• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców [03.09.1972 - poranek] Le jardin des ombres || Ambroise & Geraldine

[03.09.1972 - poranek] Le jardin des ombres || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
22.01.2025, 01:07  ✶  
Błękitny skunks, który pomknął przez dzielącą ich przestrzeń, zatrzymał się u jego stóp a Roise mimowolnie uniósł kąciki ust. Nie spodziewał się zobaczyć tego widoku tu i teraz, już na samym starcie, jednak odczuł ulgę. Podświadomie obawiał się, że jej nie pójdzie. Wiedział jak podchodziła do nauki i co by się wtedy stało, więc teraz odczuł jak choć odrobinę ciężaru opada mu z barków.
Geraldine była w znacznie lepszym stanie. Mimo tego, co wydarzyło się rano i przez ostatnie miesiące, wciąż miała w sobie dostatecznie dużo światła, aby stworzyć małe zwierzątko.
Tym razem nie piaskowe, teraz mgliste i połyskujące. Patrzące na niego przez moment, aby rozmyć się w powietrzu.
- Ponętnie pojętna - poprawił się na słowa Yaxleyówny, jednocześnie nie dodając tak lepiej?, choć to pytanie zdecydowanie wybrzmiało w jego słowach.
Jednakże nie tak wyraźnie jak to Riny. Ambroise na moment zmrużył oczy, starając się odnaleźć i sformułować słowa.
- Twoja ulubiona odpowiedź - zakomunikował, nawet utrzymując przy tym ten bardzo nieznaczny uśmiech, choć w dalszym ciągu nie sięgał on raczej przygaszonych, zmęczonych oczu. - To zależy - dokładnie tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak mętne było to stwierdzenie, toteż niemalże od razu przeszedł do konkretów. - Na ogół tak. W końcu nie bez przyczyny mówimy tu o najszczęśliwszym wspomnieniu, nie? Takim, które wywołuje głębokie, pozytywne emocje za każdym razem, gdy je przywołujesz - ale to już sobie wcześniej ustalili, prawda?
Nie bez powodu na samym starcie zakomunikował to Geraldine. Mówiła mu o swojej znajomości teorii. O czytaniu na temat nekromancji, o zgłębianiu literatury na tyle, aby z całkowitą pewnością musiała zdawać sobie sprawę z tego, co było konieczne do przywołania patronusa.
Co prawda nie mówiono o tym w szkole, ale nie trzeba było szukać zbyt głęboko. Nie było konieczności sięgania po najmroczniejsze, najrzadsze dzieła. Podstawowe nieoficjalnie książki dostępne nie pozostawiały tu najmniejszego pola dla wątpliwości.
Tyle tylko, że to nie zawsze było tak banalnie proste. O tym nie pisano już zbyt często. O tym nie mówiono w szerszym zakresie, nie poruszając aż tak prywatnych szczegółów. Wspominano, że nie wszystkie wspomnienia miały wystarczyć. Że nie każde było dostatecznie silne, aby poradzić sobie z wywołaniem tak szczerego wrażenia.
Jasne - ostrzegano także, że w pewnym momencie, gdy trochę zbyt daleko weszło się na czarnomagiczną ścieżkę, korzystanie z tej formy nekromancji przestawało być możliwe. W pewnym momencie, gdy spaczenie sięgało nazbyt głęboko, nie dało się już dysponować tak głębokimi pokładami światła, aby móc swobodnie wyczarować patronusa. To wszystko było raczej klarowne dla kogoś, kto choć trochę interesował się tą sztuką.
Jeszcze jakiś czas wcześniej, zaledwie kilkanaście miesięcy temu, Ambroise prawdopodobnie bez cienia zawahania odpowiedziałby: tak, to jedno wspomnienie zawsze wystarczy. W końcu nie bez przyczyny jest najszczęśliwsze. Nie chodziło o bycie ograniczonym, o niedostatecznie otwarty umysł, o niemożność spojrzenia na wszystko z szerszej perspektywy - nie, nie o to.
Chodziło o to, że w tamtym momencie to była dla niego najszczersza prawda. Był szczęśliwy, naprawdę cholernie spełniony, więc czemu miałby uważać inaczej? Choć nieczęsto musiał uciekać się do korzystania z patronusa, jego najszczęśliwsze wspomnienie w istocie zawsze było w stanie posłużyć mu do wywołania u siebie wewnętrznego ciepła i światła.
Lecz dziś? Te trzy razy wcześniej przed dniem, w którym stanęli tutaj na odległej polanie w Lesie Wisielców a jego euforyczny moment zawiódł? Nie pierwszy raz, prawdopodobnie jednak już ostatni, bo teraz całkowicie kojarzył mu się już z czymś, do czego Roise nie chciał powracać pamięcią.
Bezpowrotnie stracił poczucie niewinności (choć to, co tam robili zdecydowanie było dalekie od niewinnych zajęć) tamtych chwil w Snowdonii. Prawdopodobnie nie miał nawet zamiaru powracać do samego regionu. Zresztą po co, skoro nic tam na niego nie czekało? Podróżował tam wpierw tylko zawodowo, później już rodzinnie, ale teraz? Ostatni raz zjawił się, aby wspomóc Rinę w zabiciu demona.
Teraz, gdy wszystko się zakończyło, nie było już dla niego miejsca w jej rodzinnym dworze przy wspólnym stole. W sypialni czy przed kominkiem, w bibliotece na parapecie podczas burzy czy jakiejkolwiek innej pogody. Najszczęśliwsze wspomnienie nie mogło nim już być. Uświadomił to sobie w momencie, w którym już rzucał zaklęcie. Nic dziwnego, że nie wyszło.
Nawet jeśli czuł się z tego powodu naprawdę paskudnie. Był sobą rozczarowany. Zawiedziony, przyduszony myślą, że potem sięgnął po kolejne, które też zdążyło obrócił się w pył i proch. W piasek rozwiewający się na wietrze.
- Ale czasami - zaczął, bezwiednie przesuwając spojrzeniem po okolicznych krzakach - czasami coś sprawia, że to wspomnienie nie wystarcza. Bywa, że w samym środku przywoływania go doznajesz wrażenia, że to już nie to. Wtedy nie próbuj usilnie go przywoływać. Znajdź inne. Jak najdalsze od skojarzeń z tamtym - choć i ono nie musiało gwarantować poprawy sytuacji, czyż nie?
Nie powiedział tego. Miał nadzieję nie musieć wyjaśniać Yaxleyównie, o co mu chodziło. Mówić o tym, że czasami wcale nie chodziło o bycie nazbyt złym czy wypaczonym. Czasami chodziło o tę przejmującą pustkę i smutek, o poczucie braku przyszłości.
- No dobra, nie możesz spocząć na laurach. Jeszcze raz - polecił, powracając myślami do rzeczywistości, wzdrygając się lekko i kierując spojrzenie na jego ponętnie pojętną uczennicę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
22.01.2025, 12:51  ✶  

Tak, Geraldine miała problem z akceptacją swoich wszystkich niepowodzeń, nie przychodziło jej to łatwo, niemalże od razu traciła wtedy zapał do dalszej nauki. Nie spodziewała się jednak, że tak lekko przyjdzie jej wyczarowanie akurat tego zaklęcia. Jak widać czasem potrafiła zaskoczyć i samą siebie. Cóż, najwyraźniej sięgnęła po odpowiednie wspomnienie.

- Tak lepiej. - Tak, była zadowolona z tego, że się poprawił, chociaż w sumie to na nim wymusiła, ale to nie było dość istotne. Na jej twarzy nadal gościł niewielki uśmiech, cóż dosyć łatwo wpadała w dobry nastrój, niewiele jej było potrzebne do szczęścia w tym wypadku wystarczyło to pierwsze udane zaklęcie.

- Wiedziałam, że są jakieś kruczki. - To nie powinno być w końcu takie proste, właściwie to nawet to samo wspomnienie można było sobie wyobrazić na różny sposób. Przynajmniej tak się jej wydawało. Zresztą nie tak łatwo było wybrać jedno wspomnienie ze wszystkich, to wydawało jej się być mocno skomplikowane. - Rozumiem teorię, przynajmniej tak mi się wydaje, ale nie wydaje mi się, aby istniało jedno takie wspomnienie, nie wiem, czy wiesz o co mi chodzi, co jeśli ktoś ma wiele najszczęśliwszych wspomnieć, w jaki sposób to kategoryzować? - Wybrała jedno z wielu, które przyszły jej na myśl, jakoś udało jej się trafić, ale nie sądziła, że tylko to jedno wspomnienie mogłoby być w jej przypadku podstawą do wyczarowania patronusa.

- Jasne, udało mi się trafić za pierwszym razem, ale zastanawia mnie to na jakiej podstawie to wszystko działa. - Wcześniej raczej, aż tak nie drążyła tematu, jeśli coś działało, to działało, teraz jednak musiała być pewna tego skąd się to bierze. W końcu od wyczarowania tego zaklęcia mogło naprawdę wiele zależeć, jaka szkoda, że nie przeszli z tego praktycznych lekcji podczas nauki w Hogwarcie, może wtedy łatwiej byłoby jej zrozumieć cały proces. Aktualnie chyba nie do końca tak było, mimo, że tak czytała książki, ale nie rozpisywano się w nich za bardzo o tych podstawach, które wydawały jej się być najbardziej istotne.

- Wspomnienia mogą się zmieniać, ewoluować, tak właściwie to chyba nigdy nie można mieć pewności, że to wystarczy. - W końcu wszystko zależało od dnia i godziny, pewnie nawet nastroju, humory, niby nic nie znaczących pierdół, które mogły się okazać bardzo istotne. Chyba zrozumiała sedno jego wypowiedzi, nie powinna więc się uczepiać tej jednej opcji, tylko przygotować sobie kilka gdyby to nie wystarczyło. Na szczęście miała w czym wybierać. Przynajmniej tak się jej wydawało, chyba nie dało się wypaczyć wszystkich swoich radosnych wspomnień, któreś zawsze powinno być odpowiednie. Właściwie to dobrze byłoby to przetestować, nie zamierzała robić tego teraz, nie musiał widzieć, jak to robi. Poznała już podstawy, będzie mogła się zająć tym sama. Nie obiecała mu przecież, że nie będzie sobie zadawać zadań domowych i ćwiczyć.

- Jeszcze raz, jasne. - Cóż, to nie powinno być trudne, chyba? Skoro już raz udało jej się wyczarować patronusa to powinna to powtórzyć, przynajmniej kierując się logiką. Miała wspomnienie, potrafiła odtworzyć ruch ręki. To nie powinno być nic skomplikowanego.

Rozpoczęła więc kolejną próbę, póki co nie chciała za bardzo mieszać, więc faktycznie sięgnęła po to wspomnienie, które miało zadziałać. Tym razem jednak nie odpływała już tak bardzo, nie przymknęła oczu, nie musiała tego robić. Przynajmniej tak się jej wydawało - myślała ponownie o tym Yule, kiedy wszystko jeszcze miało jakikolwiek sens.

Nie miała pojęcia, czy takie automatyczne sięgnięcie po wspomnienie, które zadziałało może wystarczyć, ale też właśnie to chciała sprawdzić, w końcu na tym polegała nauka, czyż nie?

Była ciekawa, czy i tym razem skunks postanowi się pokazać.


nekromancja 0

Rzut T 1d100 - 22
Akcja nieudana

Rzut T 1d100 - 75
Sukces!
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
22.01.2025, 14:34  ✶  
Parsknął cicho na wspomnienie o kruczkach. Sam w żadnym wypadku nie stwierdziłby czegoś podobnego, zdając sobie sprawę z tego, że owszem - kruczki były, było w tym wszystkim naprawdę cholernie dużo kruczków, jednak potencjalna niemożność korzystania cały czas z jego wspomnienia raczej nie była najważniejszym z nich. Ani najbardziej druzgocącym, jeśli miałby być szczery. Obracali się wokół dziedziny, która sama w sobie bywała dosyć śliska.
- Wiem, o co ci chodzi - przytaknął, jednocześnie kierując wzrok na pobliskie krzewy samotniczki, zastanawiając się zarówno nad pytaniem zadanym mu przez Geraldine, jak i nad tym, czy wiatr nie zawiał w ich kierunku odrobiną pyłku.
Niedużą, minimalną, ale Ambroise naprawdę nie czuł się jak ktoś tak szczęśliwy jak powinien być. Był naprawdę zadowolony z sukcesu Yaxleyówny. Szczególnie, że dzięki temu wpadła w dużo lepszy humor i ich potencjalne dalsze szkolenie mogło choć jeszcze przez chwilę przebiegać całkiem lekko. Atmosfera powinna stać się przyjemna. Było milej niż się spodziewał.
Oczy Riny błyszczały, na twarzy jawił się uśmiech. Była szczęśliwa z powodu osiągniętego efektu. On powinien być szczęśliwy z uwagi na jej radość. Niemal zawsze tak było. Patrzył na nią i tak po prostu czuł się lepiej. Tyle tylko, że teraz towarzyszył temu również cień smutku.
Szło jej naprawdę dobrze. Być może jeden patronus sukcesu nie czynił, jednak zdecydowanie miała do tego dryg i właściwe nastawienie. Nie chciał, żeby to zyskało niewłaściwy wydźwięk, jednak mimowolnie pomyślał o tym, że wobec tego każde kolejne powodzenie niechybnie miało ich zbliżać do momentu, w którym będzie musiał stwierdzić wystarczy. A potem?
Nie zamierzał uczyć Geraldine zbyt głębokiego zakresu nekromancji. Wielu innych, cięższych i ciemniejszych zaklęć. Ucząc ją tego, może czegoś jeszcze, kilku chwytów, których mogła potrzebować, zdawał sobie sprawę z niemożności odwlekania tego w czasie. A potem?
Potem miał być jej niepotrzebny. Potem nie miałby pretekstu do tego, żeby być blisko. Potem mieli się rozstać.
Może to nie był pyłek z kwiatów. Może po prostu to on był egoistycznym dupkiem, który teraz przedkładał własne odczucia nad sukces swojej protegowanej. Nie chciał tak tego ujmować, ale... No, właśnie.
- Nie ma tu żadnej jednorodnej, stałej formuły. Dobór najszczęśliwszego wspomnienia to kwestia wyczucia, sama musisz być w stanie to skategoryzować i wiedzieć, czy tym razem wystarczy - stwierdził powoli, jednocześnie bardzo lekko i nieznacznie wzruszając ramionami.
Jasne, stojąc w obliczu realnego zagrożenia, kiedy to rzeczywiście należało rzucić jak najbardziej udanego patronusa, niemożność skorzystania z tego konkretnego momentu w życiu była podstępna. Mogła doprowadzić do znalezienia się w sytuacji, w której niebezpieczeństwo stawało się znacznie większe. W której możliwość obronienia się stawała pod znakiem zapytania. W której od jak najszybszego wybrania innego wspomnienia zależało życie.
A jednak nie. Ambroise wciąż nie sądził, by to było aż tak proste do skategoryzowania, żeby można było zawczasu porobić sobie metaforyczne szufladki w mózgu i od razu wyciągać z nich właściwe wspomnienie.
Nie mówiono ani nie pisano o tym zbyt wiele, ale ostatecznie każdy prędzej czy później dochodził chyba do momentu, w którym zdawał sobie sprawę ze złożoności natury patronusa. Tak jak z tego, że wbrew wszelkim pozorom nie było to aż tak łatwe i przyjemne zaklęcie. To wciąż była nekromancja. A nekromancja w dalszym ciągu zwyczajnie miała swoje jasne i ciemne strony.
- Nie wiem - przyznał po chwili. - Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie to działa. To subiektywne odczucie każdego. Po prostu czujesz, że to to, więc je wybierasz. Tyle. Musisz być cholernie pewna, że to wspomnienie jest dostatecznie szczęśliwe, czuć to jeszcze zanim podejmiesz się wyczarowania patronusa, ale do ostatniego momentu tak naprawdę nie wiesz czy nic ci tego nie zaburzy. To ryzyko wpisane w proces - i konieczność adaptacji niemalże w tym samym momencie, w którym zaklęcie by nie wyszło.
Nie zamierzał dodawać, że drugie wspomnienie też mogło nie wystarczyć, że w pewnych momentach trzecie i czwarte również, że wszystko naprawdę zależało. Zamiast tego zdecydowanie wolał, aby powtórzyła zaklęcie, wbijając wzrok w jej rękę i obserwując ruch. Patronus znów pomknął między nimi a Ambroise lekko się uśmiechnął.
- Ponętna uczennica - powtórzył lekko, celowo znowu pomijając tę drugą kwestię.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
22.01.2025, 15:26  ✶  

Przewróciła oczami, kiedy parsknął, no jasne, powinna się tego spodziewać. Nie była specjalistką w tej dziedzinie magii, wręcz przeciwnie, wolała więc uzyskać jak najdokładniejsze informacje. Miała świadomość, że jej pytania mogły być uznane za nieszczególnie błyskotliwe... w takim momencie jak ten nie miała jednak problemu z tym, żeby zostać uznaną za ignorantkę, czy nie do końca oczytaną osobę. W końcu mieli się uczyć, nie musiała wiedzieć wszystkiego. Jasne, zdawała sobie sprawę z tego, że nekromancja była niebezpieczną dziedziną magii, ministerstwo nie zabroniłoby się nią posługiwać gdyby tak nie było. Z drugiej strony przecież nie wszystkie zaklęcia takie były, takie wrzucanie całości do jednego wora nie miało najmniejszego sensu. Ona zresztą nie zamierzała prosić go nawet o to, aby pokazał jej zbyt wiele. Podstawy, podstaw, aby ją to za bardzo nie kusiło, by mogła się obronić przed ewentualnym zagrożeniem - nic więcej.

