• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[Bal Longbottomów, 18.03.1972] Posiadłość rodziny Longbottomów, sesja zbiorowa

[Bal Longbottomów, 18.03.1972] Posiadłość rodziny Longbottomów, sesja zbiorowa
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#11
04.11.2022, 14:10  ✶  

Upudrowane oblicze, wargi powleczone krwistą barwą, nagie obojczyki i miękko układająca się w zagięciu szyi kwiatowa woń – nie potrzebowała dodawać sobie bardziej soczystego kurażu; będąc stworzoną do celebrowania i lśnienia pośród wszechobecnej elegancji, nie mogła nie pojawić się na balu charytatywnym – po części dlatego, że uwielbiała wszelkie spędy mieszczące się w alkowie tego rodzaju; po części dlatego, że to dwa jej obrazy miały być licytowane, jasnym więc było, że jej pojawienie się urastało do rangi obligatoryjnego. Lestrange jednak nie czuła niemej dłoni przymusu ciążącej nad drobną posturą – zjawiła się egzaltowana, jednak w pewien jaśniejący, promienny wręcz sposób obyta z sytuacją, w której miała błyszczeć.

Otulająca sylwetkę, butelkowozielona sukienka koktajlowa, opinała się koronką na biuście i biodrach, głębokim dekoltem układając się w trójkątne wycięcie. Rąbkiem umykała nad linią kolan, kładąc swoisty nacisk na nieprzyzwoicie wysokie buty i równie nieprzyzwoicie wielkie rondo czarnego kapelusza – całokształt wyraziście, z ogromem nacisku dodawał jej centymetrów, których natura zechciała poskąpić; dłonie i przedramiona, powleczone welurowymi rękawiczkami, unosiły się co jakiś czas ku obliczu, gdy odgarniała niesforne kosmyki loków, kładące się pociągnięciem pędzla na czole i smukłych policzkach.

Pewny siebie krok – bardzo wyraźnie podsumowujący jej nieomal wrodzone zdolności do poruszania się na szpilach wysokich jak szczudła – wprowadził ją do wnętrza. Szerokim rozglądnięciem się spuentowała całokształt wystroju, wyłapując twarze, które były jej w lwiej części znajome. Odwróciła się za ramię, dostrzegając oblicze Elliotta, który także zechciał zasiać ziarno obecności bez przyklejonego do ramienia pierwiastka duetu.

Leander w końcu stanowczo odmówił chęci zagoszczenia na balu charytatywnym, choć jego puentą miała być licytacja jednych z bardziej znamienitych dzieł Loretty; prawdopodobnie przyszpiliłaby się do ramienia bliźniaka, jednak burzliwe, niepokornie znaczone znamieniem braku swoistych minut czasy, nie były łaskawe nawet dla jej najbardziej gorliwej i bezprecedensowo prawdziwej relacji, którą zaskoczyło ją życie.

Przyszła więc sama, nie bacząc, na ile było to niepoprawnym.

– Elliott Malfoy – rzekła, obdarzając go jednym z bardziej urokliwych uśmiechów – tym charakterystycznym, przy którym marszczył się odrobinę piegowaty nos, a zewnętrzne kąciki oczu kreśliły się płytkimi bruzdami. – Tym razem nie wpadamy na siebie tak nieposkładanie, jak ostatnio – dodała, powoli ściągając z ręki długą rękawiczkę, aby podać mu dłoń.

– Jak tam żo-… – urwała, dopiero po pierwszych głoskach zdając sobie sprawę z wagi wypowiedzianych słów. Odchrząknęła prędko, wzburzając w płucach salwę lekkiego kaszlu, wzrokiem uciekając momentalnie w przeciwnym kierunku. – Skoro przybyłeś sam, to mam nadzieję, że nie pogardzisz moim towarzystwem? Wypadałoby przywitać się z organizatorami – zmieniła zręcznie temat, kierując się w stronę Longbottomów, upewniwszy się uprzednio, czy młody Malfoy za nią istotnie podąża.

Lawirując między gośćmi, prędko wbiła się w skromną ciżbę otaczającą rodzeństwo Longbottom. Na jej wargach zakwitł uśmiech niebagatelny, miękko rozmywający wargi, moszczący swoją niszę w sposób nienachalny i urokliwy.

– Dobry wieczór. Szalenie miło mi tu gościć – zagaiła kurtuazyjnie. Nie brzmiało to na ironię, głównie dlatego, że Loretta ironią nie władała.

Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#12
04.11.2022, 21:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 21:15 przez Morgana le Fay.)  
Kiedy jeszcze nie tak dawno rozmawiała z Brenną na temat balu i darowizn na licytację charytatywną, nie spodziewała się, że raptem kilka dni później wszystko stanie na głowie. A odrobinę później - jeszcze zacznie wywijać salta w powietrzu. Wszystko to sprawiło, że przez naprawdę długą chwilę zastanawiała się, czy chce - powinna - pojawić się na wydarzeniu organizowanym przez Longbottomów.
  Tyle że o ile pierwsza przyczyna nie stanowiła wymówki - chyba że pod względem samopoczucia - to druga... to w zasadzie można było obrócić na korzyść. Tylko może wypadało nie wyglądać na nazbyt radosną, skoro - jakkolwiek by nie patrzeć - w najbliższej rodzinie oficjalnie panowała żałoba. Stąd też ostatecznie przybyła na miejsce, z mężem u boku oraz celem: przesłane przez Brennę zdjęcie zegara upewniło młodą panią Black, że zdecydowanie chce zapełnić pustkę po ofiarowanej wazie tym właśnie przedmiotem i naprawdę miała szczery zamiar go wylicytować.
  Ciekawe tylko, kiedy Daphne się zorientuje, co jej całkiem świeżo upieczona synowa zrobiła z prezentem ślubnym - tyle dobrego, że główny zainteresowany, czyli Perseusz, nawet nie wyraził sprzeciwu. A zorientować się było łatwo - Eunice nie zdecydowała się wszak na tę "tajną" listę darczyńców.
  - Pamiętasz? Jeśli noga będzie cię bolała, to nie udawaj dzielnego pacjenta, tylko masz usiąść. I jak będzie źle, to zawsze możemy wcześniej wyjść. Tylko nie przed licytacją zegara – przypomniała cicho Perseuszowi, zatrzymując się na chwilę; wypadało przywitać się z gospodarzami, a ci chwilowo byli tak oblegani, że wręcz nie wypadało się przepychać tylko po to, żeby zamienić z Longbottomami parę słów.
  Ale gdy tylko towarzystwo się przerzedziło, podeszła z mężem do rodzeństwa, by się krótko przywitać i skomplementować efekty starań gospodarzy – przynajmniej te, które było widać gołym okiem. A potem Blackowie odeszli, robiąc miejsce kolejnym gościom – a tych z pewnością miało jeszcze być wielu.

295
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#13
04.11.2022, 21:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.11.2022, 21:11 przez Circe.)  
Czuła się trochę, jakby ktoś klauna z cyrku zaprosił na uroczysty bankiet.
No niby można było ją ubrać w elegancką sukienkę, a jak zdjęła te toporne okulary, to nagle zdawała się całkiem ładna, ale było po Cecily widać, że nie czuje się jak ryba w wodzie. Nosiło ją, nie wiedziała, co zrobić z rękoma, a myśli ścigały się w jej głowie o to, która pierwsza wydostanie się z jej ust, gdy podejdzie do kogokolwiek. Miała naprawdę dużo do powiedzenia, ale z autopsji wiedziała, że mało kto miał wystarczającą dozę cierpliwości, by być w stanie to wszystko wysłuchać - już nie mówiąc o wykazaniu faktycznego zainteresowania.
Pierwszym, co zrobiła po wejściu, było odnalezienie wzrokiem rodzeństwa Longbottom, bo przecież oni byli głównym powodem, dla którego przyszła. Oczywiście poczekała grzecznie, aż skończą witać ustawioną już w kolejce grupkę gości, przecież nie była jakaś niewychowana. Dopiero wtedy złapała z Brenną kontakt wzrokowy, a następnie ją samą za ręce.
- Brennie, przeszłaś samą siebie - oświadczyła, bujając jej rękoma na lewo i prawo. - A ty, Erik znowu urosłeś, prawda? Ostatnim razem, gdy cię widziałam... - tu urwała i uciekła wzrokiem jeszcze wyżej niż jego głowa, próbując przypomnieć sobie, kiedy mniej-więcej wypadała ostatnia pełnia. - Nieistotne kiedy, ale przysięgam, że byłeś pół głowy niższy - powiedziała to takim tonem babci, która wmawia wnuczkowi, że rośnie jak na drożdżach i że pamięta wciąż czasy, kiedy ledwie sięgał głową ponad stół. Niemniej to był ostatni moment, kiedy uwagę poświęciła Longbottomowi, bo nagle sobie przypomniała, że przecież miała więcej komplementów do prawienia jego siostrze. - Właśnie, moja droga, wyglądasz, O-BŁĘ-DNIE - ostatnie słowo wypowiedziała zdecydowanie za głośno, niechybnie przyciągając tym samym uwagę zebranych w pobliżu ludzi. Cecily zupełnie nie miała wyczucia wobec tonu swojego głosu, do czego pewnie powinni się już przyzwyczaić. Przez cały okres nauki wydawało jej się, że szepcze coś bardzo cicho podczas zajęć, a i tak była upominana za gadanie, nawet z ostatniej ławki. Prawie jakby była trochę przygłucha, a naprawdę nie była!
- Niech ja cię obejrzę - zarządziła, łapiąc Brenn za ramiona i obracając się razem z nią o 180 stopni, żeby ujrzeć jej sukienkę w lepszym świetle. - Naprawdę nie sądziłam, że możesz być jeszcze ładniejsza i... - Wtem przerwała zdanie i nagle się zapowietrzyła, głośno wciągając powietrze do płuc w szoku. Cecily stała teraz przodem do wejścia i ewidentnie zobaczyła coś nad ramieniem Brenny, co wybitnie ją zbulwersowało, bo aż wybałuszyła oczy.
Mianowicie był to Cedric w kitlu szpitalnym i zdezelowanych butach. Nawet bez okularów tego gamonia poznała, więc naprawdę musiał się wyróżniać na tle tłumu.
No przecież jak ona z nim skończy i go przetrzepie, to skończy z taką samą liczbą kości, jak miał za niemowlaka.
- Ja was serdecznie przepraszam, ale muszę coś zrobić - oświadczyła Longbottomom, posłała im skruszone spojrzenie, po czym zadarła swoją fioletową kiecę i zaczęła gonić za bratem oraz ciągnącą go na piętro Dorą.
Po drodze prawie przewróciła się na twarz na schodach, bo nie oceniła poprawnie odległości między nimi, a jeszcze materiał sukienki wkręcił się jej pod stopy. Na szczęście złapała się schodka w ostatniej chwili, toteż jej zęby uniknęły pierwszego kontaktu ze stopniami.
- Ty chyba jesteś niepoważny - oświadczyła bratu, wchodząc za nimi do pokoju. Zdyszała się, wspinając się z taką nieludzką prędkością po schodach, więc nie miała jeszcze siły bić go po łbie. - Na golasa jeszcze mogłeś tu przyjść albo się w błocie wytarzać, wiesz? - Cecily oczywiście nie miała pojęcia o jego przygodzie z wymiotowaniem, więc nie wiedziała, że wcale nie jest daleko prawdy. - Dora, dziękuję, że go złapałaś. Chyba bym się przekręciła, gdyby tam zaczął gadać z ludźmi w takim stanie. Znaczy... nie insynuuję, że nie jesteś człowiekiem. - Spojrzała na dziewczynę jak przestraszony psidwak, pomrugała oczami. Chyba jej nie uraziła swoim paplaniem od rzeczy?
W przeciwieństwie do Crawley nie czuła się skrępowana ewentualną golizną brata, bo widziała go już w każdym wydaniu, więc kiedy się zaczął przebierać, stanęła nad nim i komentowała wszystko, nie zamykając się ani na chwilę.
- Nierówno guziki zapinasz. Koszulę w spodnie wsadź, bo będziesz wyglądał jak fleja. Jadłeś coś dzisiaj w ogóle? Wyglądasz, jakbyś nie jadł - nie przestawała mówić, stała tylko oparta o ścianę z założonymi rękoma. Aż w końcu poczuła dziwny zapach, jakoś dziwnie znajomy.
- Chwila, czy ty rzygałeś? -
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#14
04.11.2022, 21:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.11.2022, 22:11 przez Brenna Longbottom.)  
Brennę zazwyczaj widywało się albo w mundurze, albo - gdy biegała po Dolinie Godryka - w mugolskich jeansach, i to takich mających swoje lata. Najczęściej do tego niebosko rozczochraną. Kobieta miała jednak dość rozumu, aby na balu, którego była gospodynią, wystąpić w bardziej stosownych ubraniach. Jasna suknia była elegancka, ale też nie nazbyt strojna - tak, by wpasować się w ogólny krajobraz, ale też pozwolić, aby błyszczeli goście, a nie ona. Przy pomocy różdżki i specjalnego eliksiru zdołała nawet zmusić włosy, by przez chwilę wyglądały niemalże szykownie.
Jej ubranie miało jednak i tę zaletę, że nie krępowało przesadnie ruchów. Buty pozbawione były obcasów. Wiedziała, że się dziś nachodzi, poza tym strzeżonego Merlin strzeże. Poza tym, oczywiście... miała przy boku różdżkę.
Jeśli była zdenerwowana, to tego po sobie nie pokazywała. Zdecydowanie też trudno było odgadnąć, że ta kobieta była na nogach tak gdzieś od czwartej nad ranem, i większość dnia spędziła dyrygując domownikami oraz wynajętymi pracownikami niczym oddziałem wojska, dbając zarówno o to, by wszystko było idealnie, jak i o względy bezpieczeństwa. Nic nie umknęło jej bystremu oku i każdy szczegół podlegał inspekcji, a sama Brenna pewnie kilka razy teleportowała się w obrębie domu, bo zdawała się być dosłownie wszędzie.

