Geraldine była w znacznie lepszym stanie. Mimo tego, co wydarzyło się rano i przez ostatnie miesiące, wciąż miała w sobie dostatecznie dużo światła, aby stworzyć małe zwierzątko.
Tym razem nie piaskowe, teraz mgliste i połyskujące. Patrzące na niego przez moment, aby rozmyć się w powietrzu.
- Ponętnie pojętna - poprawił się na słowa Yaxleyówny, jednocześnie nie dodając tak lepiej?, choć to pytanie zdecydowanie wybrzmiało w jego słowach.
Jednakże nie tak wyraźnie jak to Riny. Ambroise na moment zmrużył oczy, starając się odnaleźć i sformułować słowa.
- Twoja ulubiona odpowiedź - zakomunikował, nawet utrzymując przy tym ten bardzo nieznaczny uśmiech, choć w dalszym ciągu nie sięgał on raczej przygaszonych, zmęczonych oczu. - To zależy - dokładnie tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak mętne było to stwierdzenie, toteż niemalże od razu przeszedł do konkretów. - Na ogół tak. W końcu nie bez przyczyny mówimy tu o najszczęśliwszym wspomnieniu, nie? Takim, które wywołuje głębokie, pozytywne emocje za każdym razem, gdy je przywołujesz - ale to już sobie wcześniej ustalili, prawda?
Nie bez powodu na samym starcie zakomunikował to Geraldine. Mówiła mu o swojej znajomości teorii. O czytaniu na temat nekromancji, o zgłębianiu literatury na tyle, aby z całkowitą pewnością musiała zdawać sobie sprawę z tego, co było konieczne do przywołania patronusa.
Co prawda nie mówiono o tym w szkole, ale nie trzeba było szukać zbyt głęboko. Nie było konieczności sięgania po najmroczniejsze, najrzadsze dzieła. Podstawowe nieoficjalnie książki dostępne nie pozostawiały tu najmniejszego pola dla wątpliwości.
Tyle tylko, że to nie zawsze było tak banalnie proste. O tym nie pisano już zbyt często. O tym nie mówiono w szerszym zakresie, nie poruszając aż tak prywatnych szczegółów. Wspominano, że nie wszystkie wspomnienia miały wystarczyć. Że nie każde było dostatecznie silne, aby poradzić sobie z wywołaniem tak szczerego wrażenia.
Jasne - ostrzegano także, że w pewnym momencie, gdy trochę zbyt daleko weszło się na czarnomagiczną ścieżkę, korzystanie z tej formy nekromancji przestawało być możliwe. W pewnym momencie, gdy spaczenie sięgało nazbyt głęboko, nie dało się już dysponować tak głębokimi pokładami światła, aby móc swobodnie wyczarować patronusa. To wszystko było raczej klarowne dla kogoś, kto choć trochę interesował się tą sztuką.
Jeszcze jakiś czas wcześniej, zaledwie kilkanaście miesięcy temu, Ambroise prawdopodobnie bez cienia zawahania odpowiedziałby: tak, to jedno wspomnienie zawsze wystarczy. W końcu nie bez przyczyny jest najszczęśliwsze. Nie chodziło o bycie ograniczonym, o niedostatecznie otwarty umysł, o niemożność spojrzenia na wszystko z szerszej perspektywy - nie, nie o to.
Chodziło o to, że w tamtym momencie to była dla niego najszczersza prawda. Był szczęśliwy, naprawdę cholernie spełniony, więc czemu miałby uważać inaczej? Choć nieczęsto musiał uciekać się do korzystania z patronusa, jego najszczęśliwsze wspomnienie w istocie zawsze było w stanie posłużyć mu do wywołania u siebie wewnętrznego ciepła i światła.
Lecz dziś? Te trzy razy wcześniej przed dniem, w którym stanęli tutaj na odległej polanie w Lesie Wisielców a jego euforyczny moment zawiódł? Nie pierwszy raz, prawdopodobnie jednak już ostatni, bo teraz całkowicie kojarzył mu się już z czymś, do czego Roise nie chciał powracać pamięcią.
Bezpowrotnie stracił poczucie niewinności (choć to, co tam robili zdecydowanie było dalekie od niewinnych zajęć) tamtych chwil w Snowdonii. Prawdopodobnie nie miał nawet zamiaru powracać do samego regionu. Zresztą po co, skoro nic tam na niego nie czekało? Podróżował tam wpierw tylko zawodowo, później już rodzinnie, ale teraz? Ostatni raz zjawił się, aby wspomóc Rinę w zabiciu demona.
Teraz, gdy wszystko się zakończyło, nie było już dla niego miejsca w jej rodzinnym dworze przy wspólnym stole. W sypialni czy przed kominkiem, w bibliotece na parapecie podczas burzy czy jakiejkolwiek innej pogody. Najszczęśliwsze wspomnienie nie mogło nim już być. Uświadomił to sobie w momencie, w którym już rzucał zaklęcie. Nic dziwnego, że nie wyszło.
Nawet jeśli czuł się z tego powodu naprawdę paskudnie. Był sobą rozczarowany. Zawiedziony, przyduszony myślą, że potem sięgnął po kolejne, które też zdążyło obrócił się w pył i proch. W piasek rozwiewający się na wietrze.
- Ale czasami - zaczął, bezwiednie przesuwając spojrzeniem po okolicznych krzakach - czasami coś sprawia, że to wspomnienie nie wystarcza. Bywa, że w samym środku przywoływania go doznajesz wrażenia, że to już nie to. Wtedy nie próbuj usilnie go przywoływać. Znajdź inne. Jak najdalsze od skojarzeń z tamtym - choć i ono nie musiało gwarantować poprawy sytuacji, czyż nie?
Nie powiedział tego. Miał nadzieję nie musieć wyjaśniać Yaxleyównie, o co mu chodziło. Mówić o tym, że czasami wcale nie chodziło o bycie nazbyt złym czy wypaczonym. Czasami chodziło o tę przejmującą pustkę i smutek, o poczucie braku przyszłości.
- No dobra, nie możesz spocząć na laurach. Jeszcze raz - polecił, powracając myślami do rzeczywistości, wzdrygając się lekko i kierując spojrzenie na jego ponętnie pojętną uczennicę.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down