• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Londyn, 26. sierpnia 1972] Cold war 1:13:42 | Lorien & Alexander

[Londyn, 26. sierpnia 1972] Cold war 1:13:42 | Lorien & Alexander
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#11
02.09.2025, 23:26  ✶  
Nazwisko było wszystkim. Było niczym.
Było tym czego jedno pożądało całe życie, a drugie wręcz nienawidziło. Musieli w końcu spotkać się w połowie drogi. Zaakceptować swoją rolę na łamach niespisanej wciąż historii rodu tak martwego jak oni sami.
Czy inaczej smakowałoby imię Alexandra na jej ustach, gdyby nosił inne nazwisko?
Avery.
Rookwood.
Lestrange.
Mogłaby wymienić każde jedno zapisane i pominięte w Skoroszycie Nottów, a i tak żadne nie pozostawiało na jej języku tego słodko-gorzkiego posmaku.
Co czyniło Mulciberów Mulciberami jeśli nie jego mętne, błądzące po arkanach przyszłości spojrzenie; jeżeli nie odcisk na jego smukłych dłoniach jaki pozostawi po sobie wżynający się w mały palec znak przeszłości; jeżeli nie słodki zapach jaśminu, który dziś przylgnie do jego ulubionej koszuli wraz z kroplami krwi. Kiedy znajdzie w sobie na tyle siły, by ją uprać?

Ze wszystkich słów określających uczucia, słowa miłość Lorien nie lubiła chyba najbardziej. Lubiła obsesję - gdy pozwalała mu opuszkami palców zliczać żebra przykryte miękkim, cienkim i tak cholernie niepotrzebnym kawałkiem szmatki od Rosierów. Rozkoszowała się w oddaniu i przywiązaniu, gdy pytał ją o przyzwolenie bez słów. Jak szczeniak, którego ktoś pozostawił zbyt długo na łańcuchu.
Zawsze miał ładne oczy.- Stwierdziła w myślach, gdy je przymknął. Nagle poczuła się zazdrosna o swój własny obraz wypalony w jego pamięci.
Oczy Alexandra były jasne, niebieskie, zupełnie niepodobne do oczu jego matki. Szkoda, że przy okazji był tak kurewsko ślepy.
Uwielbienie, czułość, fascynacja. Mogłaby wymieniać w nieskończoność. Ale nic nie równało się tej przeklętej miłości. Miałkiej, bezinteresownej, wartej nie więcej niż złota przywieszka na jej poruszającej się w nierównym oddechu piersi.
Alexander Mulciber nie kochał jej zbyt mocno, bo Alexander Mulciber nie potrafił kochać. Potrafił tylko brać. Brać i brać i liczyć, że zapcha pustkę w sercu, bo zerżnie jedną pannę, poślubi drugą a o trzeciej będzie marzył.

Powiedz Alexandrze czemu zawsze wybierasz na kochanki głupiutkie blondynki o włosach lśniących złotem słońca?

Powiedz Alexandrze dlaczego ślubny kobierzec zabierasz taką, której włosy lśnią odcieniami mahoniu o lokach splątanych wiatrem?

Powiedz Alexandrze czyją twarz widzisz w tafli spokojnego greckiego morza?

Mogła zniszczyć to wspomnienie. Mogła pozwolić mu rozbić się o brzydkie kafelki w łazience Agnes Delacour. Ale przyjęła je w milczeniu. A on, ze wszystkich osób na tym pierdolonym świecie pokazał jej Dianę. Zacisnęła mocniej palce na jego koszuli.
Lorien Mulciber wyjątkowo mocno nie lubiła słowa “miłość” bo do tego odebrano prawo młodej Lorien Crouch. Myślisz, że chciałam go, bo był czymkolwiek więcej niż twoim bratem? pytały oczy czarownicy, w kolorze niczym nie różniące się przecież od lotek jej piór.
- Umrze ze mną.- Powtórzyła.- Spłonie na cygańskim stosie i spocznie w uświęconej ziemi na rodzinnym cmentarzu wraz z moimi prochami u stóp pomnika porośniętego wrzosem i mchem.
Przymknęła oczy, pozwalając mu na tą odrobinę pieszczoty, gdy przesunął paznokciami po skalpie jej głowy. Wplótł palce w jej gęste loki, zahaczając o złote spinki. Pozwoliła się przyciągnąć bliżej.
Pozwoliła mu na to. Pozwoliła mu na wszystko.
A on znów tylko i wyłącznie brał.

Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, gdy szarpnął. Zmusił ją do uchylenia powiek; porzucenia słodkiej fantazji i rozlanego w umyśle wspomnienia, które wygrała. Bo przecież to właśnie robili, prawda? Grali. Bezczelnie, z pogwałceniem wszystkich zasad i ustalonych reguł. Grali w grę, którą zaczęli już kilka godzin wcześniej, gdy nachylił się nad nią przy stoliku.
Odległość między nimi nie mogła być większa od grubości nici jakimi utkany był ich całun. Ale tak długo jak pytanie nie padło na głos - tak długo ona nie odpowiadała. Zawiesiła na moment wzrok na jego ustach, tylko po to, by podnieść się odrobinę i złożyć czuły pocałunek na jego czole, odbijając swoją rozmazaną szminkę na zroszonej potem skórze. Zabiorę cię ze sobą dopiero, gdy wydłubiesz sobie trzecie oko. Nie wcześniej. Oddaj mi swój największy dar Tejrezjaszu. Udowodnij, że zasługujesz na dar rozumienia ptasiej mowy.

Słowa starej piosenki powitała jak trzeci brat witał śmierć w opowieściach Barda Beedle’a. Jak starego przyjaciela. Zaklęcie, które rozlało się po jej umyśle przypominało złoty łańcuszek, którym przypinano nóżki ptakom. Tak by nigdy nie mogły zbyt daleko odlecieć, nawet jeśli ich klatka była otwarta na oścież. Bo przecież po to trzymano ptaki, prawda? By śpiewały.
Każdy postronny usłyszałby w głosie Alexandra żądanie. Ona słyszała tylko rozpacz.
Przełknęła powoli ślinę, czubek różdżki zadrżał, oparty o jej krtań. Jeden niewłaściwy ruch i ptaszyna zamilkłaby na zawsze.
Czy nie tego chcesz, mój bracie? Bym śpiewała tylko dla ciebie?

Dłonie, które dotychczas tak czule obejmowały Mulcibera - opadły. Opuściła je wzdłuż ciała, nie próbując się poruszyć, przytrzymana za włosy jak tania dziwka z Nokturnu.
- Jesteś wiatru narzeczonym.- Zanuciła, ale nawet płaczliwy, skrzekliwy szept w ciszy odciętej od świata łazienki brzmiał mocniej niż cokolwiek wcześniej. - Jesteś słońca narzeczonym. I strumienia narzeczonym. Nic już dla mnie nie masz. Bo cię z wiatrem zaręczono. Bo cię z falą zaręczono. I ze słońcem zaręczono. Pierścieniami trzema.
Pieśń wilgowrona nie była tak piękna jak słowicza. Ani nawet tak pocieszna i lekka jak ta wyśpiewywana przez kanarka. Nie zwiastowała śmierci, deszczu, a wylewane wraz z nią łzy nie leczyły ran. Była to pieśń po prostu kurewsko smutna. Tak smutna jak sama Lorien.
- Gdybym była ci jak wiatr. I tak bystra jak strumienie. Gdyby słońcu złoto skraść. To byś zdjął me trzy pierścienie.

Pierwszy porwał by nam wiatr. Ten sam, który zasłonił na moment twarz Loretty, gdy całowałeś ją w narkotycznym amoku.

Drugi w wodzie by zatonął. Tak jak wraz ze świtem tonęły twoje marzenia o przyszłości w cieniu drzew pomarańczy w przydomowym ogrodzie.

A ten trzeci w słońcu zbladł. Wiesz, że ta dziewczyna, którą spotkałeś wcześniej gdy tłumaczyłeś Bagshotowi tajemną wiedzę wróżenia z moczu zostawiła ci na marynarce blond włos?

Wtedy miałbyś narzeczoną.

- Jestem wiatru narzeczoną. Jestem słońca narzeczoną. I strumienia narzeczoną. Nie bądź że zazdrosny. Bo mnie z wiatrem zaręczono. Bo mnie z falą zaręczono. W samym środku wiosny.
Zamknęła oczy. Każde kolejne słowo starej piosenki paliło jej wargi. Ale nie mogła przestać śpiewać. Klątwa wiązała umysł i serce.
- A ja gniewam się, że wiatr, kręci loki twoim włosom. Że ci promień w oczy wpadł. Że w strumieniu brodzisz boso. Wolę twój potrójny grzech. Z wiatrem, słońcem i strumieniem. Moich narzeczonych trzech na nikogo nie zamienisz.
Spojrzała na niego błagalnie. A przecież Lorien Mulciber nigdy o nic nie błagała. Pozwoliła ciężkim łzom płynąć po policzkach. Nie była w stanie zaśpiewać końcówki.
Ale przecież Alexander Mulciber kochał ją zbyt mocno, by zdobyć się na ten akt łaski.
- Już się nie odmienię.  Już… się…  nie…  odmienię.- Wyrzęziła z trudem.

Lorien Mulciber nie była dobrym człowiekiem. Przede wszystkim nie była jednak dobrą żoną.
Nie miała nawet siły sięgnąć po różdżkę, żeby oddać się decyzji nieubłaganego losu.
- Zabierz mnie do domu, Alexandrze Mulciber.- Szepnęła zamiast tego.- Wygrałeś.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Alexander Mulciber (5515), Lorien Mulciber (4900)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa