02.12.2024, 03:02 ✶
– I vice versa mój drogi – powiedział, siląc się na bardzo jonathanowi i bardzo czarujący uśmiech, tak lże gdyby przyjaciel nie znał go od lat, a on przed chwilą nie panikowałby, tak jak panikował, to nikt nie domyśliłby się, że Jonathan Selwyn przechodzi właśnie przez własną opowieść dramatyczno-chyba-trochę-romantyczną.
Dziwnie było myśleć o tym, że kiedyś podobał się w ten sposób Anthony'emu. I dziwnie było myśleć o tym, że Anthony wreszcie wiedział, że podobał mu się kiedyś w ten sposób. Czy żałował, że nigdy nic z tego nie wyszło? Że żadne z nich nie powiedziało te lata temu, tej drugiej osobie o swoich uczuciach? Nie. Doceniał przyjaźń, którą na przestrzeni tych wszystkich lat upletli wspólnie z Shafiqiem i nawet jeśli nie miał pojęcia, co by było, gdyby ich nici do siebie były dalej czerwone, to bez wahania nie zamieniłby tego co teraz miał z przyjacielem na cokolwiek innego.
I wiedział. Wiedział, że mógł to wszystko powiedzieć Anthony'emu, a ten dalej byłby jego Tonym, ale... Ale to dalej było trudne. Powiedzieć, że wciąż tliło się w nim pragnienie wobec tego kto chciał wyrządzić krzywdę Shafiqowi, nawet jeśli zamierzał to pragnienie stłumić.
– Jeśli doszłoby do jakiegoś ślubu, nie będziesz sam – powiedział, wciąż czując niegasnącą potrzebę wspierania przyjaciela, nawet jeśli to Anthony był dzisiaj dla niego większym wsparciem, niż on dla Anthony'ego. A Tony przecież, pobity z winy Selwyna na wsparcie zasługiwał.
Dał się posadzić na fotelu. Dał położyć sobie ręce na barkach i przymknął oczy, wsłuchując się w głos przyjaciela, jakby ten był właśnie na scenie i czytał publiczności fascynującą historię.
Widział to. On I Anthony siedzieli razem na widowni, ubrani w ciemne, eleganckie szaty, bo przecież nie na czerwono. Nigdy nie ubierał się przy Anthonym na czerwono, chyba że z jakiegoś arcyważnego powodu.
Widział co się działo na scenie. Rozmytych ludzi i ich aury, jedynie w kolorze czerwonym, fioletowym lub czarnym. Chaos. Tak tylko można było to określić.
I wreszcie, tym razem wyraźnych, zobaczył dwóch aktorów w podobnych biało-złotych szatach. Próbowali wykonać w swoją stronę kroki, ale nie mogli.
Nie, to nie był stan, na który pozwoliłby jakikolwiek szanujący się reżyser.
– Muszą się rozejść – mruknął, wciąż nie otwierając oczu. Inne myśli zniknęły z jego umysłu. Był tylko teatr. – Najpierw... Najpierw każę im się zatrzymać. Zatrzymać i ucichnąć. Niech stoją tam gdzie się zatrzymali, ale niech już się nie ruszają i nic nie mówią. A potem każe ich się ustawić w rzędach. Segreguje ich na tych, którzy są w tej scenie I nie. Tym co nie, każe posprzątać i wyjść. Zostaje tylko garstka, ale są dość daleko od dwójki aktorów. Tamci ogą porozmawiać. Podchodzą do siebie i... I patrzę na ciebie. – Otworzył oczy. – Anthony, jak ty się czujesz?
Dziwnie było myśleć o tym, że kiedyś podobał się w ten sposób Anthony'emu. I dziwnie było myśleć o tym, że Anthony wreszcie wiedział, że podobał mu się kiedyś w ten sposób. Czy żałował, że nigdy nic z tego nie wyszło? Że żadne z nich nie powiedziało te lata temu, tej drugiej osobie o swoich uczuciach? Nie. Doceniał przyjaźń, którą na przestrzeni tych wszystkich lat upletli wspólnie z Shafiqiem i nawet jeśli nie miał pojęcia, co by było, gdyby ich nici do siebie były dalej czerwone, to bez wahania nie zamieniłby tego co teraz miał z przyjacielem na cokolwiek innego.
I wiedział. Wiedział, że mógł to wszystko powiedzieć Anthony'emu, a ten dalej byłby jego Tonym, ale... Ale to dalej było trudne. Powiedzieć, że wciąż tliło się w nim pragnienie wobec tego kto chciał wyrządzić krzywdę Shafiqowi, nawet jeśli zamierzał to pragnienie stłumić.
– Jeśli doszłoby do jakiegoś ślubu, nie będziesz sam – powiedział, wciąż czując niegasnącą potrzebę wspierania przyjaciela, nawet jeśli to Anthony był dzisiaj dla niego większym wsparciem, niż on dla Anthony'ego. A Tony przecież, pobity z winy Selwyna na wsparcie zasługiwał.
Dał się posadzić na fotelu. Dał położyć sobie ręce na barkach i przymknął oczy, wsłuchując się w głos przyjaciela, jakby ten był właśnie na scenie i czytał publiczności fascynującą historię.
Widział to. On I Anthony siedzieli razem na widowni, ubrani w ciemne, eleganckie szaty, bo przecież nie na czerwono. Nigdy nie ubierał się przy Anthonym na czerwono, chyba że z jakiegoś arcyważnego powodu.
Widział co się działo na scenie. Rozmytych ludzi i ich aury, jedynie w kolorze czerwonym, fioletowym lub czarnym. Chaos. Tak tylko można było to określić.
I wreszcie, tym razem wyraźnych, zobaczył dwóch aktorów w podobnych biało-złotych szatach. Próbowali wykonać w swoją stronę kroki, ale nie mogli.
Nie, to nie był stan, na który pozwoliłby jakikolwiek szanujący się reżyser.
– Muszą się rozejść – mruknął, wciąż nie otwierając oczu. Inne myśli zniknęły z jego umysłu. Był tylko teatr. – Najpierw... Najpierw każę im się zatrzymać. Zatrzymać i ucichnąć. Niech stoją tam gdzie się zatrzymali, ale niech już się nie ruszają i nic nie mówią. A potem każe ich się ustawić w rzędach. Segreguje ich na tych, którzy są w tej scenie I nie. Tym co nie, każe posprzątać i wyjść. Zostaje tylko garstka, ale są dość daleko od dwójki aktorów. Tamci ogą porozmawiać. Podchodzą do siebie i... I patrzę na ciebie. – Otworzył oczy. – Anthony, jak ty się czujesz?