Nie sądziła, że pojawi się jakakolwiek potrzeba, aby zagłębiała się za bardzo w nekromancję, ogólnie rzecz biorąc radziła sobie świetnie z innymi dziedzinami magii i to z nich wolała korzystać, tyle, że pojawiały się przypadki, kiedy to nie wystarczało, tylko i wyłącznie dlatego postanowiła spróbować czegoś innego. Przyszło im żyć w takim świecie, gdzie nic poza tym nie mogło zadziałać. Musiała potrafić się bronić, zawsze wychodziła z założenia, że najlepiej jest przygotować się na najgorsze. Kto wiedział, kiedy będzie musiała skorzystać z takich metod. Zresztą przez ostatni rok zmieniły się sposoby w jakie walczyła, kiedyś może i korzystała z przemocy, ale nie odważyłaby się sięgnąć po czarną magię, aktualnie nie sprawiało jej już takiego problemu, nie gdy czuła, że nie ma innego wyjścia. Nie była z tego powodu dumna, ale to świat w którym przyszło im żyć ją do tego zmuszał. Musiała się dostosować.

- Czyli tak jak podejrzewałam, wszystko zależy od chwili. - Nie, żeby to ją specjalnie ucieszyło, bo wolała zawsze wybierać te najbardziej sprawdzone metody, aby mieć pewność, że zadziałają w sytuacji, w której pojawi się zagrożenie, a tutaj jej tego brakowało. Nie sądziła, że jeśli zaatakują ją widma to znajdzie czas na szukanie w głowie najodpowiedniejszego wspomnienia, na pewno zareaguje spontanicznie, tylko co, jak wtedy to nie wystarczy? Cóż, tym będzie się martwić później, o ile w ogóle dojdzie do jakiejkolwiek konfrontacji.

- To chujowe, w sensie, nigdy nie wiesz, czy to wystarczy, najwyraźniej jednak trzeba ryzykować. - Oczywiście, że wolałaby mieć pewność, w takiej sytuacji jedna na dwoje babka wróżyła, niczego nie wiedziała, nie była w stanie przewidzieć efektu, albo jego braku. Nie do końca jej się podobało to co usłyszała. Skuteczność powodzenia bowiem nie mogła być stuprocentowa.

Nie było sensu jednak się nad tym rozdrabniać, spróbowała po raz kolejny rzucić zaklęcie, nie miała pojęcia, czy tym razem to wystarczy, okazało się jednak, że tak. Teraz to już była z siebie faktycznie dumna, bo drugi patronus pod rząd? To nie mógł być przypadek, zdecydowanie nie. Obserwowała skunksa który mknął przed siebie. Najwyraźniej to opanowała? Przynajmniej tak się jej wydawało.

Skłoniła się teatralnie, jakby faktycznie dała mu najlepszy ze swoich występów, a przecież to nie było nic takiego, podstawy podstaw. Mimo wszystko była zadowolona z takiego obrotu sytuacji, cóż, każdy przepadał za tym, jak mu się coś udawało, szczególnie, gdy było to coś na czym mu zależało.

- Czy są przewidziane jakieś nagrody dla tych z najbardziej ponętnych uczennic? - Nie mogła nie skorzystać z okazji, skoro już się nadarzyła. Ostatni raz, kiedy próbował wyłożyć jej wiedzę nie szło jej tak dobrze, a dostała nagrodę, tyle, że właśnie, wtedy byli w zupełnie innym miejscu w czasie i przestrzeni. Mimo wszystko, jako, że miała całkiem dobry humor, nie miała oporów, aby się o to zapytać.

Zastanawiała się, czy był sens, aby nadal ćwiczyła te samo zaklęcie, czy powinna poprosić go o dalszy isntruktaż, właściwie to przecież nigdzie się nie spieszyli, a lepiej było się skupiać na drobnych krokach, by przypadkiem nie pominąć czegoś ważnego.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
22.01.2025, 16:33  ✶  
Kiwnął głową. Tak, wszystko zdecydowanie zależało od chwili. Od wielu drobnych czynników wpływających na sytuację w pozytywny lub negatywny sposób. Jasne, z pewnością po świecie chodzili tak wybitni czarodzieje, że doraźnie odczuwane emocje nie wpływały na ich możność wyczarowania patronusa. Tak wybitni eksperci w tej kwestii, że byli w stanie od razu całkowicie poprawnie rzucić zaklęcie. Ludzie mający tak stabilne i szczęśliwe wspomnienia, że nic ani nikt nie mogło ich naruszyć. Zawsze, ale to zawsze miało im się powieść.
Tyle tylko, że to musiały być naprawdę wybitne jednostki. Elementy odstające od normy. Wyjątki potwierdzające regułę. Czy którekolwiek z nich nimi było? Nie, nie sądził. Zbyt dobrze znał zarówno siebie jak i ją. Wiedział, że potrzebowali umieć adaptować się do sytuacji, że nie mogli spocząć na laurach, że to nie było takie proste. Tak, musieli ryzykować.
A jednak w rękach Yaxleyówny nagle się takie stało. Niemalże od razu potrafiła nie jednokrotnie a dwukrotnie przywołać małe zwierzątko, które nieodmiennie miało mu się z nią kojarzyć. A które teraz pomknęło między nimi.
Powolnym, całkiem zadowolonym spojrzeniem obracał głowę za widmowym skunksem niemalże stawiającym swoje małe łapki na polanie. Zwierzątko przebiegło wpierw całkiem spory kawałek przed siebie a następnie zawróciło, kręcąc się dookoła nich, zataczając niemalże ósemkę i znikając w powietrzu. To było imponujące, naprawdę imponujące, zwłaszcza jak na drugi raz rzucania zaklęcia.
- Na pewno już tego nie robiłaś? Nie próbujesz mnie wkręcić, żeby się popisać? - Spytał z powracającym błyskiem w oku, unosząc przy tym brwi i posyłając Geraldine lekko podejrzliwe spojrzenie.
Kąciki jego ust uniosły się znacznie wyżej, gdy postanowiła wykonać przed nim ten swój wyjątkowo teatralny ukłon. Powinien klaskać? Nigdy nie klaskał, szczególnie na tak wczesnym etapie współdziałania, gdy tak naprawdę wszystkie początkowe sukcesy można było uznać za szczęście nowicjusza. A jednak tym razem zdecydował się to zrobić.
Nie zamierzał wyciągać ku niej ręki, żeby przybić jej piątkę. Być może kiedyś na samym początku bliższej znajomości zdarzało im się to robić, lecz odkąd zaczęli być dla siebie kimś znacznie więcej aniżeli tylko przyjaciółmi, Ambroise raczej wybierał inne sposoby uznania sukcesu. Ten wydawał mu się zbyt koleżeński, za mało osobisty, szczególnie że zdecydowanie potrafili reagować inaczej, bardziej spontanicznie.
Lubił, gdy rzucała mu się w ramiona. Lubił móc je do niej wyciągnąć, złapać ją w pasie, pocałować, czasami unieść w powietrze, obrócić wokół własnej osi, dotknąć nosa nosem, objąć ją a potem niespodziewanie klepnąć w pośladki... ... pozwalać sobie na te wszystkie impulsywne gęsty. Zwłaszcza wtedy, kiedy byli zupełnie sami.
Tak jak teraz, gdy dostrzegając zadowolenie w jej oczach, rzeczywiście w pierwszym odruchu w dalszym ciągu niemalże zrobił którąś z tych rzeczy. Stanie w miejscu jak kołek nie było dla nich niczym naturalnym. Niemalże się nie zdarzało. Nawet wtedy podczas nauki tej nieszczęsnej jodełki, nie zachowywali aż takiej odległości. A on nie zreflektował się, robiąc to, na co niemal nigdy się nie kusił: zaklaskał.
Cicho, trzykrotnie i z uznaniem. Obdarzając Geraldine aprobującym kiwnięciem głową i kolejnym uśmiechem na moment ponownie odciążającym jego uwagę od tego, że okoliczności tak mocno zmieniły się od ostatniego momentu, gdy wspierał ją w zakresie nauki jakiejś nowej zdolności.
Szczególnie takiej, do której chyba rzeczywiście mogła mieć całkiem naturalny talent... ...i być dostatecznie szczęśliwa. Na tyle, aby móc przywołać z pamięci to właściwe wspomnienie i skorzystać z niego bez głębszych trudności. Bowiem zdecydowanie nie wyglądało na to, aby wyczarowanie patronusa jej je sprawiło.
Być może tego nie mówił, ale w tym wszystkim, we wszystkich skrajnych emocjach i przemyśleniach, jakie miał w tej chwili na temat tego, co tu robili... ...czuł też pewien rodzaj bardzo ostrożnej ulgi. Tak udane dwa patronusy pod rząd przeczyły części z tego, o co obawiał się, widząc ją w ostatnim czasie.
W dalszym ciągu potrafiła być swobodna i radosna, nie tylko pod wpływem procentów. Nie tylko wtedy, kiedy odurzali się alkoholem. Nadal była jego Riną. Pokazywała to dokładnie w tym momencie, triumfując w sposób przyprawiający go o uśmiech. Nawet jeśli zapewne było to przedwczesne świętowanie, wciąż nie zamierzał jej tego psuć racjonalizowaniem i ględzeniem.
Swego czasu pewnie może nie tyle by to zrobił, co stwierdziłby coś o konieczności podjęcia jeszcze przynajmniej paru prób. Tak jak z tamtym bandażowaniem, pewnie kiwnąłby głową i kazał jej to powtórzyć co najmniej kilka razy, żeby mieć pewność, że załapała. Ale teraz?
Parsknął cicho, gdy usłyszał te kolejne pytanie. Nieświadomie obdarzył ją nieco innym, bardziej przeciągłym, ale też niezbyt poważnym spojrzeniem. Ogniki na moment ponownie rozbłysły w jego oczach. Być może nie zwrócił na to uwagi, ale podświadomie rozłożył ramiona (wciąż trzymając różdżkę między palcami, ale mniej zdecydowanie), gdy odezwał się, by jej odpowiedzieć.
- To zależy od tego, czy te ponętne uczennice nie próbują oszukiwać - odpowiedział nieco zaczepnie, trochę podpuszczająco, jednocześnie sprawiając wrażenie, jakby w kolejnej chwili rzeczywiście mógł tak po prostu stwierdzić no, chodź tu, łajzo.
Z rozłożonymi rękami i błyskiem w oku. Z lekkością zupełnie niepasującą do sytuacji i do miejsca, w którym się znajdowali. Udzieliła mu się jej chwilowa euforia. Jej triumf, jej uśmiech. Ta sugestia mimowolnie nasuwająca na myśl wspomnienia. Paradoksalnie, takie, które nie powinny być dobre, bo przecież nie miały zbyt wiele wspólnego z pozytywną sytuacją. A jednak?
Odchrzaknął, na moment odbiegając myślami i mrużąc przy tym oczy, zanim ponownie się odezwał. Nie złapał jej w ramiona. Sam nie do końca wiedział, dlaczego - mimo że przecież przez moment wyglądało tak, jakby zamierzali to zrobić.
- Dobra, ostatni raz na ten moment. Jeśli się uda, wrócimy do tego później - stwierdził, jednocześnie nadal zachowując to wcześniejsze brzmienie głosu; zupełnie tak, jakby faktycznie mieli tę pulę nagród, ale po prostu jeszcze po nią nie sięgnęli. - Najszczęśliwsze wspomnienie. Tak i tak - wiedział, że pamiętała ruchy.
Chciał coś tylko sprawdzić. W dalszym ciągu nie rzucając zaklęcia na głos, bo wizja kolejnej porażki zdecydowanie popsułaby mu wszystko, co teraz przez chwilę mieli...

Nekromancja (II) - Patronus

Rzut N 1d100 - 62
Sukces!

Rzut N 1d100 - 85
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
22.01.2025, 23:31  ✶  

Na pewno istniały osoby, które były w stanie mieć pewność, że zawsze im się uda. Cóż, niektórzy wiedli całkiem stabilne życia pozbawione niepewności. Zazdrościła im tego, szczególnie, że wiedziała, że sama też je kiedyś miała. Wtedy wszystko wydawało jej się proste i możliwe, aktualnie? Cóż zależało od tego, jak wiatr zawieje, raczej wykazywała pesymistyczne nastawienie, co również mogło mieć wpływ na to, czy uda jej się wykonać to zaklęcie. To wcale nie było takie proste jak się mogło wydawać, chociaż aktualnie szło jej całkiem nieźle. Miała świadomość, że los się może szybko odmienić.

Nigdy nie mogło być przecież zbyt prosto, wolała nie osiadać na laurach, bo miała świadomość, że mogło ją to wiele kosztować, szczególnie w sytuacji, w której miałaby korzystać z tych zaklęć.

Była zadowolona z tego, że udało jej się pokazać Roisowi, że wcale nie idzie jej tak źle, że jednak coś tam potrafi i że czasem wszystko idzie po jej myśli. To było całkiem nowe i przyjemne uczucie, bo wcześniej podczas ich lekcji szło jej raczej fatalnie, więc szybko się wkurwiała. Teraz było inaczej, uśmiechała się sama do siebie i była zadowolona, humor dopisywał jej dużo bardziej, niż gdy znaleźli się w tym miejscu.

- Za kogo Ty mnie masz? - Rzuciła całkiem lekko. Cóż, musiało jej pójść naprawdę nieźle, skoro Ambroise stwierdził, że oszukiwała. To był chyba powód do dumy? Tak, zdecydowanie. - Nie robiłam tego, nie wkręcam, to po prostu wrodzony talent. - Wyprostowała się przy tym, kiedy się odezwała niczym struna i zadarła głowę wysoko do góry, tak, taki był z niej orzeł, musiała tylko uważać, żeby za wysoko nie odleciała.

To nie tak, że popadła w samozachwyt, ale dobrze było mieć świadomość, że wreszcie coś jej się udało, nawet jeśli nie było to nic wielkiego, tylko dwa udane zaklęcia. Taki mały promyczek nadziei wśród tej całej ciemności, która ostatnio się wokół niej zbierała.

Zachowywali dystans, co nie było w ich przypadku raczej typowym zachowaniem, ale jakoś tak wyszło, zresztą przecież ku temu zmierzali. Niedługo mieli się rozejść każde w swoją stronę, ale cieszyła się z tego, że to właśnie z nim się tutaj znalazła, że to Roise był świadkiem tego jej drobnego sukcesu, przed nikim innym pewnie nie cieszyłaby się z tej drobnej rzeczy w taki sposób. Nie miała w zwyczaju pokazywać się od tej strony nawet przyjaciołom, wydawało jej się to nieco głupie i dziecinne, cieszenie się z takich rzeczy, ale Ambroise raczej nie oceniał tych jej nie do końca dojrzałych zagrywek. Zresztą zaklaskał, trzy razy! Chyba faktycznie był z niej dumny, może i był to tylko przypadek, że jej się udało, ale trafiło na idealny moment. Nie potrzebowała aktualnie niczego więcej do chwilowego szczęścia.

Miała gdzieś w sobie jeszcze tą typową dla siebie beztroskę, pojawiała się ona w najmniej oczekiwanych momentach, gdy Yaxleyówna nie skupiała się na rzeczywistości, tylko odpływała gdzieś daleko swoimi myślami. W końcu teraz tak było, po pierwsze wspomnienia wzbudziły w niej pozytywne uczucia, a po drugie ten malutki sukces, więc jakoś tak się złożyło, że aktualnie nic nie mogło jej zdołować.

- Ponętne uczennice nie miałyby tyle odwagi, żeby oszukiwać. - No jasne, na pewno nie miałaby nic przeciwko temu, żeby pokazać się z lepszej strony udając, że nigdy tego nie robiła, ale cóż, w tym wypadku faktycznie mówiła prawdę, wyjątkowo. Miała wiedzę w teorii, tak, naprawdę doszkoliła się dość mocno przez te ostatnie kilka miesięcy, zresztą demony, wampiry, to wszystko było przecież związane z nekromancją, nie nadarzyła się jedynie okazja, aby sprawdzić tę wiedzę w praktyce. Być może czasem faktycznie najpierw dobrze było przeczytać kilka książek - o tym nie wspomniała jednak na głos, bo zawsze mówiła, że to nie ma najmniejszego sensu i najważniejsza jest praktyka.

Mogłaby do niego podejść, wskoczyć w jego ramiona, zaśmiać się przy tym głośno, bo zazwyczaj to właśnie tak wyglądało, tyle, że nie wydawało jej się to teraz zbyt właściwe, mimo tego, że atmosfera która między nimi panowała była całkiem przyjemna.

- Jak tak mówisz, to pewnie się nie uda, mogę się założyć. - Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że tym razem może nie mieć tyle szczęścia, mimo, że miała wrażenie, że jest w dużo lepszym humorze niż wcześniej. Oczywiście, że miała zamiar spróbować, bo czemu nie.

- Uuuu. - Wymsknęło jej się, kiedy zobaczyła, że Ambroise wyczarował swojego patronusa, chciała mu zawtórować, w sumie była ciekawa, jakby wyglądały razem, skunks i fretka. Skupiła się po raz kolejny na wspomnieniu, to było przecież najważniejsze, a później znowu - wypowiedziała inkantację na głos i machnęła zgrabnie różdżką.


nekromancja T

Rzut T 1d100 - 94
Sukces!

Rzut T 1d100 - 24
Akcja nieudana
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#17
23.01.2025, 11:39  ✶  
Nie wątpił w jej umiejętności. Nie powątpiewał w to, że gdy naprawdę czegoś chciała, miała to osiągnąć. W końcu ostatecznie, mimo wielu raczej średnio udanych podejść, opanowała nawet tamtą nieszczęsną jodełkę... ...sekwojkę jak nazwał wtedy tamten oplot, aby podkreślić komizm tych wszystkich wcześniejszych poirytowanych westchnień, syknięć i wściekłych spojrzeń posyłanych zarówno w stronę bandaża, jak i ręki Ambroisa czy w końcu jego samego.
To nie powinien być dobry dzień. Ze wszystkich chwil, jakie ze sobą spędzili przez te długie lata, to nie było coś godnego tego głębokiego ciepła, jakie ogarnęło go w tym momencie. W końcu wynikło z naprawdę parszywej sytuacji. Z momentu, w którym prawie znalazł się za Zasłoną. Był za nią dosłownie jedną nogą, ledwo odnajdując w sobie dostatecznie dużo siły, aby wrócić do domu.
Bo obiecał, prawda? Obiecał Geraldine, że zawsze do niej wróci, że zawsze w końcu zjawi się w domu, że nie da jej czuć tych wszystkich obaw i wątpliwości. Jak to się stało, że i ta obietnica została złamana?
Nie chciał tego robić. Pragnął móc zrobić dosłownie wszystko, co w jego mocy, żeby być w stanie raz po raz ponownie zjawiać się w Piaskownicy czy na Horyzontalnej. Coraz rzadziej w parszywym stanie, częściej zaś z uśmiechem i całkiem lekkim krokiem. Z planami i wizjami czynionymi w swojej głowie.
Układał wszystko pod to, aby tamta jodełka, sekwojka przestała być jej w ogóle przydatna. Przynajmniej w zakresie opatrywania jego pochopnie doznanych obrażeń. W pewnym sensie zmierzał do tego, aby Geraldine była w stanie zapomnieć część tamtych lekcji.
Może nie bandażowanie, ale te wszystkie wspominki o dźganiu ludzi czy obrażeniach wewnętrznych zadawanych sztyletami i nożami. Planował dla nich zupełnie inną przyszłość. Wiedział to już wtedy, gdy siedział obok niej na miękkim dywanie, patrząc jej w oczy, które ciskały gromy na wszystko, co nie szło po jej myśli.
Teraz świeciły blaskiem. Były jasne i błyszczące, towarzyszył im uśmiech. Coś, co sprawiało, że nawet nie myślał już o tamtych wcześniejszych ponurych wątpliwościach. O tym, co miało stać się, gdy dwudziesty czy trzydziesty idealny patronus pomknie przez polankę. Ten dzień miał nadejść. Roise odnosił wrażenie, że naprawdę szybko, ale nie dziś, jeszcze nie dziś.
Później? Musieli przestać szukać sobie pretekstu ku temu, aby nadal kręcić się wokół siebie. Wiedział to, bo przecież to on sam podejmował wszelkie decyzje związane z koniecznością trzymania się wzajemnie na dystans. To był wynik jego działań, jego odpowiedzialność, jego parszywa i przeklęta konieczność, nawet jeśli wewnętrznie wcale tego nie chciał.
Musiał pamiętać o tym, że to było wyłącznie parę dni, nic więcej. Przeciąganie tego nie było czymś, na co powinni sobie pozwalać. Co powinni zrobić. Nieistotne, że myśl o tym tak bardzo rzutowała na to, co działo się we wnętrzu Greengrassa. W jego głowie i piersi, w jego gardle i rękach zaciśniętych wokół bolesnej pustki.
Teraz przez chwilę znów czuł ciepło. Tak nietypowe dla Lasu Wisielców. Tak bardzo zapomniane przez ostatnie miesiące, bo nie pochodzące z żadnych używek, z niczego, czym by się otumaniał. No, chyba że przyznałby się do tego jednego banalnie prostego faktu: jej obecność, jej radość, ona sama działała na niego znacznie bardziej odurzająco niż większość znanych mu substancji.
Przesunął językiem po górnych zębach, kląskając nim kilkukrotnie o podniebienie i unosząc brwi, gdy zadała mu to żartobliwe pytanie. Nie musiał jakoś specjalnie długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Nadeszła niemalże od razu, nawet jeśli sam Ambroise wcześniej zmrużył oczy i wzruszył ramionami, namyślając się teatralnie.
- No nie wiem - spojrzał w kierunku Geraldine, starając się zachować tę nagłą powagę, jaka na nowo pojawiła się na jego twarzy. - Za łajzę? - Zresztą wielokrotnie jej to mówił, czyniąc sobie z tego jedno ze swoich ulubionych określeń; nie wyglądało na to, by to się zmieniło. - No nie wiem - powtórzył, kolejny raz udając, że rozważa prawdziwość jej deklaracji. - Jakoś ci chyba nie ufam - musiał to powiedzieć, po prostu musiał.
W istocie dokładnie w tym samym momencie pękając i kolejny raz posyłając Rinie uśmiech na jej błysk w oczach. Wyglądała... ...ślicznie. Nawet w tej jakże parszywej i ponurej scenerii. Zwłaszcza w tej jakże parszywej i ponurej scenerii. Szczególnie, gdy wyraźnie wrócił jej dobry nastrój.
Wyglądała tak jak wtedy. Jak tyle wcześniejszych razy, gdy coś faktycznie jej wychodziło. Mało co w tak gładki i naturalny sposób jak to teraz, bo tutaj ewidentnie miała w sobie to coś. Coś, co sprawiało, że nawet ten drobny sukces był jak promyczek światła przebijający przez gęsto splątane korony drzew.
Trzeci raz. Trzecia próba na dziś i nie zamierzał jej chwilowo bardziej obciążać. Może później, bo przecież jeszcze nie zamierzali stąd znikać. Nie po to przeszli taki kawał i pojawili się tutaj tak wcześnie z rana. Trzeci raz, trzecia próba rzucenia patronusa. Dla niej i dla niego, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy. Na co liczył, nie chcąc tłumaczyć się przed nią z tego, co siedziało tak głęboko w jego wnętrzu. Z tej całej posępności i chłodu.
Zwłaszcza teraz, gdy chwilowo czuł bardzo przyjemne ciepło ogarniające jego wnętrze. Ten moment, ta chwila były inne niż początek ich wędrówki. Być może nie zrobił tego, do czego instynktownie rwały się jego ramiona. Nie znaleźli się tuż obok siebie. Nie zamknął jej w uścisku, nie pozwolił im skraść sobie nawzajem krótkiego pocałunku. A jednak parsknął z rozbawieniem na jej słowa.
- Bujda. Ponętne uczennice mają w sobie znacznie więcej odwagi. Brawury, jeśli korzystać z właściwego określenia - skwitował, jednocześnie unosząc różdżkę.
Trzecie podejście dla niej. Trzecia próba dla niego. Tamten moment na dywanie, gdy sekwojka nareszcie przyozdobiła jego przedramię. Kiedy skinął głową. Gdy uświadomili sobie jak daleko w istocie sięgała ich historia, jak bardzo byli wtedy rozbawieni. Młodzi, głupkowaci, może już zaznajomieni z życiem, ale wciąż jeszcze potrafiący znaleźć w sobie szczeniacką radość.
Jednakże wpierw posłał Yaxleyównie niedowierzające spojrzenie.
- Mówisz, że jestem złym omenem? - Tak, sprowadził to do tego, nie miał z tym teraz nawet najmniejszego problemu.
Moment później pokręcił głową, skupiając się na tyle, by opanować i oczyścić natłok myśli. Dać sobie poczuć emocje tamtego momentu. Miękkość dywanu, dźwięk śmiechu, zapach włosów. Powrót w swoje ramiona po praktycznie dwóch tygodniach, może więcej, pełnych smoczego łajna, które wtedy nareszcie odeszło w niebyt. Burza ustała, deszcz odszedł, chłód zniknął. Wszystko znów rodziło się do życia, zieleniło się dookoła nich. Było dobrze...
...było dobrze. W tym momencie, w którym całkiem sporych rozmiarów wydra niemalże dotknęła ziemi swoimi widmowymi łapkami. Jasna i błyszcząca niebieskawym blaskiem. Prawie skierował swoje oczy ku Geraldine, mając ochotę rzucić tak po prostu: patrz jak popierdala, bo rzeczywiście to robiła. Przemknęła tuż obok niego, niemalże owijając się wokół nóg dziewczyny, gdy zatoczyła wokół niej wąskie koło, moment później wsparta przez mniejsze zwierzątko.
Trzeci raz.
Pierwszy raz, gdy bez namysłu opuścił różdżkę, odwracając wzrok od patronusów. Nie patrząc jak rozpłynęły się w powietrzu. Zamiast ponownie zaklaskać, tym razem nie namyślając się zbyt długo. Dystans zniknął, przynajmniej fizycznie.
Zamknął ją w ramionach. Pocałował. Krótki, przelotny, słodki pocałunek. Pociągnięcie za dyndający warkocz. Uśmiech uwzględniający oczy.
- Oszukiwałaś - nie wiedział jeszcze jak, ale jakoś na pewno.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#18
23.01.2025, 22:50  ✶  

yaxleyówna mimo tego, że wydawała się być bardzo pewna siebie czasem miewała momenty zawahania. Tak było dzisiaj, kiedy podchodziła do tej próby. Miała wrażenie, że ostatnio nic nie idzie po jej myśli, że wszystko czego się chwyta się rozpierdala. Dlatego też nie zakładała, że dzisiaj będzie inaczej, raczej była gotowa zaakceptować ewentualną porażkę. Najwyraźniej był to jednak moment, który miał jej przypomnieć o tym, że to nie była prawda. Po prostu zaliczyła wyjątkowo chujowy okres w swoim życiu. Może znowu zacznie jej się jakoś udawać, w końcu od takich drobnych rzeczy się zaczynało, a później powinno być tylko lepiej.

Nie powinna się, aż tak cieszyć z tego niewielkiego sukcesu, ale miała to w głębokim poważaniu, nie miała pojęcia, czy wystarczyłoby jej to podczas starcia z Widami, może z jednym? Na pewno nie z taką ilością, jaką widziała ostatnio w Kniei, ale przynajmniej teraz wiedziała, że ma jakąkolwiek szansę na obronę, przed dzisiejszym dniem ona nie istniała, więc to była dla niej dosyć spora, pozytywna zmiana. Nie, żeby zamierzała teraz pchać się do Kniei i szukać w lesie szczęścia, ale nigdy nie wiedziała, kiedy faktycznie znajdzie się w takiej sytuacji niekoniecznie z własnej woli.

Przykładała się więc do tych ćwiczeń, była też jak na siebie dosyć mocno przygotowana teoretycznie i to przyniosło oczekiwany efekt. W przeciwieństwie do tego, gdy ostatni raz udzielał jej lekcji w dziedzinie, która zdecydowanie mniej ją interesowała, chociaż mogła im się wtedy przydać. Nie, żeby zbyt wiele pozostało jej w pamięci z tamtych informacji, przecież nie miała zbyt wielkich możliwości, aby je praktykować, na pewno nie ostatnio.

Nie było w jej życiu nikogo o kogo powinna się troszczyć, nie w taki sposób, nie widziała więc większej potrzeby, aby zajmować się tymi do niczego niepotrzebnymi praktykami, olała temat. Ogólnie sporo się zmieniło, ona się zmieniła, zmieniły się jej priorytety - chyba wszystko, ale nie dało się ukryć tego, że gdzieś głęboko w niej nadal była ta dziewczyna, którą znał. Może niezbyt często aktualnie pozwalała tej wersji siebie za bardzo się wychylać, ale ona ciągle w niej tkwiła. Właśnie postanowiła się pojawić. Zresztą to był Roise, przy nim nie musiała się powstrzymywać, tak jej się przynajmniej wydawało. Znał ją jak nikt inny, to się nie zmieniło, bez względu na to, co teraz było, albo czego nie było między nimi.

Las Wisielców nigdy nie kojarzył jej się szczególnie dobrze, wzbudzał w Yaxleyównie raczej nieprzyjemne myśli, dzisiaj to miejsce chyba nieco też zostało przez nich odczarowane. Cóż, może dorzuci to, co się tutaj teraz wydarzyło do listy wspomnień, które będzie mogła wykorzystać w przyszłości podczas rzucania kolejnych patronusów, bo naprawdę czuła się wyjątkowo szczęśliwa, bez żadnych wspomagaczy, co ostatnio raczej nie było zbyt częste.

- Moje serce zaraz zacznie krwawić... - Oczywiście, mogła nie pytać, powinna się spodziewać podobnej odpowiedzi, nie, żeby ją to faktycznie mocno ruszyło, ona była Łajzą, a Roise był Osłem, kolejna rzecz, która się nie zmieniła i pewnie nigdy nie miała zmienić, a przynajmniej chciałaby, aby tak zostało. To, że jej nie ufał było całkiem rozsądnym posunięciem, wiedział w końcu na co ją stać, wcale nie była taka niewinna, jak mówiła, chociaż tym razem była z nim zupełnie szczera.

Widziała jego uśmiech, wydawał jej się być prawdziwy, nie sztuczny i wymuszony, może naprawdę cieszył się tym jej jakże spektakularnym, aczkolwiek drobnym sukcesem. Zrobiło jej się cieplej na sercu, a nie powinno, trudno nie zamierzała się nad tym rozdrabniać.

- Musiałeś mieć wiele ponętnych, a zarazem odważnych uczennic, skoro, aż tak znasz się na rzeczy. - Nie, żeby ją to jakoś specjalnie interesowało, a może powinno? Ona wybierała zdecydowanie inną wersję korzystania ze  swojej brawury, mogłaby wbiec w ogień gdyby zaszła taka potrzeba, zeskoczyć z najwyższego klifu, zmierzyć się z najstraszniejszą bestią, ale oszustwo? Akurat to wydawało jej się być raczej, czymś nie do końca mile widzianym, chociaż samą odwagę uważała za bardzo użyteczną cechę.

- Nie do końca to miałam na myśli, ale, coś w tym może być. - Właściwie to raczej wydawało jej się wręcz przeciwnie. Przy Roisie wszystko jej przychodziło całkiem lekko, a życie wydawało jej się dużo przyjemniejsze, skoro jednak wybrał taką narrację, to cóż, postanowiła za nią podążać, chociaż tak naprawdę po prostu bała się tego, że tym razem jej się nie powiedzie, bo wspomniał, że to miał być ostatni, trzeci raz, a nigdy przecież nie mogło być idealnie, zawsze coś musiało się zjebać.

Tyle, że nie tym razem. To był chyba jakiś wyjątkowy, szczęśliwy dzień. Z początku sądziła, że patronus Roisa to fretka, dobrze, że nie wspomniała o tym w głos, bo by się dopiero najadła wstydu. To była wydra, mała, słodka wyderka, jak mogła ją pomylić z fretką? Nie miała pojęcia.

Dołączył do niej po krótkiej chwili jej skunks. Nie zakładała, że tym razem jej się uda, wręcz przeciwnie, liczyła raczej na porażkę, najwyraźniej jednak wspomnienie, które wybrała było naprawdę potężne skoro zadziałało i tym razem. Cóż, nie spodziewała się tego, ale jak widać były momenty w jej życiu, kiedy czuła się naprawdę szczęśliwa.

Nie mogła się powstrzymać od tego uśmiechania, szczególnie, gdy ich patronusy pomknęły obok siebie w eterze, to był naprawdę wspaniały widok. Jakoś tak zrobiło jej się cieplej na sercu, dobrze było wiedzieć, że mają w sobie jeszcze trochę radości.

Później wreszcie znalazł się obok niej, tak jak kiedyś mieli w zwyczaju. Nie do końca się tego spodziewała, ale chyba właśnie to było najlepszą nagrodą jaką mogła dostać, słodki, zupełnie niewinny pocałunek, jakby wcale nic ich nie rozdzieliło. Uśmiech nadal nie schodził jej z twarzy, było jej dziwnie lekko, znowu, chociaż rano myśli Geraldine raczej zmierzały w tym nie do końca przyjemnym kierunku.

- Nie musiałam oszukiwać, to było proste. - Tak, jasne... chociaż właściwie, chyba sama się nie spodziewała, że okaże się to być dla niej całkiem banalnym zadaniem. Nie odsunęła się od Ambroisa, nadal cieszyła się jego bliskością, przy okazji wpatrując się w jego zielone oczy, w których widziała radość, a może jej się wydawało?

- To chyba najlepsza z naszych lekcji. - Dodała jeszcze nie przestając się w niego wpatrywać, z innymi miała związane raczej nie do końca przyjemne wspomnienia, bo wiązały się one z ogromnym wkurwem.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#19
24.01.2025, 00:10  ✶  
- Och, jakże mi źle. Czyli nici z patronusa - wcale nie był przy tym poważny.
Wręcz przeciwnie, nawet nie udawał, że poruszyły go słowa o krwawiącym sercu.
Zdecydowanie nie próbował uśmiechać się do Geraldine. Faktycznie to robił. Spoglądając wprost na nią, mimowolnie unosił kąciki ust, po chwili zaś po prostu susząc do niej zęby w szerokim uśmiechu. Widział zadowolenie Yaxleyówny. Dumę z tego, co udawało jej się osiągnąć. To w tym momencie w zupełności mu wystarczało. Nie zamierzał próbować psuć tej chwili, racjonalizować szczęścia początkującego, bo właśnie to się liczyło. To, że była szczęśliwa. Nawet przez krótki moment.
Oderwali się od ponurego klimatu lasu, który ich tu otaczał. W jednej chwili miał wrażenie, jakby znaleźli się zupełnie gdzieś indziej. W lepszym miejscu. Może nawet w przeszłości? Albo w alternatywnej rzeczywistości? W innej linii czasowej, gdzie wszystko było zupełną przeciwnością trudnego, bolesnego losu? Nie wiedział, nie wnikał. Zamiast tego kolejny raz parsknął urywanymi śmiechem, gdy usłyszał stwierdzenie, jakie padło z ust dziewczyny. Pokręcił głową. Tym razem nie zamierzał się zgrywać, nie próbował udawać.
- Pojętne? Być może. Ponętne? Poza jednym wyjątkiem potwierdzającym regułę, mam swoje standardy. Nie. Znam się na rzeczy dzięki obszernym podstawom opanowanym przy jednym szczególnym przypadku. Bardzo trudnym - musiał jeszcze dodawać, że szczególnie łajzowatym czy to było całkiem jasne?
Wydawało mu się, że wybrzmiało naprawdę gładko. Zupełnie tak jak poszło im to rzucenie patronusa. Tym razem dwóch. Kręcących się wokół siebie przez chwilę, bo jakże miałyby tego nie robić? Oni też ku temu zmierzali. Być może usiłowali utrzymywać dystans, ale prędzej czy później go zmniejszali.
Każdego. Cholernego. Dnia. Chwila po chwili. Moment za momentem. Spędzili ze sobą cztery dni. Cztery praktycznie pełne dni, nie licząc kilku godzin ostatniego dnia sierpnia i tych kilkunastu, które pozostały im do czwartego września. W umyśle Roisa nie miało to aż takiego znaczenia, bo mieli przecież zostać tuż obok siebie jeszcze przez następne...
...cholera wiedziała, ile dni, bo sobie tego nie mówili. Łajza i osioł, tak? Skunks i wydra? W tym momencie żartował z bycia jej złym omenem. Teraz podchodził do tego znacznie lżej niż jeszcze chwilę wcześniej, bo patrzył na jej uśmiech. Spoglądał na nią, wywracając oczami i kręcąc głową.
- Zdecydowanie to miałaś na myśli. Kraczę jak wrona - stwierdził, jednocześnie posyłając jej jednoznacznie spojrzenie: i co?
Rzuciła patronusa. Trzeciego z rzędu, kolejnego niemalże idealnego widmowego skunksa. Tak wyjątkowego, że naprawdę śmiał wątpić w to, czy nie próbowała go podpuszczać. Oszustwo może było zbyt ciężkim słowem, ale za to podpuszczanie? Ono już do niej pasowało. Geraldine zdecydowanie lubiła sobie z nim pogrywać.
- Udowodnij - odparł, jednocześnie nie do końca wiedząc jak miałaby to zrobić.
Rzucając jeszcze jednego patronusa? Tym razem na innej podstawie? Chyba tak. Nie wiedział, czy za każdym razem wybierała to samo wspomnienie, ale znając ją twierdził, że tak. Zwycięskiej formuły się nie zmieniało, czyż nie? Otóż nie tym razem.
- Inne wspomnienie - nie miał żadnych oporów, aby jej to zlecić.
W końcu mieli się tu uczyć, czyż nie? Najwidoczniej każda ich nauka kończyła się pocałunkami, nawet tymi przelotnymi, choć nie mniej słodkimi. Oderwał się od jej ust, jednocześnie posyłając Rinie całkiem ciepłe spojrzenie.
- Jest Panienka niezmiernie łaskawa, Panno Yaxley - odparł, cały czas utrzymując wzrok na jej oczach.
Twarz przy twarzy, nos niemalże stykający się z nosem, oddech zmieszany z oddechem. Gdyby zbliżył się jeszcze o kilka centymetrów, mógłby ponownie zagarniać wargi Geraldine w pocałunku. Nie brakowało mu wiele, by to zrobić. Szczególnie teraz, gdy wpatrywał się w błękit jej błyszczących tęczówek. Światło patronusa, nawet jasne i błyszczące, nijak nie miało się do tego blasku.
Brakowało mu jej. Ich wspólnych chwil, nawet tych raczej bardzo opornie idących lekcji, o których teraz tak pokrętnie wspomniała. Wszystkich błogich poranków, gdy plątali się w miękkiej, ciepłej pościeli. Wieczornego wsuwania się między chłodne prześcieradło a jeszcze zimniejszą kołdrę. Momentów, gdy spychał ją ze swojej poduszki lub wręcz przeciwnie - kiedy przyciągał dziewczynę ku sobie, oplatając ją ramionami i przygniatając nogą, żeby mu się nie wyślizgnęła.
Tych chwil spędzonych w lasach, bo tych też wbrew pozorom było całkiem dużo. Więcej niż Ambroise kiedykolwiek by założył, bo choć wiedział, że i pod tym względem niemalże idealnie się ze sobą zgrywali, nigdy nie przewidziałby, ile czasu spędzą szwendając się wspólnie po bliższych i dalszych okolicach. W głuszy czy całkiem blisko ludzkich siedzib.
Wszystko zaczęło się w tamtym dworku, chociaż czy aby na pewno? Nie chciał o tym myśleć ani tym bardziej mówić, lecz chodziło o wcześniejszy moment. Znacznie wcześniejszy, bo zimą, gdy zakopali Rosiera w głębi naprawdę dzikiego, bardzo odległego lasu, choć...
...czy to nie było jeszcze wcześniej? Zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie coś, co przeleciało mu teraz przez głowę. Tę jedną naprawdę przypadkową myśl, trudne do zidentyfikowania wspomnienie. Właściwie to jego wątły cień. Coś, co mogło, ale nie musiało być prawdziwe.
- Łaziłaś kiedyś po drzewach w Zakazanym Lesie? - Spytał, choć chyba znał odpowiedź.
W dalszym ciągu spoglądał w oczy Geraldine. Błękitne jak dwa jeziora. Błyszczące jak słońce odbijające się w falach, gdy siedzieli na plaży.
Ich plaży. Wtedy jeszcze była ich, bo Rina była jego a on był jej. Świat był dużo prostszy niż w tej chwili. Podejmowanie decyzji nie przychodziło mu w żaden oporny sposób. Wręcz przeciwnie. Być może sprawiała to nostalgia, patrzenie przez pryzmat minionego czasu, koloryzowanie utraconych chwil, ale Greengrassowi naprawdę wydawało się, że to były najlepsze lata ich życia.
A teraz odeszły bezpowrotnie. I mimo tego, że miał ochotę wyciągnąć wolną dłoń ku policzkowi dziewczyny stojącej tuż obok niego, powstrzymał się przed tym. Nie chciał jeszcze bardziej utrudniać im życia, nawet jeśli to jeszcze był ten moment. Chwila światła w niemalże nieprzeniknionym mroku Lasu Wisielców.
- Nowe wspomnienie. Zapasowe - polecił, nie zamierzając jej tego odpuścić.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#20
24.01.2025, 11:29  ✶  

- Coś Ty, jakie nici, nie tak łatwo jest mnie rozproszyć, krwiawiące serce nie powinno mi w niczym przeszkodzić. - Szczególnie, że miała przy tym wyśmienity humor i spodziewała się tego, że raczej wszystko będzie się układało według jej myśli. Żadne porażki nie wchodziły w grę, nie tym razrm, ten dzień miał być inny, w zasadzie to już taki był, i okropnie jej się to podobało.

Miło, że Roise cieszył się jej szczęściem, zwłaszcza, że dość sceptycznie podchodził do tego, aby w ogóle udzielać jej podobnych lekcji, w sumie może to będzie argumentem za tym, aby to powtórzyć, a być może nawet nauczyć jej czegoś więcej? Chyba wykazała się całkiem nieźle, nie miał więc powodu, aby negować słuszność ich dalszej nauki, czy ją przerywać.

- Bardzo trudnym przypadku? To ciekawe, bardzo ciekawe. Jeden wystarczył, abyś więcej się z takimi nie mierzył? Naprawdę opanowałeś tylko podstawy? Po Tobie spodziewałabym się więcej. - Miała świadomość, że nie była lekka w obyciu, zwłaszcza jeśli chodziło o poszerzanie swojej wiedzy, w tym przypadku bywała bardzo nerwowa, szybko się wkurzała, gdy coś nie szło po jej myśli. Roise podejmował kolejne próby mimo tego, że jej nastawienie nie świadczyło o tym, że miała na to ochotę. Najchętniej rzuciłaby wszystko w pizdu i odwróciła się na pięcie - tak, bardzo dojrzałe zachowanie, ale tak już miała. Co innego, kiedy wszystko działo się tak, jak sobie założyła - wtedy była innym człowiekiem. Właśnie to działo się z nią teraz, humor jej dopisywał, cieszyła się sama do siebie (no i do Roisa), a okolica wydawała jej się dużo bardziej barwna - mimo, że znajdowali się w Lesie Wisielców, w którym atmosfera zazwyczaj wydawała się dosyć ciężka, ale nie tym razem.

Nie widziała nic złego w tym, że mogliby razem świętować jej drobny sukces, w sumie przecież to było niejako też i jego osiągnięcie. Roise był wspaniałym nauczycielem, a ona wybitną uczennicą, wszystko idealnie ze sobą współgrało. Zresztą jak zawsze, kiedy ze sobą współpracowali, to była dla nich najlepsza ścieżka, to im służyło, a nie rzucanie w siebie inwektywami, czy pretensjami, które nie miały żadnego sensu.

- Na szczęście nie biorę sobie do serca tej rady, żeby krakać jak wrona, kiedy wejdę między nie. - Tak, wracał jej dobry nastrój. Miała w zwyczaju raczej patrzeć na wszystko pozytywnie, chociaż czy aby na pewno. Ostatnio przy Roisie nieco zmieniła podejście, nie chciała wychodzić na tę, która jest bardziej zdesperowana, która będzie szukała rozwiązania na siłę, ale z drugiej strony nadal nie miała zamiaru się poddawać, chociaż niby zgadzała się z tym co mówi, w sumie to po prostu zaakceptowała jego podejście. To nie zmieniało tego, że ona widziała wszystko inaczej i nie chciała przestać próbować. Na pewno szybko z niego nie zrezygnuje, mimo, że tego chciał.

Zresztą niby chciał, niby nie, bo nadal nie ustalili tego, ile czasu dali sobie na to, aby tkwić w tym zawieszeniu, zapewne powinni to zrobić, to mogłoby ich przygotować na to, co miało nadejść, ale chyba póki nie wracali do tego. Może to i lepsze, pewnie pojawi się moment, w którym postanowią się rozejść każde w swoją stronę - cóż, nie zamierzała jednak wtedy go porzucać, nie tak, jak zrobiła to półtora roku temu, tym razem takie zachowanie było niedopuszczalne.

Prychnęła głośno. No jasne, teraz jeszcze miała udowadniać mu, że faktycznie sobie poradziła z tym bez oszukiwania i że wydawało jej się to całkiem proste. Przecież trzy razy pokazała mu, że idzie jej to całkiem nieźle, jak na pierwszy raz skłoniłaby się o stwierdzenie, że dużo lepiej niż nieźle.

- Widzę, że bardzo sceptycznie podchodzisz do moich umiejętności. - Jasne, rozumiała do czego zmierzał, bardziej ją to bawiło, niż irytowało. Najwyraźniej Ambroise poważnie podchodził do sprawy i chciał ją bardzo dokładnie sprawdzić.

- Dlaczego zakładasz, że używałam tego samego wspomnienia? - To było całkiem proste, znał ją, mógł się tego po niej spodziewać, ale miała ochotę o to zapytać, bo przecież nie potrafił czytać w myślach, wydawał być się bardzo pewny tego, że szła po najmniejszej linii oporu i w sumie miał rację, chciała go trochę podpuścić.

Pocałunki były nieuniknioną częścią ich wspólnej nauki, nagrodą najlepszą z możliwych, chociaż w sumie znalazłaby jeszcze lepszą, ale o tym aktualnie wolała nie myśleć. Cieszyło ją tylko, że przyszło im tak naturalnie wrócenie do tego, co mieli kiedyś, mimo, że przecież nie mieli tego robić. Nie usiłowali się jednak trzymać tych granic, które sobie postawili, dosyć szybko zaczęli je przekraczać, co mogło świadczyć o tym, że wcale wszystko nie zostało skreślone, bo jak właściwie mogli walczyć z tym, że tak ich do siebie ciągnęło?

- Miał być trzeci i ostatni raz, chcesz mnie dzisiaj wykończyć? - Wolała się upewnić, że to nie jest to, do czego zmierza.

- Miewam takie momenty, korzystaj, bo pewnie szybko się to nie powtórzy. - Nie, żeby zazwyczaj była dużo bardziej nieprzyjemna, czy trudna w obyciu, chociaż zdarzały się i takie chwile.

Nie odsunęli się od siebie, nadal wpatrywali się w swoje oczy, bez mniejszego problemu ponownie mogliby złączyć swoje usta w pocałunku, ale tego nie zrobili. Cóż i tak pozwolili sobie dzisiaj na więcej, niż w ogóle zakładała, wrócili w pewien sposób do tego, co mieli w przeszłości, jakby nic się nie zmieniło. Nie do końca czuła, że znajdują się w tej rzeczywistości, gdzie ich relacja zaczęła im ciążyć, to dobrze, całkiem przyjemnie było poczuć się jak kiedyś, ostatnio zdarzało się to dosyć często.

Zmrużyła oczy słysząc jego kolejne pytanie, skąd właściwie mu się to wzięło? - Zgadnij? - Odpowiedź była bardzo prosta, powinien ją znać, domyślić się tego, przecież to nie było takie trudne. Kto jak kto, ale ona? No jasne, że łaziła po drzewach w Zakazanym Lesie. - Dziwne by było, jakbym po nich nie chodziła. - Znał ją przecież, miał świadomość, że nigdy nie była szczególnie rozsądna, jeśli coś było zakazane to prosiło się o to, aby to zrobić, czy tam wleźć.

- Będziesz mnie tak męczył, dopóki mi nie wyjdzie, cooo? - Coś czuła, że właśnie tak będzie. Odsunęła się więc o krok. Zapasowe wspomnienie, jasne. Już przemierzała odmęty swojego umysłu w jego poszukiwaniu.

Machnęła różdżką i mruknęła pod nosem zaklęcie, cóż nie spodziewała się cudów, bo każda dobra passa się kiedyś kończyła.


nekromancja T

Rzut T 1d100 - 43
Akcja nieudana

Rzut T 1d100 - 73
Sukces!
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (8453), Ambroise Greengrass (12274)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa