- Jak wolisz, i tak zawsze wolałam Morganę. - Wzruszyła jedynie ramionami. Nie potrzebowała tak naprawdę błogosławieństwa żadnej siły wyższej, jeśli jednak miała kogoś o pomoc to wolała aby to była kobieta. Yaxleyówna zawsze uważała, że one nie były do końca doceniane i musiały ustępować mężczyzną zupełnie niepotrzebnie. Zresztą sama udowadniała od zawsze, że kobiety wcale nie są słabszą płcią. Lubiła walczyć ze stereotypami, często angażowała się w to aż za bardzo i na siłę udowadniała swoją wartość. Spowodowane było to tym, że w jej zawodzie dosyć często patrzono sceptycznie na słabszą płeć, czego nie znosiła. Ba, była niemalże pewna, że mogłaby na spokojnie pokonać większość łowców w walce. Może trochę zadzierała nosa, ale miała ku temu swoje podstawy.
- Skoro tak mówisz to oznacza, że nie ma się czego bać. - Miała nadzieję, że ma co do tego pewność. Swoją rodzinę znała, jego miała dopiero poznać i naprawdę trochę ją to przerażało. Może i była dobrze wychowana, wiedziała, jak wypadało się zachowywać, jednak nie była szczególnie pewna, czy jest w stanie zrobić odpowiednie wrażenie. Cóż, rzadko kiedy potrafiła zapanować nad słowami padającymi z jej ust, nie szczędziła kąśliwych uwag, czy komentarzy. Dało się ją lubić, ale wszystko zależało od tego, jakimi osobami były te, które miała poznać. Co jeśli okaże się, że rodzina Greengrassa ma kija w tyłku? Wtedy będzie musiała uważać i pilnować się na każdym kroku, aby nie popełnić gafy.
Nie chciała, żeby Ambroise zdawał sobie sprawę, że było to dla niej nieco niekomfortowe, ale już się do tego przyznała, miała nadzieję jedynie, że nie będzie miał z tego pożywki do żartów. Niby potężna łowczyni potworów, a bała się poznać rodziców swojego chłopaka... Cóż, każdy miał jakieś drobne lęki czyż nie? Wynikało to bardziej z tego, że nie chciała go zawieść i faktycznie zależało jej na tym, aby pokazać się z jak najlepszej strony, miała nadzieję, że nie przedobrzy, chociaż sam Greengrass był do niej nieco podobny, co mogło wskazywać na to, że jego rodzina podchodziła do wychowywania swoich dzieci tak samo jak Yaxleyowie, może też byli całkiem normalni jak na czystokrwiste rody? To była całkiem pocieszająca myśl.
- Tak byłoby najlepiej, po mistrzowsku brzmi obiecująco. - Pozostawało wierzyć, że dokładnie tak będzie. Czego się tu bać? To byli tylko ludzie, a nie straszne bestie, prawda?
- Luz, jakoś się ogarnę, na pewno poczuję się swobodnie, jeśli nie, to nalejesz mi z dwie szklanki ognistej, wtedy powinno być lżej. - Metoda na wszystko - niezbyt duża ilość alkoholu, odpowiednia, aby nieco się rozluźnić, ale nie taka, żeby zaczęła się kompromitować i gadać głupoty.
- To zależy, chciałbyś być moim zakładnikiem? - Dotknęła delikatnie opuszkiem palca jego klatki piersiowej. Wystarczyło jedne słowo, a mogłaby to dla niego zrobić.
- Zazwyczaj, kiedy poluję to zabijam swoje ofiary. - Ciekawe, czy faktycznie to była tylko i wyłącznie jej zasługa, czy owinęła sobie go wokół palca? Nie wydawało jej się, sama była gotowa wokół niego skakać i dopraszać się o uwagę. To było dziwne i działało obsutronnie, tutaj nie było jednej osoby, która była myśliwą.
- Panie Greengrass, jako specjalista od zatruć chyba powinieneś wiedzieć, czy dolewam ci amortencji do kawy, czy straciłeś czujność? - Oczywiście nigdy nie skłoniłaby się ku takim zagrywkom, na pewno o tym wiedział, ale pociągnęła temat dalej. Naprawdę myślał, że potrzebowała amortencji, aby się w niej zakochał? I bez tego wydawał się być w nią wpatrozny jak w obrazek.
- Wiem, zauważyłam. - Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że nie potrzebowała w tym przypadku żadnych sztuczek. To co ich łączyło było prawdziwe, działali na siebie w ten sam sposób, zakochali się w sobie z wzajemnością. Może jeszcze żadne deklaracje słowne na temat miłości nie padły z jej ust, to była pewna tego co czuła, i wydawało jej się, nie również miała pewność, że on ma tak samo. Mieli niesamowite szczęście, że ich pierwsza miłość okazała się być odwzajemniona, wiedziała, że nie wszystkich to spotykało. Słyszała historie o nieszczęśliwych zakochaniach, smutnych duszach, którym nie było zaznać tego uczucia, przede wszystkim odrzuconych przez drugą stronę. To musiało być straszne. Pamiętała, jak sama bała mu się powiedzieć o tym, że chciałaby spróbować czegoś więcej właśnie przez to, że trochę lękała się tego, że mógłby tego nie chcieć. Na szczęście okazało się, że to nie powinno jej niepokoić, że faktycznie coś się między nimi rodziło od jakiegoś czasu. Czuła między nimi nić porozumienia od pierwszego spotkania, dzięki niemu przecież nieco zmieniła swoje zdanie o Mungu (nie na tyle, żeby polubić to miejsce, ale jednak), później spędziła z Ambroisem naprawdę przyjemny wieczór podczas Yule, no nieco się wszystko skomplikowało po tym incydencie na Nokturnie, ale gdyby to był ktoś inny to na pewno nie poszłabym z nim do lasu zakopać tam trupa, była tego pewna. Później zaliczyli ten nie do końca przyjemny rok pełen zaczepek i zagrywek godnych dzieciaków, czy rozkapryszonych nastolatków, ale również wtedy się o niego martwiła. To co ich łączyło nie było tylko chwilową zachcianką, to było coś więcej, coraz bardziej sobie to uświadamiała. Nie miała pojęcia jak wygląda miłość, bo nigdy nie przeżywała takiego silnego uczucia, jeśli jednak to nie była miłość to czymże było to co zaczęło ją pochłaniać? Nie mogła przestać o nim myśleć, pojawiał się w jej snach, opętał ją do reszty, i nawet jej się to podobało. Miała wrażenie, że wcześniej jej życie było puste, że brakowało w nim sensu, teraz jakby wreszcie zaczęło komponować się w całość.
Podobało jej się to, że mieli wspólne plany. Te bliższe, jak chociażby ten sabat, który się zbliżał, jak i te dalsze, jak spędzanie w tym miejscu większości wolnych weekendów. Chciała, żeby widzieli dla siebie miejsce w swoich życiach, póki co naprawdę była zadowolona z tego, jak to wszystko się układało. Naprawdę czuła, że razem mogą osiągnąć wiele, zbudować coś wspaniałego, szczególnie, że nie było dla nich granic nie do przekroczenia. Razem byli w stanie zrobić wszystko, czuła się silniejsza, kiedy miała go u swojego boku. Chyba właśnie o to chodziło w partnerstwie, wiedziała, że nie ciąży na niej cała odpowiedzialność za to, jak miała wyglądać ich przyszłość. Ambroise wykazywał się sporą inicjatywą i chętnie dzielił się z nią swoimi pomysłami, nie ignorował jej zdania. Wiele to dla niej znaczyło, bo miała świadomość, że nie wszystkie związki tak wyglądały, nie dla każdego mężczyzny partnerstwo było istotne. Miała naprawdę sporo szczęścia, że trafiła na niego.
- Słucham? - Zamrugała dwa razy, dosyć szybko. - Muszę wreszcie ci pokazać jak faktycznie strzelam, bo nie będę więcej akceptować takich komenatrzy. - Nadal wracał do tego dnia, kiedy bełt wylądował w jego nodze - wiedziała o tym. Był to jeden, jedyny raz kiedy nie trafiła do celu, a on ciągle korzystał z tego argumentu. Nie miała zamiar zabierać go na polowanie, nie sądziła, że miałby ochotę patrzeć na to, jak pracuje, ale na pewno wymyśli jakąś inną aktywność, aby pokazać mu jak bardzo się myli w tej ocenie. Wiedziała, że się z nią droczył, ale musiała mu udowodnić, że jest zupełnie inaczej. Tak, najlepiej w najbliższym czasie.
- Oczywiście, że na serio, nie muszę iść z tobą w krzaki, żeby zaznać nieco rozkoszy, mam to na co dzień. Moglibyśmy więc spożytkować ten czas w inny sposób, szczególnie, że taka okazja zdarza się raz w roku. - Była przecież poszukiwaczką przygód, czyż nie? Może szukanie kwiatu paproci nie brzmiało jakoś szczególnie niebezpiecznie, ale ten kwiat wydawał się być rzadkim do odnalezienia okazem, co powodowało, że wydawało jej się to być całkiem interesującym wyzwaniem. Nie sądziła zresztą, aby ktoś ich w tym ubiegł, bo reszta sabatowiczów na pewno będzie zajęta innymi czynnościami. Mogli mieć więc przewagę. Idealnie się składało.
- Obiecałam ci, że będę cię zadziwiać. - Dotrzymywała słowa, jak zawsze. Nigdy nie miała zamiaru przestać tego robić. Nie chciała stać się przewidywalną, bo to mogłoby wprowadzić do tej relacji nudę, a zdawała sobie sprawę iż żadne z nich nie wyglądało na kogoś, kto chciałby aby rutyna wkradła im się do życia. Roise był do niej podobny.
- Tak, całe szczęście. - Zgodziła się z nim, bo również uważała to za sporą zaletę. Nie byli typowym związkiem. Nie musiała się martwić o to, że nie będzie jej szanował, traktował ją jak równą sobie, co jej się podobało. Nie lekceważył jej umiejetności, to też było dla niej ważne, nigdy też nie marudził na temat tego, czym się zajmowała. Miała świadomość, że drogą którą podążała mogła nie odpowiadać każdemu, wiedziała, że przez swój zawód może zrazić do siebie ewentualnego partnera. Kto bowiem chciałby czekać na nią w domu ze świadomiością, że może do niego nie wrócić? To nie było nic przyjemnego. Na szczęście Ambroise póki co nie miał ku temu żadnych obiekcji. Zresztą sama trochę zmieniła system swojej pracy, tak, aby nie dawać mu powodów do niepokoju, wydawało jej się to odpowiednim posunięciem. Zależało jej na nim, nie chciała, żeby się o nią denerwował, miała świadomość, że na dłuższą metę to mogło być bardzo męczące. Starała się więc teraz podchodzić do tego z rozsądkiem, którego wcześniej jej brakowało.
Nie sądziła, że można do siebie pasować pod tak wieloma względami. Póki co nie widziała w nim żadnych wad, nie przeszkadzał jej jego uparty charakter, ostatnio nazywała go przecież determinacją, wszystko jej odpowiadało, każda negatywna cecha wydawała się być zaletą. Musiała być zakochana, bo normalnie na pewno nie zaakceptowałaby tych wszystkich cech z taką lekkością.
Z podobną lekkością przychodziło jej całowanie jego ust, chociaż aktualnie te pocałunki mogły wydawać się trochę zbyt zaborcze, agresywne, ale dążyła ku temu, aby zaspokoić żądzę, która wypełniała jej ciało. Nie miała umiaru, chciała czuć wszystko jak najmocniej, jak najsilniej, aby w pełni poczuć jego obecność. Była zachłanna, miała nadzieję, że jej to wybaczy, tak samo jak te przygryzienia na szyi, zostawiła bowiem na niej kilka śladów po zbyt agresywnych pocałunkach, które nie miały zniknąć zbyt szybko.
Nie myślała o łóżku, nie potrzebowała go do szczęścia. Ta komoda okazała się być nie najgorsza do tego, aby z niej skorzystać. Póki co się nie rozsypała, Yaxleyówna pomyślała nawet o tym, że nie powinni jej wyrzucać, mimo, że czuła kilka razy, że bujała się nieco zbyt mocno.
Była gotowa przetestować z nim resztę mebli znajdujących się w domu. Musieli przecież sprawdzić, czy nie będą musieli czegoś wymienić, oczywiście była gotowa zrobić wszystko ku dobru sprawy. Najważniejsze było przecież upewnienie się, które rzeczy nadają się do tego, aby faktycznie zostać tutaj na stałe. Nie widziała nic złego w tym, żeby sprawdzić to bardzo dokładnie. Mieli na to zresztą cały weekend, naprawdę wiele mogli jeszcze zdziałać. Zabawne, że ledwo zaczęli, a juz myślała o kolejnych próbach.
Najbardziej ze wszystkich mebli chciała sprawdzić tę wannę, tak, na pewno to do niej zaciągnie go następnym razem, widok za oknem był zachwycający, chociaż w sumie przed nią malował się jeszcze lepszy, nie potrzebowała podziwiać nic innego, wsytarczał jej on, stojący przed nią w całej swojej okazałości, taki piękny, idealny. Tak, mogła się na niego patrzeć godzinami i nigdy by się jej ten widok nie znudził, szczególnie, gdy spoglądał na nią tymi oczami nienaturalnie ciemnymi, pełnymi pożądania.
Dotarło do niego jej polecenie, na szczęście, nie mogła dłużej znieść tego oczekiwania. Chciała natychmiast złączyć dwa spragnione siebie ciała w jedno, a te nieszczęsne resztki garderoby, które mieli na sobie im w tym przeszkadzały. Pozbyli się ich, oczywiście to nie było takie proste jakby się mogło wydawać, zdecydowanie musiała wymienić swoje ubrania na takie bardziej przystępne.
Wreszcie stanęli przed sobą nadzy, już nic nie mogło im przeszkodzić w tym, aby sięgnąć po spełnienie, którego tak pragnęli. Geraldine ponownie wsparła się o komodę, wierzyła w to, że mebel poradzi sobie z ich palącą potrzebą, nie widziała sensu, aby się stąd ruszać, zresztą chciała dostać wszystko od razu. Pociągnęła Ambroise ku sobie, jej dłonie ponownie zaczęły zataczać kręgi na jego plecach, chciała poczuć każdy, najdrobniejszy szczegół jego skóry pod swoimi opuszkami. Całowała go znowu łapczywie, jaby każdy z tych pocałunków miał być ostatnim w jej życiu. Wreszcie zarzuciła mu nogi na biodra, aby naprzeć na jego potrzebę własną, dając do zrozumienia, że dłużej nie wytrzyma, że jest to odpowiedni moment, aby wreszcie dostali to, czego tak bardzo pragnęli.