Lubił ten dzień.
Wyprawa była długa i nużąca i Anthony nie mógł zrozumieć czemu idą tak długo i gdzie właściwie idą. To był jednak pomysł Erika, a on w latach odmierzał swoje rosnące tylko pragnienie, aby być blisko niego. A gdy zamiast kwadransa, były trzy przed Lammas, spędzone wesoło przy kawie, a gdy zamiast nudnego jarmarku było wspólne chodzenie pośród kramów nie chciał już więcej, jako żebrak stojący u wrót jego łaski. Nie chciał, ale dostał. Wspólne wyjście, wspólny wieczór. Szli przez las, a on czuł spokój i harmonię. Słyszał szelest jego kroków, materiał ocierający się o materiał, stablny oddech, chrzęst gałęzi pod ciężkimi stopami jego Słońca. Minęło tyle lat gdy pierwszy raz się spotkali, gdy pierwszy raz zapadli się w siebie i wtedy to Anthony prowadził Erika wzdłuż labiryntu włoskich uliczek. Teraz on go prowadził w las, w poszukiwaniu harmonii i spełnienia, w poszukiwaniu wieczoru pełnego spokoju.
Chatka przeraziła go swoim stanem, ale nie miało to żadnego znaczenia, jeśli tylko Erik odwrócił się do niego i uśmiechnął zachęcająco, wyciągnął rękę gestem zapraszając do wspólnej modlitwy. Trzymał świecę, a wosk kapał na chleb i cały świat zawirował....
Anthony zamrugał kilkukrotnie i znów stał obok Jaspera, wspierał się o niego. Mimowolnie otarł zwilgotnione policzki, a gdy odwrócił się do kupca, aż zemdliło go na widok tak ukontentowanego uśmiechu.
- Czasem to co piękne jest bardzo ciche. - powiedział enigmatycznie kupczyk i wyciągnął do niego czerwone ziarnko granatu, które Anthony delikatnie ujął w swoje opuszki, po czym wolną dłonią poklepał Jaspera. - Będę czekać na Ciebie. To tylko moment. - zapewnił i stanął w pewnej odległości, nie chcąc wiedzieć, czy z perspektywy obserwatora widać to co ukazało lustro. Nie chciał wiedzieć, jedyne co chciał to pielęgnować swoją wściekłośc na Jackie, która Z PEWNOŚCIĄ, za to wszystko odpowiadała.