— Uważaj, bo jeszcze Ci uwierzę, Morpheusie — wymamrotała gdzieś pomiędzy poprawianiem włosów, a kurczowym złapaniem się jego ramienia. Zacisnęła palce mocno na dłoni szwagra, wplotła własne palce między jego i trzymała się tego gestu. Miała ochotę oprzeć zmarszczone czoło o ramię mężczyzny i stopniowo osunąć się na kuchenną posadzkę warowni. Przecież dałoby radę to przeczekać, prawda?
Gdzieś przy potylicy zakuło ją wspomnienie. Boleśnie szczęśliwe. Boleśnie niezrozumiałe i nienaturalne dla szesnastoletniej — wtedy jeszcze — Skamander.
Pamiętała pierwsze Yule, których nie spędziła w szkole. Czuła się tak okropecznie nie na miejscu, że przez większość wieczoru starała się nikomu nie przeszkadzać, nie wchodzić pod nogi i tylko cicho zaproponować pozmywanie naczyń po kolacji. Było to dla niej zatem naprawdę dziwne, gdy wszelkie próby nagłego zniknięcia i możliwie zamknięcie się w pokoju gościnnym zostały prędko odkryte i zniweczone. Siedzieli w salonie, pili ciepłe kakao i piwo kremowe i rozmawiali. Obyło się bez krzyków, bez wyrzutów, bez trzaskania drzwiami wejściowymi i tłuczenia zabytkowej porcelany. Przynajmniej wtedy.
Dlatego też nigdy nie potrafiła do końca podzielić zdania męża, że jego ojciec, a jej teść, był okropnym człowiekiem. Owszem, zawsze brała stronę partnera, starała się go bronić jeśli Godryk podczas jakiegokolwiek spotkania postanowił wziąć go sobie na celownik.
Ale to właśnie stary czarodziej był jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o tym, że matka Tessy chciała ją w młodości utopić. To on nie pozwolił jej już nigdy spędzać samej świąt. To on poprowadził ją do ołtarza, gdy jej własny ojciec nie odpowiedział na cztery listy z rzędu. Dlatego czasami pozwalała sobie na faworyzację i na lekkie przymrużenie oka.
Zamrugała kilkakrotnie, wybudzając się z okowów przeszłości. Pokiwała powoli głową na słowa boga snów, aktualnie trzymającego całą jej postać w pionie. Nie odezwałą się już potem; nie chciała powiedzieć… Nie, tak naprawdę nie miała już co mówić.
Uścisk na ramieniu Morpheusa zwiększył się tylko przelotnie, ledwie na chwilę, gdy teleportował ich dalej, prosto do Azyla Figgów. Bez większych ceregieli weszli po prostu do środka, choć zapukano wcześniej uprzejmie, aby ewentualnie poinformować domowników o swoim przybyciu. Koty powitały ich już na wstępie i Tessa patrzyła ciągle pod nogi, starając się nie nadepnąć przypadkiem jakiegoś Mruczka. Po powrocie będzie musiała od razu wyprać ubrania. Piernik nigdy by jej nie wybaczył spoufalania się z taką masą kotów.
— Dzień dobry…? — zaczęła niemrawo, rozglądając się dookoła. Powitanie było jakoś na miejscu.
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you