Gospodarze witają gości przy wejściu


(/tak, dalej można wchodzić, ludzie wciąż są witani/

Gdy Figg weszła, Brenna właśnie witała parę pracowników ministerstwa. Ci na szczęście dość szybko odeszli do stołu, a Longbottom ruszyła w stronę Nory. Nieco wolniejszym tempem niż zwykle, do czego zdecydowanie nie przywykła, ale strój wymuszał na niej chodzenie trochę wolniej niż jak gdyby planowała bić rekordy maratońskie, co robiła zazwyczaj...
- Nora! - zawołała, szybko zmierzając do Nory Figg. Uściskała ją lekko, aby nie wymiąć przyjaciółce sukienki. - Tak, ciasta i tort są całe i zdrowe, wyglądają wspaniale, są ustawione tam na stołach, sama masz okazję się przekonać. Ty też wyglądasz zresztą pięknie - zapewniła. Ledwo zresztą Figg zadała swoje pytanie, jej partner, czy też raczej towarzystwo na dzisiejszy wieczór, również nadciągnął.
Brenna obdarzyła Theseusa promiennym uśmiechem, a potem czymś na kształt półuścisku, chwytając na moment za oba przedramiona. Domyślała się, że Fletcher może czuć się tu nieswojo, podobnie jak Nora. I między innymi dlatego chciała, aby mogli porozmawiać: inaczej istniało ryzyko, że wpadną na kogoś, kto jeszcze odniesie się do nich z lekceważeniem, bo nie kojarzy ich z ostatniego balu Blacków. Razem powinno być im raźniej, a ona choć bardzo chciała, nie była w stanie poświęcić przyjaciołom tyle czasu, ile by należało.
- Dziękuję, to urocze. Cieszę się bardzo, że przyszedłeś. Thes, to Nora Figg, moja przyjaciółka i jeśli chodzi o wypieki, czarodziejka przewyższająca Albusa Dumbledore'a. Tort to jej dzieło, musisz koniecznie spróbować. Nora, poznaj Theseusa Fletchera, podróżnika i łowcę. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
O tym, że łowiectwo czasem zamieniało się w kłusownictwo być może nie wiedziała, a może tylko nie chciała wiedzieć.
- Później na pewno złapię was na dłużej - obiecała. Po czym obróciła się do brata i poklepała go lekko po policzku. Miał rację, miała wobec niego bardzo konkretne oczekiwania i nie obejmowały one tylko stania jak słup soli i ładnego wyglądania.
- Braciszku, flesze nie mogą cię ominąć, potrzebujemy pierwszej strony w Proroku, razem z numerem konta fundacji, a bez twojego zdjęcia się nie uda.

Oto jednak już pojawiali się kolejni goście i to dość licznie. Patrickowi posłała więc tylko całusa w odpowiedzi na jego pomachanie - absolutnie niewinnego, ot styl Brenny, której swoboda była ludziom, którzy rozmawiali z nią dłużej niż pół godziny doskonale znana - już widząc, że zmierza ku Mavelle. Co za szczęście, że byli tu jeszcze jej brat, kuzynka, a gdzieś kręciła się i matka, by pomóc w ogarnianiu gości.

- Czy jest na sali uzdrowiciel? Będzie potrzebny, bo kilka osób pewnie dziś przyprawisz o zatrzymanie akcji serca! - oświadczyła na powitanie do Zeneidy Moody. Całkiem szczerze, bo nawet jeżeli kobieta czuła się tu trochę nie na miejscu, to na pewno wyglądała jak milion funtów. - Trunki są tam, musisz skręcić w prawo. Mamy wino, cydr, a niedługo będzie szampan. Poczęstunek również. Ale nie ma mowy, żebyś chowała się tam cały wieczór, jeśli nikt nie porwie cię wcześniej, to na pewno ja cię wywlekę z kąta... Alastor, cześć, bardzo miło, że wpadłeś - dodała, posyłając Moody'emu uśmiech nim umknął.
Godryk? Dostrzegł gdzieś jej krewnego...? Nie wiedziała, że się znali.
Nie miała jednak okazji tego sprawdzić, bo już trzeba było obracać się do Loretty oraz Elliota.

- Loretto, witaj. Wspaniałe obrazy. Na razie zawiesiliśmy je na sali, aby goście mogli je podziwiać - powitała pannę Lestrange. Obecność Malfoya... Trochę ją zdziwiła. Spodziewała się do niedawna, że przyjdzie, wszak on i Erik kolegowali się w hogwarckich czasach - Brenna prawdopodobnie przynajmniej raz przerwała im spokojną pogawędkę, materalizując się znikąd, jak miała w zwyczaju - w dodatku Malfyowie dbali o to, jak są postrzegani towarzysko. Byli za mądrzy na to, aby nawet jeśli popierali Voldemorta w jakikolwiek sposób, zrobić cokolwiek, co popsułoby opinię ich rodziny.
Zaskoczyło ją jednak, że śmierć żony nie zmieniła jego planów.
- Elliocie, cieszymy się, że z nami jesteś. Gdybyśmy mogli w jakikolwiek sposób pomóc, daj nam proszę znać - zapewniła, i o dziwo, była w tym nawet szczera, bo... Brenna była po prostu Brenną. Kompletnie nieświadoma tego, co spotkało Simone, współczuła Malfoyowi, jego martwej żonie, a jeszcze bardziej ich małemu synkowi. Ba, choć słabo go znała, choć pewnie nieraz zastanawiała się "ma na ręku ten mroczny znak czy nie ma?", patrzyła na niego teraz z prawdziwą troską, nim odsunęła się odrobinę, pozwalając, aby tę dwójkę powitał jej brat.

Przywitała Eunice oraz jej męża, a potem jej uwagę zmonopolizowała Cecily.
- Cecily! Cieszę się bardzo, że jesteś. Fenomenalnie ci w tym kolorze. Jest z tobą Cedric? Muszę koniecznie z nim chwilę porozmawiać.
Roześmiała się, kiedy dziewczyna chwyciła ją za ramiona, nie protestując, a wykonując pełny obrót, pozwalając, by dół sukienki zawirował i dając pannie Lupin szansę na obejrzenie kreacji ze wszystkich stron. Nie była zakłopotana zachowaniem koleżanki ani głośno wypowiedzianym komplementem, bo jakoś tak już z nią było, że zwykle dostosowywała się do sytuacji, a po Cecily nie spodziewałaby się niczego innego niż byciem wulkanem energii. Właściwie, może jakby je dwie podłączyć do prądu, mogłyby swoją energią razem zasilić całą ulicę Pokątną…
- Tak, uczesałam włosy, pierwszy raz od uczty absolwentów i nagle wszyscy nie mogą wyjść z szoku… - zaczęła mówić…
…i wtedy zobaczyła...
Nie.
Nie zrobił tego.
Brenna sądziła, że jest przygotowana na wszystko.
Ale nie. Nie była przygotowana na widok Cedrica Lupina na eleganckim balu w kitlu i szacie uzdrowiciela. Już pal licho sam bal, ale wszak znajoma z Brygady, Danny, tak zachwycała się zdjęciem pierścionka, który miał trafić na licytację i sugerowała, że byłby idealny dla niej, ale Cedric pewnie nigdy nie zbierze się na odwagę...
Przez jakąś sekundę Longbottom po prostu stała, błyskawicznie przekładając w głowie punkty programu, plany na dziś, dokonując skomplikowanych wyliczeń pt. który z krewnych ma budowę najbardziej zbliżoną do Cerdica, oraz ile czasu może poświęcić na doprowadzenie go do ludzkiego stanu.
Już, już miała ruszyć, by zgarnąć go na piętro... gdy Dora wpadła na podobny pomysł. Brenna ufała w jej rozsądek: Dora wiedziała, jak przejść przez zapieczętowane przejście, ochrona ją przepuści i na pewno znajdzie jakieś ubranie, w którym Cedric nie będzie wyglądał, jakby... no urwał się ze szpitala po dwunastogodzinnym dyżurze, co zapewne było dokładnym opisem stanu faktycznego. Pozwoliła więc Cecily pobiec za nimi: one już się chłopakiem zajmą. Zerkała jednak co jakiś czas ku wejściu, bo miała zamiar podejść do Lupina na chwileczkę, gdy zejdzie z powrotem. W, miejmy nadzieję, normalnym ubraniu.

TLDR:
- Theseus i Nora: przedstawiam was sobie
- Erik: mówię, że masz nie uciekać fleszom
- Patrick: posyłam ci całusa
- Zeneida: zachwycam się wyglądem i wskazuję stół z trunkami
- Alastor: witam cię
- Loretta: chwalę twoje obrazy i mówię, że wiszą, by goście mogli je podziwiać
- Elliot: witam cię (jeśli podchodzisz z Lorettą, jeśli nie, to zedytuję)
- Eunice i Perseus: witam was
- Cecily: gadam do ciebie i pozwalam się zmusić do obrotu
- Cedric: dostaję zawału na twój widok, ale zostawiam cię Dorze i Cecily, czaję się, żeby cię dopaść w kolejnej turze, więc jak wrócisz do sali zobaczysz idącą ku tobie Bren.
Jeśli kogoś pominęłam, przepraszam, proszę się upominać.
BRENNA I ERIK WCIĄŻ SĄ W POBLIŻU WEJŚCIA.
Kolejny mój post: 6.11, między 21 a 23. Ale pamiętajcie, wy wbijajcie tak, jak wam pasuje i możecie uznać, że postać była od początku.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#15
04.11.2022, 22:35  ✶  
Na całe szczęście dotarła na miejsce dosyć wcześnie, miała więc okazję zamienić kilka słów z gospodynią. Nieco zdenerwowana była tym, że miała towarzyszyć dzisiaj, tutaj nieznajomemu, z drugiej jednak strony Brenna nie wprowadziłaby jej na minę, prawda? Była jej przyjaciółką i matką chrzestną jej jedynego dziecka, na pewno chciała dla niej dobrze. - Doskonałe wieści, gdyby było inaczej... cóż, na szczęście nie jest.- odparła z uśmiechem. Właściwie to humor naprawdę jej dopisywał. - Może i wyglądam pięknie, ale nie zdajesz sobie sprawy, jaka ta sukienka jest niepraktyczna, szkoda, że dopiero przed chwilą to do mnie dotarło.- No, ale już nie miała wyjścia. Zachciało jej się dobrze wyglądać, to teraz musiała cierpieć.
Ledwie zdążyła spytać o swojego dzisiejszego towarzysza, a wyłonił się on gdzieś zza jej pleców. Cóż za zbieg okoliczności. Doprawdy. Spojrzała na nieznajomego mężczyznę i uśmiechnęła się promiennie, miała nadzieję, że będą się dzisiaj razem wyśmienicie bawić. - Nie przesadzaj, Albus mógłby się obrazić.- mrugnęła jeszcze do Brenny, po czym wróciła do Theseusa. Dygnęła nawet na przywitanie. - Miło mi Cię poznać, podobno coś nas łączy. Z tego, co wspominała Bren chodzi o brudną krew.- próbowała zażartować. Po chwili do niej dotarło, że ten żart, chyba nie należał do najśmieszniejszych.
- Tak, zrobię furorę na parkiecie w momencie w którym zaliczę wywrotkę na podłodze, coś tak czuję.- rzuciła jeszcze do Erika. Jak widać pokładała sporą wiarę w swoje umiejętności taneczne. Oczywiście te czarne myśli nie będą w stanie jej powstrzymać od zostania gwiazdą parkietu, ale to dopiero za kilka drinków.
Coraz więcej gości zaczęło pojawiać się wokół. Nora dostrzegła kobietę, która pojawiła się na otwarciu kawiarni, musiał to być ktoś, kogo jej przyjaciele znali z pracy, o ile dobrze łączyła fakty. - Nora Figg, tak pamiętam!- odpowiedziała jeszcze Idzie.
Dopiero wtedy zobaczyła, że nie przyszła ona tutaj sama. Mrugnęła dwa razy, gdy zobaczyła mężczyznę, który się tuż za nią pojawił. Dlaczego jej pole widzenia ograniczało się do jeden osoby przed nią? Nawet buty na obcasie nie pomagały, kiedy było się człowiekiem o kapelusz wyższym od goblina. Nie widziała go, właściwie od kiedy? Jedyne, co potrafiła stwierdzić, to to że od dawna. Zimny dreszcz przeszedł jej po karku, na całe szczęście Mabel spała u babki. Eleonora uścisnęła rękę Alastora nieco mocniej niż powinna, wyobraziła sobie jak kruszy w drobny mak każdą kosteczkę jego palców.
Musiała się stąd zmyć, najchętniej wyszłaby z tego balu w tym momencie. Nie spodziewała się, że tak to się skończy. Z drugiej strony, na Merlina, kiedyś przecież musieli na siebie znowu wpaść, dlaczego jednak akurat tego wieczoru? Gdy miała chęć oczyścić myśli, odpocząć, odstresować się. Co za cholernie nieudany zbieg okoliczności.
- Brenna wspominała, że jesteś podróżnikiem? Zapewne masz wiele ciekawych historii do opowiedzenia, chętnie ich wysłucham. - Wróciła do Theseusa to w końcu z nim miała spędzić ten wieczór, obiecała Brennie, że będą się dobrze bawić, może trochę niepotrzebnie patrząc na okoliczności, ale nie zamierzała zawieść przyjaciółki.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#16
04.11.2022, 22:35  ✶  
W odpowiedzi Patrick posłał krzywy uśmiech Brennie. Powitanie zostało - jego zdaniem - odhaczone, mógł więc już w pełni poświęcić swoją uwagę uroczo wyglądającej Mavelle. W końcu nie po to do niej podszedł by po krótkiej wymianie zdań uciekać.
- Chyba powinienem jej raczej dać dzisiaj spokój. Zobacz jaka jest oblegana – zauważył cicho. Nie wydawało mu się by Longbottomówna z tego powodu w jakikolwiek sposób ucierpiała. Na tyle, na ile zdołał ją poznać, lubiła towarzystwo i dobrze się w nim czuła.
Wysunął w stronę Bones swoje prawe ramię, by – jeśli będzie miała na to ochotę, nie zamierzał jej przecież do niczego zmuszać – mogła się go złapać. Chociaż o tym nie wiedział, nie potrafił przecież Mavelle czytać w myślach, oboje mieli całkiem podobne plany na ten wieczór.
- Wyglądam jak nie ja. I czuję się kompletnie jak nie ja – rzucił miękko, z trochę udawanym zawstydzeniem, kątem oka obserwując co działo się dookoła nich. – Za to ty wyglądasz prześlicznie. Nie masz ochoty przejść się razem ze mną po sali? Moglibyśmy przy okazji poszukać czegoś do picia – zaproponował. Naprawdę nie miał nic przeciwko temu, żeby jak najszybciej wtopić się w tłum i spędzić całkiem miły wieczór w towarzystwie akurat Mavelle. Na co dzień nie obracał się wcale w towarzystwie śmietanki czarodziejskiego świata i teraz również do niego nie aspirował. – Pomagałaś przy tym? – zapytał, myśląc o balu charytatywnym.
Steward nigdy nie zorganizował żadnego balu, ale wydawało mu się, że musiało być z tym mnóstwo roboty. O ile się orientował, Bones mieszkała u Logbottomów, musiała więc pewnie coś na ten temat wiedzieć. No i czyż w tej sytuacji istniał mniej prosty temat do rozmowy?
Widmo

Astoria Trelawney
#17
04.11.2022, 22:37  ✶  

Otrzymując zaproszenie na bal, w pierwszej chwili myślała, że odmówi. Dosłownie przez małą sekundę, gdy jej palce zapoznawały się z kawałkiem papieru, oczy z ciekawością zerkały na litery i pojawiło się palące poczucie zapewnienia sobie wymówki. Zaraz jednak pojawił się w jej głowie głos, który znała bardzo dobrze. Właściwie wyryty chyba na wieki gdzieś w mrokach jej pokręconego umysłu, niczym tekst na kamiennej ścianie, przeszywający na wskroś, nawet, teraz gdy była już dorosła i samodzielna. Jadowity ton, ociekający pogardą i niezadowoleniem. „Znów będziesz siedzieć jak to dziwadło. Wiecznie sama, tylko z kartami. Dosłownie jak swój tatuś. Czemu nie umiesz być jak inni, czemu nie masz ambicji?”. Pytał skrzek w jej głowie, który doskonale odzwierciedlał ton jej matki. Człowieka, którego nienawidziła całym sobą i jednocześnie, chyba jedynego na świecie, którego próbowała zadowolić, kiedy w zasadzie nie miał do powiedzenia nic na temat jej życia.

Porzuciła więc myśl o spokojnym wieczorku z kartami, herbatą i radiem nastawionym na nastrojową muzykę. Zmieniła to wszystko na suknię, biżuterię i elegancki makijaż oraz wygodne buciki na niewielkim obcasie. Wszak je i tak zasłaniał materiał odzienia. Oczywiście wszystko w jednym prawdziwym kolorze, nieśmiertelnej i eleganckiej czerni. Od śmierci męża była to barwa dominujący w jej szafie. Niektórzy mogliby uznać, że również w życiu i biedna kobieta trwa w żałobie oraz tęsknocie po bolesnej stracie, ale prawda była inna. Astoria zwyczajnie doceniała piękno i praktyczność tej barwy, chociaż było to głupie, nosiła go również na przekór nieboszczykowi, który twierdził, że elegancka kobieta nie powinna nosić się tak, by zachwycać oko męża. Tak więc czerń była pewnym symbolem wyzwolenia, podobnie jak uzależnienie od nikotyny, które wkradło się w jej życie powoli i co tu dużo mówić. Dość spodziewanie.

Teraz więc, przez głos matki, odbijający się echem w umyśle, stała w sali balowej domu organizatorów przyjęcia i nieco zbyt nerwowo poprawiała proste, rozpuszczone włosy, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby je upiąć w jakiś sposób. Czy nie było to zbyt mało eleganckie jak na tego typu wieczór? Ten gest niekoniecznie pasował do postawy zimnej elegantki, którą zazwyczaj prezentowała światu, ale trwało to zaledwie chwilę, przez którą zapewne nikt nie zauważył frasobliwego odruchu. Prawda była taka, że nieco onieśmielał i przytłaczał ją tłum ludzi, cała ta elegancja, blichtr bogactwa, wylewającego się zewsząd. Przypominał o życiu, które miała już dawno za sobą, ale z drugiej strony miło było wyrwać się z domu, pokręcić po wystawnym domu Longbottomów i popatrzeć na te wszystkie piękne twarze.

Przy okazji pięknych twarzy i ich posiadaczy. Gdy tylko Astorii udało się wyłapać spojrzenie Brenny, skłoniła delikatnie głową w geście powitania i posłała kobiecie uśmiech. Nie miała zamiaru dokładać jej sobą jeszcze więcej pracy. Czarnowłosa uznała, że gospodyni ma już i tak wystarczająco dużo osób do pozdrowienia, powitania, odbębnienia krótkiej pogadanki, że nie potrzebowała jeszcze jednej osóbki grzejącej się w jej aurze. Do tego dla widmowidzki bezpieczniejszym wydawało się zostać w nieco mniej zatłoczonej części sali, gdzieś bliżej ściany, gdzie niczym szara eminencja mogła podziwiać wszystko, co dzieje się wkoło. A działo się sporo. Przez chwilę podziwiała postawę Brenny, pewność siebie, takt i umiejętność zagadania każdego. To właśnie było dziecko, jakiego chciałaby jej matka. Ta myśl zapiekła, ale zaraz też zniknęła, razem z chwilowym uczuciem zazdrości. Przecież była za stara na takie rzeczy, poza tym matka już nie mogła nią sterować, jej umysł niedomagał, mieszał fakty, a mimo to, szło jej to tak dobrze, że Astoria zaczęła się zastanawiać, czy czasem nie rzuciła na nią jakiegoś paskudnego zaklęcia.

W pewnym momencie gdzieś pomiędzy kolejną falą rozmyślań i podziwiania otoczenia dostrzegła znajomą sylwetkę, ciemne włosy w wiecznym nieładzie. Potrzebowała chwili, by upewnić się, że nie ma złudzeń, że to nie wyobraźnia robi sobie żarty, albo to ktoś bardzo podobny. Postanowiła więc, chociaż się przywitać, jak kultura nakazała.
— Kogo to moje piękne oczy widzą. — Zagadnęła, stając przed swoim kuzynem. — Alastorze twojej obecności nie spodziewała się chyba nawet moja kryształowa kula. — Zaśmiała się delikatnie, lustrując go od stóp do głów.— Wyglądasz bardzo elegancko — dorzuciła taktownie.

hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#18
05.11.2022, 00:53  ✶  
Młody Bulstrode nie posiadał żadnym wątpliwości co do tego, dlaczego w ogóle zostało dostarczone mu zaproszenie na bal planowany przez Longbottomów. Nie mógł powiedzieć, że pozostawał z nimi w nadmiernie zażyłych kontaktach, bo te ograniczały się raczej do sporadycznego natykania na siebie w Ministerstwie Magii lub podczas niektórych z oddawanych im spraw. To Orion był tym, który chętnie bratał się z każdym napotkanym współpracownikiem, podczas gdy Atreus zastanawiał się nad tym, jak bardzo chciałby właśnie znajdować się w zupełnie innym miejscu. Na przykład w kasynie z Seraphiną. W sumie nad wyraz często, wymarzoną alternatywa dla wszelakich nudnych obowiązków dnia codziennego, był właśnie wypad z kuzynką...
Nie zamierzał jednak narzekać - to nie więzy przyjaźni go tutaj tego wieczoru przygnały, a majątek którym dysponował i który chętny był wydać na prezentowane przez gospodarzy fanty. O ile te w ogóle go jakkolwiek zaciekawią. Albo jego narzeczoną, nie zapominajmy oczywiście o niej. Może i ich związek był zaledwie wypadkiem, jednak nie znaczyło to, że nie chciał przynajmniej poudawać przy większym gronie obserwatorów, jak to głębokim uczuciem ją darzy.
Większość dnia minęła mu spokojnie; godziny w pracy spełnił głównie na dopinaniu papierkowej roboty, która była dla niego prawdziwą udręką i absolutnym rozczarowaniem. Był to dla niego zawsze najgorszy element prowadzenia spraw i nawet niespecjalnie pocieszał go fakt, że część współpracowników posiadała podobne do niego podejście. Kiedy więc znudził się już niemożebnie, nie mogąc dalej udźwignąć ciężaru tego typu odpowiedzialności, dyskretnie przełożył papiery na biurko Oriona i opuścił miejsce pracy punktualnie. Dawało mu to nawet sporo czasu na powrót do domu i przygotowanie się do ponownego wyjścia. Skrzaty przygotowały dla niego odpowiednie ubranie, składające się z białej koszuli, a także kompletu kamizelki i krótkiej czarodziejskiej szaty, które zachowane były w większości barwy klasycznej czerni. Jedynymi akcentami kolorystycznymi była podszewka, która widoczna była przede wszystkim w luźniejszych i bardziej powiewających elementach kroju, a która to miała barwę głębokiej zieleni.
Na miejscu pojawił się z pewnym zapasem czasu, który miał zamiar spędzić głównie w oczekiwaniu na Elaine. Czas umilał sobie w typowy dla siebie sposób, czyli przytulając między palcami papierosa, którego powoli wypalał w towarzystwie innych gości, którzy pojawili się nieco wcześniej i wciąż zwlekali z zagłębieniem się w posiadłości Longbottomów. Liczył też na to, że przywita go jakaś przyjazna twarz, z którą wymieni nieco więcej, jak zwykłe uprzejmości.
Kiedy pojawiła się jego narzeczona, przywitał ją lekkim uśmiechem i taksującym spojrzeniem, którym omiótł ją od stóp do głów. Zaciągnął się po raz ostatni, przeprosił dżentlemenów z którymi do tej pory rozmawiał i podał kobiecie ramię.
- Wyglądasz czarująco. Mam też nadzieję, że z wdziękiem będziesz olśniewać innych gości - poprowadził ją po schodkach do wejścia, prezentując przy nim ich zaproszenia, a następnie wkroczył do środka, wypatrując gospodarzy i zaraz też kierując sie w ich stronę.
- Dobry wieczór - przywitał się z nimi, ubierając w lekki, charaterystyczny dla siebie uśmieszek, po tym wskazując dłonią na Elaine - Wątpię, że państwo się znają. Elaine Delacour, moją cudowna narzeczona. Na prawdę miło nam, że otrzymaliśmy zaproszenie. Nie mogę się już wprost doczekać licytacji.
Gambit Królowej
I'm not calling you a liar, just don't lie to me
Elegancka i wysublimowana panna, która zręcznie przemyka przez ulice, ubrana w biel, która stała się niemal jej symbolem (ewentualnie okraszona czerwonymi dodatkami). Czasami znajduje się w miejscach, gdzie przebywać kobietom z dobrego domu nie wypada, ale Prewettci nigdy nie mieli zbyt wielu poszanowania dla zasad i konwenansów. Przeciętnego wzrostu (160 cm) pachnąca drzewem sandałowym i lawendą. Długie, rude włosy chętnie spina w kunsztowne fryzury.

Seraphina Prewett
#19
05.11.2022, 02:29  ✶  
Musiała się zjawić, a jak musiała się zjawić, to z przytupem – w iście Prewettowym stylu dobierając wszystko tak, by nie spóźnić się ale też nie przyjść jako pierwsza, bo przecież wielkie wejścia były wielkie dopiero wtedy, gdy pozwalały na zauważenie się przez innych.
Najpierw oczywiście wybrać musiała odpowiednią sukienkę, co sprawiało, że pozostawała przed sporym wyborem, oczywiście głównie w bieli z którą nigdy się nie rozstawała, ostatecznie decydując się na mocno wyciętą suknię skupiającą materiał głównie na przedzie sukni, z rozcięciami po obu stronach zarówno dla dyskretnego pokazania od czasu do czasu kawałka skóry jak i dla sprawniejszego poruszania się, gdyby coś się stało. Nie planowała ucieczek, ale nigdy nie wiadomo było, kiedy trzeba było sprzedać komuś kopniaka, nigdy nie mogła wykluczyć takiej możliwości. Do tego wystarczyło jej dodać naszyjnik-smoka, srebrny, który okręcał się dookoła jej szyi – przyglądając się mu można było przysiąc, że co jakiś czas przechylał głową, łypiąc na ludzi mijających Seraphinę. Wszystkiego dopinały upięcia z warkoczy, ze srebrnymi ozdobami wsuniętymi między nie. Wykorzystała odpowiednie kosmetyki aby wszystko to trzymało się, zwłaszcza podczas przemieszczania się na miejsce
Kiedy więc przygotowała się, zabierając niezbędne rzeczy, następnym ruchem było zapewnienie sobie sposobu dotarcia do posiadłości. To również nie było problemem, wystarczyło wybrać odpowiedniego abraksana – w jej wypadku postawiła na sprawdzonego Koh-i-noora – i po krótkiej pomocy w osiodłaniu konia i zajęciu miejsca na siodle, oderwała się od ziemi aby wyruszyć w przestworza, łagodnie przemierzając niebo i nie śpiesząc się, bez większych zawirowań kierując się w stronę siedziby Longbottomów. Nie upewniała się, czy gospodarze mieli beczkę whisky dla konia, dopytać mogła jeszcze na miejscu. Lot pozwalał w końcu doskonale oczyścić myśli i oderwać się od wszelkich problemów dnia codziennego.
Dopiero kiedy zbliżała się do ziemi, pozwoliła sobie na nowo na skupienie się, przyglądając się niemal beznamiętnie jak abraksan wybiera wraz z nią miejsce na wylądowanie aby wraz z wielkim podmuchem powietrza opaść na ziemię. Pozwoliła jeszcze aby abraksan jak najbardziej zbliżył się do ziemi, pozwalając jej zsunąć się na stały grunt. W końcu była na miejscu i zabawa mogła się zacząć. Znaczy miała nadzieję, że się zacznie, bo jak nie, będzie to najnudniejszy bal na którym coś wygra. I teraz, gdy przechodziła w stronę wejścia, spoglądać mogła na znajome twarze i dostrzegać osoby, z którymi prędzej czy później miała porozmawiać.
- Atreusie, jak już przestaniesz pokazywać swoją cudowną narzeczoną – uśmiechnęła się, mówiąc całkowicie szczerze komplement skierowany w stronę Elaine – i będziecie chcieli obrócić ten bal w prawdziwą zabawę, to wiecie, że mnie poszukać. – Mrugnęła jeszcze do nich, kierując się w stronę gospodarzy, którzy wszystkich witali na wejściu.
- Brenna! I Erik, miło widzieć przyczyny wszystkich kuchennych katastrof. – Ucałowała jeszcze na powitanie każdego z gospodarzy w policzek, zaraz też spoglądając na abraksana przez ramię. – Pijają whisky jeżeli znajdzie się jakaś beczka. I raczej się zachowuje. – Mrugnęła jeszcze, kierując się do środka i spoglądając po obecnych, z białym materiałem powiewającym tuż za nią, skierowała się w stronę Mavelle oraz Patrika, nie zwracając uwagi na to, że najpewniej zajęci są rozmową.
- Wieczór zapowiada się ciekawie, nieprawdaż?
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#20
05.11.2022, 02:54  ✶  
Otrzymała zaproszenie jako osoba z biura, co jednak spowodowało jedynie stres niż cokolwiek pozytywnego. Z jednej strony, nie wypadało odmawiać, z drugiej, bardzo dobrze wiedziała, że skończy raczej samotnie podpierając ściany. Nie dlatego, że chciała, ale też dlatego, że najpewniej wszyscy przyszli już z jakąś swoją drugą połówką, dlatego wieczór spędzą ze sobą, kiedy ona będzie wstydziła się podejść do kogokolwiek. Ale taki już los, a chciała też jakoś wesprzeć działania Longbottomów swoją obecnością. Nie przypuszczała, aby stać ją było na cokolwiek, co miało ukazać się na miejscu, chyba nawet w ogóle nie miała ochoty na cokolwiek, bo w takich wypadkach znów nie miała przewagi. Niestety, poczuwała się też do sytuacji w której zawitanie na bal, nawet jeżeli miała być nieistotnym i niezbyt ważnym elementem społeczeństwa ale dodawać do liczb zdecydowanie wydawało jej się sensowne, dlatego postanowiła się ostatecznie wybrać na bal. A gdy okazało się, że Alastor idzie, tym bardziej głupio było aby ona się nie zjawiła.
Wyglądała pewnie dość…dziwnie. Czuła się trochę zaniepokojona, a trochę zażenowana, że przychodzi w sukni balowej która należała do jej matki, ta jednak była przechowywana w idealnym stanie, dawno nie noszona i przede wszystkim, była za darmo, co przy jej budżecie wydawało się perfekcyjnym rozwiązaniem. To, że wyglądała z jednej strony nieco tradycyjnie, nieco dziecinnie i nieco uroczo sprawiał, że przełamywało się to drastycznie z jej widokiem w mundurze czy też ubraniach w których pracowało. Włosy również puściła luźno, pozwalając im falami opadać na plecy, we włosy wpinając jedynie drobną ozdobę która stanowiła część kompletu.
Starała się trzymać gdzieś w tyle, czekając cierpliwie aż każdy przed nią podejdzie na przywitanie się z gospodarzami, samej stając też tuż przed nimi, odchrząkając lekko aby spróbować się uśmiechnąć w kierunku Brenny i Erika, kiwając głową w podziękowaniu.
- Witajcie, dziękuję niezmiernie za zaproszenie. Jeżeli jest coś, w czym mogłabym pomóc w trakcie dnia, wystarczy, że mnie zawołacie. – Nie mogła obiecać że od razu przybiegnie, bo mogła znajdować się gdzieś daleko, ale zdecydowanie mogła spróbować. Przechodząc dalej, czekała na znajome twarze, ale pierwszą, która rzuciła się w jej oczy, należała do jej partnera…który postanowił się chyba wycofać, więc tym bardziej podążyła w jego stronę, niemal wpadając na inną kobietę, która chyba też podeszła aby porozmawiać z Moodym.
- Przeszkadzam?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (3094), Mavelle Bones (3484), Ida Moody (1164), Eunice Malfoy (2522), Seraphina Prewett (2184), Eden Lestrange (5095), Brenna Longbottom (8058), Erik Longbottom (8260), Geraldine Yaxley (2258), Theseus Fletcher (2972), Astoria Trelawney (1907), Elliott Malfoy (5617), Atreus Bulstrode (3450), Cedric Lupin (2390), Perseus Black (3051), Nora Figg (3374), Florence Bulstrode (2912), Heather Wood (5034), William Lestrange (3689), Sacharissa Macmillan (296), Loretta Lestrange (482), Adelard Longbottom (481), Giovanni Urquart (1989), Martin Crouch (428), Alice Selwyn (2765), Dora Crawford (2816), Patrick Steward (3034), Elaine Delacour (1971), Bard Beedle (4524), Cameron Lupin (6169), Fernah Slughorn (1916), Daisy Lockhart (3642)


Strony (21): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 21 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa