• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
lato 1972 // kotom i szkotom wydaje się, że wszystko im się należy

lato 1972 // kotom i szkotom wydaje się, że wszystko im się należy
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#11
24.11.2024, 10:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.11.2024, 10:30 przez Lorraine Malfoy.)  
"Było na odwrót", wyrzekła Victoria, a Lorraine poczuła dreszcz przechodzący jej po plecach. To, co działo się z ciałem leżącym na stole naprzeciwko stanowiło absolutne wypaczenie praw natury, ale czy mogło mieć jakiś związek z zakłóceniami w Limbo? "Wszystko tam było jakbyś spoglądała w krzywe zwierciadło." Przypominało jej to nawracający sen o bogini o trzech twarzach – bogini, której truchło nawiedzało myśli Lorraine, wychnąwszy spod przypominających całun sukni i welonów pamięci. Zmurszała, spękana skóra koloru zgniłej zieleni łuszczyła się na morowej pannie, odpadając od ciała niczym kora z chorego drzewa, poznaczonego sękami przypominającymi oczy. Tysiące oczu: wszystkie patrzyły na Lorraine – na nią, i przez nią – wszystkie tak samo obojętne, wszystkie tak samo martwe. Wtedy też chciała odwrócić wzrok, ale tego nie zrobiła, zmuszając się do patrzenia – do doświadczenia wypaczonej boskości, obrosłej pleśnią. Długo śniła ten sen. Śniła go, dopóki nie pogodziła się ze swoją boginią w trakcie obchodów Lammas. Teraz widziała ją tylko w wymiarze lustra, w spokojnej tafli wody – wody, która w snach Lorraine była zwierciadłem dla wszystkich jej marzeń i lęków – akceptowała, że widzi ją zawsze wtedy, gdy patrzy na swoje własne odbicie, rozumiejąc, że patrzy tak naprawdę na wszystkie wersje siebie – na te, którymi była, i na te, którymi mogła być. W snach nigdy nie było bowiem wiadomo gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie. "Jakby czas rozkładu był tam szybszy, ale bez efektów dodatkowych."

Efektów nie przyniosły także rozpaczliwe próby splecenia czarami czegoś na kształt sarkofagu, co Lorraine przyjęła z rozczarowaniem, ale i bez zaskoczenia. Niestabilna magia wychodząca spod jej rozedrganych rąk stanowiła poniekąd odbicie chaotycznej natury wił, których krew płynęła wartko w żyłach Lorraine – dzikich, nieokiełznanych i wzorem innych magicznych stworzeń nienawykłych do skupiania mocy magicznej za pomocą czegoś innego niż ich własne ciała. Gdy transformujące zwłoki oparły się także zaklęciom Victorii, Lorraine najpierw poczuła irytację, a potem zaczęła obwiniać się za to, że rozstroiła auror swoim pytaniem o Limbo, przypominając jej o traumatycznych wydarzeniach z Beltane: choć nie miała złych intencji – nie była też istotą zupełnie nieczułą – często łapała się na tym, że zapomina o cudzych wrażliwościach, zwłaszcza, kiedy skupiała się na sobie. Policzki półwili nabrały koloru wstydu: patrząc na nieudolnie skonstruowaną, niekształtną i kruchą parodię masywnego sarkofagu z wymiaru swej wyobraźni, bezużytecznego w starciu z rozgrywającym się przed nimi pandemonium, miała ochotę wydłubać sobie oczy. Czy wtedy mogłaby wreszcie oderwać wzrok od spotworniałego ciała? Lorraine nie była tego taka znowu pewna.

To, czego była pewna, to to, że jeszcze przed chwilą na stole leżały zwłoki martwej kobiety, a teraz ta sama kobieta siedziała przed nimi na tym samym stole, wyglądając na całkiem żywą. Ale to, co rozegrało się przed chwilą na ich oczach... Lorraine odtwarzała wciąż na nowo te sceny w pamięci. Wysunąwszy się zza pleców Victorii stanęła obok funkcjonariuszki, niepewna, jak właściwie powinna się zachować w obliczu całego tego zamieszania. Stała wyprostowana, nieruchoma jak posąg, zachowując pozory opanowania: jedynie wiecznie niespokojne palce pozostawały nieustannie w ruchu, nie przestając obracać różdżki w zamyśleniu.

– To jest – wykrztusiła w końcu – to jest ten szczegół pomiędzy. – Wyznanie, po którym znalazła wreszcie siłę, aby oderwać wzrok od zmartwychwstałej i spojrzeć na Victorię z determinacją w oczach. – Wierzę w to. – Afirmacja wszystkich tych słów, które padły między nimi zawarta w prostej deklaracji: gest moralnego wsparcia, zapewnienie, że jestem i cokolwiek się wydarzy, spróbuję pomóc. Pokiwała krótko głową, mechanicznie, tak, jak gdyby chciała przekonać nie Victorię, lecz samą siebie.

"Spal to" padało z ust Ambrosii McKinnon nadzwyczaj często w trakcie ich znajomości: kiedy Lorraine przybiegała zaaferowana do przyjaciółki trudniącej się profesją egzorcystki z przejęciem wypisanym na twarzy, bo znów jakiś trup ożył w jej kostnicy, tak brzmiały zazwyczaj słowa, jakimi już od progu witała ją wróżbitka. "Spal to". Wszystkie te ciała powinno się spalić, pomyślała zrezygnowana Lorraine, przeglądając dokumentację nadesłaną przez koronera – pomyślała tak i teraz, zerkając kątem oka w stronę pieca krematoryjnego. Choć przyjmując tę pracę nie zamierzała otwarcie wyrażać swoich przekonań przy przedstawicielu Ministerstwa – Ministerstwa, które wyraźnie oczekiwało, że pogrzeby z otwartymi trumnami uspokoją społeczne niepokoje – teraz żałowała, że nie dopisała do umowy drobnym druczkiem, że nie może zostać pociągnięta do odpowiedzialności za spalenie zwłok, jeżeli te nagle postanowią ożyć. Lorraine naprawdę nie miała ani czasu ani ochoty stawać z tego tytułu przed Wizengamotem, zwłaszcza, że ten nie miał mocy rozstrzygania w sprawach, które należały do domeny Sądu Ostatecznego, a o takie się tutaj przecież rozchodziło – nie o ciało, a o duszę.

Wierzyła w to, że teraz stoją przed wyborem, a jeżeli coś łączyło Lorraine Malfoy i Victorię Lestrange, to było przekonanie, że mieć wybór oznacza być wolnym. Nie bez powodu bogowie skrzyżowali ze sobą ścieżki ich żyć – tak kręte, że nigdy nie było wiadomo, co czeka za następnym zakrętem ani dokąd prowadzi kolejne z rozwidlonych rozdroży – nie bez powodu znalazły się tu dzisiaj razem. Być może nikt lepiej od nich nie rozumiał wolności – tego, że czasem jedyną wolnością jaką wciąż mogło się mieć, była wolność, aby odejść na własnych warunkach. Wolność, której uosobieniem był skromny zakład pogrzebowy na Nokturnie.

Jeżeli to, co mówiła kobieta było prawdą, nawet i tę wolność zabrały jej zjawy z Kniei. Lorraine pomyślała, że musiały zabrać jej także dobre maniery, ale po dłuższej chwili – którą poświęciła na wpatrywanie się z konsternacją w przeżutą skorupę, wyplutą przez ożywieńca – uświadomiła sobie, że nie mogły zabrać kobiecie tego, czego ta nigdy nie miała. Ciała ofiar Kniei były w okropnym stanie, więc gdyby nie zdjęcie załączone do dokumentacji, nigdy nie zdałaby sobie sprawy, że ma do czynienia z jedną z bywalczyń Podziemnych Ścieżek. Teraz, kiedy patrzyła kobiecie prosto w twarz, była już pewna, że kojarzy ją z widzenia. Nie znała imienia kobiety, nie zadała sobie też trudu, aby je zapamiętać, kiedy przeglądała opis jej autopsji. Nie musiała. Nie, kiedy wszyscy niemal mieszkańcy podziemia znali jej imię, choć i ono było zbędne – wystarczyło nazwisko, które wciąż kojarzono z jej drogim ojcem – wystarczyły nienaturalnie blond włosy i uśmiech pełen wyższości – wystarczyło po prostu: Malfoy. Nie zamierzała jednak zakładać, że Victoria nie zapoznała się bliżej z sylwetkami ofiar, więc postanowiła poczekać na rozwój sytuacji.

"A ostatnie trzy razy budziłam się w lesie...", westchnęła kobieta. Lorraine zmarszczyła brwi w skupieniu. To w końcu była żywa, martwa czy po prostu... Śpiąca? Co za różnica, pomyślała półwiła, decydując się podjąć rozmowę: chociaż wciąż była rozedrgana w środku, chciała zachować profesjonalizm i wspomóc swoim opanowaniem Victorię, która zdecydowanie nie potrzebowała kolejnej nawiedzonej wariatki na jednym dyżurze. Obrzydzenie szybko skryła więc pod maską wzorowej uprzejmości, zdołała nawet przywdziać na twarz uśmiech, a wcześniej lekko drżący głos zabrzmiał teraz zadziwiająco pewnie i spokojnie.

– ...Tylko po to, aby za czwartym przebudzić się w zakładzie pogrzebowym w samym sercu Nokturnu – rzuciła niemalże nonszalancko Lorraine, tonem zaskakująco lekkim jak na kogoś, kto postanawia uciąć pogawędkę z trupem – i napluć mi na podłogę, dodała już w myślach, bo chociaż policzek półwili zadrgał niebezpiecznie, nie zamierzała dać się wyprowadzić z równowagi byle krętaczce z podziemia. – Po tym wszystkim musisz czuć się tutaj jak w domu. – Nie zamierzała także zdradzać, że zna się po imieniu z elementem nokturńskiego półświatka – że Nokturn nosił twarz kobiety, którą kochała, nie na odwrót – że sama również jest jego istotną częścią, i to w sposób, który zdecydowanie wykraczał poza zwyczajne stosunki sąsiedzkie. Jeżeli w pustej skorupie, jaką jeszcze przed chwilą była kobieta, wciąż jeszcze mieszkały wspomnienia o jej poprzednim życiu, ta mogła w żartobliwie dwuznacznych słowach półwiły dostrzec coś na kształt ostrzeżenia. Jak to szło? Sekret dzielony przez trzy osoby może być bezpieczny tylko wtedy, gdy jedna z nich jest martwa? Lorraine Malfoy była na tyle wyrachowana, aby martwić się o dyskrecję trupa. – Zostałaś uznana za zmarłą i przebywasz obecnie w podziemiach Necronomiconu – poinformowała kobietę już bardziej konkretnym tonem. – To trochę dużo do przetrawienia, więc może okryjesz się prześcieradłem – z szacunku dla godności kobiety Lorraine wskazała zachęcająco na całun, który wciąż jeszcze leżał na stole – i porozmawiamy?


Yes, I am a master
Little love caster
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#12
25.11.2024, 02:30  ✶  

Victoria za to zastanawiała się nad czymś zupełnie innym: czy to kolejna anomalia, której powodem są Zimni i to, że weszli do Limbo i coś stamtąd zabrali? Oraz Voldemort i jego poplecznicy rzecz jasna, w sumie osiem osób, ale po tym, co dowiedziała się w Egipcie, jaką teorię miała nekromantka, z którą spotkały się z Brenną… Zaczęła się zastanawiać. Wichura w maju, bunt ziemi, a teraz… czy to była jej wina? Czy to dlatego, że tutaj była? Wpływała jakoś na to ciało, emanując energią, którą możliwe że w sobie miała? Nie planowała mówić niczego takiego na głos, nie zamierzała zdradzić tajemnicy, jaką nosiła, ale czy było to możliwe, że to ciało, które zostało… wyssane przez widma z… być może z Limbo, reagowało tak na energię Limbo, jaką ona mogła w sobie mieć?

Chyba nie było to całkowicie do wykluczenia.

Ale najgorsze było to, że jej zaklęcia po prostu nie wychodziły. Ani rozproszenie ewentualnej magii, ani postawienie ściany i odgrodzenie paskudnego… czegoś, które obrastało mięsem na ich oczach. W momencie, kiedy doszło do szklenia się oczu w oczodołach, nawet jej zrobiło się trochę niedobrze i ciche na wpół westchnienie, na wpół stęknięcie wydobyło się z jej ust.

– Tak… Chyba tak – odpowiedziała Lorraine równie lakonicznie, ale nawet nie zwróciła na to uwagi – to znaczy… Jasnym było, że obie nie spodziewały się tego, na co właśnie patrzyły, nawet w najśmielszych snach.

Nie, to co działo się na ich oczach nie kojarzyło jej się z Limbo. Nie czuła tego dziwnego wrażenia bycia obserwowaną, jakby ktoś na nich polował, nie widziała nagłego rozkwitu natury, mchu porastającego przed chwilą rozpłatanego ciała kobiety, która choć w przyspieszonym stadium rozkładu, na ich oczach znikała pod poszyciem leśnym, nadal przemawiała do nich w głowie.

Zawróćcie, to nie jest wasz czas.

Tak to pamiętała. Jeśli przejdziecie próby zbyt dobrze… to mogli już nie wrócić. Ale wrócili… odmienieni. A kobieta – bo teraz było jasne, że to kobieta – czy też wracała odmieniona? Victoria była pewna, ze miała coś wspólnego z Doliną Godryka, bo tam przecież panoszyły się dziwaczne widma i atakowały ludzi, którzy wchodzili do Kniei. Nawet do głowy jej nie przyszło, że Lorraine mogła ją kojarzyć z Podziemnych Ścieżek – bo Victoria, rzecz jasna, jej nie kojarzyła. Ani gdy leżała, ani…

Ani gdy usiadła.

Lecz zanim się to wydarzyło, to Victorię zmroziło, patrzącą na poruszające się ciało, na to jak łapie się za twarz… odrywa… skorupę… wsadza ją sobie do buzi, żuje… Wypluwa. A potem… Próbuje się podnieść.

I jej przyszło do głowy, że powinni te skorupy spalić. Nie bawić się w pochówek z otwartą trumną, nie, gdy doskonale wiedzieli, w jakim byli stanie. Gdy już zbadali te ciała – należało je spalić i po prostu urządzić pogrzeby z urnami, a nie… Ileż ci ludzie mają jeszcze wycierpieć? Co ma się dziać z ich ciałami? Z ich jestestwem, duszą…? Spalić, a ogień ich oczyści… a przynajmniej sprawi, że nie zaczną na nowo porastać mięśniami i tkanką… Prawda?

Ostatnie trzy razy… Trzy razy?? Victoria wybałuszyła te swoje ciemne oczy, na moment tylko zerkając na Lorraine i ruch z jej strony, lecz za chwilę wróciła spojrzeniem do… uhh… denatki? Wskrzeszeńca? Czym ona, do cholery, była? Ghoulem? Trzy razy się to powtórzyło i… trzy razy to pamiętała?

Czemu aż tyle razy? Co się tu, do kurwy nędzy działo? Tyle pytań – zero odpowiedzi.

– Nie chcę być niegrzeczna, ale jak to trzy razy? – Victoria odezwała się, gdy Lorraine oznajmiła, erm, jej, gdzie się znajduje i żeby okryła się całunem. Nie posiadała żadnych informacji o tym, by to wszystko działo się z tymi ciałami. Że wracali.

Cały czas ściskała też w ręku różdżkę, gotowa rzucić zaklęcie jeśli zajdzie taka potrzeba. Póki co jednak kobieta nie zachowywała się agresywnie, więc postanowiła się wstrzymać. Na razie. Zadać pytania najpierw, ewentualnie po tym pacyfikować.


!SzKotka
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#13
02.12.2024, 14:26  ✶  
- Te skurwysyny czuły, że za moment pojawię się tam znowu i czuwały nad tym, co ze mnie zostało, żeby się tak pastwić...

Widok kobiety wzbudzał w was głębokie obrzydzenie. Owszem, z każdą kolejną sekundą wyglądała coraz normalniej, jej twarz nabierała kolorytu. Odzyskiwała zęby, włosy, paznokcie. Skóra zdążyła już narosnąć na reszcie ciała. Dusiło was wspomnienie sprzed chwili. Zapach towarzyszący makabrycznej scenie rodem z koszmarów - doświadczyłyście czegoś niezwykłego.

- Ale jestem tu... A wy kim niby jesteście?

Co tu robię, gdzie ja jestem?

Pytania niezadane na głos, ale przecież nie mogła mieć pojęcia, tak? Czy człowiek mógł być aż za bardzo wyluzowany?

Kobieta podniosła się do siadu, zmierzyła was wzrokiem, przesunęła po pomieszczeniu chłodnym spojrzeniem. Najwyraźniej wcale nie tak dziwnym było dla niej obudzenie się w kostnicy. Przeciągnęła się trochę jak kotka, oblizała spierzchnięte, dopiero co powstałe wargi. Jej Szkocki akcent był mocno wyczuwalny, prawie tak mocno jak niechęć. Niechęć nieskierowana do was, lecz do sytuacji, a może do całokształtu jej egzystencji?

Przyjęła od Lorraine prześcieradło, ale zakryła się nim niechętnie - jakby traktowała to bardziej jak niewygodny rozkaz niż to, co faktycznie chciała zrobić.

zadanie od mistrza gry
Przedstawiając się rzućcie kością na charyzmę - na podstawie wyniku zostanie opisana reakcja postaci i dalsze zadania.


there is mystery unfolding
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#14
03.12.2024, 17:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.05.2025, 21:16 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine wzbraniała się przed podjęciem zdecydowanego działania, widząc, że Victoria pozostaje w stanie gotowości bojowej, choć w pierwszym odruchu – wbrew podszeptom instynktu samozachowawczego – nie zważając na zagrożenie, podeszła nieco bliżej stołu, na którym siedziała ożywiona kobieta. Nie kierowała nią wprawdzie sama chęć pomocy, a raczej zawodowa ciekawość: myślała o tym, że teraz przydałby się tutaj magomedyk albo antropolog, aby fachowo zbadać nieumarłą i stwierdzić, czy rzeczywiście jest nieumarła. Wciąż miała w pamięci wspomnienia poronionej przemiany, która miała miejsce na ich oczach, bluźnierstwo wobec naturalnego porządku świata, biorącego swój początek w łonie Matki. Wciąż też czuła obrzydzenie, a jednak z obmierzłą fascynacją śledziła ruchy kobiety: patrzyła jak wysuwa delikatnie język, oblizując spierzchnięte wargi, jak napina mięśnie, aby się przeciągnąć, patrzyła jak patrzy, mruga, drobnymi zmianami w mikroekspresji reagując na to, co ją otacza.

Lorraine milczała, dając nieznajomej przestrzeń na podzielenie się swoją historią.
 
Wiedziała, że powinna się skupić na teorii Victorii – na tym, co mówiła o Limbo –poddać uważnej analizie wszystkie słowa, jakie padły między nimi: umysł Lorraine pracował na najwyższych obrotach, próbując połączyć ze sobą poszczególne wątki tej opowieści, bo w końcu w tym właśnie była dobra – w analizowaniu faktów i znajdowaniu powiązań, nawet tam, gdzie ich nie było. Wiedziała, że niektórzy mogą wracać z zaświatów do krainy żywych, ominąwszy skrótem Limbo – tak przecież zrobił dziadek Ambrosii, po tym jak z cukiernika został zmuszony przebranżowić się na właściciela zamtuza – czy McKinnon nie jest przypadkiem nazwiskiem szkockiego pochodzenia, rozważała dłuższą chwilę, słysząc silny akcent kobiety: logicznym wydało jej się bowiem powiązanie kojarzonej z odmętów półświatka twarzy zmartwychwstałej z rodziną powszechnie znaną w tymże środowisku z tego, że... no... Zmartwychwstają. Nieumarłe kurtyzany McKinnonów nie przestawały kupczyć swymi wdziękami nawet po śmierci. Dziwnie zobojętniałe wobec wyroków losu, sprawiały wrażenie, jakby wszystko było im jedno, co Lorraine, która czasem wykorzystywała je w roli informatorek, wydawało się po prostu... Smutne. Nie mogły tak naprawdę umrzeć, więc nie mogły też tak naprawdę żyć. Czy ta kobieta mogła być jedną z nich?

Lorraine nie znała skomplikowanych koligacji rodzinnych McKinnonów, nie mogła przecież przestudiować ich drzewa genealogicznego w skorowidzu czystości krwi, czy jednak musiała znać z imienia i nazwiska każdą pracownicę Kościanego? Nie bywała tam na tyle często, by móc rozpoznawać wszystkie po twarzach, czy też po ich... Lorraine ufiksowała spojrzenie na twarzy nieznajomej, kiedy ta z dziwnym ociąganiem okrywała się prześcieradłem, nie chcąc pozwalić sobie na to, aby w takiej chwili zaślepiły ją uprzedzenia. A może to obecność Victorii spowodowała tę anomalię? Choć Victoria Lestrange była niezaprzeczalnie żywa, Limbo odcisnęło na niej swoje piętno, czyniąc ją podobną leżącym obok trupom. Limbo odbierało jej skórze ciepło – kto wie, co jeszcze – zwracając je w zamian kobiecie, która jeszcze przed chwilą była, cóż, niezaprzeczalnie martwa. Czy to może wpływ samego Necronomiconu, który przed laty stanowił ulubioną kryjówkę nekromanty, Alhazreda Malika, sycącego mury zakazaną magią?

Wiedziała, że powinna myśleć teraz o wszystkich tych rzeczach, wiedziała, tak,  wiedziała o tym, ale... Nie myślała. Świat nie istniał, istniała tylko jedna rzecz, jedna myśl, rozbijająca się echem we wnętrzu jej czaszki niby kościelny dzwon. Potrzeba. Potrzeba obezwładniająca, potrzeba obsesyjna, bo Lorraine Malfoy miała obsesję – obsesję, której przeciwstawienie się wymagało wszystkich dostępnych jej pokładów samokontroli – obsesję zakazaną, zrozumiałą bodaj tylko dla tych, którzy ją kochali, a i to nie zawsze.
Legilimencja. Och, gdyby tylko mogła użyć legilimencji.

Lorraine utkwiła wzrok w kobiecie siedzącej przed nią na stole. "Ostatnie trzy razy budziłam się w lesie", mówiła, a Lorraine coraz bardziej kręciło się w głowie, "czuły, że za moment pojawię się tam znowu...", a Lorraine czuła, że pocą jej się dłonie, kiedy nerwowo obracała różdżkę między palcami, "czuwały nad tym, co ze mnie zostało, żeby się tak pastwić..."

Chciała dotknąć jej umysłu. Zajrzeć do jego wnętrza, rozłożyć na czynniki pierwsze to, co tam znajdzie, wyrwać z okowów pamięci tajemnicę życia wiecznego. Co sprawia, że jesteś wyjątkowa, wydawały się pytać oczy Lorraine, błyszczące niezdrowo w ciemności zakładu, oczy legilimentki. Czy nieznajoma wiedziała, dlaczego śmierć wybrała ją na swoją kochankę, zamiast porzucić po jednym pocałunku? Czy wiedziała, co to znaczy, być kochaną przez śmierć? Co sprawia, że jesteś taka wyjątkowa?

Chciała tego, nie, potrzebowała tego, lekko rozchylone wargi zadrżały – jakże łatwo było pomylić jej pożądanie ze strachem – pragnienie tak silne, że opór wydawał się nadwyrężać ją fizycznie, zbladła bowiem, milcząca, milczała zbyf długo, nie, ona nie chciała dotknąć jej umysłu, ona musiała go dotknąć...

Przekrzywiła delikatnie głowę, słysząc pytanie kobiety: przypatrywała jej się przez chwilę z nowym zainteresowaniem, po czym – jak gdyby nigdy nic – odwróciła się do niej bokiem, aby móc przesunąć stół z kolejnym ciałem, które miała przygotować do ceremonii pogrzebowej, powracając do spokojnego krzątania się po ciasnej przestrzeni kostnicy. Myślała o Anthonym. O tym, jak kontrolowała się w jego obecności w trakcie lekcji zauroczenia. Kontrola. Chwytała się jej tak jak tonący brzytwy, jak umierający – życia.

"Kim wy niby jesteście?"

Dobre pytanie, pomyślała Lorraine, zerkając porozumiewawczo na Victorię. Uśmiechnęła się blado, jakby chciała dać jej do zrozumienia, że wszystko już w porządku, a jej chwila słabości była tylko chwilą.

– Kimś, kto miał sprawić, abyś ładnie prezentowała się w trumnie – odpowiedziała miękko kobiecie, ściągając lekko zawilgotniałe od potu rękawiczki ze swych szczupłych, wypielęgnowanych dłoni, kiedy już przygotowała na nowo stanowisko pracy. Dobrze znane, rutynowe ruchy, skutecznie maskujące poddenerwowanie. – Lorraine Malfoy – przedstawiła się, niemalże mimochodem, przybrawszy ton balansujący gdzieś między dystansem a poufałością – nabyta przez lata bytności na Nokturnie maniera, którą równie dobrze mogła przejąć od swojego ojca. Co prawda, kobieta właśnie wyznała im, że trzy razy umierała, i trzy razy wracała do życia, ale Lorraine... Lorraine nie była aurorem z sali przesłuchań ani funkcjonariuszką Ministerstwa Magii, Lorraine była Lorraine.

– Kim ty jesteś, i dlaczego ty żyjesz, a oni nie? – skinęła brodą w stronę kolejnego trupa, którego twarz odsłoniła przed zmartwychwstałą. – Ładnie to tak zabierać ludziom pracę? – Choć uśmiech zniknął z jej twarzy ledwie podała nieznajomej swoje imię, łagodność w głosie Lorraine sugerowała, że musi to być żart.

charyzma III
Rzut Z 1d100 - 51
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 78
Sukces!


Yes, I am a master
Little love caster
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#15
06.12.2024, 13:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.12.2024, 13:04 przez Victoria Lestrange.)  

Trzeba było przyznać, że to nie była standardowa sytuacja, jaką mogła napotkać w pracy. Prawdę mówiąc, to cały czas zastanawiała się, po jaką cholerę musi pilnować Lorraine podczas jej pracy. Jasne, były to ofiary dziwnych Widm z Kniei, ale te ciała od dawna były… no martwe. Puste skorupy wysuszone i skurczone, wyglądały jakby miały się rozsypać. Z początku myślała, że może chcieli dopilnować, by nic nadprogramowego nie stało się z ciałami, w końcu byli na Nokturnie… Ale teraz przyszło jej do głowy, że w Ministerstwie musieli się spodziewać jakiegoś bardzo niestandardowego obrotu sprawy. I kolejna myśl: znowu coś wiedzieli i nie powiedzieli, znowu dawkowali informacje, bo po co wtajemniczać ludzi, którzy narażają swoje życie dla sprawy, skoro może się nic nie stać. Nie, to co tu się wydarzyło, to nie mógł być przypadek, po prostu doklejając ją do tej roboty, liczyli na to, że nic się nie wydarzy, ale brali pod uwagę, że jednak coś może się stać. Tak? Czy to już może paranoja kogoś, kto od miesięcy nic nie wie o tym, jak potoczyła się sprawa zgłoszenia ataku we śnie na nią i na innych ludzi, albo niemająca żadnej opinii zwrotnej z Departamentu Tajemnic na temat tego, co się w ogóle działo, a przecież Zimni byli tego częścią bardziej, niż ktokolwiek inny.

Mina Lorraine wskazywała na to, że i ona nie bardzo miała pojęcie co się tu właściwie dzieje. Eteryczna blondynka jednak szybko złapała rezon, a kiedy wyminęła ją, podchodząc bliżej tej dziwnej kobiety, Victoria bliska była złapania ją za ramię swoją lodowatą dłonią, ale powstrzymała się i wyszedł z tego tylko krótki tik nerwowy, zakończony odetchnięciem. To, co działo się na ich oczach było zdecydowanie obrzydliwe i nie wymyśliłaby sobie tego nawet w najbardziej makabrycznych koszmarach, które lubiły ją nawiedzać, wybudzając ze snu. Kiedy jednak Lorraine zbliżyła się do kobiety, Victoria stała w gotowości, przyszykowana do ewentualnej interwencji i to nie na korzyść denatki… Albo dopiero-co-denatki. Właściwie jedyne co jej przychodziło do głowy to to, że kobieta była jakąś dziwaczną odmianą ghoula; sama nie była zaznajomiona ani z Podziemnymi Ścieżkami, ani z rodziną McKinnon, ani z tym, jaka umiejętność przenosiła się w ich krwi.

Pastwić? Skurwysyny? Skurwysyny w lesie…?

Nim jakaś sensowna odpowiedź wykluła się w głowie Victorii, zobaczyła kątem oka porozumiewawczy uśmieszek Lorraine. Szybko przeniosła spojrzenie z półwili na nagą kobietę, boleśnie świadoma, że to nie ona powinna zadawać pytania, a na nie odpowiadać. W końcu ona była tu obca. Lorraine jednak, jak na gospodarza tego miejsca przystało, wzięła inicjatywę, by przełamać pierwsze lody, choć trochę ułatwić rozwikłanie tej zagadki.

– Victoria Lestrange. – przedstawiła się krótko, zastanawiając się, czy nieznajoma będzie kojarzyć jej imię i nazwisko, biorąc pod uwagę majową katastrofę. – Jestem aurorką przypisaną do czuwania nad dzisiejszym spokojem i bezpieczeństwem tego miejsca – dodała, a to, że nieznajoma nie oberwała jeszcze zaklęciem prosto pomiędzy oczy powinno znaczyć tyle, że ani ona, ani Lorraine nie mają złych zamiarów, i są zdecydowanie bardziej zaskoczone takim obrotem sprawy, niż wydawała się ta dziwna kobieta. Malfoy jednak zadała bardzo  celne pytanie, którego Victoria nie zamierzała powtarzać. Zresztą jej własny ton nie brzmiał tak słodko poufale, bardziej chłodno-profesjonalnie. – Dobrze zrozumiałam? Ktoś celowo cię zabijał, a ty za każdym razem powracałaś…? W lesie? – widma? A może jacyś ludzie…?


Charyzma ◉◉○○○
Rzut N 1d100 - 12
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 1
Krytyczna porazka


Zapomniałam pingnąć: @Eutierria
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#16
07.12.2024, 11:56  ✶  
Słowa charyzmatycznej blondynki zdawały się do kobiety trafić, bo zaśmiała się w dość dziwny sposób mierząc ją spojrzeniem. To czy załapała dowcipy i reagowała na nie, czy po prostu sama w sobie osoba Lorraine jej się spodobała pozostawało niejasne, ale obie mogłyście zauważyć, że była do niej nastawiona o wiele pozytywniej niż do Victorii. Mogłyście więc zakładać, że będzie dla jej ofert o wiele przychylniej nastawiona.

- Ładnie to tak chcieć palić w piecu żywych ludzi? Ostatnio kiepsko się to skończyło dla świata - powiedziała i pokazała jej język, ale nie było w tym za grosz czaru. Ona wyglądała zwyczajnie głupio. Jak ktoś żyjący pięć lat zamknięty w pokoju, robiący teraz coś, co wyglądało fajnie tylko i wyłącznie w jego wyobraźni. - Mogłabym ci to powiedzieć - teatralnie rozejrzała się po pomieszczeniu - mogłabym odpowiedzieć na te pytania, które tu padły i które chcecie zadać, ale tego nie zrobiłyście bo... No jakieś tam kurwa macie te powody - przesunęła spojrzeniem po suficie - ale jaką mam gwarancję, że nie stanę się częścią kolejnego artykułu pani popularnej? - Było w jej tonie coś pogardliwego.

Zadarła podbródek i wydała z siebie krótkie „phi”.

- Teresa McKinnon - przedstawiła się mimo wszystko. Nazwisko nieco wyjaśniało jej denerwujący akcent, ale nie był to wcale akcent typowo Szkocki, przynajmniej nie ten kojarzony z dużymi miastami. Był inny, różnił się od niego trochę jak... Akcent północy Anglii, tej niedofinansowanej i zapomnianej różnił się od akcentu mieszkańców stolicy. - No mogłabym... To wszystko... Ale co ja będę z tego miała? - Siedząc na tym stole, obejrzała swoje paznokcie. Ależ ona była rozmarzona.

zadanie od mistrza gry
W jaki sposób chcecie ją przekonać? Możecie:
a) wykorzystać swoją przewagę (dowolną pasującą do podejmowanego działania),
b) rzucić (raz!) na wybraną statystykę pasującą do podejmowanego działania.
Zaznaczcie na dole posta z jakiej przewagi korzystacie. Jeżeli zdecydujecie się na rzut, to opiszcie go poziomem statystyki.


there is mystery unfolding
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#17
08.12.2024, 22:32  ✶  
Zatem jej podejrzenia okazały się słuszne: z jednej strony, Lorraine poczuła coś na kształt cichej satysfakcji, kiedy z ust zmartwychwstałej padło znajome nazwisko – tak jak zakładała, miała do czynienia z McKinnonówną, co wyjaśniało fenomen zmartwychwstania – z drugiej strony, poczuła też rozczarowanie, że nie dowiedzą się przez to niczego więcej o Limbo.

Nie do końca rozumiała, co kobieta ma na myśli, mówiąc o paleniu w piecu żywych ludzi, ani w jaki sposób miałoby to wpłynąć na losy świata – nasuwało jej to wyłącznie skojarzenia na temat konkurencji na rynku pracy – może dlatego Lorraine zwyczajnie to zignorowała: tak samo, jak zignorowała wypięty język Teresy, udając, że nadąża za żartem. Nie chciała stracić tego wątłego porozumienia, jakie nawiązały, pozwoliła więc aby kąciki ust zadrgały jej nieznacznie, jak gdyby tłumiła uśmiech... Choć jedynym, co tak naprawdę tłumiła, były mdłości. Wciąż pamiętała, jak wyglądała twarz Teresy przed przemianą, a kiedy na nią patrzyła, przeszłość przeplatała się z teraźniejszością jak w kalejdoskopie: sunęła spojrzeniem po wcześniej nieistniejących wargach, skupiła wzrok po ruchliwym, obmierźle mięsistym języku, który chwilę temu był ledwie strzępkiem ciała, blokującym drożność poparzonych dróg oddechowych. Nawiązując kontakt wzrokowy, przypomniała sobie, jak zmętniałe były jej oczy – teraz pełne życia. Zadbała jednak o to, aby wytwornie skinąć głową, kiedy dokonywały swoich przedstawień – zachowanie być może nie przystające do sytuacji, czy też pozycji kobiety, z którą właśnie rozmawiała, ale Lorraine nie zwykła rezygnować z dobrych manier, nieważne, czy chodziło o ścieki czy o salony – tak samo, jak zadbała, aby jej twarz miała neutralny wyraz, nawet kiedy Teresa zmieniła ton rozmowy.

"Co ja będę z tego miała?" Słowa, po których Lorraine mogła wreszcie odetchnąć z ulgą. Zastanawiała się przez chwilę, czy zmarła kobieta również odczuwa ukojenie płynące z posiadania oddechu, czy śmierć zabrała jej tę satysfakcję z którymś z poprzednich żyć. Czy biorąc na nowo haust powietrza, wcześniej wypuszczonego bezwiednie z zapadłych płuc, czuje ulgę? Czy oddychanie sprawia jej rozkosz, czy ból? Tylko co dziwka z Kościanego może wiedzieć o tajemnicach życia i śmierci, pomyślała z wyższością Lorraine, poniekąd rozbawiona żądaniami wypowiedzianymi z typowym dla pospólstwa akcentem. Ledwo co zdążyła wstać z martwych, ledwo co przykryła nagość prześcieradłem... Tak, tylko dziwka z półświatka mogła być tak rozszczeniowa. "Co ja będę z tego miała?", miała ochotę powtórzyć jak echo za kobietą: gdyby nie było obok Victorii, odpowiedź byłaby bardzo prosta – wyrażona w prostym, uwodzicielskim geście wili i szepcie przesyconym słodyczą.

Ulgę, której nie mogła ci dać sama śmierć.

Za pomocą legilimencji uwolniłaby ją od brzmienia wspomnień. Nie sądziła, aby Teresa była na tyle inteligentna, aby zdawać sobie w ogóle sprawę z tego, jak cenne są jej wspomnienia. Gdyby tylko mogła wniknąć do wnętrza umysłu kobiety, mogłaby zyskać do nich bezpośredni dostęp, bez konieczności zadawania żadnych pytań. W pewnym sensie byłoby to... Bardziej ludzkie. Nie zmuszałaby jej do przeżywania na nowo traum. Nie zmuszałaby do wracania pamięcią do bolesnych szczegółów, które ta zapewne wolała pogrzebać głęboko w sobie, aż do następnego cyklu śmierci i zmartwychwstania. Wspomnienia, mimo niedoskonałego filtra pamięci, były bardziej precyzyjne od słów: zeznania spisane w pokoju przesłuchań były niczym w porównaniu z kartoteką wspomnień. Nie wierzyła bowiem, aby Teresa była w stanie opisać swoje przeżycia w sposób, który by ją zadowolił, nie wierzyła, aby zdołała właściwie wyartykułować to, co naprawdę ważne. Niewielu to potrafiło. Rozumiała, dlaczego Atreus – pierdolony Atreus ze swoim pierdolonym Limbo i pierdolonym kompleksem bohatera – tak często wolał, aby po prostu sięgnęła do jego umysłu, zamiast pytać. Bez słów – bez tych wszystkich zbędnych słów, których oboje mieli czasem aż za dużo – słowa, krnąbrne i nieposłuszne, nie wydawały mu się wystarczające, aby oddać pełnię ludzkiej egzystencji... Lorraine nie do końca się z tym zgadzała. Jak mogłaby się zgodzić, będąc córką swojego ojca, córką poety? Być może ten brak zgody stanowił główną różnicę między nią a Mirandą: bo słowa Lorraine często były czułe, ale kryły w sobie okrucieństwo, ale legilimencja – magia, jak na ironię, postrzegana za akt okrucieństwa – w wydaniu Lorraine zawsze niosła w sobie czułość. Widząc w akcie legilimencji coś nieskończenie intymnego, nie lubiła bowiem brukać umysłów, do wnętrza których zaglądała, nie, ona lubiła myśleć o tym jak o... Ale czy to było teraz ważne? Legilimencja nie mogła być opcją – nigdy nie była opcją – nie z aurorem obok, co w pewnym sensie smuciło Lorraine, nie tylko dlatego, że nie mogła zaspokoić podszeptów uzależnienia. Naprawdę chciała oszczędzić Teresie bólu. Naprawdę chciała...

Zerwała kontakt wzrokowy z Teresą, tak nagle, jak zerwała całun z ciała leżącego obok: bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia. Makabryczna wydmuszka, pusta w środku, martwa, przerażająco martwa – tak samo, jak jeszcze przed chwilą martwa była kobieta siedząca teraz przed nią i Victorią – nie wydawała się jednak robić wrażenia na Lorraine, która skrupulatnie zanotowała godzinę rozpoczęcia czynności tanatopraktycznych w dokumentach, po czym podjęła przerwaną pracę.

– Nikogo nie chciałam palić – pokręciła głową w żartobliwie karcącym geście, różdżką, ściskaną w dłoni, przywołując zestaw do szycia – Ministerstwo nie zapłaciło mi za kremację, tylko za pogrzeb z otwartą trumną, żeby uspokoić coraz bardziek zaniepokojone całą sytuacją społeczeństwo – Na chwilę podniosła oczy znad ciała, skupiając spojrzenie na Teresie. – Widzisz co zrobili z tym tutaj? – zapytała spokojnie, celując różdżką w twarz denata.

Choć zatrudnieni w biurze koronera magomedycy sądowi znali się na swoim fachu, a wykonane przez nich cięcia nigdy nie były przypadkowe, tutaj jednak ewidentnie nie wiedzieli, czego szukają, względy praktyczne przeważyły więc nad estetycznymi: podczas pracy nad poprzednim ciałem, Lorraine poświęciła bardzo dużo czasu aby starannie zamknąć rozliczne rany powstałe w wyniku autopsji, zaczynając od poprawienia szwów założonych przez techników po dokonaniu właściwej sekcji za pomocą zaczarowanych igieł i nici. Pomniejsze ubytki, widoczne na skórze, musiały zostać zaklejone za pomocą specjalnego kleju rekonstrukcyjnego, zaś szczęki – zwarte i wymodelowane tak, aby nadać twarzy bardziej naturalny wygląd – usztywnione magicznymi drutami. To, czego nie zdołał naprawić eliksir rewitalizujący, wpuszczony do naczyń dedykowanym zestawem trokarów dotętniczych, zatuszował magiczny makijaż i zaklęcia tanatokosmetyczne. Tutaj ran było jeszcze więcej, a spalona twarz niemalże uniemożliwiała identyfikację. Kontrast był szokujący, zwłaszcza, kiedy kolejna ofiara – w osobie Teresy McKinnon – siedziała tuż obok, cała i zdrowa... I żywa.

– Jeszcze kilka chwil temu wyglądałaś tak samo. W Biurze Koronera pocięli was, żeby dotrzeć do tajemnic, jakie mogły skrywać wasze martwe ciała. Nie mam pojęcia, co z wami robili, ale trzymali was tam przez trzy miesiące. – Lorraine pozwoliła swoim słowom wybrzmieć, zaszywając długie cięcie kołnierzowe, ciągnące się wzdłuż brzucha. – Trzy miesiące, w trakcie których miałaś szczęście, ze nie zmartwychwstałaś. Myślisz, że zaprzestaliby swoich eksperymentów, gdybyś obudziła się na stole sekcyjnym? Myślisz, że z żywymi obchodzą się tam łagodniej? – Zaśmiała się krótko i gorzko. – Czasem nie wiem, co jest dziełem rąk ludzkich, a co dziełem widm z Kniei. – Głos Lorraine, dotąd cichy i spokojny, przybrał na sile: nagle można było się zastanawiać, po czyjej stronie stoi. Gniew, irytacja, pogarda – coś wydawało się kłębić tuż pod powierzchnią jej maski opanowania – coś, co być może nie miało imienia, ale nadawało jej zaciśniętym wargom i lekko zmarszczonym brwiom dziwnej ostrości. Nie zwracała uwagi ani na Teresę, ani na Victorię, skupiona na pracy. – Wiem tylko, że chcieli kogoś, kto zadba o to, żeby zapewnić tym ludziom godny pogrzeb. Kogoś, komu zależy. Kogoś, kto po nich posprząta, kto pomoże ukryć ślady ich niecnych, nekromanckich praktyk, żeby mogli dobrze wypaść w oczach opinii publicznej – Tak samo jak zblazowani chłopcy o arystokratycznym pochodzeniu szli załatwiać swoje niskie potrzeby na Nokturn, do Kościanego Zamtuza, bo wstyd im było dopraszać się o to samo w małżeńskim łożu, tak Ministerstwo, opierające się na dumnych filarach hipokryzji i nepotyzmu, korzystało z usług Necronomiconu.

– Co z tego będziesz miała, Tereso? – powtórzyła po McKinnon Lorraine, podnosząc wreszcie głowę: wyprostowała się, aby spojrzeć na kobietę, a na dnie jej zimnych oczu zalśniło rozbawienie. – Mogę spalić twoje ciało. Mogę pokazać im twoje prochy w urnie i powiedzieć, że nic nie dało się zrobić. – Zerknęła mimochodem na Victorię, kątem oka zaledwie, trudno było jednak odczytać, jakie były jej intencje: czy chciała grać złego i dobrego aurora? – Mogę dać ci wolność, jaką daje tylko śmierć. Rozumiesz, Tereso? Mogę pomóc ci zniknąć. Bo jeżeli Ministerstwo dowie się, że wróciłaś z martwych, klnę się na łono Matki, że tak samo jak te widma z Kniei, nie wypuszczą cię ze swoich szponów, dopóki nie wyssą z ciebie wszystkiego, co się da. – Wydęła wargi w wymuszonym uśmiechu. – A po wszystkim to ty będziesz "panią popularną". Gwiazdą kroniki nierozwiązanych spraw kryminalnych, której martwe ciało znaleziono na Ścieżkach. Tak to zwykle bywa z tymi, którzy przeszkadzają działaniom aparatu Ministerstwa, kiedy staną się zbyt niewygodni. – Wzruszyła ramionami i wróciła do szycia skóry denata. Znów wydawała się spokojna i opanowana. – Mogę ci pomóc, jeżeli tylko ty pomożesz mnie i... Odpowiesz na jej pytania.

Jej, czyli Victorii, która zapewne nie była zbyt optymistycznie nastawiona do Lorraine po pokazie pogardy do wszystkiego, co sobą reprezentowała – od munduru, po samą swoją obecność w podziemiach Necronomiconu – a tym bardziej po usłyszeniu wszystkich deklaracji bez pokrycia, jakie właśnie złożyła Teresie. Deklaracji, które stały w kompletnej opozycji do jej powinności względem Ministerstwa. Nie chciała myśleć o tym, że – jak zwykle –  wychodziła na okropną osobę. Zamiast tego, starała się myśleć o tym, że, być może, dowiedzą się czegoś więcej o Limbo – czegoś więcej na temat tajemniczych upiorów z Kniei – czegoś, co sprawi, że ten idiota Bulstrode, który zawsze pchał się w ramiona każdego możliwego niebezpieczeństwa, przeżyje kolejny dzień w tej swojej pierdolonej pracy. Starała się myśleć o tym, że powinna nienawidzić pierdolonej McKinnon, bo ta zapewne znała z imienia jej ukochaną Maeve, może nawet scałowywała to imię z jej ust, zanim zdążyła to zrobić wila... Cóż, zacisnęła zęby Lorraine, rzeczy, które robię dla miłości. Baldwin nie wymyśliłby lepszej teorii spiskowej.


korzystam z przewagi występowanie albo kłamstwo (nie wiem, co tu lepiej pasuje, ale wymyślam i odgrywam ministerialną teorię spiskową?)


Yes, I am a master
Little love caster
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#18
18.12.2024, 23:32  ✶  

Oklumencja była czymś, co Victoria bardzo sobie w swojej pracy ceniła. Albo może bardziej należało powiedzieć, że bardzo sobie to ceniła w życiu ogólnie. Pomijając oczywistości jak ochrona umysłu przed zewnętrznymi wpływami (choć… nie wszystkimi, jeśli spojrzeć na niedawne wydarzenia nad jeziorem Windermere), nauka oklumencji, jaką powzięła dobrych kilka lat temu, dała jej kontrolę: nad sobą. Nad swoimi emocjami. A co za tym idzie – nad mimiką twarzy. Nawet, jeśli czegoś się bała, to potrafiła ten strach ścisnąć do pudełka i rzucić w kąt, nie oglądając się za siebie; nawet gdy jej serce rozpadało się na kilka części, jej ból zamykany był za zatrzaśniętymi w pośpiechu drzwiami; kiedy czuła się niekomfortowo, albo nazbyt radośnie w momencie, w którym nie powinna, albo w towarzystwie, przed którym wcale nie chciała się otwierać – wystarczyło zrobić właśnie to: uciec w meandry własnego umysłu, oddychać, wyczyścić głowę z myśli... Jedyne co można było wtedy zrobić, to wyczytać to wszystko z jej oczu. Oczu, które mogły lekko zajść mgłą na ten drobny moment, kiedy magiczny płaszcz, którym okrywała umysł, zostawał naciągnięty bardziej. Nic dziwnego, że dla większości ludzi wydawała się taka… odległa. Zdystansowana. Chłodna, jeśli nie Zimna. Arystokratka z kijem w dupie tak prostym, że nie potrafiła się zgiąć. To, co działo się tu dzisiaj, przechodziło ludzie pojęcie i jednocześnie Victoria bardzo dobrze pamiętała słowa własnej babci, wypowiedziane głosem mężczyzny kontaktującego się z nią poprzez rytuał, a jednak w jej głowie mówiła to kobieta. Że nie ma czegoś takiego, jak niemożliwe. Że każdą granicę da się przekroczyć, powinnaś to zrozumieć jako Zimna. I rozumiała. Rozumiała to bardzo dobrze, a jednak widzieć to na własne oczy, to było zupełnie inne doświadczenie.

Makabryczne. Jakaś forma obrzydzenia z pewnością mogłaby się odbić na jej twarzy, gdyby nie to, co tak ceniła sobie w życiu. Zniecierpliwienie, w reakcji na dziecinne zachowanie obcej kobiety, jej miny, wystawiany język, zachowanie, jakby to ona dyktowała tutaj warunki czegokolwiek. Mogłaby zacisnąć zęby, mogłaby omieść ją spojrzeniem dezaprobaty, mogłaby przewrócić oczami, pokręcić głową, a potem unieść różdżkę i zrobić z nią porządek. Mogła zrobić bardzo wiele rzeczy. Wybrała jednak to, co umiała robić najlepiej: czyli nie pokazywać na twarzy żadnej emocji, być jak zimna, zdystansowana bryła bez uczuć, gdy szczelnie opatuliła swój umysł ciemną woalką oklumencji, tak podobną do całunu, którym Teresa okrywała swoje ciało mało wstydliwie (a którym była przykryta w całości jeszcze dobre dziesięć minut temu). Victoria patrzyła na nią bez mrugnięcia okiem, kiedy ta odprawiała tu swój teatrzyk, a Lorraine próbowała z nią rozmawiać – zdecydowanie bardziej skutecznie niż ona. Blondynka była znacznie charyzmatyczna od niej, to nie ulegało wątpliwości, chociaż mogło się wydawać, że miała więcej kontaktu z martwymi, niż z żywymi. Lorraine była teraz w centrum, na scenie teatru życia, o której to rozmawiały nie tak dawno temu – grała swoją rolę bezbłędnie, próbując wydusić cokolwiek z Teresy, która wcale nie chciała współpracować.

Jeśli słowa Lorraine miały zrobić na Victorii wrażenie – to nie zrobiły i z pewnością nie dała po sobie poznać żadnego poruszenia. Im dalej w las, tym mniej ufała Ministerstwu, a aktem tego mogło być to, co zrobiła w Windermere: zamiast oddać do analizy, do Departamentu Tajemnic, czy gdziekolwiek indziej, trytoński kocioł z dziwną mazią, dzięki której zbuntowana trytonka kontrolowała przez moment Astarotha i Laurenta, gdy tylko zostawili ją samej sobie, wyłowiła go i zniszczyła, nie chcąc, by dostał się w czyjekolwiek ręce, Ministerstwa czy nie. Brzydziła się choćby myślą, że można by w ten sposób kontrolować kogokolwiek – i tak… kocioł został zapomniany. Nie wspomniany przez nikogo nigdzie.
[a]I dobrze.

Co zrobi z Teresą… jeszcze nie zdecydowała. Nadal nie była też pewna, jaką rolę miała odegrać w tym przedstawieniu uknutym przez Ministerstwo. Czy to była zastawiona pułapka…? Jeśli tak, to na kogo – na Teresę, z której nie byli w stanie nic wydusić, na Lorraine, czy na… nią samą?

– Żeby być częścią kolejnego artykułu pani popularnej – podjęła cicho, już po tym, gdy Lorraine powiedziała to wszystko, co miała do powiedzenia; nie przerywała do tej pory, chcąc zobaczyć, co się stanie, zresztą nie mrugnąwszy okiem na „obietnice” bez pokrycia – w końcu Victoria mogła zrobić, co chciała, nie ona je przecież składała. Nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła żadnemu słowu, jakie padło z ust Malfoy. – ktoś najpierw musiałby o tym opowiedzieć mediom – Victoria tylko raz opowiedziała dziennikarzowi szczegóły swojego… dnia pracy – i miała w tym konkretny powód, a i tak nie powiedziała wtedy nawet połowy i nie zamierzała tego robić, nie żeby Teresa miała o tym jakiekolwiek pojęcie. Nie ufała im. Nie musiała. – A co chciałabyś z tego mieć? Wolność? Pieniądze? – mogła jej rzucić kilka galeonów, pani popularna była przecież znana ze swojego nazwiska, rodowodu i pieniędzy – między innymi. I że stanęła przeciwko Lordowi Voldemortowi i przeżyła, wychodząc żywa z miejsca, do którego trafiają tylko zmarli.


Korzystam z przewagi Bogacz

@Eutierria
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#19
20.05.2025, 09:47  ✶  
Obie bardzo szybko zrozumiałyście, że Teresa McKinnon (o ile nie skłamała na temat swojego imienia!) nie należała do ludzi prostych, a to natomiast poddawało wątpliwości jej ewentualne zeznania. Ba, nie tylko zeznania, ale i wszystko co powiedziała dotychczas – bo to było nieco niewiarygodne – to jak bardzo w centrum wszystkich wydarzeń mogła znaleźć się jedna (!) malutka osoba.

Na usta cisnęło się słowo: cud.

Ale cuda czasami się zdarzały, tak?

Nic nie mówiła. Słuchała tego, co ma do powiedzenia Lorraine, a jej mina stawała się coraz bardziej teatralnie głupkowata. Zaczęło się od zwątpienia, później coraz szerzej otwierała usta. Musiała brać to za jakiś komiczny, teatralny występ, a później wpaść w dosyć skuteczne sidła, chociaż wyraźnie nie stworzyły dokładnie takiej narracji, która ostatecznie przekonałaby ją do narracji, jaką dziewczyna chciała jej sprzedać. Przez omotanie przebijały się zwątpienie i podejrzliwość.

– Gwarantuję wam, że jeżeli o mnie cokolwiek napiszecie, stanę się jeszcze bardziej upierdliwa – zagroziła, ewidentnie niezainteresowana rozgłosem, jaki chciano jej ofiarować, a przynajmniej sugerowano taką możliwość. – Prawda jest taka, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Byłam cholernie ciekawska i chociaż zakazano wchodzić do Kniei, coś mnie niesamowicie skusiło, więc szłam… szłam do pewnego punktu, do kręgu kamieni na polanie na wschód od Polany Ognisk, a później zobaczyłam przy tych kamieniach wielkie, czarne jak smoła ślepia tego… czegoś…

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem co to kurwa jest. Gdyby coś miało wyglądać jak strach i smutek, to pewnie byłoby to. I czułam się przy tym – oh jak ona dziwnie, brzmiała, jej głos nagle stał się tak piskliwy, że przypomniało wam się ujadanie Jęczącej Marty Warren – jakby już nic dobrego miało mnie nie spotkać. – Bawiła się przy tym włosami, nakręcając niedbałe pasma na palec. Mimo tego gestu, obie wyczułyście w tym głęboki stres.

Historia, jaką miała wam do przekazania i o której mówiła, nie była szczególnie odkrywcza jeżeli chodziło o emocje – bo to były rzeczy, które dało się usłyszeć już wcześniej. Głęboki, irytujący chłód, przerażenie. Mówiła dużo i intensywnie o uczuciach i niekoniecznie skupiała się w tej opowieści na innych aspektach, ale jedno było wyraźne i przykuło waszą uwagę – to nie było tak, że Teresa ginęła i odradzała się w tym lesie w nieskończoność, próbując dotrzeć do Doliny. Ona osłabiona chowała się w kręgu kamieni i tam próbowała to jakoś przeczekać, ale nie miała wyczucia i wybierała kiepskie momenty na ucieczkę, albo te istoty czaiły się tam i czekały aż popełni błąd. Nie wyglądało na to, że wcześniej próbowała was w jakiś sposób oszukać. Ona chyba… niekoniecznie powiązała to w taki sposób. Byłyście od niej bardziej spostrzegawcze.

A przynajmniej takie miałyście wrażenie po tym niezbyt emocjonującym wywodzie.

– I tak nikt nie przyjdzie na mój pogrzeb – stwierdziła wreszcie po dłuższej pauzie. – Wypuśćcie mnie po prostu, nie róbmy z tego wielkiej afery…


there is mystery unfolding
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#20
07.07.2025, 17:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2025, 17:46 przez Lorraine Malfoy.)  
Spojrzenie półwili ślizgało się po twarzy nieznajomej, a przenikliwe oczy drążyły ciało obrosłe na powrót żywą tkanką, jak gdyby na nowo dokonywała autopsji. Uważnie odnotowywała wszystkie szczegóły jej historii, układając już w głowie listy do Helloise, która znała Knieję tak dobrze, jak wnętrze własnej dłoni, i do Peregrinusa, który w sprawach życia i śmierci był w skromnej ocenie Lorraine ekspertem.

"I tak nikt nie przyjdzie na mój pogrzeb."

Nieprzenikniona dotąd twarz Lorraine drgnęła. Lorraine Malfoy potrafiła być straszną pizdą, ale wbrew temu, co można by o półwili myśleć, opowieść McKinnon nie pozostawiła jej obojętną. Przysłuchiwała się jej z wielką uwagą, porzuciwszy podjętą wcześniej pracę. Oczy półwili pozostawały utkwione w twarzy zmartwychwstałej kobiety, chciwie chłonąc odbijające się na niej uczucia. Mimo wszystko była przecież córką swojego ojca. Miała w sercu dużo czułości dla kurew, kalek i bękartów, dla chorych, ubogich i porzuconych dzieci, i wszystkich tych upadłych istot, po których inni zwykli deptać. Armand Malfoy zbierał ich wokół siebie, tak jak bajarz, który zbiera niesione przez wiatr bajki. Słodyczą poezji spływającej z języka sprawiał, że ludzie zapominali na chwilę o swych troskach... Tylko po to, aby powrócili w ostępy Podziemnych Ścieżek po kolejny jego poemat. Bo chcieli zapomnieć. Do Lorraine przychodzili, bo chcieli pamiętać.

A może było właśnie na odwrót.

Nigdy nie była pewna, czy pogrzeby są po to, aby upamiętnić zmarłych, czy po to, żeby dać ukojenie żywym.

– Przecież nie wypuszczę cię stąd nagiej. – Wymownie przewróciła oczami Lorraine, odpowiadając na prośbę Teresy, ledwie skończyła dezynfekować dłonie. – Nie chcę słuchać potem w kowenie plotek na swój temat. Ale... – Ujęła dostarczone do zakładu pogrzebowego akta sprawy z informacjami na temat zmartwychwstałej kobiety, nie dając jednak poznać po sobie, czy widzi w dokumentacji jakiekolwiek rozbieżności z tym, co McKinnonówna powiedziała im na swój temat. Nawet gdyby takowe rozbieżności się pojawiły, Lorraine nie zareagowałaby na to niczym więcej jak tylko znudzonym uniesieniem brwi. – ...Mogłabym powiedzieć, że twoje ciało uległo dezintegracji. Tamtej dziewczynie musiałam przecież dorobić pół twarzy, rozpadała się pod ledwie dotknięciem mojej różdżki. – Gdy znów zaczęła mówić, mówiła wolniej, ważąc słowa, jak gdyby myślała głośno. Nie patrzyła na Teresę, nie patrzyła nawet na Victorię, patrzyła wciąż w dokumentację. Obie kobiety mogły jednak wyczuć, że w tych słowach kryje się coś więcej. – Można by też było pochować kogoś innego pod twoim imieniem i nazwiskiem. Jestem pewna, że ta bezdomna – którą przywlókł tutaj znajomy magimedyk, po tym jak biedna padła na zawał w poczekalni jego lecznicy – ucieszyłaby się, gdyby dostała godny pochówek, zamiast zostać pogrzebaną w zbiorowej mogile. Ale wtedy... Wtedy dla własnego bezpieczeństwa musiałabyś zacząć posługiwać się innym imieniem, prawda? A najlepiej zejść do rodziny pomieszkującej na Ścieżkach, gdzie nie zapuszczają się nawet ministerialne patrole, nie warto przecież kusić losu przebywaniem na powierzchni, jak wtedy, w Kniei. Ale czy wytrwałabyś długo, całymi dniami siedząc w podziemiach, nie wyściubiając nosa z domu? – Lorraine pokręciła powątpiewająco głową. Trochę tak gdyby ganiła kotkę, uratowaną w czerwcu z jednego z nokturńskich dachów, za to, że jest taka głupiutka, ale przecież nie można się na nią za to gniewać, bo jest taaaaaka urocza. – Potrzeba by było tylko odpowiedniego podpisu na raporcie – dodała, wciąż lekko znudzonym tonem. W końcu to nie ona musiała przekonywać do tego Victorię, tylko sama zainteresowana, prawda? – I przysięgi, że nie wygadasz nikomu, co zaszło.

Trigger warning: osobista wycieczka (odgrywam uzależnienie od legilimencji)
Czy mówiła o przysiędze wieczystej? Czemu nie, stwierdziła, chociaż nie to miała w planach. Wiedziała, zresztą że z przysięgami należy uważać, zwracając szczególną uwagę na dobór słów. Ta jednak wydawała się całkiem nieźle sformułowana. W końcu "nie wygadasz" nie było tym samym co "nie pokażesz". A gdyby puściła McKinnonównę wolno, wciąż mogłaby sama wejść do jej głowy, sięgnąć do wspomnień, poczuć wszystko to, co czuła w zetknięciu z Widmami... Wspomnienia Teresy McKinnon były cenne, bardzo cenne, Lorraine obawiała się jednak o stabilność jej umysłu, o to, jak zareagowałaby, gdyby wyciągnęłaby na wierzch wszystkie jej traumy. "Będę bardzo delikatna", obiecywała półwila wszystkim, do których umysłów sięgała za pomocą legilimencji, wzbraniając się przed brutalnymi, przepełnionym gwałtownością gwałtami na intelekcie, jakich dopuszczała się jej mentorka, Miranda Malfoy. Czy mogłaby to obiecać tej kobiecie? Widziała jej spojrzenie, to, jak pozornie znudzona wywracała wcześniej oczami, udając zblazowaną, ale przecież dobrze znała te kurewskie sztuczki: wiedziała, że Teresa robi to, aby uważniej rozejrzeć się po pomieszczeniu, że jej ruchy zaspanego drapieżnika mają na celu uśpienie ich czujności... Wdech i wydech, Lorraine, wdech i wydech. I chociaż jej lekko rozchylone usta walczyły z pragnieniem wypowiedzenia na głos zakazanej inkantacji, wiedziała już, że podjęła swoją decyzję. Nie sięgnie do jej wspomnień, postanowiła. Nie była przecież Mirandą.

Dopiero gdy półwila podniosła głowę znad dokumentacji, i skupiła na powrót spojrzenie na twarzy zmartwychwstałej kobiety, w jej oczach mignęło coś na kształt troski, szczerego współczucia. Nawet mało perceptywna Teresa mogła wyczuć to już wcześniej, wtedy, gdy Lorraine pokazała jej, jak przykryć się całunem – wtedy gdy zaoferowała mimochodem, że da jej czyste ubranie – jak gdyby bardziej niż zmartwychwstała przejmowała się jej godnością jako osoby. W swojej ocenie, Lorraine podawała Teresie pomocną dłoń: nie miała żadnego interesu w donoszeniu na nią do Ministerstwa, więc wytłumaczyła jej po prostu, jak znaleźć wyjście z tej pozornie patowej sytuacji. Nie chciała mówić wprost, nie wiedząc, jak zareaguje Victoria, wierzyła jednak, że istnieje rozwiązanie problemu, które zadowoli wszystkich. Wydawała się być przychylna prośbie McKinnonówny, bezpośrednio zaoferowała jej zresztą pomoc.

– Czy o czymś zapomniałam, Victorio? – zapytała Lorraine takim samym tonem, jakim zapytałaby, czy herbatę pija z cukrem i śmietanką, czy woli zwykłą czarną. – Być może umykają mi jakieś proceduralne zawiłości.


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (1290), Victoria Lestrange (5904), Pan Losu (255), Lorraine Malfoy (8010)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa