• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[05.1966] honeymoon | Geraldine & Ambroise

[05.1966] honeymoon | Geraldine & Ambroise
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#11
07.01.2025, 00:06  ✶  

Nie była przygotowana na rzucanie losowymi pytaniami z kapelusza. To jeszcze nie był odpowiedni moment na to, aby zacząć wyciągać mu pewne rzeczy z przeszłości, to miało dopiero nadejść. Nie skorzystała więc z okazji, chociaż pewnie, gdyby poświęciła dłuższą chwilę na przemyślenie tego, na pewno dałaby radę, aby podstawić go pod ścianą, wyciągnęłaby coś naprawdę głupiego. - W tej chwili nie jestem w stanie się skupić, ale na pewno do tego wrócę. - Skoro sam się o to prosił to miała zamiar wykorzystać to w przyszłości, ba, była pewna, że nadarzy się ku temu wiele okazji, bo przecież mieli przed sobą wiele wspólnych tygodni, miesięcy, a nawet lat. Była tego pewna, jak niczego innego.

- Postaram się latać w miarę nisko. - Nie zamierzała już się od niego oddalać, nie w tym życiu, kiedy w końcu udało im się dojść do tego wszystkiego. Trochę to trwało, nie byli szczególnie wylewni, jednak jakoś udało im się określić. Cieszyło ją to, nie spodziewała się nawet, że to będzie takie proste, na wyciągnięcie ręki, jak widać powinna spodziewać się niespodziewanego.

- Potrzeba matką wynalazków, czy coś, wierzę w naszą kreatywność. - Cóż, na pewno osby ich pokroju będą w stanie sobie poradzić z czymś takim jak piasek wchodzący w miejsca, w które nie powinien. Nie wydawało jej się, aby mieli tu tylko siedzieć, patrzeć na gwiazdy i trzymać się za ręce. Nie do końca tego chciała, nie kiedy wreszcie mogła sięgać po to, co wydawało jej się być bardzo odległe. Aktualnie nie musiała przejmować się konsekwencjami swoich czynów, bo wreszcie wyszło na to, że pragnęli tego samego.

To sporo ułatwiało, nie było potrzeby, aby powstrzymywać się przed czymkolwiek, piasek nie będzie w stanie ich przed tym powstrzymać, a skoro już ustalili, że to tutaj spędzą następne godziny, to wypadało się jakoś do tego przystosować. Na pewno sobie z tym poradzą, znajdą metodę na to, aby było im naprawdę wygodnie. Zresztą gdy się w sobie zatracą zapewne zaczną ignorować te niedogodności, bliskość mogła im to wynagrodzić.  Czasami trzeba było się poświęcić, aby osiągnąć cel, czyż nie? Nawet jeśli chodziło o coś tak niewielkiego jak piasek na różnych częściach ciała.

- Co najwyżej, tak. - Kącik ust drgnął jej w jeszcze większym uśmiechu. Jak widać mieli bardzo podobne zdanie do tego, co zamierzali tutaj robić. Roise starał się być przy tym poważny, chociaż dostrzegła błysk w jego oku świadczący o tym, że wcale tak nie było. Cóż, w końcu nie musieli się miarkować, w słowach padających z ich ust, w dotyku. To było coś nowego, do czego powinna przywyknąć, chociaż nadal jeszcze nie do końca chyba to przetrawiła. Nie sądziła, że przyjdzie im to tak łatwo, bez żadnych komplikacji. To wydawało się być zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe, ale jednak stali tutaj razem, na tej plaży, gotowi podążać zupełnie nową, wspólną ścieżką.

Wydawało jej się, że dobrym pomysłem będzie wracanie do tego miejsca. Mogło się stać ono dla nich w pewien sposób symboliczne. Pierwszy raz znaleźli się tutaj jako para, wbrew pozorom wpadła w to, co się między nimi działo po uszy i wydawało jej się, że to mogłoby być całkiem urocze, że będą mieli swoje miejsce, związane z początkiem ich nowej drogi. Naprawdę coś ją opętało, właściwie nie coś, a ktoś. Nie była w stanie już tego wypierać.

Czuła to od momentu, w którym opuścili ten magiczny dworek, kiedy to trafiła go z kuszy w nogę. Coś się wtedy zmieniło, zaczęła na niego patrzeć inaczej i nie, nie jak na przyjaciela, jak próbowali sobie wmówić. Właściwie nigdy tego nie określili, nie mówili o tym, co się zmieniło. Traktowali to jako coś co mieszało w ich życiu. Nie mieli jednak na tyle odwagi, aby jasno sie o tym wyrazić. Cóż, może szybciej doszliby do wniosków, które dzisiaj ustalili. Nie było jednak sensu się nad tym zastanawiać, nie kiedy wreszcie sięgnęli po to na czym im zależało. W końcu wiedziała, że są we właściwym miejscu. Faktycznie musieli pewnie jeszcze jakoś sobie to wszystko ułożyć, chociaż, czy aż tak wiele miało się między nimi zmienić? Wcześniej też o siebie dbali, spędzali ze sobą czas, teraz zyskali dodatkowe profity.

- Rozumieliśmy się bez słów, nie było sensu mówić głośno o tym, na czym polega ta klątwa... - Tak, miała świadomość, że łatwiej byłoby się podzielić doświadczeniem i emocjami, ale jakoś się do tego nie palili. Wybrali nieco bardziej skomplikowaną drogę, okrężną, cóż - nie mogło być zbyt prosto. Samo zakładanie, że to była klątwa... cóż, znaleźli sobie całkiem niezłe wytłumaczenie, aby udawać, że te uczucia nie mogą być prawdziwe. Zresztą negowanie ich nie było pewnie niczym nadzwyczajnym, nie tak łatwo było się pogodzić z tym, że nagle zaczęło się patrzeć na kogoś, jakby był zagubioną częścią własnej duszy. Wiedziała, że jest to coś więcej niż chwilowa miłostka. To było zbyt silne, aby miało przepaść. Nie chodziło tylko o tymczasowe pożądanie, bliskość ciał, to sięgało zdecydowanie głębiej.

Dotarli w końcu przed chatkę, w której mieli się zaszyć. Czekała, aż Roise do niej dołączy, sama zaś wpatrywała się uważnie w budynek, który znajdował się przed nią. Nie do końca wiedziała, czego powinni się spodziewać wewnątrz, ale właściwie to i tak nie miało znaczenia. Naistotniejsze było przecież towarzystwo, a lepszego nie mogła sobie nawet wyobrazić.

- Coś Ty, chcę być Twoją partnerką w zbrodni, nie zamierzam odwracać wzroku. - Byli tu razem, jeśli miały pojawić się jakieś konsekwencje tej wizyty (w co raczej wątpiła), to powinni je ponieść razem. Tak miało być przecież ze wszystkim, skoro już zdecydowali się na to, że będą tworzyć parę zamierzała go wspierać zawsze i wszędzie, wydawało jej się to być oczywiste.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#12
07.01.2025, 03:39  ✶  
Nie bez powodu niektórzy twierdzili, że miłość przychodzi znienacka. Być może w tamtej chwili miał wewnętrzne opory przed nazwaniem tego stanu czymkolwiek innym niż potencjalnym działaniem klątwy (jakiej? po czasie na usta cisnęło się już tylko proste: srakiej). Nawet teraz trudno byłoby mu przyznać, że to stanowczo wykraczało poza ramy standardowo rozwijającego się zauroczenia.
Przynajmniej na głos, bo we wnętrzu swojej głowy wiedział to już niemalże od samego początku. Miesiącami ostrożnie brodził w mętnym nazywaniu tego zakochaniem, ale zakochani ludzie nie odczuwali aż takiego wachlarza emocji.
Był tego pewien, nawet jeśli nigdy wcześniej nie znajdował się w takim stanie. To było coś innego, dużo bardziej złożonego. Chciał z nią być w ten cielesny sposób. Już to sobie udowodnili, robiąc plany na kolejne chwile w swoich objęciach. Nawet na tym kocu rozłożonym na szorstkim piasku, wciskającym się wszędzie.
Oczywiście, że ta fizyczna strona była dla niego cholernie istotna. Miesiącami krążyli wokół siebie, raz po raz przypadkiem zbyt długo się obejmując. Nieświadomie poruszając głową tak, że pocałunek na powitanie czy pożegnanie trafiał trochę za blisko ust albo za nisko na linii szczęki, czasami nawet prawie na szyi.
Wiele razy, kiedy przyszła już ta jasność, oboje dawali sobie nawzajem całkiem sporo dowodów na to, że pozostawanie w sferze platonicznego kumpelstwa nie powinno być dla nich. Przy innych znajomych nie zdarzało mu się myśleć przed zdjęciem koszuli, ale też wzrok innych, rzeczywiście platonicznie zaprzyjaźnionych z nim kobiet nie palił tak bardzo jego odsłoniętej skóry ani nie powodował wewnętrznej fali gorąca.
Kilka razy był pewien, że nie mogła przeoczyć tego, w jaki sposób samowolnie reagowało na nią jego ciało. Wtedy wydawało mu się, że nie komentowała tego, bo nie chciała tego z nim, ale jednocześnie miała trudność z powodzeniem mu tego wprost.
A teraz? Teraz obejmował ją ramionami na plaży, stojąc z nią twarzą w twarz, niemalże czoło w czoło i był szczęśliwy. Podekscytowany i ogarnięty żarem podniecenia roztaczanymi wizjami, ale nie tylko, bo...
...no, właśnie. Nie chodziło wyłącznie o cielesność. Tylko o obecność. Możliwość poprawienia jej włosów, rozplecenia warkocza albo wręcz przeciwnie - bawienia się blond włosami o odurzającym zapachu. Bycia obok siebie przez cały długi weekend, mając świadomość tego, że później również będą mieć dla siebie wiele więcej czasu.
Być może nie mógł odbierać jej z pracy czy robić tych wszystkich standardowych rzeczy, które wydawało mu się, że robili co poniektórzy, czy tych, o których napomykali mu przyjaciele. Ale to też było na swój sposób wyjątkowe, bo ich.
A oni nie byli standardowi - już to kiedyś ustalili. To, co ich łączyło też takie nie było. Gdyby zadała mu pytanie, do którego ją prowokował, odpowiedziałby na nie bez zawahania. Wiedział o niej naprawdę wiele. Sam też odsłonił się przed nią bardziej niż przed kimkolwiek innym, czując tak wiele różnych uczuć, ale przede wszystkim dedykację.
To chyba było właśnie to. Podstawowe uczucie, na którym oparta była cała reszta, ta cała miłość. Wtedy w dworku, kiedy ocknęli się z tamtego dworku, czuł się skołowany, ale też zaniepokojony. O nią. Czuł się oddany temu, co ich łączyło, co powinno ich łączyć. Co zawsze gdzieś tam było.
- Możesz wznosić się wysoko. Tylko pamiętaj, żeby mnie w tym uwzględnić - odparł lekko, wzruszając ramionami.
W tym momencie nie czuł potrzeby mówienia czegokolwiek poważnego. Niczego o faktycznym lataniu na miotle czy nie daj, Merlinie na jednej z tych skrzydlatych bestii. Nie lubił też zaczarowanych powozów ani czegokolwiek w tym stylu. A jednak sam w sobie czuł się całkiem uskrzydlony. Tym, co się działo i co miało mieć miejsce.
Tak, zdecydowanie też wierzył w ich kreatywność. Bez dwóch zdań. Mieli okazję wykorzystać ją w naprawdę różnych celach. W tym konkretnym dopiero zaczynali to robić i dotychczasowe posunięcia zdecydowanie ku temu zachęcały. Pozbywając się niewygodnej łatki, przestali mieć jakiekolwiek opory przed tym, aby pozbyć się jeszcze kilku innych rzeczy.
Teraz też mieli to zrobić. Nie wątpił, że siedzenie na kocyku pod gwiazdami, trzymanie się za rękę i obejmowanie Geraldine ramieniem, podczas gdy ona opierałaby o niego głowę miało być dobre...
...ale nie na dłuższą metę. Wielomiesięczne powtarzanie, że umie trzymać ręce przy sobie mógł równie dobrze włożyć między bajki. Te o smokach, ale nie o księżniczkach. Bo w istocie tak jak to mówił wtedy w labiryncie - miał swoją jedną upatrzoną królewnę, która przysporzyła mu całkiem dużo starań, ale czego się nie robi dla szczęśliwego zakończenia, czyż nie?
- To byłoby zbyt proste, prawda? - Uniósł brew w wyrazie rozbawienia, nie powstrzymując się przed cichym parsknięciem.
No, ich klątwa z pewnością była czymś bardzo jednomyślnie zaakceptowanym. Poszukiwali odpowiedzi na to, co się stało, gdy w rzeczywistości to była wyłącznie marna wymówka do spędzania ze sobą coraz więcej i więcej czasu.
Niczego się przy tym nie dowiedzieli. Choć gdyby w tym momencie ponownie sięgnęli po literaturę, wiedząc to, co wiedzieli w tej chwili, odpowiedź z pewnością by nadeszła. Szybko, jasno i wyraźnie. Była tak klarowna, że aż boleśnie banalna, ale przecież nie lubili ułatwiać sobie życia.
Zamiast tego wybrali znacznie dłuższą drogę pod górę. Bardziej stromą niż ta teraz, choć i ona nie była taka łatwa do pokonania, gdy piach przez cały czas sypał się na wąskie, zaniedbane stopnie z rozpadających się desek wbitych w ziemię i skałę.
Zaraz po wejściu po schodach na górę i docierając na ganek, jakby zapominając o wszelkich konwenansach, odrzucił torby na deski. Z szerokim uśmiechem podszedł do Yaxleyówny, kiwając głową, gdy postanowiła być jego towarzyszką w zbrodni. Wiedział, że nią będzie. Dokładnie tego od niej oczekiwał, bo przecież znali się już i od tej strony. Nie spodziewał się, aby miała mieć nic przeciwko metodom, w jakie zamierzali znaleźć schronienie.
- Doskonale. Zatem patrz i ucz się - rzucił beztrosko, całkowicie świadomie zamierzając włożyć w swoje gesty nieco więcej teatralności.
Oczywiście, że zamierzał się przed nią popisać. Kimże by był, gdyby tego nie zrobił? Z pewnością nie sobą. Tym bardziej, że był wyjątkowo pewien swoich manualnych zdolności nabytych podczas wcześniejszych wypadów z chłopakami i później w nieco mniej wesołych okolicznościach.
Drzwi ustąpiły, dając się pchnąć. Wnętrze cichego, zdecydowanie opuszczonego korytarza stanęło przed nimi otworem a Ambroise nieznacznie skłonił się przed swoją królewną, gestem dłoni dając jej do zrozumienia, aby jako pierwsza przekroczyła próg.
Gdy w końcu znaleźli się w nadmorskim domu, światło zachodzącego słońca wpadało przez okna, malując pokój w ciepłe odcienie złota i pomarańczu. Nie był to może szczyt luksusu, ale na cztery dni z pewnością miał im posłużyć za naprawdę przyjemne, mające swój klimat miłosne gniazdko.
Gdy tylko przekroczyli próg, nie mógł się już dłużej powstrzymać. Odłożył plecak Geraldine na ziemię, zbliżył się do niej i uniósł jej podbródek, by spojrzeć dziewczynie głęboko w oczy.
- Gotowa na rozpoczęcie weekendu? - Spytał miękko, choć jednocześnie nie potrzeba było zbyt wiele, aby stwierdzić, że nie miał w sobie żadnej powagi.
To było coś innego niż zazwyczaj. Głębszego a jednocześnie znacznie prostszego, całkowicie niewymuszonego, nie naznaczonego żadnymi sztywnymi regułami czy konwenansami. Przejmowaniem się tym, w jaki sposób na niego spojrzy, czy odrzuci ten dotyk albo wykrzywi twarz w niedowierzaniu.
Już wcześniej jako przyjaciele mieli okazję poznać się od tej mniej oficjalnej strony. Nieco mniej dojrzałej czy odpowiedzialnej, pozbawionej znacznej części tej całej sztywnej otoczki towarzyszącej noszeniu się jak ludzie o ich pozycji w czarodziejskim świecie. Potrafili zachowywać się przy sobie bardziej impulsywnie, ale w tym momencie mogło się zdawać, że opadła ta ostateczna kurtyna.
Zsunęła się na podłogę wtedy w sypialni przy Horyzontalnej i już tam pozostała. Stając przy Geraldine, trzymając jej podbródek i patrząc jej prosto w oczy, mimowolnie się do niej uśmiechnął. Całkowicie szczeniacko tak jak to, co zaraz zrobił, opierając czoło o jej czoło wyłącznie po to, aby musnąć wargi Yaxleyówny w przelotnym, całkiem słodkim pocałunku...
...wciąż z czołem przy czole dziewczyny i unosząc kąciki ust, przyzezował zielonymi oczami. W tej chwili błyszczącymi bardziej niż kiedykolwiek. Gdziekolwiek była ta dwójka dorosłych ludzi, nie wyglądało na to, aby znalazła się z nimi teraz w pomieszczeniu. Ale młodość rządziła się swoimi prawami, prawda?
A on teraz, właśnie w tej chwili czuł się dużo młodziej niż w rzeczywistości. W istocie wcale nie będąc starym człowiekiem, ale jednocześnie momentami mając wrażenie, że pozycja, rola czy przyjęte obowiązki przez znaczną większość czasu sprawiały, że zachowywał się znacznie poważniej. Zdecydowanie dużo bardziej oficjalnie i z wyższością, czasami nawet chłodno, ozięble.
To zniknęło. Wyparowało dosłownie w jednej chwili, choć raczej by tego nie przyznał, zrzucając z niego nie tylko ciężar ich bezsensownej, wymuszonej przyjaźni, lecz także całkiem wielu lat, odkąd ostatni raz na trzeźwo zachowywał się przy kimś w taki sposób.
Choć prawdopodobnie nawet wtedy nie było to w żaden sposób porównywalne do tego chłopięcego błysku w oczach, do nieskrępowanego podekscytowania. Do rozbawienia i czegoś jeszcze - jawnej adoracji. Nie tylko czystego fizycznego pożądania, choć i ono było bardzo dostrzegalne. Chodziło tu również o ten specyficzny sposób, w jaki nigdy na nikogo nie spoglądał.
Patrzył na nią z czułością, być może przemieszaną z powoli gasnącym niedowierzaniem, a jednak w głównej mierze bez skrępowania i zawahania. Szczerze, otwarcie, trochę szczeniacko. Z zaangażowaniem - dziwne słowo, zwłaszcza w kontekście czegoś, o co nigdy by się nie podejrzewał. A jednak.
Był...
...zakochanie nie było właściwym słowem. Tu chyba nie istniało określenie obejmujące wszystko, co pojawiło się wtedy między nimi w tamtym dworku. Tego, co rozrosło się przez ostatnie miesiące. Czegoś, co sprawiło, że mając taką możliwość, Ambroise wreszcie puścił podbródek Geraldine.
Tylko po to, aby wyciągnąć ku niej rękę, jakby próbował ją objąć, jednakże wcale nie mając takiego zamiaru. W momencie, gdy ją chwycił, obrócił ją wokół własnej osi, dopiero wtedy kończąc ten ruch objęciem jego dziewczyny.
Przyciągnął ją do siebie z zuchwałym uśmiechem na twarzy. Nie pytał czy może pozwolić sobie na kolejny pocałunek. Tym razem głębszy, choć i znacznie bardziej powolny, trochę leniwy. Po chwili oderwał się, odsuwając twarz tylko na tyle, by spojrzeć jej w oczy. Jego oczy były pełne beztroskiej radości.
Nie obchodziło go, że to miejsce jest nieco zaniedbane, że dookoła w świetle zachodzącego słońca skrzą się tumany kurzu wzburzonego ich wcześniejszym gwałtownym ruchem. To, że dekoracje wewnątrz pomieszczeń są trochę komiczne, przerysowanie nadmorskie czy tam (jak to lubiły mówić panie domu) marynarskie.
Byli młodzi, zakochani i pełni życia, gotowi na cztery dni pełne niezapomnianych chwil w tym nadmorskim domu. Tylko oni dwoje i morze czekające na nich za drewnianymi drzwiami. Czegóż chcieć więcej?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#13
08.01.2025, 01:21  ✶  

Cóż, czasem zdarzały się sytuacje zupełnie nieprzewidziane, jak właśnie to, że trafiła z nim do tego dworku, gdzie się wszystko zaczęło. Pojawili się tam traktując się raczej ozięble, co demonstrowali na każdym kroku, od kiedy pokłócili się po tej nieszczęsnej sytuacji z Farciarzem, którego razem zakopali w lesie. Wyszli jednak zupełnie odmienieni, Roise z nową blizną na nodze, ale to nie była jedyna zmiana. Połączyła ich więź inna niż wszystkie, coś dużo głębszego niż udało jej się poczuć do kogokolwiek innego w ciągu swojego życia, może nie było szczególnie długie, jednak miała wrażenie, że coś takiego zdarza się tylko raz w życiu, z jedną osobą, z nikim innym. Coś wyjątkowego, silniejszego od wszystkiego innego, co było jej dane poznać.

Z początku dość sceptycznie podchodziła do sprawy, łatwo było tu zrzucić na klątwę, która mogła przecież im się przytrafić, chociaż, czy naprawdę w to wierzyła? Nie, nie do końca. Dużo trudniej jednak było powiedzieć o tym co poczuła w tamten dzień, łatwiej było tłumaczyć się jakąś siłą, która mieszała im w głowach.

Sięgnięcie po to, czego chciała po tych kilku miesiącach przynosiło niesamowitą satysfakcję, nie musiała udawać, że nie zależy jej na tej innej bliskości, która nie przystawała przyjaciołom. Walczyła z tym dość długo, co nie miało najmniejszego sensu, okazało się bowiem, że mieli być dla siebie czymś więcej, nie żałowała jednak, że tak błądzili. Dzięki temu mieli szansę naprawdę blisko się poznać nie mieszając w to cielesności, powstrzymywali się bowiem jak tylko mogli od dotyku, który mógł powodować niepotrzebne spekulacje. Teraz wreszcie mogli sięgnąć i po to, co było całkiem przyjemną nagrodą po takim okresie, który spędzili krążąc wokół siebie.

To nie tak, że nie miała ochoty przekroczyć tej granicy, którą sami sobie wyznaczyli. Wiele razy przyglądała mu się zbyt długo, obserwowała go, kiedy skupiony był na czymś innym, śniła o nim, i nie były to sny, o których można było opowiadać osobom postronnym. Tym bardziej, że tuż po tym, jak się poznali miała szansę spróbować smaku jego ust, chciała to robić ponownie, codziennie, tyle, że się przed tym powstrzymywała. Wreszcie mogli mieć siebie w ten właściwy, jedyny odpowiedni sposób.

Widziała go w swojej przyszłości, co było chyba największą zmianą, jaka pojawiła się w jej życiu. Jak dotąd powtarzała, że będzie sama, że w jej życiu nie ma miejsca dla nikogo innego, bo nie będzie w stanie się dostosować do tworzenia jakiejkolwiek relacji, zresztą nigdy jej na tym nie zależało. Nie chciała nikogo przy sobie zatrzymać. W końcu się to zmieniło, nie umiała sobie aktualnie wyobrazić swojego życia bez Ambroisa u jej boku. Właściwie ich przyjaźń to spowodowała, bo przecież spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, a teraz mieli mieć tego wspólnego czasu jeszcze więcej.

Miał w jej mieszkaniu swoje rzeczy, ona u niego smocze kapcie, czy to nie mówiło samo za siebie? Będą mogli pozbyć się tej nieszczęsnej leżańki, którą kupił, kiedy zaczęła bywać w mieszkaniu mężczyzny, tak właściwie to może powinni ze sobą zamieszkać, tak, i tak przecież od jakiegoś czasu pozostawali w swoich domach, wolałaby aby to się zmieniło. Chciała na niego czekać, kiedy będzie wracał z dyżuru, pocieszać go w tych trudniejszych chwilach, być jego oparciem. Powinna poruszyć ten temat, może znajdzie się idealna okazja podczas tych czterech dni, które mieli tutaj spędzić. Mogłoby się wydawać, że to dość szybkie, ale czy faktycznie? Znali się jak nikt inny, i tak bywali u siebie, czy to zmieniłoby cokolwiek?

- Razem będziemy mogli wzbić się najwyżej. - Tak. Czuła, że ich połączenie, wspólny front może przynieść im sporo dobra. Byli silni jako jednostki, ale wspólnie? Wspólnie mogli pokonać każdą przeciwność losu, poradzić sobie z najgorszymi przeciwnikami, była tego pewna. Czuła, że może im się to przysłużyć w naprawdę różnych dziedzinach życia.

Kreatywności nigdy im nie brakowało, ale teraz mogli ją zużytkować w zupełnie inny sposób. Po to się przecież tutaj znaleźli, aby nacieszyć się sobą. Po takim czasie trzymania rąk przy sobie, tych wszystkich snach i marzeniach zamierzała zobaczyć, czy to wszystko faktycznie jest możliwe, na co właściwie ich stać. Czuła, że to może być bardzo intensywnie spędzony czas, ale zasługiwali na to. Mieli poznać się na nowo, z zupełnie innej strony, jako dużo bliższe sobie osoby.

- Oczywiście, przecież nie ma sensu ułatwiać sobie życia, im więcej komplikacji tym lepsza nagroda, a nie sądzę, że mogłaby być jeszcze lepsza od tej naszej, więc chyba to wygraliśmy? - Tak, kosztowało ich to wszystko sporo cierpliwości, samozaparcia, walki z własnymi emocjami, nie ma się co oszukiwać, że to było łatwe. Nie było. Miała kilka momentów załamania, obawiała się, że znajdzie sobie kogoś innego, na kogo będzie patrzył inaczej niż na przyjaciółkę, ale to były bezpodstawny niepokój. Zresztą kiedy niby miałby przygruchać sobie jakąś inną kobietę, skoro to ona spędzała z nim większość czasu. Teraz to widziała, to od samego początku zmierzało ku jednemu, chociaż wcześniej ciężko jej w to było uwierzyć.

Jeszcze wczoraj przecież nie zakładała, że kolejnego wieczora będą pokonywać razem stopnie, które miały ich zaprowadzić do miłosnego gniazdka, w którym mieli spędzić kilka najbliższych dni. To było zaskakujące, szybkie, ale przy okazji bardzo właściwe. W końcu czuła, że wszystko jest kompletne, że niczego im teraz nie brakuje. Zamierzała się tym cieszyć, bo przecież zasługiwali na to wszystko.

- Ależ oczywiście, ta wiedza może mi się kiedyś przydać. - Jak powiedziała tak zrobiła, stała tuż za nim, kiedy włamywał się do domu. Nie widziała w tym nic złego, przecież nie zamierzali nic tutaj zniszczyć, na pewno nie celowo, kto wie bowiem, co może się przytrafić. Nie miała z tym najmniejszego problemu, jej moralność jeśli chodzi o takie rzeczy była dosyć wątpliwa. Nie przejmowali tego miejsca, mieli się tu tylko zaszyć na kilka dni, czyż nie, to na pewno nikomu by nie przeszkadzało.

Roise poradził sobie całkiem zgrabnie z tym zadaniem, skinęła mu nawet głową z aprobatą, cóż, faktycznie nie robił tego pierwszy raz, widać było, że miał doświadczenie.

Zachęcona do wejścia jako pierwsza zrobiła to całkiem szybko. Nie zastanawiała się wcale nad tym, czy to, co robią jest właściwe - jej zdaniem było. Dosyć szybko więc znalazła się we wnętrzu domu, który wydawał się być opuszczony. Kurz fruwał wszędzie, co było całkiem dobrą oznaką - nikt nie powinien ich tutaj nawiedzić, a przecież właśnie na tym im najbardziej zależało. Roise wybrał naprawdę idealne miejsce na te ich krótkie wakacje.

- Nigdy nie byłam bardziej gotowa. - Powiedziała uśmiechając się przy tym od ucha do ucha, kiedy Ambroise uniósł jej podbródek. Czekali na to, aby spędzić ze sobą czas w ten sposób naprawdę długo, zasługiwali na to. Wszystko wydawało się układać idealnie. Nie spodziewała się, że pójdzie im tak lekko, najwyraźniej los im służył.

Nie musieli się niczym przejmować, tego dnia zmieniło się wszystko, stali się sobie jeszcze bliżsi, mogli w końcu nie pilnować się przy sobie zupełnie bezsensownie, zachowywać się bardziej naturalnie, tak jak chcieli. To była naprawdę dobra zmiana, której zdecydowanie potrzebowali, która od dawna próbowała wkraść się do ich życia.

Kolejny słodki pocałunek zamknął jej usta. Najwyraźniej tak właśnie miało wyglądać ich wspólne życie, istna sielanka. To było całkiem budujące, naprawdę nie mogli dostać lepszej nagrody za tę cierpliwość, którą się wcześniej wykazali.

Dawno nie czuła takiej beztroski, nie przejmowała się całym otaczającym ich światem, liczyło się tylko i wyłącznie to, że byli tutaj razem, szczęśliwi.

Widziała błysk w jego oczach, nie zauważała go wcześniej, może nie chciała tego widzieć, ale nikt chyba jeszcze nie patrzył nigdy na nią w ten sposób, jakby była jedyną kobietą na świecie, to było coś niesamowitego, właściwie i w jej spojrzeniu mógł dostrzeć wiele nowych uczuć, które wcześniej starała się trzymać bardzo głęboko. To było coś nowego, coś co mogło przynieść im wiele dobrego. W końcu każdy zasługiwał na miłość, a może nawet coś więcej, to nie było zwyczajne zakochanie. Podobieństwo dusz, chuj jeden wiedział co, ona nie umiała tego nazwać.

Po raz kolejny ją zaskoczył, spodziewała się raczej tego, że zamknie ją w swoich objęciach, a ten obrócił ją wokół własnej osi, co spowodowało, że roześmiała się perliście. Dawno nie wypełniały jej same pozytywne uczucia. Ich usta ponownie się do siebie zbliżyły, ale przecież właśnie po to się tutaj znaleźli, mieli nacieszyć się tym wszystkim, co zostało im dane. Czuła, że jej ciało zaczyna wypełniać przyjemne ciepło, może te mityczne motyle w brzuchu wcale nie były tylko opowieściami? Może naprawdę istniały, bo jeśli nie to, to co innego mogła czuć. Nie była w stanie walczyć z uśmiechem, który nie schodził z jej twarzy, iskry w oczach też temu towarzyszyły. W końcu bowiem wszystko wydawało się być słuszne, mogli chłonąć się nawzajem, zatracać w się w swojej bliskości, sięgać po to, co jeszcze niedawno wydawało się być bardzo odległe.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#14
08.01.2025, 17:19  ✶  
Ani przez chwilę nie wątpił w to, co dotarło do jego uszu. W końcu wielokrotnie wcześniej udowodnili, że współdziałając potrafili wznieść się na wyżyny, że wbrew tym pierwszym spięciom, byli dużo lepszymi przyjaciółmi niż wrogami. Stojąc po jednej stronie, mogli osiągnąć wszystko, czego pragnęli.
Może to były różowe okulary. Może czar dziewczyny. Może jego własne zaślepienie. Nie zastanawiał się nad tym. Nie analizował niczego, co się teraz działo. Po prostu żył. Pierwszy raz od dawna bez myślenia o konsekwencjach czy wyzwaniach.
- Mhm, jesteśmy jebanymi zwycięzcami - odmruknął, nie mając nawet cienia wątpliwości, że nagroda, o której oboje wspominali, była obecnie jedyną rzeczą mającą znaczenie.
Nie liczyło się nic więcej. Już nie. Te poprzednie miesiące nie miały znaczenia. Straciły je dokładnie w tym samym momencie, w którym zaczęli wyjaśniać sobie te realne pobudki, wszystkie intencje w rzeczywistości tkwiące w każdym wymienionym słowie i we wszystkich gestach. Przesadnym stawianiu sobie sztucznych granic, które potem bezwiednie przekraczali, czując zmieszanie z tego powodu, ale nie mogąc powstrzymać się przed robieniem tego ponownie.
Raz za razem sugerowali sobie te mało przyjacielskie rozwiązania, tylko po to, żeby zaraz zachowawczo skwitować to jakimś irracjonalnym wykrętem. Wymówką, aby to zrobić albo wyjaśnieniem, że odmowa rzecz jasna nie miała ich ugodzić, gdy w rzeczywistości było zupełnie inaczej.
W tym momencie mógłby ironicznie stwierdzić, że naprawdę mało brakowało im do tego, aby z tych całkiem niewinnych przysług podświadomie wkroczyć na znacznie bardziej grząski teren. Przecież już na sam koniec zdarzyło im się rozmawiać o tym ciasnym kwiatowym gorsecie. O rozsznurowaniu go będącym znacznie trudniejszą czynnością niż po prostu zdarcie.
Poniekąd było to całkiem zabawne. Szczególnie teraz, kiedy nie stronili od tego, aby się dotykać, dogłębnie badając granice nowej rzeczywistości i odkrywając to, do czego mogli się razem posunąć. Mając to za sobą, w pewnym sensie chętnie dowiedziałby się, jak szybko te wszystkie gesty zostałyby sprowadzone do pokrętnych tłumaczeń tego, co robili.
Do pierwszych żarliwych pocałunków pod publiczkę, choć nikt by na nich nie patrzył. Do olejków wmasowywanych w nagą skórę na plecach, bo przecież trudno było to zrobić samodzielnie. Do wpadnięcia na siebie półnago po prysznicu. Do prysznica, na którego okoliczność pewnie też znaleźliby jakieś usprawiedliwienie.
Rzeczywiście wykazywali się wręcz niezwykłą, kuriozalną kreatywnością. Tyle tylko, że do tego momentu na plaży podczas przyjęcia nie miał świadomości jak absurdalnie wyglądało to z obu stron. Byli wyjątkowo zgodni w zaciętym unikaniu niezręcznych sytuacji i jednoczesnym ich wywoływaniu. Powinni za to dostać order czy coś w tym stylu, ale w gruncie rzeczy otrzymali swoją największą nagrodę.
Ten wypad nad morze i wiele więcej przyszłych planów, bo chociaż ich nie robili, nie wydawało mu się, żeby zamierzali spędzać czas całkowicie tak jak to tej pory. Rozrzuceni między dwoma mieszkaniami, ale przez większość dni siedząc w Londynie.
Co prawda nie posunąłby się do tego, aby już w tym momencie stwierdzić, że pierwszy dzień po powrocie do miasta miał być ostatnim tak bardzo rozstrzelonym między Horyzontalną a Pokątną, ale gdzieś tam pojawiła się myśl o bezsensie z tym związanym. Już i tak spędzali ze sobą większość czasu wolnego. Może nie dosłownie całe dnie, bo oboje przecież pracowali, ale rzadko kiedy nie widzieli się dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.
Otwarty powrót do mieszkania wypełnionego czyjąś obecnością nie brzmiał dla niego tak abstrakcyjne jak to mu się wydawało jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Prawdę mówiąc, to była całkiem miła wizja. Nie mówiąc o tych wszystkich praktycznych aspektach tego rozwiązania. O oszczędności czasu i energii, które mogli spożytkować w zupełnie inny sposób.
W tym momencie nie zastanawiał się nad minusami czegokolwiek, co ich łączyło. Nad wyzwaniami związanymi z koniecznością pogodzenia ich stylów życia. Nad faktami, które powinni sobie przybliżyć. Nad takimi sprawami jak chociażby ta, skąd w ogóle wzięła się u niego zdolność manualnego manipulowania zamkami, bo w przeciwieństwie do tego, co odruchowo zamierzał twierdzić, to nie były wyłącznie młodzieńcze talenty. Nie tylko z czasów podobnych wypadów, tyle że z przyjaciółmi.
W ten weekend nie zamierzał poruszać nic, co mogłoby być dla nich powodem do prowadzenia poważniejszych rozmów. To był czas dla nich. Dla ich dwojga. Niczego ani nikogo więcej.
- Planujesz rozwój przestępczej działalności? - Spytał z błyskiem w oku, uśmiechając się pod nosem, ale nie unosząc spojrzenia sponad zamka, bo gdyby to zrobił, miał wrażenie, że mógłby trochę zbyt mocno się rozproszyć.
Szczególnie, że nawet w tej chwili zdecydowanie odczuwał bliską obecność Geraldine stojącej tuż za jego plecami. Dokładnie tak, że gdyby tylko wyciągnął ku niej rękę, niechybnie mógłby złapać ją za dłoń i bez wahania umieścić ją sobie na ramieniu. Tylko po to, aby poczuć jej nieskrępowane, nie stłumione niczym ciepło. Otwarty dotyk bez potrzeby poszukiwania pretekstu ku temu, żeby znaleźć się tuż obok siebie.
Co prawda nawet w tym momencie nie wyobrażał sobie, aby w przyszłości mogli chodzić po mieście trzymając się za rękę, ale pod ramię? To było już całkowicie prawdopodobne. Zwłaszcza, że przecież ustalili, że nie zamierzają robić z tego żadnego sekretu. Nie musieli przejmować się niczyimi spojrzeniami. Nie, żeby kiedykolwiek to robili, ale to zdecydowanie wiele ułatwiało.
- Uszczęśliwiasz mnie - nigdy nie spodziewał się, że powie to nie tylko komukolwiek (bo tu miał tę pewność; jak się okazało, złudną), lecz także samej Geraldine, jednak w tym momencie był skłonny odkryć tę kartę. - Poza tym... ...wow - nie musiał jej mówić, co ma na myśli, prawda?
Robił to tym spojrzeniem. Uśmiechem na twarzy. Wodzeniem oczami za każdym krokiem, który wykonywała z tą swoją magnetyczną lekkością. Każdym przełknięciem śliny i odchrząknięciem, bo słowa jakoś nie były w stanie cisnąć mu się na usta.
Nie pierwszy raz w życiu mu ich brakowało. To była domena tych wszystkich ostatnich miesięcy, podczas których spędzali ze sobą naprawdę dużo czasu. Nikt inny nie był w stanie wywoływać w nim tak dwóch skrajnych reakcji.
Z jednej strony wprawiając go w dziwny stan zawieszenia, gdy całkowicie gubił język w gębie, częściej niż rzadziej kończąc jak kompletny tłuk (i to wkurwiony na siebie samego) wypowiadający jakieś głupoty.
Kierujący ku Geraldine wypowiedzi, które nawet w jego własnej głowie brzmiały raczej idiotycznie. Formułujący zdania nie mające sensu, czasami zbyt chaotyczne, innym razem nieświadomie obraźliwe. Wielokrotnie próbował dać jej do zrozumienia, że jedynym, czego pragnie jest znalezienie się jeszcze bliżej niej. Jednocześnie nie będąc w stanie powiedzieć tego wprost, tylko obrażając się na każdą sugestię, że mogłaby chcieć tego z kimś innym, nie z nim.
Z perspektywy czasu mało brakowało im ku temu, aby w jednej chwili siedzieli wspólnie na podłodze w salonie przy Horyzontalnej, prowadząc rozmowę i wymieniając przyjacielskie przysługi. Żeby zamiast jej zwyczajowej fryzury, zaoferował Yaxleyównie zaplecenie długich blond włosów w dwa warkocze. Moment później zaczynając ją za nie ciągnąć i musząc bronić swoich kostek przed kopniakami. Już zdarzyło im się pokazywać sobie nawzajem język...
...już zdarzyło mu się tłumić w sobie pragnienie pociągnięcia jej zębami za jego czubek zanim zamknie dziamdziające usta dziewczyny w zaborczym, wygłodniałym pocałunku, którego smak już kiedyś poznał. Parokrotnie żałując, że tamtego wieczoru poprzestali na tamtym jednym tańcu. Na wymianie zdań i pokazówce, która w istocie po pewnym czasie wydawała się nie być wcale tak pokazowa.
Ciągnęło ich ku sobie. Znacznie dłużej niż od tamtego zimowego poranka czy popołudnia po nim. A jednak z drugiej strony, czy gdyby wtedy podczas Yule dali się ponieść chwili, byliby tu i teraz? Splątani w objęciach, stojąc pośrodku zakurzonego salonu i patrząc na siebie w ten sposób?
A może w dalszym ciągu ta cała sytuacja z Rosierem wywołałaby u nich ten drugi, wręcz przeciwny stan? Być może nawet silniejszy niż podczas tych kilku miesięcy zimnej wojny, jaką przeżyli? Bowiem tak jak mieszać mu w głowie, zabierając mu język w gębie, tak samo intensywnie potrafiła także wywołać w nim wręcz przeciwną reakcję.
Z tej drugiej strony, bywały takie chwile, gdy potrafił stać się przy niej jawnie oschły i zaledwie w przeciągu kilku sekund przejść od przyjacielskiego zachowania do irytacji i dystansu, który teraz nagle nabrał znacznie więcej sensu. Ich spięcia go nabrały. Te wszystkie suche, zdystansowane słowa i uciekanie przed zagłębieniem się w niektóre tematy.
Nie musieli się już do tego posuwać. Mogli grać w otwarte karty. Patrzył na nią jak na jedyną kobietę na świecie, jak na kogoś mającego nad nim cholernie dużą władzę. Kogoś, kto sprawiał, że bez wahania był w stanie okręcić ją wokół osi pośrodku cichego domu, reagując śmiechem na jej śmiech i głębokim spojrzeniem na jej spojrzenie. Równie błyszczące, odbijające jego własne odbicie. Był cholernie szczęśliwy.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#15
09.01.2025, 01:40  ✶  

Mieli sporo szczęścia, że udało im się jakoś to wszystko pukładać, zresztą nie trwało to, aż tak długo. Jasne, w sytuacji w której się znajdowali jeszcze wczoraj wydawało się to ciągnąć w nieskończoność, ale tak realnie to całkiem szybko przyszło im ułożenie sobie tego w głowach.

Próbowali do siebie dotrzeć wcześniej, te dyskretne znaki, które sobie posyłali wydawały się jednak nie przynosić skutków. Cóż, miała wrażenie, że czasem jej sugestie bardziej szkodziły, niżeli przynosiły to co zamierzała osiągnąć. Trudno jej jednak było sięgać po konkrety. Bała się odrzucenia, bała się tego, że mogłaby stracić go jako przyjaciela, a jego przyjaźń stała się dla niej bardzo ważna. Przywykła do jego obecności, rad, czasem kłótni. Nie umiała sobie wyobrazić tego, że nagle mógłby zniknąć z jej życia.

Krążyli wokół siebie, starali się przełamać lody, kilka razy było naprawdę blisko tego, aby to zrobili. Potrafili jednak jakoś odsunąć to w czasie, nie przekraczali granicy mimo tego, że napięcie zbierało się między nimi od tego nieszczęsnego marca, może nawet i lutego?

Znajdowali preteksty, aby znaleźć się przy sobie, czasem głupie, czasem mniej. Teraz już nie będą tego potrzebować, w końcu ustalili bowiem, że chcą spróbować stworzyć coś razem, zupełnie innego od tego, co mieli do tej pory. Wiele razy mieli możliwość wspomnieć o tym, że chą czegoś więcej. Łapali się na dyskretnych spojrzeniach posyłanych w swoją stronę, czasem mniej dyskretnych, a bardzie palących, przynosili sobie jedzenie - a to świadczyło o wyjątkowej trosce, czyż nie? Yaxleyówna ledwie pamiętała o tym, żeby sama się pozywić, ale dla niego zawsze miała coś przygotowane. Ślepiec zauważyłby, że dzieje się między nimi coś innego od zwyczajnej przyjaźni, tyle, że oni sami mieli z tym delikatny problem.

Najważniejsze, że jedno i drugie było z tego powodu bardzo zadowolone. Towarzyszyła im bowiem bardzo radosna aura, nie ma się w sumie co dziwić, ileż można czekać.

- Mogłabym to robić czysto rozrywkowo, nie sądzę, abym znalazła czas na zajmowanie się taką działalnością. - Nie potrzebowała zresztą kolejnego źródła dochodu, bo była już przecież obrzydliwie bogata. Może bardziej jednak chodziło o czas, na pewno mogłoby jej go brakować, zresztą, czy już trochę nie prowadziła przestępczej działalności, czy kłusownictwo od czasu do czasu się w to wpisywało? Wolała aktualnie nie zadawać takich pytań, bo nie do końca przywykła o mówieniu o tej mniej chlubnej części swojego biznesu. Wiedziała, że to może powodować kontrowersje, więc aktualnie może lepiej było do tego nie wracać. Zresztą sama chyba nie do końca traktowała siebie jako przestępcę, więc wolała myśleć, że nie zalicza się do tej grupy. Tak było prościej.

- To chyba dobrze? - Mrugnęła do niego porozumiewawczo, a szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy. Tak, czuła to samo, dawno nie towarzyszyło jej poczucie takiej beztroski i lekkości, jakby cały świat należał do nich. To było coś niesamowitego. Nie zakładała, że kiedykolwiek jej się przytrafi coś podobnego, a to wyszło tak naturalnie, że z początku trudno jej było uwierzyć, iż było prawdziwe.

Tyle, że stali tu teraz, przyglądali się sobie, mogli się dotykać bez zbędnego zastanawiania się nad tym, czy to co robią jest właściwe. No nie mogło być lepiej.

Wiedziała, że czeka ich pewnie sporo rozmów, które pomogą im jakoś ułożyć plan działania na to, w jaki sposób ma wyglądać ta ich relacja. Mieli sporo szczęścia, że pochodzili z odpowiednich rodzin i nie musieli się kryć swoim zainteresowaniem, to sporo ułatwiało, a przy okazji zadowoli Jennifer. Nie mogła się doczekać, aż pojawią się wreszcie oficjalnie razem na kolejnych spędach towarzyskich, to na pewno odmieni jej podejście do tego typu wydarzeń. Z Ambroisem w końcu wszędzie będzie jej dobrze, nigdy nie czuła się tak wyjątkowo jak w jego towarzystwie, to uskrzydlało. Nie miałaby problemu z tym, aby przyznać się do tego, że zakochanie naprawdę było niesamowitym stanem, świat wydawał się być piękniejszy, kolory bardziej barwne.

- Wow, jasne, wszystko jasne. - Czuła na sobie jego spojrzenie, teraz nie uciekał wzrokiem, kiedy go na tym przyłapywała. Pozwalał sobie zdecydowanie na więcej, ale tak już miało pozostać, to było w tym najlepsze.

Nigdy nie czuła się tak wyjątkowo, Roise wydawał się widzieć w niej więcej, niż wszyscy inni. To było coś niesamowitego, nie zakładała bowiem, że kiedyś ktoś spojrzy na nią w ten sposób, a byli teraz tutaj, w tym domku znajdującym się praktycznie na plaży, z daleka od całego świata. Rozpoczynali właśnie nową, wspólną ścieżkę. Ona, która nigdy nie zakładała, że w ogóle będzie to możliwe. Widać wszystko mogło się zmienić, każde, nawet najbardziej zakorzenione poglądy na różne sprawy.

- Jesteś pewien, że chcemy wrócić na tę plażę? - Mogli to przecież zrobić jutro, a dzisiaj zająć się czymś innym w tym domu, w którym się już znaleźli, no może nie do końca innym, bo tak, czy siak, wszystko sprowadzało się do tego, że mieli nacieszyć się swoja obecnością, więc właściwie chyba nie było różnicy, gdzie by do tego doszło? Nie sądziła, że Ambroise potajemnie zajmuje się oglądaniem gwiazd, więc nie powinno mu to robić różnicy.

Zamiast tego narzuciła mu swoje ręce na szyję, i zbliżyła ponownie swoją twarz do jego, tak, że niemalże ich usta znowu się dotknęły. Trudno jej było w ten sposób patrzeć mu w oczy, ale to robiła, naprawdę cieszyła się każdym momentem, który spędzali wspólnie.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#16
09.01.2025, 05:32  ✶  
W pewnym sensie trudno było się dziwić, że ta cała dyskrecja, którą przez długie miesiące wpychali dosłownie we wszystko, co robili (albo mówili, choć mówili niewiele; na pewno niewiele o tym, co było dla nich istotne) nie przynosiła właściwych skutków. Przecież się znali. Mieli okazję przekonać się o tym, że ani ona, ani on nie należeli do najbardziej dyskretnych osób.
Oczywiście, gdy chodziło o bycie dyskretnym w kwestiach zawodowych, Ambroise potrafił być taki ze wszech miar. Dotrzymywał sekretów powierzanych mu przez członków rodziny i grono przyjaciół, umiał trzymać gębę na kłódkę. Tyle tylko, że nie wiedzieć, czemu przy Geraldine wielokrotnie zdawało mu się, że zgubił klucz do tego zamka. A gdy już go jakimś cudem otwierał, na zewnątrz wylewała się fala nieprzemyślanych, pochopnie wypowiadanych słów, których niemal od razu instynktownie pozbawiał znaczenia.
Potrafił być sugestywny. Umiał zachowywać ten specyficzny rodzaj równowagi pomiędzy byciem wymownym a rzucaniem miękko wypowiadanych sugestii. Czarować, mamić urokiem osobistym, karmić pięknymi słówkami. Pustymi w środku, jednak z zewnątrz pokryte najdelikatniejszą czekoladą topniejącą na języku. To nigdy nie sprawiało mu nawet najmniejszych trudności.
Więc dlaczego bywały chwile, kiedy zupełnie nie wiedział, co powinien mówić? Wyciągał rękę ku Geraldine, po czym cofał ją niemal bezwiednie. Zanim jeszcze zdążyła dostrzec ten ruch, choćby kątem oka, bo tak spoglądali na siebie przez większość czasu, odkąd wszystko zaczęło ostatecznie się komplikować.
Napięcie zbierało się między nimi pod postacią fal. Powoli, niemal niezauważalnie narastało od tamtego późnego burzowego wieczoru w Mungu, aby osiągnąć swój niewielki punkt kulminacyjny podczas balu, kończąc się ujściem pod postacią pochopnego, lecz słodkiego pocałunku. Wielokrotnie później wracał w myślach do tamtego momentu, zawieszając wzrok na pełnych malinowych wargach dziewczyny, chcąc ponownie poczuć ich smak.
Co nie było tak proste jak mogłoby się zdawać. Częściowo przygaszone napięcie wyłącznie pozornie opadło. Tamtego wieczoru nie skończyli wspólnie, pozwalając fali ponownie wzbierać aż do momentu trafienia na siebie na Nokturnie. W miejscu, o obecność w którym podczas tamtego wieczoru nie pytał jej już nigdy więcej. Nie zadawał pytań o to, co tam robiła, bo spuścili zasłonę milczenia na śmierć Rosiera.
Przy okazji również na troskę, jaką mu wtedy okazała. Na zajęcie się nim, nie bardziej poszkodowanym czarodziejem. Na delikatność w tym wszystkim, co robiła, nawet jeśli mgliście pamiętał jak chaotyczne były wtedy jej ruchy. Poziom wód powoli się podnosił. Wspólnie dokonali czegoś, co mogło ich połączyć lub podzielić.
Drugie wezbranie fali było przygniatające. Przyniosło ze sobą powódź, lecz także pożar. Ogień trawiący ich ciała i umysły, tym bardziej, że ten żar był pozbawiony właściwego znaczenia. Ciskali w siebie ognistymi kulami, palili się spojrzeniami. Aż wreszcie ponownie osiągnęli przedsmak momentu kulminacyjnego.
Raz jeszcze wywrócili narrację. Ostatecznie napięcie ponownie zaczęło narastać, nie odnajdując ujścia w niczym, w co usiłowali wmówić sobie, że wierzą. Przyjaciele, nawet najlepsi - nie mieli nimi być. Nie mogli, bo pewne prawa były niezbywalne. Niektóre historie zostały napisane na długo przed tym jak mogły się wydarzyć. Długo przed tym jak się zaczęły.
Nie zrzucał już tego na karby żadnej mitycznej siły. Ni klątwy, ni czegokolwiek innego. Nie zamierzał tego robić, bo uznanie tego wszystkiego za przeznaczenie byłoby jednoczesnym przyznaniem, że nieważne, co by zrobili, nie mieli nad tym kontroli. A przecież sami decydowali o własnym życiu.
- Rzeczywiście. Nie sądzę, bym był w stanie oddać trochę z mojej puli, żeby umożliwić ci wcielanie tego w życie. Przynajmniej beze mnie - odmruknął nie do końca poważnie, co dało się odczuć w tonie jego głosu, ponieważ przecież w żadnym razie nie zamierzał jej w niczym ograniczać.
Być może poniekąd już to robili. Hamowali niektóre swoje zapędy, jednak nie robiąc tego w złym celu. To po prostu się działo. Dokładnie tak jak wspólne plany a kto wie, być może nawet knucie i spiskowanie, choć raczej nie w kwestiach tak poważnych jak przestępcza działalność.
Bardziej jak ich wcześniejsze wzbudzanie reakcji w towarzystwie czy obecne przekonanie matki Geraldine o tym, że ta ohydna sukienka była tym, co ostatecznie przypieczętowało ich związek. Co nie do końca było kłamstwem, czyż nie? Jedynie półprawdą, bo pozbywanie się tamtego skrawka garderoby przyniosło im całkiem sporo satysfakcji.
- Naprawdę o to pytasz? - Odbił pomrug, odwzajemniając przy tym mrugnięcie, uśmiechając się leniwie z zadowoleniem.
W tym momencie nie musieli prowadzić żadnych głębszych rozmów. Na to miał jeszcze przyjść czas, lecz teraz znali wszystkie prawdy, których potrzebowali. Była jego dziewczyną, on też należał do niej. Gdzieś tam w wielkim świecie poza murami tego domu czekały na nich zarówno zupełnie inne przywileje, jak i nowe obowiązki z tym związane.
Debiuty rodzinne i towarzyskie, decyzje dotyczące wspólnego łączenia przestrzeni, przeżywania sabatów i świąt. Urlopów, urodzin i chwil bez okazji, które po prostu mogłyby należeć do nich, gdyby zechcieli wyciągnąć po nie ręce.
Jednakże w tym momencie mieli je zajęte. Ich dłonie odnajdywały swoje własne właściwe miejsce. Ramiona Geraldine znalazły się na jego szyi a on z taką lekkością i łatwością objął ją w talii, przyciągając dziewczynę do siebie, jakby robił to z nią wielokrotnie wcześniej.
Nie uciekali przed sobą spojrzeniem zaś pytanie, które padło z ust Yaxleyówny zabrzmiało niczym skrojone na tę okoliczność. Wypowiedziane idealnie w czas, bo on sam też się nad tym zastanawiał. Rozszerzył powieki, otwierając usta, aby odpowiedzieć, jednak na moment rozpraszając się dostrzeganym widokiem. I zamiast tego ponownie na chwilę odpływając myślami.
- No heeeej - mruknął leniwie w jej miękkie, ciepłe usta, których jeszcze nie miał okazji poczuć na swoich; no, przynajmniej w tym momencie, choć mogli naprawić swoje niedopatrzenie w naprawdę banalny sposób. - Wiesz, że masz naprawdę niebieskie oczy? Jak decoctum aconitum. To nigdy nie była kwestia oświetlenia - nie wiedzieć czemu, po prostu musiał to powiedzieć, szczególnie że w tym momencie znajdowali się bliżej niż kiedykolwiek.
Nie w tym sensie, w jakim odnaleźli siebie nawzajem w mieszkaniu przy Horyzontalnej po powrocie z plaży. Nie wtedy, kiedy pocałowali się po raz pierwszy... ...a właściwie drugi, ale pierwszy raz właściwie z intencją pozostania przy sobie na dłużej niż jeden krótki taniec czy nawet wieczór... ...w obu tamtych przypadkach oczy Geraldine były zamknięte.
Ich spojrzenia jeszcze nigdy nie krzyżowały się ze sobą tak blisko i w taki sposób. Czoła nie były oparte, nawet tego dnia, na dłużej niż kilka sekund a on nie przeznaczał czasu na powolne chłonięcie barwy tęczówek dziewczyny. Nie tonął w głębi ciemniejącego błękitu, przeznaczając czas na to, aby tak po prostu patrzeć jej w oczy.
Celowo odsuwając w czasie moment pocałunku, bo przecież nie musieli nigdzie się spieszyć. To była jedna z tych chwil zawieszonych między czasem w przestrzeni, w której nie tylko płynął znacznie wolniej, lecz praktycznie stanął.
Ciepłe promienie słońca wpadały przez przybrudzone okna malując pomieszczenie odcieniami złota i pomarańczu. Wewnątrz było cicho. Drobinki kurzu wirowały w powietrzu wokół nich, ale w pomieszczeniu nie dało się odczuć zaduchu czy stęchlizny. Pachniało tu kurzem, lecz także wanilią i paczulą, morską solą, choinkowymi igłami, choć przecież mieli już połowę maja.
Cokolwiek zadecydowało o tym, że znaleźli się właśnie tutaj, sprowadziło ich we właściwe miejsce. Do domu tak innego od większości tych, które zdarzało mu się odwiedzać w okolicy, choć w teorii tak do nich podobnego. Było tu jednak coś, co nasuwało na myśl dom. Nie jako budynek. Jako uczucie. Jako wrażenie znalezienia się w tym miejscu, w którym naprawdę mogli poczuć się dobrze.
Choć właściwie to czy od miejsca zależało to, co czuli? W istocie przecież to nie miejsce było domem. Nigdy nie spodziewał się, że będzie w stanie zacząć to do siebie dopuszczać, lecz czasami to ludzie odpowiadali za poczucie znalezienia się tam, gdzie powinno się być.
Wszystkie decyzje. Wszelkie drogi. Kręte i zawiłe ścieżki. Wszystko, aby w końcu znaleźć się właśnie tutaj.
- Chodź ze mną na plażę - odezwał się zniżonym głosem, sprowadzając te słowa do niemalże intymnego szeptu.
Tak, być może się tego po nim nie spodziewała, choć ta myśl nawet nie przeleciała mu przez głowę, bo wcale nie planował jej tym zaskoczyć. W żadnym wypadku nie był pasjonatem nocnego nieba. Nie znał się na astronomii, nawet jeśli tego wieczoru z niczym niezmąconą pewnością siebie zamierzał wypowiadać kolejne słowa.
Mimo to, były takie sprawy, które mimowolnie podkreślał w swojej głowie, podświadomie nadając im głębsze znaczenie i to była jedna z nich. Nie po to opuścili mieszkanie w Londynie, aby tak łatwo zrezygnować z uczynienia tego wieczoru tak godnym zapamiętania jak to tylko możliwe.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#17
09.01.2025, 14:26  ✶  

Zazwyczaj nie brakowało jej bezpośredniości, nie miała najmniejszego problemu, aby dzielić się swoimi myślami, nie lubiła wodzić za nos. Pojawił sie jednak ten wyjątkowy, trudny przypadek, kiedy musiała dusić wszystko w sobie, co było przeciwieństwem jej naturalnego zachowania. Ten jeden raz nie chciała pozwolić sobie spieprzyć tego, co się działo. Podchodziła do tej ich przyjaźni bardzo ostrożnie, jakby faktycznie miała okazać się bardzo krucha i ulotna, a przecież nie miała ku temu żadnych podstaw. Widać bardzo zależało jej na tym, aby niczego nie popsuć. To nie zdarzało się często.

Mieli wiele okazji, aby przekazać sobie to, co się z nimi działo. Ich znajomość sięgała bowiem jeszcze kilku lat wstecz, już wtedy zdawała sobie sprawę, że jest w pewien sposób wyjątkowy, miał w sobie coś, co ją do niego przyciągało. Nie potrafiła ignorować jego czaru. Tyle, że nie wiedziała, że on reaguje na nią tak samo. Stąd trzymała się na dystans, a raczej próbowała, bo nawet kiedy znaleźli się na etapie, w którym wiało od nim chłodem kręciła się gdzieś obok. Przypadkiem wpadała na niego, jakby faktycznie miało połączyć ich coś więcej. Mieli świadomość, że posiadają nad sobą pewną władzę, potrafili irytować się jak nikt inny, ale nie tylko. Jeśli chodzi o niego, to odnajdywała w sobie spore pokłady troski, której raczej nigdy nie widziała. Pokazała to już przy tym nieszczęsnym epizodzie na Nokturnie, gdzie jakoś razem udało im się ogarnąć tę niewygodną sprawę, przyszła do niego później chcąc służyć mu pomocną dłonią, którą wtedy odrzucił. Zraniło ją to, bo nigdy raczej nie wychodziła z taką inicjatywą, to nie było w jej stylu. Na szczęście jakoś udało im się wrócić na właściwy tor, a teraz znajdowali się tutaj, razem w swojej najbardziej właściwej wersji. Bez sztucznego narzucania ram, pilnowania każdego, nawet najdrobniejszego gestu. W końcu mogli zachowywać się tak, jak chcieli, bez zbędnego zastanawiania się nad każdym wypowiedzianym słowem, czy gestem, po który chcieli sięgnąć.

- Z tobą w zestawie na pewno byłoby zdecydowanie fajniej. - To jeszcze jakoś mogłaby rozważyć, nie, żeby spędzali ze sobą zbyt mało czasu, mimo wszystko zawsze przecież mogli więcej, czyż nie. Aktualnie najchętniej nie rozstawałaby się z nim w ogóle, chociaż wiedziała, że nie jest to możliwe, bo przecież za te kilka dni będą musieli wrócić do względnej normalności. To, że dla nich świat się zatrzymał nie oznaczało, że dotyczyło to wszystkich innych dziedzin życia. Będą musieli wrócić do swoich typowych obowiązków, jakoś wpleść w to ich związek, tak, bo to już nie miało być zwyczajną przyjaźnią, a czymś zupełnie innym.

Śmieszna sprawa, Yaxleyówna w związku... nigdy nawet nie rozważała, że to mogłoby się wydarzyć. Z Ambroisem jednak było inaczej, to coś ponad zwyczajne zakochanie, mogłaby z nim spędzać każdą wolną chwilę i wiedziała, że na pewno by się nie nudziła. Nigdy nie kończyły im się tematy do rozmów, a teraz mogli dołączyć do tego coś dodatkowego, naprawdę wydawało jej się, że w końcu jest idealnie.

Zdarzyło im się współpracować podczas różnych sytuacji, wierzyła, że to był dopiero początek, i teraz przekroczą wszystkie granice, bo w końcu byli tutaj dla siebie, nie mieli powodu, aby ukrywać przed sobą cokolwiek, a z dodatkowym wsparciem zdecydowanie łatwiej mogli sięgać po cel. Zwłaszcza, że posiadali różne umiejętności, byli wyszkoleni w bardzo odmiennych dziedzinach. Łącząc siły mogli zdziałać cuda.

- Nie, tak tylko... - Wiedziała, że to pytanie było bezsensowne, a i tak je zadała, nie chciała, aby zapadało między nimi milczenie, nie w tej chwili. Nie potrzebowała głębokich rozważań, zapewnien, niczego. W tej chwili wystarczało to, że znajdowali się tutaj razem, gotowi rozpocząć nową, wspólną drogę.

- Czeeeść. - Nie miała w zwyczaju zachowywać się w ten sposób, ale tym razem wszystko było zupełnie inne, nowe, odnajdywała w sobie coś, czego nigdy nie dostrzegała, a wszystko przez to, że Roise znajdował się tuż obok niej.

- Wiem, że są niebieskie, ale nie sądziłam, że jakoś specjalnie, nie mam pojęcia, jak wygląda ten twój kwiatek. - Miał jej pokazać różnice między gatunkami, tyle, że nawet nie wiedziała, czy ten o którym wspomniał należał do tych, o których myślała. Będzie musiała popracować nad ogarnięciem tego tematu, bo znowu braków nie dało się ukryć. - Twoje są za to tak bardzo zielone, jak las o poranku, kiedy promienie słońca przebijają się przez gęste gałęzie. - Skoro już rozmawiali o oczach to nie zamierzała pominąć tych jego. Łapała się na tym, że wpatrywała się w nie zbyt często, chociaż teraz w końcu będzie mogła to robić bez żadnych konsekwencji, nie przejmując się tym, że zostanie przyłapana.

Znajdowali się bardzo blisko siebie, praktycznie stykając się ustami, jednak póki co tego nie robili. Potrzebowali chyba momentu takiej zwyczajnej bliskości, nie przepełnionej pożądaniem, to mieli już za sobą. Wypadałoby się oswoić z kolejną częścią tego, co miało przynieść im rozwinięcie ich relacji. Nie byli już skazani na siebie samych, mieli świadomość, że od teraz zawsze ta druga osoba będzie obok, gotowa przytulić, wesprzeć słowem, czy gestem, w końcu mogli się o siebie naprawdę zatroszczyć. To było kolejnym, co mieli sobie dać, jakoś łatwiej iść przez życie we dwójkę, niby mieli własne rodziny, jednak to było coś zupełnie innego, tylko i wyłącznie ich własne. Mieli wpływ na to, co uda im się z tego stworzyć.

- Pójdę. Za tobą i z tobą pójdę wszędzie. - Chciał plaży, to nie zamierzała mu tego odmawiać, kimże była, żeby to robić. Mogli faktycznie dzięki temu zapamiętać ten dzień bardzo wyjątkowo. Nie po to zabrał ją tutaj, aby zaszywali się w tym domu. Może to było szybszą opcją na to, aby mogli zatopić się w swoich ramionach, oddechach, jednak nie różniłoby się to za bardzo od tego, co mieli mieć na co dzień.

To miało być wyjątkowe, te cztery dni, które spędzą tutaj razem, tak samo jak wyjątkowe było to, co ich połączyło. Warto było to celebrować w odpowiedni sposób, skoro tak długo z tym walczyli należało sięgać po wszystko co najlepsze.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#18
09.01.2025, 23:08  ✶  
- Tak. Na pewno - nie miał co do tego żadnych wątpliwości, ani grama, bo przecież w niektórych sprawach już przyszło im być swoimi najlepszymi sojusznikami, najznamienitszymi przyjaciółmi.
- Jest z nas całkiem dobrany duet - stwierdził, nawet jeśli nie mieli przecież aż tak wielu okazji, by przetestować to w praktyce.
Przynajmniej nie w tym sensie, o którym teraz mówili. Tutaj w rzeczy samej chyba oboje byli jeszcze całkiem zachowawczy. To były może dwa? Trzy? Dwa lub trzy momenty, gdy ich ścieżki się ze sobą przecięły. Pierwszy raz wtedy w Białym Wiwernie, gdy sprawy trochę (no, absurdalnie mocno) się pokomplikowały. Ostatni raz w tamtym dworze, kiedy poniekąd również same zaczęły się rozwiązywać.
Być może po raz pierwszy w całym swoim życiu patrzył na kogoś w ten sposób. Spoglądał na Geraldine tak, jakby nie istniał nikt inny, na kogo chciał patrzeć, bo w istocie właśnie tak się teraz czuł. Dał sobie założyć różowe okulary, nie kryjąc już tego, że taki stan rzeczy mu odpowiadał, szczególnie po tak długim czasie niepewności i zwątpienia.
A jednak w tym wszystkim nie mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, że za jakiś czas pewnie będą zmuszeni (nie, nie lubił tego słowa) do przedyskutowania właśnie tych kwestii. Przecież wiedział, że za tym wszystkim, co robiła jego dziewczyna kryło się coś więcej niż tylko zwykłe wytrzewianie potworów. Tak jak z pewnością i ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie był w tych wszystkich miejscach przypadkiem czy z dobroci serca.
Lecz w tym momencie nie musieli o tym rozmawiać. Mogli mówić o wszystkim i o niczym. Milczeć, jeśli by tego chcieli. Albo wręcz przeciwnie - chyba pierwszy raz w ich wspólnej historii tak naprawdę mówić dokładnie to, co oboje chcieli powiedzieć. Jak to, że miała piękne oczy, że cała taka była. Był oczarowany, omotany, dał się wciągnąć w coś, o co nigdy by się nie podejrzewał. I celebrował każdą minutę tego przedziwnego stanu.
- Są - zaczął, sięgając, aby ogarnąć jej kosmyk włosów z twarzy, jeszcze bliżej przyglądając się błękitowi oczu Geraldine - naprawdę niebieskie - to zdecydowanie nie był pierwszy moment, gdy dostrzegł ten fakt.
W końcu wspominał jej o tym także wtedy przy fontannie. Tamtego wieczoru, gdy wszystko zaczęło jeszcze bardziej się komplikować, ostatecznie zmierzając ku jednemu - tylko po to, aby zostać przez nich przyduszone. Jak widać całkowicie bezcelowo. Wręcz ironicznie.
- Tym razem to nie kwiatek, tylko eliksir. Ma charakterystyczny niebieski obłoczek i - sam nie wiedział, po co jej to teraz tłumaczył, ale to robił, cały czas wpatrując się prosto w oczy Yaxleyówny, mimowolnie unosząc kąciki ust; mówił cicho i miękko, zupełnie tak, jakby potrzebowali szeptać, aby nie zburzyć tej chwili - wygląda naprawdę - nie miał odpowiedniego słowa w głowie, milknąc przez to na ułamek sekundy i kapitulując wraz z wypowiedzeniem tego nie do końca ambitnego słowa - ładnie - brakowało jeszcze tylko tego, aby jak zupełnie zadurzony szczeniak dodał coś w rodzaju: tak jak ty. Ty też jesteś ładna. Nawet ładniejsza.
Prawdę mówiąc byli tego naprawdę blisko. Bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Słowa, które wymieniali nie niosły ze sobą zwyczajowej powagi. Dojrzałości poniekąd wymuszonej przez konieczność szybkiego odnalezienia się w czarodziejskim świecie, bo przecież kto, jak nie czystokrwiści mieli dawać przykład ogłady, kultury i elitarnego wychowania? To miało swoje zalety i wady. Te, które w tym jednym momencie gdzieś się rozmyły. Nie były już ważne.
- Iglasty, liściasty czy mieszany? - Odmruknął w pierwszej chwili, jednocześnie kwitując to jednokrotnym mrugnięciem.
Jeszcze nikt nigdy nie użył takich słów, żeby określić kolor jego oczu. Jeśli miałby być szczery, nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien na to zareagować, bo o ile nigdy nie stronił od przyjmowania komplementów to właśnie w tym momencie pierwszy raz od dawna ktoś zwrócił uwagę na coś, co nie było oklepane czy szablonowe. Coś, do czego naprawdę należało przykładać uwagę, nie tylko posługiwać się płytkimi, wytartymi frazesami i to...
...to też było inne. Całkiem przyjemne, bo wywoływało instynktowny uśmiech na twarzy. Szczery, całkiem szeroki, nawet jeśli moment później niemalże starty z jego warg, gdy wreszcie całkowicie zatarł dystans między nimi, przyciągając ją do siebie w powolnym, leniwym pocałunku.
Nie musieli się spieszyć. Prawdę mówiąc, jak sama wspomniała, nie musieli nawet wracać dziś na tamtą plażę. Mogli zostać w domu, spędzając czas w taki sposób, w jaki pragnęli to robić. Podejmując impulsywne, nieprzemyślane decyzję dyktowane im wyłącznie przez jeszcze bardziej spontaniczne reakcje. Nic ich przed tym nie powstrzymywało.
Tym bardziej, że mieli dla siebie naprawdę dużo czasu. Nie tylko te cztery dni. Znacznie więcej. Jednocześnie stojąc w obliczu upragnionych zmian, mieli przecież świadomość, że pewne rzeczy najpewniej wcale nie musiały się tak bardzo zmieniać. W dalszym ciągu mogli przeznaczać dla siebie czas wolny. Tyle tylko, że w trochę innym, trochę szerszym zakresie.
- Ja też - to, co wydostało się spomiędzy jego warg może nie było zbyt wylewne, nie wypowiedział wielu słów, nie odpowiedział szumnymi deklaracjami, ale przecież żadne z nich nie było tego typu osobą, prawda?
Resztę mogły powiedzieć oczy. Ciepłe i błyszczące spojrzenie. Niczym nieskrępowany dotyk. Dłonie zaciśnięte wokół talii kobiety, przyciągające ją tak, by mogła wtulić się w niego, opierając na nim cały swój ciężar.
- A więęęc - znowu przeciągnął słowa, kolejny raz zachowując się inaczej niż przez te wszystkie lata.
Znacząco zezując w kierunku toreb, bo te skórzane spodnie i piaszczysta plaża...


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#19
10.01.2025, 00:08  ✶  

- Nom, nie da się tego nie zauważyć. - Wyjątkowo dobrze radzili sobie razem na tych niektórych spędach towarzyskich, gdy na siebie wpadali. Potrafili być swoim oparciem, kiedy chodziło o typowo przyjacielskie sprawy, współpracowali zgrabnie, gdy szukali informacji o klątwie, która niedawała im spokoju, no i zakopali razem trupa, o tym też nie można było zapomnieć, chociaż nie wracali do tego tematu.

Nikt do tej pory nie powiązał ich z tą sprawą, więc chyba udało im się to zrobić całkiem nieźle. Potrafili się wyczuć, uzupełniać, wspierać. Nie było w tym żadnych wątpliwości.

Miała świadomość, że z czasem będą musieli poruszyć pewne niewygodne tematy, bo przecież nie znaleźli się w tym Wiwernie przypadkowo, tak samo jak nieprzypadkowo wylądowali w tym dziwnym, opętanym dworze. Mieli jakieś powiązania z Nokturnem, mniejsze, czy większe i to pewnie wypłynie. Właściwie z nikim nie dzieliła się szczególami interesów, które prowadziła, bo wolała nie pozostać powiązana z tą bardziej wątpliwą klientelą, wiedziała, że może to być różnie odebrane. Zresztą nigdy nie była z nikim na tyle blisko, aby miał się o tym dowiedzieć. W tym przypadku jednak miało być zupełnie inaczej, w końcu zamierzali rozpocząć wspólną drogę, to powinno wyjść prędzej, czy później. Nie chciała jednak teraz się nad tym zastanawiać, te kilka dni miało być zupełnie beztroskie, sielankowe, bez sensu było więc poruszać te mniej wygodne tematy. Kiedyś to zrobią, co do tego nie miała najmniejszej wątpliwości. Miała nadzieję, że będzie w stanie zaakceptować tę mniej chlubną stronę jej interesów, bo nie zamierzała z niej rezygnować. Te zlecenia często były dużo bardziej interesujące, i niosły za sobą większe pieniądze, a ważna była dla niej niezależność finansowa, kto wie, co kiedyś może odwalić jej matce. Jasne, ojciec nie pozostawił by jej bez grosza przy duszy, jednak wolała sama o siebie zadbać. Mimo dość młodego wieku robiła to już od kilku lat. Jej znajomości robiły się coraz szersze, miała coraz więcej klientów i wierzyła, że będzie tylko lepiej.

Nikt jeszcze nigdy nie wpatrywał się w jej oczy w ten sposób, jakby naprawdę były jakieś nietypowe. Nikt nie zwracał na to uwagi, Roise widział w niej więcej niż wszyscy inni. To było coś nowego, ale całkiem przyjemnego, nie spodziewała się nawet, że może podobać jej się to, że ktoś zauważy w niej coś innego. To było miłe, bardzo miłe. Powodowało, że te motyle, kórych obecność wyczuła w swoim brzuchu zaczęły trzepotać skrzydełkami jeszcze szybciej. Mimowolnie unosiła kącik ust w uśmiechu.

- Po raz kolejny wychodzę na ignorantkę, nie odróżniam kwiatków od eliksirów. Może mam ładne oczy, ale wychodzi na to, że nie jestem szczególnie bystra. - Coś za coś, nie można mieć przecież wszystkiego. Ton jej głosu był bardzo lekki, humor jej dopisywał, miała do swojej osoby spory dystan, więc żartowanie z samej siebie nie było w jej przypadku niczym nowym.

- Mieszany, mieni się większą ilością zieleni, tak jak twoje oczy. - Odpowiedziała niemalże od razu, bo też się kilka razy nad tym zastanawiała i to zdecydowanie był las mieszany. Pełen różnych odcieni zieleni, które mieszały się ze sobą, oświetlone promieniami słońca były jeszcze bardziej fascynujące. Można było się zatracić w tych odcieniach leśnej zieleni, dokładnie tak samo jak w jego oczach.

Nie była szczególnie dobra w dawaniu komplementów, nie bez powodu w jego przypadku sięgnęła po las, który był jej miejscem na ziemi, w sumie Ambroise teraz poniekąd też się stawał jej równie bliski. Wierzyła w to, że skoro udało im się już ustalić, że teraz będą razem iść przez życie, to faktycznie odnajdzie coś nowego przy jego osobie, swój własny dom, ciepło, którego ostatnio jej brakowało. Zresztą nie dało się ukryć, że już zaczynała odczuwać te zupełnie nowe emocje.

Och usta po raz kolejny zatraciły się w pocałunku, równie słodkim co poprzedni. Powinna się chyba do tego przyzwyczaić, zabawne, że właściwie jeszcze wczoraj mogła o czymś takim tylko marzyć, czy śnić. Jakże wiele mógł zmienić jeden dzień, może z początku było to nieco trudne, jednak teraz, każda kolejna chwila upewniała ją w słuszności tej decyzji.

Nie potrzebowała żadnych słownych deklaracji, to nigdy nie miało dla niej znaczenia. Czuła, że znaczy dla niego wiele, pokazywał jej to tymi wszystkimi gestami i to było dla niej najważniejsze, błysk w oku, dotyk, to jak ja do siebie przyciągał i przytulał. To znaczyło dla niej najwięcej.

Wtuliła swoją głowę w jego szyję, pozwoliła sobie na chwilę zamknąć oczy i napawać się jego bliskością i zapachem, który otaczał mężczyznę. Nie trwało to zbyt długo, bo przecież obiecała mu, że pójdą na tę plażę, a ona dotrzymywała słowa, gdy się odezwał spojrzała tylko na niego, a po chwili przesniosła wzrok w stronę plecaka. Zrozumiała aluzję. - Jasne, już, tak, czas na nas. - Wcale nie tak łatwo było jej się od niego odkleić, świadomość tego, że czekał ich całkiem przyjemny wieczór, na plaży spowodował, że była w stanie to przeżyć.

Ruszyła w stronę swoich rzeczy i chwyciła plecak lewą ręką, i niby mogłaby się przebrać tutaj, jednak postanowiła wejść po schodach na górę, aby przy okazji nieco rozejrzeć się po piętrze. Musiała pozbyć się swoich ulubionych spodni, bo Ambroise od samego początku spoglądał na nie mocno sceptycznie. Tak, miała świadomość, że mogły się okazać dość problematyczne, nie tak łatwo było się ich pozbyć. Nie wątpiła, że był w stanie to zrobić, ale chciała nieco ułatwić mu sprawę. Dość szybko się przebrała, wrzuciła do plecaka nawet jedną, długą sukienkę, mając świadomość, że może jej się tutaj do czegoś przydać. Nie przyglądała się za bardzo wnętrzu pomieszczenia w którym się znalazła, bo chciała szybko wrócić na dół, do niego. Najprawdopoodbniej była to sypialnia, bo kątem oka dostrzegła spore łóżko.

Zabrała też ze sobą swój płaszcz, bo majowe noce mogły być bardzo nieprzyjemne. Po krótkiej chwili zeszła więc po schodach, właściwie to gotowa do wyjścia.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#20
10.01.2025, 16:55  ✶  
Nie pytał mówisz?, bo nie musiał kwestionować tego faktu. Szczególnie, że oboje doszli do jednego wniosku, więc zdecydowanie coś w tym musiało być - byli świetną drużyną. Za to z tym drugim podsumowaniem zdecydowanie nie mógł się zgodzić, nawet jeśli z początku kiwnął głową.
- Tak, bez wątpienia wychodzisz - odrzekł bez chwili zawahania, miękko i gładko, posyłając jej przy tym spojrzenie spod coraz bardziej uniesionych brwi. - Ale jeśli to cię pocieszy - a przecież chciał, żeby czuła się dobrze w jego towarzystwie, niezależnie od tematu, wokół którego się obracali - to wywar tojadowy, czyli wspomniane decoctum aconitum ma w sobie ten kwiatek. Aconitum napellus. Tojad - stwierdził, unosząc kąciki ust i lekko wychylając się do przodu, aby tracić ją nosem w nos.
Nie, dystans do siebie dystansem do siebie, ale nie zamierzał tak po prostu pozwolić Geraldine na ujmowanie sobie. Nie w jego obecności. Nie w tym momencie, gdy naprawdę nie było ku temu potrzeby, bo w jego oczach zasługiwała na to, by móc się tak po prostu odprężyć. Rozluźnić, zrzucić tonu. Nie pilnować się przy nim z tym, co mówiła czy robiła.
Zbyt długo powstrzymywali się przed gestami czy słowami. Za długo szafowali przesadnym dystansem do siebie w obecności tej drugiej osoby. Sprowadzali wszystko do żartów. Czasem przesadnych, bo napędzanych zbytnią ostrożnością. Teraz w istocie to nie było konieczne. Bardzo powoli, wręcz teatralnie wywrócił oczami, czego po prostu nie mogła nie zauważyć (i był tego świadomy, będąc bardzo zadowolonym z tej okazji), gdyż ich twarze nie mogły znajdować się bliżej.
- W skład eliksiru tojadowego wchodzą fragmenty szczuroszczeta. Wiesz jak wygląda szczuroszczet, nie? To więcej niż ja o nim wiem. Poza tym, że ma czułki - stwierdził, jednocześnie posyłając Yaxleyównie spojrzenie gdzieś tam w głębi mówiące, że choć tym razem przedstawił to w taki a nie inny sposób, raczej nie powinna zbytnio przyzwyczajać się do tej formy przekazu.
Nie lubił podkreślać swoich nie do końca korzystnych stron. Tego, że za chuja nie znał się na większości magicznych stworzeń, dopóki te nie lądowały u niego na blacie pod postacią komponentów eliksiralnych albo trucheł do przetworzenia na składniki.
Jednak specjalne okoliczności wymagały pewnych poświęceń, na które było go w tym momencie stać, bo był...
...byli szczęśliwi. Stojąc w tym uścisku. Nos przy nosie, patrząc sobie w oczy i nie musząc cofać dłoni spragnionych dotyku. Obejmował dziewczynę, jednocześnie czując się z tym tak dobrze jak nigdy wcześniej. Lepiej niż kiedykolwiek by się tego spodziewał, bo przecież miesiącami myślał o tej chwili, powoli tracąc nadzieję na pomyślny obrót spraw.
A jednak tu byli. Razem.
- Mówisz, że moje oczy są... ...szlamowate? - Tak, sprowadził jej słowa do tego pojęcia tylko po to, żeby posłać Geraldine niedowierzające spojrzenie, szeroko się przy tym uśmiechając.
Tak. Całkowicie celowo użył tego określenia. Mając na myśli zarówno bagienną zieleń, jak i mieszany (a nie czystokrwiście jednorodny) aspekt tych słów.
I nie, wcale nie potrzebował dalszych wyjaśnień, kolejnych słów. Nie po to, aby niemal od razu ją pocałować. Bez wahania, bez namysłu, bez obaw o to, że położy ręce na jego klatce piersiowej i odepchnie go od siebie. Wręcz przeciwnie. Znowu zatonęli w tym pocałunku, który smakował dokładnie tak jak powinien. A nawet lepiej.
Z nią wszystko było lepsze. Wiedział to już teraz w tej chwili, choć dopiero zaczęli swój weekend. Z każdą mijającą sekundą, każdym złączonym oddechem, uściskiem, ruchem dłoni...
...z tym wszystkim coraz bardziej kusiła go ku temu, aby tu pozostali. Nie ruszając się z domu na tę plażę, bo naprawdę ciężko było mu zrobić krok do tyłu i oderwać się od Yaxleyówny, gdy ponownie podjęli decyzję o wyjściu na zewnątrz.
Mimo to, to był jego pomysł. Obiecał jej coś wyjątkowego. A on raczej dotrzymywał obietnic. Poza tym miał zbyt silną wolę, korzystając z niej przecież od wielu miesięcy, żeby teraz tak łatwo to sknocić.
Nawet, jeśli w istocie to wcale nie byłoby niczym złym, gdyby postanowili tu zostać, dając się ponownie ponieść pragnieniom. To nie byłoby sknocenie. W żadnym wypadku. Pomimo tego odsunął się od dziewczyny o krok, do samego końca wciąż jeszcze ją całując, nawet gdy musiał nienaturalnie wychylać się do przodu. Powoli puścił jej rękę, biorąc głęboki wdech i kiwając głową.
A gdy wreszcie ruszyła na górę, aby nie stać w miejscu, ruszył po dolnej części domu, rozglądając się dookoła i bezwiednie zbierając wszystko, czego mogli potrzebować. Koc z kanapy, zakurzoną butelkę wina z kuchni, kilka poduszek - wpychając wszystko do pustej torby leżącej wcześniej na szafie w przedpokoju, w którym w końcu stanął, kierując wzrok ku schodom.
Jego usta lekko się rozchyliły, zdradzając dokładnie to samo, co pojawiło się również w oczach Ambroise - bezgłośną aprobatę, jeśli nie ten sam szczery zachwyt, który na ułamek sekundy pojawił się wtedy tamtego wieczoru spędzonego w ogrodzie. Być może nie była to sukienka z kwiatów, jednak sposób, w jaki opinała sylwetkę dziewczyny wzbudził w nim falę gorąca.
Oczy mężczyzny rozbłysły a brwi uniosły się nieznacznie, wyrażając więcej niż tylko zaskoczenie zmianą tamtych opiętych spodni na coś takiego. Czuł jak jego żołądek wywrócił fikołka, ściskając się w ciasny supeł i jednocześnie sprawiając, że przez moment zapomniał zaczerpnąć oddech, tym samym odrobinę czerwieniejąc na twarzy.
Niby to było nic takiego, prawda? To nie była tamta czerwona kiecka, która choć może zupełnie do niej nie pasowała, zdecydowanie potrafiła wtedy działać na jego wyobraźnię. Chcąc nie chcąc, tamta kreacja tak czy siak przyciągała wzrok, czyniąc go bardziej wygłodniałym niżeli było to wtedy wskazane.
W tamtym momencie czuł się przymuszony odwracać spojrzenie. Nie reagować, aby nie musieć odpowiadać na trudne pytania. By nie poruszać z nią tematów mogących zaszkodzić ich przyjaźni, dokładnie tak jak w każdej innej przeklętej chwili, gdy w dokładnie taki sam sposób znajdował się na skraju pęknięcia. Powiedzenia o kilka słów za dużo. Zrobienia czegoś, czego by...
...nie żałował. Już to ustalili. I być może to właśnie w tym tkwiło prawdziwe, niezmącone niczym sedno tej chwili? Tego, że to wcale nie musiało być nic specjalnego. Nic nietypowego czy wyjątkowego. Skrojonego na okoliczność balu czy kolacji. To mogła być z pozoru zwykła letnia sukienka. Nie odsłaniająca zbyt wiele skóry, a jednak czuł jak w jego piersi narasta fala ciepła, która rozchodziła się w każdym zakamarku jego ciała.
Z każdą chwilą, gdy ją obserwował, jego spojrzenie stawało się coraz bardziej intensywne zaś nieskrywanym, tym razem już nieskrępowany wyraz twarzy świadczył o całkowitym zauroczeniu.
- Jasna cholera - nawet nie zauważył, gdy cichy świst wyrwał się z jego unoszącej się i opadającej piersi wraz z niemal niesłyszalnymi słowami.
Skierowanymi do siebie samego, nie do niej, choć do niej zdecydowanie też mógłby kierować całkiem sporo wcześniej przyduszanych, przełykanych słów. Gdyby tylko nie zapomniał języka w gębie, gdyby tylko nie czuł czegoś na kształt wewnętrznego zażenowania wobec tego, co z nim teraz wyrabiała, bo przecież normalni, poważni faceci nie zachowywali się w ten sposób.
Zamrugał parokrotnie, wreszcie odwracając wzrok i odchrząkując, by zebrać myśli i odzyskać utracony rezon. Nie usiłował tłumaczyć własnej reakcji. Mówienie o tym czymś, co go teraz do niej przyciągało było prawdopodobnie ostatnią rzeczą, jaką zamierzałby zrobić. Takie zachowania nigdy mu się nie zdarzały. Te momenty zawieszenia w czasie i w przestrzeni go nie dotyczyły.
Nigdy wcześniej nie czuł się tak...
...dziwnie. W dalszym ciągu miał szeroko otwarte oczy a jego rzęsy delikatnie drgały, gdy przeniósł wzrok ku Geraldine. Sam nie wiedział, kiedy wrócił do niej spojrzeniem. Zresztą liczyło się to, że stał tam jak kółek, wpatrywał się w jej postać zaś w jego spojrzeniu można było dostrzec mieszankę adoracji i tęsknoty. Tych samych uczuć, które sprawiały, że czuł się jak w transie.
Wstrzymał oddech, zapatrzony w jej postać, po czym ponownie odchrzaknął. Głośniej, bardziej zdecydowanie, jednocześnie wreszcie szerzej otwierając już i tak rozchylone wargi.
- No, teraz to ma sens - stwierdził zaskakująco neutralnym i rzeczowym tonem, mimo wszystko nie będąc w stanie zachować go zbyt długo, zanim kąciki jego ust ponownie się nie uniosły.
Nie próbował analizować swojego zachowania. Wręcz nie chciał tego robić, raczej woląc po prostu w dalszym ciągu dać się nieść chwili. W innym wypadku, cóż, zachowywał się jak ostatni szczeniak. Ta myśl zaś raczej średnio by mu się spodobała, niezależnie od sytuacji, w której teraz byli.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (17644), Ambroise Greengrass (20884)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa