Efektów nie przyniosły także rozpaczliwe próby splecenia czarami czegoś na kształt sarkofagu, co Lorraine przyjęła z rozczarowaniem, ale i bez zaskoczenia. Niestabilna magia wychodząca spod jej rozedrganych rąk stanowiła poniekąd odbicie chaotycznej natury wił, których krew płynęła wartko w żyłach Lorraine – dzikich, nieokiełznanych i wzorem innych magicznych stworzeń nienawykłych do skupiania mocy magicznej za pomocą czegoś innego niż ich własne ciała. Gdy transformujące zwłoki oparły się także zaklęciom Victorii, Lorraine najpierw poczuła irytację, a potem zaczęła obwiniać się za to, że rozstroiła auror swoim pytaniem o Limbo, przypominając jej o traumatycznych wydarzeniach z Beltane: choć nie miała złych intencji – nie była też istotą zupełnie nieczułą – często łapała się na tym, że zapomina o cudzych wrażliwościach, zwłaszcza, kiedy skupiała się na sobie. Policzki półwili nabrały koloru wstydu: patrząc na nieudolnie skonstruowaną, niekształtną i kruchą parodię masywnego sarkofagu z wymiaru swej wyobraźni, bezużytecznego w starciu z rozgrywającym się przed nimi pandemonium, miała ochotę wydłubać sobie oczy. Czy wtedy mogłaby wreszcie oderwać wzrok od spotworniałego ciała? Lorraine nie była tego taka znowu pewna.
To, czego była pewna, to to, że jeszcze przed chwilą na stole leżały zwłoki martwej kobiety, a teraz ta sama kobieta siedziała przed nimi na tym samym stole, wyglądając na całkiem żywą. Ale to, co rozegrało się przed chwilą na ich oczach... Lorraine odtwarzała wciąż na nowo te sceny w pamięci. Wysunąwszy się zza pleców Victorii stanęła obok funkcjonariuszki, niepewna, jak właściwie powinna się zachować w obliczu całego tego zamieszania. Stała wyprostowana, nieruchoma jak posąg, zachowując pozory opanowania: jedynie wiecznie niespokojne palce pozostawały nieustannie w ruchu, nie przestając obracać różdżki w zamyśleniu.
– To jest – wykrztusiła w końcu – to jest ten szczegół pomiędzy. – Wyznanie, po którym znalazła wreszcie siłę, aby oderwać wzrok od zmartwychwstałej i spojrzeć na Victorię z determinacją w oczach. – Wierzę w to. – Afirmacja wszystkich tych słów, które padły między nimi zawarta w prostej deklaracji: gest moralnego wsparcia, zapewnienie, że jestem i cokolwiek się wydarzy, spróbuję pomóc. Pokiwała krótko głową, mechanicznie, tak, jak gdyby chciała przekonać nie Victorię, lecz samą siebie.
"Spal to" padało z ust Ambrosii McKinnon nadzwyczaj często w trakcie ich znajomości: kiedy Lorraine przybiegała zaaferowana do przyjaciółki trudniącej się profesją egzorcystki z przejęciem wypisanym na twarzy, bo znów jakiś trup ożył w jej kostnicy, tak brzmiały zazwyczaj słowa, jakimi już od progu witała ją wróżbitka. "Spal to". Wszystkie te ciała powinno się spalić, pomyślała zrezygnowana Lorraine, przeglądając dokumentację nadesłaną przez koronera – pomyślała tak i teraz, zerkając kątem oka w stronę pieca krematoryjnego. Choć przyjmując tę pracę nie zamierzała otwarcie wyrażać swoich przekonań przy przedstawicielu Ministerstwa – Ministerstwa, które wyraźnie oczekiwało, że pogrzeby z otwartymi trumnami uspokoją społeczne niepokoje – teraz żałowała, że nie dopisała do umowy drobnym druczkiem, że nie może zostać pociągnięta do odpowiedzialności za spalenie zwłok, jeżeli te nagle postanowią ożyć. Lorraine naprawdę nie miała ani czasu ani ochoty stawać z tego tytułu przed Wizengamotem, zwłaszcza, że ten nie miał mocy rozstrzygania w sprawach, które należały do domeny Sądu Ostatecznego, a o takie się tutaj przecież rozchodziło – nie o ciało, a o duszę.
Wierzyła w to, że teraz stoją przed wyborem, a jeżeli coś łączyło Lorraine Malfoy i Victorię Lestrange, to było przekonanie, że mieć wybór oznacza być wolnym. Nie bez powodu bogowie skrzyżowali ze sobą ścieżki ich żyć – tak kręte, że nigdy nie było wiadomo, co czeka za następnym zakrętem ani dokąd prowadzi kolejne z rozwidlonych rozdroży – nie bez powodu znalazły się tu dzisiaj razem. Być może nikt lepiej od nich nie rozumiał wolności – tego, że czasem jedyną wolnością jaką wciąż mogło się mieć, była wolność, aby odejść na własnych warunkach. Wolność, której uosobieniem był skromny zakład pogrzebowy na Nokturnie.
Jeżeli to, co mówiła kobieta było prawdą, nawet i tę wolność zabrały jej zjawy z Kniei. Lorraine pomyślała, że musiały zabrać jej także dobre maniery, ale po dłuższej chwili – którą poświęciła na wpatrywanie się z konsternacją w przeżutą skorupę, wyplutą przez ożywieńca – uświadomiła sobie, że nie mogły zabrać kobiecie tego, czego ta nigdy nie miała. Ciała ofiar Kniei były w okropnym stanie, więc gdyby nie zdjęcie załączone do dokumentacji, nigdy nie zdałaby sobie sprawy, że ma do czynienia z jedną z bywalczyń Podziemnych Ścieżek. Teraz, kiedy patrzyła kobiecie prosto w twarz, była już pewna, że kojarzy ją z widzenia. Nie znała imienia kobiety, nie zadała sobie też trudu, aby je zapamiętać, kiedy przeglądała opis jej autopsji. Nie musiała. Nie, kiedy wszyscy niemal mieszkańcy podziemia znali jej imię, choć i ono było zbędne – wystarczyło nazwisko, które wciąż kojarzono z jej drogim ojcem – wystarczyły nienaturalnie blond włosy i uśmiech pełen wyższości – wystarczyło po prostu: Malfoy. Nie zamierzała jednak zakładać, że Victoria nie zapoznała się bliżej z sylwetkami ofiar, więc postanowiła poczekać na rozwój sytuacji.
"A ostatnie trzy razy budziłam się w lesie...", westchnęła kobieta. Lorraine zmarszczyła brwi w skupieniu. To w końcu była żywa, martwa czy po prostu... Śpiąca? Co za różnica, pomyślała półwiła, decydując się podjąć rozmowę: chociaż wciąż była rozedrgana w środku, chciała zachować profesjonalizm i wspomóc swoim opanowaniem Victorię, która zdecydowanie nie potrzebowała kolejnej nawiedzonej wariatki na jednym dyżurze. Obrzydzenie szybko skryła więc pod maską wzorowej uprzejmości, zdołała nawet przywdziać na twarz uśmiech, a wcześniej lekko drżący głos zabrzmiał teraz zadziwiająco pewnie i spokojnie.
– ...Tylko po to, aby za czwartym przebudzić się w zakładzie pogrzebowym w samym sercu Nokturnu – rzuciła niemalże nonszalancko Lorraine, tonem zaskakująco lekkim jak na kogoś, kto postanawia uciąć pogawędkę z trupem – i napluć mi na podłogę, dodała już w myślach, bo chociaż policzek półwili zadrgał niebezpiecznie, nie zamierzała dać się wyprowadzić z równowagi byle krętaczce z podziemia. – Po tym wszystkim musisz czuć się tutaj jak w domu. – Nie zamierzała także zdradzać, że zna się po imieniu z elementem nokturńskiego półświatka – że Nokturn nosił twarz kobiety, którą kochała, nie na odwrót – że sama również jest jego istotną częścią, i to w sposób, który zdecydowanie wykraczał poza zwyczajne stosunki sąsiedzkie. Jeżeli w pustej skorupie, jaką jeszcze przed chwilą była kobieta, wciąż jeszcze mieszkały wspomnienia o jej poprzednim życiu, ta mogła w żartobliwie dwuznacznych słowach półwiły dostrzec coś na kształt ostrzeżenia. Jak to szło? Sekret dzielony przez trzy osoby może być bezpieczny tylko wtedy, gdy jedna z nich jest martwa? Lorraine Malfoy była na tyle wyrachowana, aby martwić się o dyskrecję trupa. – Zostałaś uznana za zmarłą i przebywasz obecnie w podziemiach Necronomiconu – poinformowała kobietę już bardziej konkretnym tonem. – To trochę dużo do przetrawienia, więc może okryjesz się prześcieradłem – z szacunku dla godności kobiety Lorraine wskazała zachęcająco na całun, który wciąż jeszcze leżał na stole – i porozmawiamy?