Nie było sensu się nad tym rozwodzić. Grunt, że w końcu wszystko potoczyło się tak jak powinno, tak jak oni się teraz przed siebie toczyli, całkiem mocno wstawieni, to jakiś cud, że jeszcze byli w stanie w miarę panować nad równowagą, po takiej ilości alkoholu, którą w siebie wlali, to mogło być naprawdę problematyczne. Nie byli jednak słabymi zawodnikami, o nie, mieli w tym sporą wprawę, Yaxleyówna przeżyła w Snowdonii naprawdę bardzo ciężkie noce, zresztą w niektórych z nich towarzyszył jej też Ambroise. Nie mogli zawieść ich honoru, musieli pić dalej, pokazać, jakimi są profesjonalistami.
- Wiadomo, że zależy jak leży. - Pokiwała jeszcze twierdząco głową, oczywiście, że tak było. W sumie w ich przypadku zawsze leżało. Nie mieli tendencji do przejmowania się tym, co przystoi, a co nie. Sami bardzo często rzucali przynętę, aby wprowadzić nieco zamieszania na salony. Tak już mieli, lubili prowokować, nie widziała w tym niczego złego. Dobrze było od czas do czasu rozruszać to sztywne towarzystwo między którym musieli przebywać.
- Kto wie, co przyniesiemy stąd do domu, wiesz? Może jakąś butelkę alkoholu, zwierzątko? Jakby jakieś urocze stworzenie stanęło nam na drodze, gdy będziemy stąd wracać nie miałabym najmniejszego problemu z tym, żeby je ze sobą zabrać. - Nie miała zielonego pojęcia, co przyniesie noc, ale wiedziała, że po takich pijackich wyprawach mogło być różnie, niczego nie można było przewidzieć. Spodziewała się kaca, raczej trudno będzie im go uniknąć, chyba, że Roise ma na to jakieś specyfiki w swojej magicznej, uzdrowicielskiej torbie, na pewno coś miał, musiał być gotowy na wszystko. Póki co wolała jednak o to nie pytać, zrobi to później, gdy znajdą się znowu na terenie posiadłości ciotki Corio. Ta, na pewno będzie o tym pamiętała... Raczej nie powinna zakładać nawet tego, że będzie wiedziała, jak ma na imię, gdy już tam wrócą, bo powoli przestawała panować nad tym, co się wokół nich działo.
- No właśnie nie wiem, chuja się znam na trzecim oku. - Czwartym i piątym też. Nigdy nie było jej szczególnie blisko do tego, by interesować się tymi tematami. Raczej miała problem z akceptowaniem tego, co mieli do powiedzenia wróżbici. Jasne, z tymi specjalnymi umiejętnościami było troch inaczej, bo je wyczuwała, wiedziała, że z niektórymi osobami jest coś nie tak, że posiadają jakieś specjalne dary, tyle, że nie do końca jej mózg to wszystko był w stanie ogarnąć. Może też przez to wolała jakoś za bardzo się w to nie zagłębiać, tak było prościej, bo i tak niczego by nie zrozumiała. Jasne, skoro już oficjalnie wiedziała, że Roise był widmowidzem, to mogła zadawać pytania, które ją nurtowały, nie musiała się szczególnie wstydzić tego, że będzie pytać o głupoty, był raczej cierpliwy na jej niewiedzę w niektórych dziedzinach.
Geraldine w tej chwili była w stanie uwierzyć w każde jego słowo, nie myślała jasno, tak właściwie to wcale nie myślała, była za bardzo nawalona, żeby skupić się na czymkolwiek, więc kiwała głową z powagą i rzucała co chwilę mhm, jakby faktycznie wiedziała, że to co mówi Greengrass jest prawdą.
Zostali uratowani, mieli alkohol, więc nie dopuszczą do tego, by nie daj Merlinie otrzeźwieć, w tej chwili to mogło być dla nich zgubne, znajdowali się na etapie, w którym powinni kontynuować stan upojenia, jeśli zamierzali jakoś przetrwać tę noc, inaczej pewnie zalegliby pod stołem, czy pod ladą, gdzieś na pewno uwiliby sobie całkiem przyjemne gniazdko. Na szczęście nie musieli tego sprawdzać, bo co chwila dolewali whisky do swojej krwi. Podejrzewała, że będą tego jutro żałować, ale to nie był ich dzisiejszy problem.
Tak właściwie to chyba znaleźli się na mugolskim weselu. Tak, to musiało być to. Był to jej pierwszy raz, jeszcze nigdy nie miała szansy uczestniczyć w podobnej ceremonii, ta kobieta w śmiesznej, białej sukience musiała być panną, która właśnie zmieniła swój stan cywilny. Mugole również potrafili się bawić, nie, żeby kiedykolwiek w to wątpiła, zaliczyła bowiem kilka imprez w ich towarzystwie i nie odbiegały w niczym od tych czarodziejskich.
Zmrużyła nieco oczy, by przyjrzeć się bardziej tej kobiecie, tak właściwie to musiała jedno całkowicie zamknąć, by obraz jej się nie rozjeżdżał. Wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, jej twarz była nieskalana myślą, chociaż jej umysł chyba starał się pracować, ale szło to Yaxleyównie raczej średnio.
- Koza, myślałam o kozie, ale chyba masz rację, że to bardziej owca, ma podobne włosy do owcy. - Nie były to zwierzęta, które jakoś szczególnie ją interesowały, ale faktycznie dało się zauważyć podobieństwo.
- Tylko cicho, jeszcze ktoś nas usłyszy, wyglądanie jak owca to nie jest chyba powód do radości... - Próbowała szeptać, bo nie chciała, żeby ktoś zwrócił na nich uwagę, szczególnie, że po prostu stwierdzili fakt, ale mógł być on dla niektórych dość niewygodny, sama chyba nie chciałaby, aby ktoś ją porównał do owcy podczas takiej uroczystości, pewnie zrobiłoby się jej przykro.
- ale kwiatki ma ładne, owca pewnie by je zjadła... - Nie, żeby znała się na roślinach, z tej odległości była jednak w stanie dostrzec, że bukiet był dość spory, nie do końca wiedziała, co się na niego składało, ale był kolorowy, to chyba dobrze? No, Yaxleyówna zdecydowanie nie była specjalistką od wesel, ale próbowała wypowiadać się jak fachowiec.