- Nie zawsze dostajemy to co wolimy wybrać - skwitował, bo choć on też lubił ciemność i dyskrecję nocy to nie mogli liczyć na to, że nie będą zmuszeni funkcjonować w jasnym świetle dnia.
W jego słowach kryło się to drugie znaczenie, o którym nie mówił, bo żadne z nich na pewno nie chciało o tym słyszeć. Merlin był jego świadkiem na to, że mógł wiele powiedzieć o oczekiwaniach w zestawieniu z rzeczywistością i koniecznością. Lepiej było przemilczeć ten temat. Nie należy rozdrapywać ledwo zagojonych ran. Jako uzdrowiciel powinien to wiedzieć najlepiej.
- Za późno - rozłożył ręce. Starał się nie zwracać na nich niczyjej uwagi. - Zabrnąłem w to bagno. Chcesz tego czy nie. Możesz zaakceptować moją pomoc albo się ze mną poróżnić i zobaczyć, co zrobię. To twój wybór - nie krył tego, że i tak ma zamiar poruszać się po tym grząskim gruncie, skoro jest taka konieczność.
Czymże byłoby jego... ...ich... ...poświęcenie, gdyby teraz dał jej zginąć w walce z gorszymi siłami?
- Nie kajam przed tobą, Geraldine. Nie chcę robić sceny. Jesteśmy na pogrzebie - odpowiedział spokojnie cichym głosem, jeszcze bardziej obniżając to niemal do szeptu. - Miewam szacunek do zmarłych i cierpiących - jasno sugerował, że mogła mówić o nim co chce, ale starał się nie zakłócać atmosfery tego miejsca.
To było dla niego nowością. W niewielu miejscach poza Mungiem zachowywał się w taki sposób, żeby nie można mu było nic zarzucić. Szczególnie w przypadku mugolskich cmentarzy było to zgoła niecodzienne, zważywszy na jego opinię o nie-czarodziejach. Nie dalej jak tydzień wcześniej kazał bratu Geraldine przenieść polowania do mugolskich doków i wypierdalać z kłami z magicznej części miasta a teraz nagle zachowywał się tak, jakby czuł się bliski żałobnikom. Mimo tego, że ewidentnie nie znał ani zmarłego (bądź zmarłej, tego nie wiedział) ani nikogo z niedaleko stojącego tłumu.
Zmienił się. Nie można było powiedzieć, że dojrzał, bo w pewnych aspektach było wręcz przeciwnie - zachowywał się gorzej i bardziej nieokrzesanie. Nawet wtedy w mieszkaniu Geraldine mało brakowało a byłby w stanie pozbawić Astarotha marnej wampirycznej egzystencji. Oczywiście. Nie brał pod uwagę tego, że w pewnym momencie ich walka potoczyła się bardzo niekorzystnie i gdyby nie interwencja Yaxleyówny to nie on byłby mordercą. To nie miało znaczenia wobec emocji, jakie wtedy czuł. Tej furii, która go ogarnęła. W tej chwili nie miał w sobie znajomego dla Geraldine błysku, iskry w oczach, kurwików wymalowanych w wyrazie twarzy. Był ponury, nostalgiczny i melancholijny, ale myliła się z tym, co sądziła o jego wybuchu w mieszkaniu na Horyzontalnej. Tamta osoba, która ją kochała (na swój spaprany sposób) i ten człowiek, którym teraz nie byli tożsami. Podobni, ale nie tożsami.
Musiał jakoś wypełnić ziejącą pustkę w sercu. Szczególnie wtedy, kiedy niewiele standardowych metod wystarczało. Alkohol nie pomagał, papierosy również, kobiety tak samo, bo każda, choćby najpiękniejsza i najbardziej chętna na płomienny romans nie była nią. To było jak próby zaklejenia rany postrzałowej przy pomocy plastra i bez użycia eliksirów kojących. To była prosta droga w dół. Od tych sposobów radzenia sobie można było pójść już tylko niżej i bardziej autodestrukcyjnie. Szczególnie, jeśli jednocześnie miało się obowiązki wobec rodziny i trzeba było zachowywać chłodny profesjonalizm, przybierając maski.
Kiedy je ściągał nie czuł się jak ta sama osoba. Nie wiedział jak się czuje. Miał zbyt wiele twarzy. Już nie do końca wiedział, która jest prawdziwa.
- Cieszę się, że mamy zgodność - odpowiedział równie chłodnawo i oficjalnie, bo przecież nie potrzebowali żadnych niejasności.
Niedopowiedzenia były tym, co ostatecznie dobiło ich relację. Tak sądził, kiedy akurat nie pałał niesmakiem do samego siebie i do tego, że musiał być tym większym człowiekiem, choć wszystko, czego pragnął to wtedy zostać. Nie chciał dać się złapać w pułapkę myślenia o tym, ci by było gdyby. To nie miało się wydarzyć. Czas nie miał się samoistnie cofnąć a on nie miał zmieniacza. Zresztą nawet, gdyby taki wpadł Greengrassowi w ręce to Ambroise wolał wybierać twierdzenie, że by go nie użył. Co zamknięte było zamknięte. A kto umarł (w tym wypadku była to ich wspólna przyszłość) ten nie żyje. Wszystko przemija.
- Nie zrobię nic, czego byś nie chciała - zadeklarował spokojnie, starając się modułować brzmienie głosu w taki sposób, aby jego słowa brzmiały szczerze i zdecydowanie.
Nie mógł jej zagwarantować, że będzie robić wszystko zgodnie z poleceniami z jej strony, ale przecież była tego świadoma. Ponownie wracał do tej starej, nadszarpniętej zębem czasu, trochę nieaktualnej w stosunku do nich a trochę wymagającej przetarcia ścierką z kurzu maksymy, że nic nie musiał.
Planował zachowywać się tak, żeby nie pogorszyć i tak złej sytuacji, ale nie planował obiecywać czegoś, co nie było pewne. Lubił mieć kontrolę nad sytuacją. Jeśli to będzie wymagane, przejmie ją bez chwili zastanowienia, ale nie zupełnie wbrew woli Geraldine. W życiu zbyt wiele razy był dla niej przeszkodą. Teraz naprawdę chciał być doraźną pomocą, której potrzebowała. Ostatnia akcja ramię w ramię.