczęło odbijać się przez szybę. Nie zastanawiała się zbyt długo, tylko rapotwnie uniosła z miejsca, jakby zapraszało ją do siebie. Wyciągnęła dłoń w kierunku okna, jakby chciała zobaczyć, jak światło będzie się zachowywało, kiedy padnie na nią. To było niesamowite.

Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#12
19.08.2024, 19:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.08.2024, 19:17 przez Thomas Hardwick.)  
Zaczął się śmiać na reakcje Heather, która jednocześnie miała w sobie tą beztroską, głupią dziecinność młodego człowieka, jak i pewne doświadczenie, zdecydowanie należące do dorosłego świata. Widział w niej trochę swoje siostry, które widział jak bardzo głodne były świata, a jednocześnie tak mało jeszcze rozumiały z tego co czasem mówił.
- Dlatego zaznaczyłem, że wszystko zależy od ciastek i od osoby. Szczególnie od tego drugiego. - Mrugnął do niej. Miał za sobą różne przygody, także te które były kompletnym niewypałem, dlatego nie bał się prawdziwości tego porównania.
Rozumiał jednak, ż Heather była w tej chwili po uszy zakochana, lepiej niż ktokolwiek tutaj by przypuszczał. Szczególnie, że sam z łatwością mógł przypomnieć sobie jak smakowały usta Geraldine. Zdecydowanie przyćmiewały wszelkie słodycze świata.
Zamyślił się chwilę, gdy usłyszał, że Millie chciałaby tu zamieszkać. Spojrzał na otaczające ich ściany. Było co prawda nadal brudno, cała posiadłość wymagała remontu, poddasze jednak miało pewien klimat, który Thomas polubił. Stworzyli już parę zabawnych i miłych wspomnień w tym miejscu i nagle dotarło do niego, że czuje się tu dobrze, mimo ghuli, duchów i boginów.
Tak, potrafił dostrzec czemu Millie upodobała sobie ten budynek.
- Jeśli czujesz, że to miejsce dla ciebie, to nie widzę powodu dla którego byś nie miała zająć któregoś z pokojów. To jedno z bezpieczniejszych miejsc pewnie, zresztą, sam może nad tym pomyślę. Wiecie, Warownia to świetne miejsce,  uwielbiam Brennę i Erika, oraz kocham wszystkie tamtejsze psy - wyszczerzył się na te słowa - ale czasem mam wrażenie, że za bardzo wykorzystuję ich gościnność. Źle się z tym czuję, a jednocześnie wiem, że nie puszczą mnie samopas, bo z nich za dobre dusze. - Westchnął, pocierając kark. Był lekko zawstydzony swoją sytuacją. Czasami też potrzebował trochę oddechu od rodzeństwa i ich rodziny, oraz innych domowników, których było zawsze pełno.
Może to naprawdę nie był taki głupi pomysł?
Zaśmiał się, gdy dostał całe tą przemowę od Thomasa. Naprawdę uwielbiał tych ludzi i czasami czuł się, jak gdyby stawali się powoli jego kolejną, tym razem czarodziejską rodziną. Nie wiedział, czym sobie na to zasłużył, miał jednak zamiar o nich wszystkich dbać.
- Jesteście dla mnie za dobrzy. Pamiętajcie, odwdzięczę się za to choćby nie wiem co. Za to, że jesteście i się wtrącacie. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy i nie wiedział, czy to przez herbatkę, czy przez to, że otaczali go tak wspaniali ludzie.

Rzut 1d6 - 2


Słyszał ich oddechy. Żyli, byli tu przy nim, a ich bicia serca zapewne łupały w piersiach tak jak i jego. Synchronizowały się z uderzeniami Millie, z nim samym, z jego myślami. Słyszał, nie tak dobrze jak wtedy, gdy bywał psem, a jednak intensywność rytmu który się wokół niego tworzył był silniejsza niż nawet przy zwierzęcych zmysłach. Zaczął się lekko kołysać do melodii, która rodziła się wokół uderzeń Millie, biciem ich serc, szuraniem ich ubrań, każdym wdechem i wydechem. Nawet nie wiedział, że zaczął nucić. Nie wiedział dokładnie co, nie było to aż tak ważne. Nie, gdy wszytko zaczynało splatać się we wspólną muzykę ich żyć. Byli tacy malutcy, wciśnięci w piosenkę świata.
Zaśmiał się na tą myśl.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#13
29.08.2024, 23:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2024, 12:32 przez Millie Moody.)  
– Okno to... okno to przyjaźń, to pomoc od przyjaciół... – zapatrzyła się nagle w to samo okno w które patrzyła Heather, jakby słyszała ten sam rytm, ten sam puls właśnie stamtąd. Mimowolnie podniosła się, zgarniając ze sobą kilka serpentyn. Powoli. Jakby ciągnął ją sznurek przeznaczenia. Nie nie, nie chciała wyskoczyć, to byłoby bardzo głupie. Księzycowy Staw nie potrzebował już więcej śmierci, potrzebował życia. Tyle życia, tyle magii, która kreuje, a nie niszczy.

– Nie wiem, czy by zamieszkał. Cały czas myślę... cały czas, że lepiej byłoby mu beze mnie – odpowiedziała z opóźnieniem na zapewnienia Thomasa, który widział to co z zewnątrz, ale nie to co kotłowało się w środku. Nie to co przynosiło w bezsenne noce czarną wodę na młyn autodestrukcyjnych myśli, a co teraz wyciekało z niej.

kap kap kap

Staw domagał się pieśni, staw, który chwilę temu wypełniał jej płuca, gdy złapana przez nieumarłego ciągnięta była na dno. Aż na dno.

kap kap kap

Woda kapała rytmem wystukiwanym przez opuszki palców, aż nagle Millie zacisnęła pięść i kilkukrotnie zastukała w niemalowane belki, aby dać ujść negatywnej energii.

– On nas woła, chodźmy tam, weźcie ciastka, weźcie serpentyny, potrzebujemy dać mu coś od siebie. – sięgnęła po różdżkę lekko się kołysząc. Sny stawały się bardzo plastyczne, może to też był sen. Dom stawał się kolorowy, ciepły, miły. Dom rodzinny, dom w którym każdy jest chciany, każdy jest zauważany. Bezpieczny. Oddała mu swoje marzenie i ruszyła prowadząc korowód, dolewając im herbaty, na nowe wróżby, na nowy los, nucąc pieśń, którą przyzywała tu Matkę miesiąc temu, aby strzegła tych, których Millie kochała jak własną rodzinę.

Tak też się stało, że przenieśli się na zewnątrz w to popołudnie, które nie było tak złote, jak jej urodziny, ale skrzyło się wilgocią osadzoną na zieleni. Kroki Millie prowadziły w jedną stronę, na piknik, na taniec, boso tańczyła wśród traw słysząc melodię, którą chciała im dać i robiła wszystko by podzielić się nią z bliskimi, czując do cna potrzebę bycia z nimi w tym miejscu. Tak się czasami działo, że impreza przenosiła się gdzieś, ale nie pamiętałeś kroków, które Cię tam zaprowadziły. Tylko uczucie, tylko wrażenie, tylko przestrzeń.

– O tam Tomek ogarniał wiedźmę, a ja tam o... oberwałam z trupa. – opowiadała im kołysząc się nie za blisko tafli. Nie chciała pływać, nie chciała być znów pożarta przez wodę. Żywioły zbytnio lubiły ją zjadać, ale powiew powietrza od lasu był rześki i przyjemny, lekko mulisty zbiornikiem wodnym, a słońce przyjemnie dotykało skórę. Odetchnęła pełną piersią.

– Lubicie łowić ryby? Takie co pływają w wodzie, takie co... co pływają. Będą pływać, prawda? Alastor tak lub wędkować, nigdy nie oszukuje... magią. Nigdy – Ile filiżanek wlała w siebie po drodze? Dwie? Trzy? Język zdrętwiał jej lekko, serce waliło od tańca i pulsu ziemi, który stawał się coraz szybszy i szybszy. Potknęła się i upadła na ziemię. Usłyszała śmiech. Jej własny śmiech. Chyba.

Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#14
30.08.2024, 18:09  ✶  
wiadomość pozafabularna
Emocja: Refleksja
Zmysł: Węch

Drgnął po słowach Millie skierowanych bezpośrednio do niego, niby nie było w nich nic nadzwyczajnego, jednak w Figga uderzyły one jak obuchem. Wbrew pozorom rozumiał on ją nad wyraz dobrze, może nie znał jej faktów i nie był świadom jej demonów to jednak byli sobie bliżsi niż oboje mogli podejrzewać. Dobrze znał ten tok myślenia, przecież nie różnił się tak bardzo od jego. Nurzanie się w smutku i goryczy - był tam, a może nadal był tylko tak dobrze udawał - wiecznie uśmiechnięty i sypiący żartami z rękawa. Zasępił się wiedząc, że te demony nie są tak proste do pokonania. Stwarzanie iluzji, że się trzyma tak jak reszta z nich, że wszystko jest w porządku, bo inni nie potrafią dojrzeć w nas tego co my, więc musi to być tak małe, że nie znaczy to nic. Że o wiele prościej jest po prostu odrysować krąg za którym ukryje się prawdę, ale potem już nie wiesz czy chcesz doczekać jutra, jak powiedzieć coś gdy słów brak. Potrząsnął głową czując, że znów stacza się w złym kierunku nie mógł pozwolić sobie na nurzanie się w smutku.

Był tu najstarszy (no dobra drugi Thomas nie był wiele młodszy, nie zamierzał też zuchwale uważać, że jest najbardziej doświadczony przez życie bo zapewne taki nie był), ale czuł swego rodzaju obowiązek opieki nad nimi, dlatego nie mógł zostać w środku kiedy ruszali nad staw. Tak jakby mógł, gdy tylko Moddy'ówna wspomniała o stawie nogi same go tam pokierowały. Miałą rację, że ich ciągnie ku przyrodzie, musieli iść nad staw! Nie zamierzał z tym walczyć i poddał się temu. Sięgnął po różdżkę i lewitował za nimi dzbanek z herbatą, filiżanki i talerz z ciastkami - tworząc z tego orszak dygoczący w rytm muzyki, którą grała w uszach chyba tylko Thomasowi, a na pewno trochę fałszowała, albo to jego stare kości były tak zastane od siedzenia na poddaszu.
- Tym razem już bez balonów z gumek? - przecież nie mógł nie rzucić dowcipu kiedy była okazja, a taka nadarzyła się po wspomnieniu o serpentynach.

Kiedy wyszli na zewnątrz uderzyło go w nozdrza to jak wiele zapachów unosiło się wokół. Zapach wilgotnej trawy, pobliskiego stawu, niedalekiego lasu - miał wrażenie, ze zaraz zakręci mu się głowie od tej kanonady przeróżnych doznań węchowych. Nieomal upuścił lewitowane naczynia od tego natłoku, ale w porę się zdołał opamiętać. Przelewitował je na ziemię nieopodal stawu, byli przeniesieni na zewnątrz, bliżej natury, która zdawała ich do siebie wzywać.
- Czujecie to? Jak zapach stawu łączy się z lasem tworząc harmonię, uzupełnia się tworząc jedno - nie dbał o to czy mówi składnie i zrozumiale, potrzebował to z siebie wyrzucić. Wszystko wokół zdawało się mieć swój zapach, nawet promienie słońca nadawały inny zapach rzeczom, na które padały.

-Cóż, ma rację, łowienie magią to już nie łowienie - co jak co, ale Alastor miał rację, że odrzucenie magii na rzecz łowienia ryb było wręcz "obowiązkiem" - inaczej przecież to było zwykłe czarownie, a to byle głupek z różdżką by potrafił. Zaśmiał się widząc, że Millie nagle postanowiła odpocząć na trawie. To było wspaniałe, a może by tak się położyć, poczuć bliżej zapach ziemi i trawy, popatrzeć na chmury.
- Ej to zajebisty pomysł - zwrócił się do leżącej na ziemi. - Kiedy ostatni raz położyliście się na trawie i mieliście odwagę nie mówić nic? - zapytał reszty i sam chciał w efektowny sposób rzucić się na trawę, poczuć bliskość natury, zamknąć oczy i delektować się jej zapachem. Tylko, że coś gdzieś poszło nie taki zapomniał, że mokra trawa nie zadziała jak hamulec. Zdziwiony nie zdążył nawet krzyknąć, a reszta mogła usłyszeć  głośny plusk, gdy przejechał po trawie i wpadł do stawu.
Wynurzył się dosłownie chwile po tym, plując i parskając zawzięcie podczas gramolenia się z ziemi na brzeg. Pokryty wodorostami i mułem - cóż, nikt z pozostałej trójki nie był bliżej niż natury niż przemoczony Figg pokryty wodorostami niczym kamień z dna stawu. Kiedy już znalazł się na lądzie zwalił się na plecy i zaśmiał się głośno.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#15
04.09.2024, 20:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2024, 00:12 przez Heather Wood.)  

- Mam wielu przyjaciół, naprawdę ich lubię, ale nie potrzebuję pomocy, pomocy w niczym. - Powiedziała Ruda bardzo lekkim i przyjemnym, wręcz melodyjnym tonem głosu nadal wpatrując się z ogromną fascynacją w to światło, które przebijało się przez szybę. Było niesamowite, dlaczego nigdy nie widziała jakie światło jest piękne, jak się mieni? Zbliżała swoją rękę w stronę szyby i ją odsuwała, obserwowała przy tym dłoń. To było niesamowite.

Z rozmyślań na temat światła wyrwały ją słowa Millie. Kto ich wołał? Dlaczego ona nie słyszała tego wołania? Nie miała pojęcia, ale nie zamierzała też stawiać oporu. - Chodźmy więęęc. - Poruszała się lekko, czuła, że jej nogi się uginają jakoś tak bardziej niż zwykle, jakby unosiła się nieco nad ziemią, jakby grawitacja stawiała mniejszy opór, ale dzielnie podążała za swoimi towarzyszami.


Wyszli na zewnątrz. Ruda zatrzymała się na moment. Tutaj dopiero zrobiło się kolorowo. Uderzyła w nią intensywność barw otoczenia. Nigdy jeszcze nie widziała świata takim kolorowym. To było niesamowite. Ruszyli w kierunku stawu.

Heather usiadła na ziemi, wzięła w dłoń źdźbło trawy i przyglądała mu się uważnie. Było tak intensywnie zielone, chyba nigdy jeszcze nie widziała aż tak zielonej trawy. - Ta trawa, widzieliście kiedyś równie zieloną trawę? - Rzuciła w eter.

Nie miała pojęcia o co chodzi z balonami z gumek, wolała w to nie wnikać, bo wydawało jej się to bardzo abstrakcyjne. - Ktoś rzucił w ciebie trupem? - Bardzo powoli odwróciła swoją głowę w stronę Millie, aby się jej przyjrzeć.

- Nigdy w życiu nie łowiłam ryb, po co się to robi? Czy to ma sprawiać frajdę? Jaka to frajda tak bez magii? - Musiało to trwać godziny, ryby chyba nie lubiły kiedy wokół były głośno, a to łączyło się z milczeniem. Wood by chyba umarła, gdyby tyle czasu miała siedzieć w ciszy.

Przeniosła wzrok na staw, który mienił się milionem kolorów. Był niesamowity, błyszczał, nie miała pojęcia, że natura może stworzyć coś tak pięknego.

- Nie umiem nie mówić nic. - Dla niej to wcale nie był zajebisty pomysł, wręcz przeciwnie nieco ją przeraził. Leżenie na trawie za to wydawało jej się być całkiem dobrym pomysłem. Postanowiła się nim zasugerować. Wyciągnęła nogi, położyła sobie ręce za głowę i leżała. Wpatrywała się w niebo. Chmury układały się w przeróżne wzory, a promienie słońca się przez nie przebijały. Nie mogła odwrócić wzroku, chociaż czuła, że oczy zaraz zaczną jej łzawić.

Kiedy tak sobie leżała i patrzyła w niebo ogarnęła ją błogość. Nie miała pojęcia co się działo, dawno nie czuła się tak lekko, naprawdę zrobiło się przyjemnie. Promienie słońca miziały jej skórę. Przymknęła w końcu oczy. Nie trwało to długo. Odpłynęła na dobre, zasnęła na tej trawie, bo tak jej się zrobiło błogo. Nie zdążyła przed tym wspomnieć swoim towarzyszom o tym, że ogarnęła ją senność, cóż na pewno prędzej, czy później się o tym zorientowali. Dziwny to był dzień.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#16
26.09.2024, 12:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2024, 12:48 przez Millie Moody.)  
Rozpełzli się jak robaki nafaszerowane grzybem, którego nikt nie powinien z nich jeść. Rozpełzli się po okolicy szukając swoich korzeni, swoich domów, energii, szukając pośród zieleni i błękitu prawdy o sobie, w poszumie drzew, w zapachu jeziora.

Hardwick był z nimi, milczący, otumaniony, on pierwszy upadł, jeszcze niedaleko ścieżki. Dalej Heather zachłyśnięta niebem, refleksami na chmurach i miękkością łoża, z którego mogła to wszystko oglądać. Piękno. Prawdę. Doskonałość.

Millie upadła niedaleko niej, ale gnana melodią, którą słyszała tylko ona, deszczem tańczącym bez wody, turlała się po chwastach, narażając skórę na ranki i oparzenia, dotkliwie próbując swoje ciało, swój i tak już skołowany błędnik, swój śmiech swoje płuca. W końcu wpadła w topielca, znajomy zapach uderzył ją w nozdrza, a chłód bijący od mokrych ubrań ocucił nieco. Wspięła się na niego na tyle, by jego brzuch stał się poduszką dla głowy zdobnej w kłosy i kwiaty zebrane podczas tej szaleńczej toczącej się wędrówki.

– Witaj Stawie, oto ja, ziemia, przyszłam do Ciebie zapłakać nad martwym, które pływa na dnie Twojego istnienia. Oddaj mi ciała Stawie, a ja dam Ci życie, za którym tak tęsknisz... – szeptała cicho śmierdzącej mułem wodzie, która nie wiedzieć czemu przyjęła ciało i kształt Thomasa Figga, ale nie jej poddawać w wątpliwość decyzje Księżycowego Stawu. Błądziła myślami przetleniona i zamroczona narkotykiem, nie będąc wcale pewną czy deszcz pada, czy nie pada, czy jej nogi wrastają korzeniami w trawę, czy jak w Windermere grunt pochłania ją w końcu, aby stała się jednym. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz, jak jej kiedyś powiedziano. Chciała jednak tu, w tym miejscu, chciała żyć i było to dziwne, nikomu nieobiecane chcenie. – Albo zabierz mnie Stawie, zabierz i pokryj czernią, ale tak by mój brat nie płakał po mnie. – dodała nagle zupełnie poważnie, uciekając myślami do śmierci, która wpisana była w życie z całym swym rozkładem. – Boisz się śmierci Stawie? A jeśli się jej boisz, to czy boisz się życia tak samo mocno, jak ja? – Wizja wróciła silna, wizja z mugolskiego ośrodka Windermere, twarzy rozrywanej roślinami, ust z których wychodziło robactwo. I cisza i spokój pęt, które obroniły się przed zaburzoną równowagą. A w sercu Millie zagościł lęk i pragnienie, konflikt, którego sama nie potrafiła rozwiązać.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#17
28.09.2024, 03:21  ✶  
Nawet nie zorientował się, że w tym całym pochodzie pogubili się jak małe kaczki w gęstej trawie pozostawione samopas. Czy zdawał sobie z tego sprawę? Niezbyt, otumaniony herbat z grzybów zatracił się w odczuciach, w doznaniach, których wcześniej nie czuł.

Drgnął czując ciężar na swoim brzuchu i jak normalnie Thomas zazwyczaj wywinąłby się w jakiś sposób od kontaktu fizycznego tak w tej chwili jedynie zerknął kto to zaczął używać go sobie jako poduszki - choć nawet gdyby nie zerknął to usłyszałby zaraz głos Millie.
Sam nie był już pewien czy to glona i woda skapują z jego ciała na ziemię czy może to on zaczyna się z nią łączyć w jedno - stać się jednością z ziemią, zapuścić korzenie i już nigdy się nie ruszyć. A może rozpłynąć się i dołączyć do wody, być cennym płynem dającym życie.
- Witaj Ziemio - przywitał się cichym szeptem i przymykając oczy zaciągnął się mocno, aby móc poczuć otaczającego go zapachy ze zdwojoną siłą. Dominujący zapach mułu i glonów mieszał się z czymś delikatniejszym, bardziej ulotnym i suchym zapachem. Pachniało mu latem, polnymi kwiatami, trawą i zbożem, zdecydowanie były to owoce ziemi - tylko dlaczego nawiedziła go w postaci Millie Moddy? Nie miał pojęcia, ale nie zamierzał kwestionować jej wyborów. Bezwiednie pozwoli swojej ręce przeczesać włosy leżącej mu na brzuchu kobiety, wydawało mu się to w tej chwili tak naturalne jak oddychanie, bo czy woda nie powinna dbać o ziemię? Dlatego dopóki by go nie przegoniła to miarowym, leniwym ruchem przeczesywał jej włosy swoją mokrą dłonią. - Nie mogę ci Ziemio oddać tego co martwe pływa na mym dnie, to utrzymuje mnie żywego. Moje wody tak spokojne, to wzbudzało by je aż zanadto. Jesteś pewna Ziemio, że to za życiem jest mi tęskno?- sam również nie wychodził ponad. Choć nie do końca dopływał do niego sens słów, to w swoich domysłach snuł swoją wizję tej rozmowy, dlatego nie zdziwiłby się, gdyby jego odpowiedzi nie miały żadnego sensu dla Millie. W tej chwili Thomas jeszcze nie do końca pojmował, że rozumieli się bardziej niż był w stanie pojąć, oboje wiedzieli jak to jest czuć się że cały czas się tonie i jedynie w krótkich chwilach, bardzo rzadkich, przypominać sobie, że umie się pływać - a potem zapominali i tonęli znowu. - Nie mogę Ziemio odebrać innym smutku... Mogę tchnąć w ciebie nowe życie, obmyć cię wodą, która tchnie nowe siły w ciebie, sprawić, że susza mini i poczujesz znowu moc - miał wrażenie, że staje się płynny niczym sama woda, że jest faktycznie zrobić to co mówił. Nie potrafiłby sprawić, że ktoś nie poczuje smutku po utracie jednej z bliskich mu osób, ani tym bardziej nie potrafiłby odebrać życia komuś niewinnemu. - Więc przeciągnij moje ciało przez piach, aż stanie się żyzny, a potem odwróć i przeciągnij raz jeszcze - dodał zatrzymując na chwilę ruch swoich palców w jej włosach. Te dwa pytania, które zadała. Miał wrażenie jakby pochłonęła go woda, jakby coś odebrało mu zdolność oddychania, a jednocześnie nie sprawiało, że się dusi.
- Nie, jestem gotów na jej spotkanie od dawna, powitałbym ją jak starą przyjaciółkę - wróciła do niego wizja wieży w Hogwarcie i tego krótkiego spadania z niej, ułamki sekund, które mogłyby zdecydować o tym, że nie byłoby go tutaj. Ale czy obawiał się śmierci, nie kłamał, nie próbował być odważny na pokaz, spotykał się ze śmiercią kilka razy, co prawda nigdy bo on ją zapraszał. Nie wiedział co jej odpowiedzieć, czy bał się życia? To zależy... Jak chyba wszystko w jego życiu, obwarowane to było kilkoma zmiennymi, nic nie mogło być proste. - Przeraża mnie pustka... Samotne życie, gdzie nie ma nikogo, a pustka pożera cię od środka, nie ważne jak bardzo próbujesz ją zapełnić ona pochłania wszystko i wciąż się powiększa... - wraz z tym jak mówił jego głos stawał się coraz cichszy, zdradzał jej coś co do tej pory znały jedynie trzy osoby poza nim samym, za wizerunkiem wiecznie roześmianego śmieszka poza kontrolą kryło się coś innego, co bardzo rzadko było dopuszczane na światło dzienne przy innych. Jak woda, nieokiełznana potrafi wezbrać i drążyć wszystko wokół, nie tylko dając życie ale i odbierać, tak poczuł przypływ mocy, jakby wcześniejsza kąpiel w stanie tchnęła nie tylko wodę i glony w jego ubranie ale też i nowe siły. Delikatnie przeczesał jej włosy w niemal ceremonialnym geście, aby powrócić do ich miarowego przeczesywania palcami. - Więc daj mi swój lęk Ziemio, zaopiekuje się nim dla ciebie, odzyskasz siły i zaczniemy od nowa. Chcesz? Wypłaczemy to w ogniu i odzyskasz kontrole... A ja przyniosę ci żonkile i złapię cię zanim zwój znajdziesz sposób by dobić do dna... I zaczniemy od nowa... - choć czasami głos mu się łamał i był cichy to jednak towarzyszyła mu swoista moc i pewność, nie ważne jak bardzo sam był zepsuty, dla innych potrafił wykrzesać siły o które nie podejrzewałby, że je jeszcze posiada.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#18
03.10.2024, 15:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.10.2024, 15:12 przez Millie Moody.)  
Leżała na nim słuchając w milczeniu, zasłuchana w chlupot wody, otoczona mulistym powietrzem, brudna dnem z którego wyłonił się Duch. Sama wtapiała się w w trawę, każde brzęczenie, każdy turkot przeciskanej między źdźbłami żukowej kuli, każda świst wypełniał miarowy puls, hipnotyzujący puls tego miejsca.
- Przeraża mnie pustka... – szeptała za nim słowo po słowie, niczym słowa przysięgi wyciągajac się za dotykiem chłodnych wodorostów, które wplatały się w jej włosy. Ziemia i woda, stateczne, bezpieczne, chłodne, żywioły tak im obce, tak bardzo przez nich upragnione. – Samotne życie, gdzie nie ma nikogo, a pustka pożera cię od środka, nie ważne jak bardzo próbujesz ją zapełnić ona pochłania wszystko i wciąż się powiększa... – Łzy zeszkliły się w złotych oczach, ale dotyk trwał, a kolejne obietnice nawadniały jej duszę, dawały wypuścić korzenie. Wysunęła się bardziej, przeciągając jak drobna czarnofutra kotka, ufając procesowi zaplatania metafizycznych warkoczy, czując jak jej istnienie przenika przez wodę i ziemię, jak stają się jednym w objęciu natury.

A potem powiedział to, powiedział o ogniu, a przez ciało przeszedł mimowolny dreszcz i jak ślimak zwinęła się w sobie, zabierając głowę, zabierając ciepło turlającego się przed momentem po trawie ciała. Osłoniła głowę przyciskając zgięte kolana do piersi, drżąc spazmatycznie, nieustannie i chlipiąc gwałtownym szlochem.
– Nie ogień, proszę, błagam Stawie, nie ogień. Ogień pali Ziemię, zabiera z niej wszelkie życie, ogień gaśnie, pozostawiając tylko Czerń. – Huk płomieni dudnił nad nią, żar wypalanej w Kniei bruzdy, przeraźliwe krzyki ludzi, i Ciemność, pustka która wylazła z niej i pochłonęła jej ciało i duszę w niebyt.

Nieistnienie.

Niekochanie.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#19
03.10.2024, 23:35  ✶  
Poddał się przeczesywaniu źdźbeł jej włosów w delikatnym niemal sakralnym ruchu, jakby każdy jego ruch sprawiał, że życiodajna woda wsiąka w ziemię i sprawia, że życie może w niej istnieć. Wsłuchiwał się w drżenie ziemii, które sprawiało, że jego wody poruszały się niespokojnie.
Powoli zatracał się w tym kto mówi co, Ziemia i Woda lękające się tego samego - cóż za ironia losu, że oba te żywioły potrzebowały się wzajemnie aby móc stworzyć życie a ich największym lekiem było to samo. A może ziemia była jego echem? Gdzieś tam w głębi swojej świadomości próbował rozgryźć to co się działo... Czyż naprawdę oboje byli tak samo zepsucie... Choć nie zepsuci, samotni w tłumie.
Nawet nie wiedział jak bardzo woda utożsamia go, że to nie był wcale przypadek, że wpadł do stawu. Przecież w normalnych warunkach woda była życiodajnym płynem kwintesencją tego co niezbędne do życia, bo nic bez wody nie może przetrwać. Ale jednocześnie pustym w środku, potrzebującym czegoś co go wypełni, czegoś co go ukształtuje. I faktycznie czuł się niczym bezkres oceanu, gdzie próbował zapełnić go relacjami z bliskim, śmiechem, przygodami... I szukając szczęścia wśród tego brudnego świata. Wszystko to jednak sprawiało, że owa pustka nie zmniejszała się.
- A gdy otwierasz oczy pustka boli jakbyś skórę ciął - szeptał dalej, pozwalając aby jego palce niczym strumienie wody zwilżały cały czas źdźbła włosów Ziemi tworząc nieprzerwaną ciągłość połączenia między nimi. - A serce z umysłem zakład chce, które pierwsze na kawałki się rozsypie - cichy szept niczym spokojny szum wody wydobywał się z jego ust.
Czy jednak dualizm wody nie sprawiał, że pasowała do Thomasa jak gwiazdy do nocnego nieba? Gniew tego żywiołu jest nie do okiełznania.

Jednak to co stało się w następnej chwili - na to nie był przygotowany, kiedy Millie skupiał się w sobie poczuł osamotnienie, przecież woda bez Ziemi nie może stworzyć niczego, potrzebuje jej. Tytanicznym wręcz wysiłkiem zmusił się, żeby się poruszyć, jego ciało zdawało się być ciężkie, niezdolne do ruchu, jakby faktycznie nie mógł zmieniać samodzielnie swego kształtu, woda przecież z reguły nie porusza się sama z siebie. Przesunął się obejmując ją w swoim uścisku przytulając niczym morze półwysep.
- Nie bój się Ziemio, żaden ogień nie tknie twych połaci. Ujarzmię go niczym niesforne kocię, sprawię, że będzie niegroźną iskierką, wszak to przede mną on klęka - szeptał do niej kiedy jego "wody" obmywały ją nie pozwalając poczuć pustki, żeby mogła odczuć obecność obok siebie. - I choćby jego gorąc miał sprawić że zniknę to nie pozwolę, aby języki Ognia wypaliły życie na tobie, Ziemio jak spokojne wody przypływu obmywają plaże piasku, tak jego głos płynął do niej. I może Millie nie zdawała sobie z tego sprawy, to Thomas faktycznie miał na myśli to co mówił, herbata z grzybów tutaj nie miała nic na nic wpływu, mówił prosto z serca.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#20
07.10.2024, 22:45  ✶  
Od przekroczeniu progu domostwa, od pierwszych kroków w ciemnej przestrzeni, od pierwszego spaceru nad Staw. Czuła całą swoją wątłą, niedożywioną piersią, że to jest jej miejsce, że to jest przestrzeń, która cierpi, ale przez to, w energetycznym ujęciu, jest ona przestrzenią bliźniaczą. Poranioną. Niekochaną. Skąpaną śmiercią i niezrozumieniem. Osamotnieniem. Toksyką zawiści i przemocą, która odcisnęła piętno.

Czuła to wszystko teraz, leżąc na trawie, z grzybowym wywarem krążącym w żyłach. Czuła to wszystko i czuła jego sen. Och, słodki sen o byciu kompletnym, o byciu przydatnym, o byciu zauważonym. O byciu kochanym. Śnił jej sen, zachłysnęła się gwałtownym poczuciem komplementarności w narkotycznym rajdzie, który kompulsywnie rozpalał w niej emocje, lecz ona nie poddawała się im już, bo była ziemią i to taką użyźnioną dotykiem wody.

Czuł w swoim objęciu jak stopniowo rozluźnia się, jak rozpłaszcza się na trawie, a potem powoli, tempem ślimaka wychylającego się pierwszy raz ze swojej skorupy po zimie, wspina się znów na niego, kładąc mu głowę na barku, układając wątłe ciało po przekątnej, wbijając mokry nos w pachnące mułem ubrania. Ręce jak witki, zaborcze pnącza szukające oparcia w przestrzenie przesunęły się wzdłuż torsu, zaplątując palce o ciemne kosmyki, ukorzeniając się w jego głowie, szukając podparcia i źródła.
– Chroń mnie – szepnęła czując na plecach ciepło dogasającego sierpniowego słońca, słysząc chlupot wody, wzburzanej podwieczornym zefirem, słysząc poszum okalającego teren lasu. Bez krzyków, bez śmierci, bez kołatających szkelietów. – Chroń mnie, a ja dam Ci życie. – Oddychała spokojnie będąc trawą, poszyciem, czując w końcu spokój, odnajdując ukojenie po miesiącu szarpania się ze sobą i otaczającymi ją realiami. Zawsze była miastową dziewczyną, ale teraz, ten jeden, jedyny raz pomyślała o tym, że mogłoby tak już zostać. Bez strachu, bez pogoni, bez burzy w sercu. Bez Pustki. Tylko ona i on. Tylko ona i Staw.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Thomas Hardwick (1170), Heather Wood (1543), Thomas Figg (3863), Millie Moody (2948)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa