• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[19.09.1972] Boys, ugh! | Prue, Benjy & Ambroise

[19.09.1972] Boys, ugh! | Prue, Benjy & Ambroise
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#11
08.09.2025, 19:50  ✶  

Nie zamierzała wdawać się w dalsze przepychanki słowne z Greengrassem, to nie miało większego sensu, powiedziała co myślała i to by było na tyle. Prudence raczej nie była szczególnie wylewna, nie dawała ponosić się emocjom, jak na nią i tak pozwoliła sobie w tej chwili na wiele. Naturalnie przyszło jej skomentowanie tego, co zobaczyła, być może od samego początku nie powinna się wtrącać, ale jednak pojawiła się w niej taka potrzeba, więc się odezwała.

Usłyszała gdzieś nad sobą parsknięcie Benjy'ego, najwyraźniej tylko jej nie do końca bawiło rzucanie w siebie zaklęciami, które mogły bardziej pogorszyć sprawę, niż pomóc. Stała nadal jednak praktycznie niewzruszona, chociaż irytowała się coraz bardziej. Nie chciała grać w tę grę, nie sprawiała jej ona żadnej przyjemności.

Nie spojrzała w stronę Ambroise'a gdy wspomniał o tym, że będzie w salonie, najwyraźniej postanowił stąd odejść, może to i lepiej, bo chyba nie do końca chciała go w tej chwili oglądać, i słuchać tych jego nic niewnoszących komentarzy. Odbijanie piłeczki, przerzucanie się odpowiedzialnością, fakty mówiły same za siebie. Przynajmniej jej zdaniem prosto było wydedukować ciąg przyczynowo - skutkowy. Usłyszała zamykające się za nim drzwi, nawet nie drgnęła, nie wydawało jej się, aby jakakolwiek pomoc była w tym przypadku potrzebna, to był tylko złamany nos, nic specjalnego.

Czy spodziewała się reprymendy, która padła z ust Fenwicka? No nie do końca, może trochę, powinna założyć, że nie będzie potrzebował jej jako swojego adwokata, ale wyjątkowo dla siebie nie zamilkła, kiedy powinna była to zrobić. Nie umknął jej ten chłodny ton głosu, Prue była wyczulona na takie detale, zresztą w tym wypadku trudno byłoby tego nie wyłapać. Nie miała zamiaru się tłumaczyć, mówić dlaczego tak zrobiła, skupiać się na tym, czym było to spowodowane. Widać było, że nie odpowiadała mu jej reakcja i musiała to przetrawić.

- Jasne, to Twoja sprawa, tylko i wyłącznie Twoja. - Dotarło, nie musiał jej tego powtarzać, nie potrzebował, by ktoś się za nim wstawiał, nie, żeby zakładała, aby tak było, po prostu całkiem naturalnie dla siebie zareagowała - jak widać zupełnie niepotrzebnie, czuła się głupio, że nie przemyślała tego, jak widać nie zawsze spontaniczność była jej sprzymierzeńcem.

Dostrzegała w tym obustronną winę, skoro był to tylko i wyłącznie przyjacielski sparing, to jeden i drugi musieli się na niego zgodzić, to było całkiem jasne, jednak nie do końca potrafiła zrozumieć to zawzięcie, które przysłaniało zdrowy rozsądek, instynkt? Jak zwał tak zwał. Były jakieś granice, przynajmniej wydawało jej się, że powinny istnieć. Nie tak łatwo przyjdzie jej akceptacja tego, że dla kogoś wyśmienitą zabawą może być łamanie sobie nosów.

- Wybacz, nie do końca to pojmuję. - Tak właściwie to nawet nie wspomniała o co konkretnie jej chodzi, sytuacja do której doprowadzili zupełnie niepotrzebnie.

Nie wydawało jej się, aby eliksiry szybko przyniosły mu ulgę, postanowiła jednak w tej chwili nie narzucać się ze swoim specjalistycznym wsparciem. Skoro chciał najpierw skorzystać ze swoich metod, to droga wolna. Zamiast tego odwróciła się powoli na pięcie, i ruszyła w stronę parapetu na którym siedziała chwilę wcześniej, wyciągnęła fajkę z papierośnicy i wsadziła ją sobie do ust, zapaliła papierosa i zaciągnęła się dymem. Nie wchodziła mu w drogę, całkiem dyskretnie obserwowała jednak jego poczynania. Obawiała się, że po nieudanym zaklęciu, którym się potraktował może być gorzej niż zakładał, dała mu jednak dystans, szansę na to, aby poradził sobie sam - tak jak chciał, mimo, że przecież naturalnym odruchem byłoby udzielenie pomocy, jak to miała w zwyczaju jako uzdrowicielka.

- Powodzenia. - Rzuciła jeszcze, starała się, aby ton jej głosu był lekki, ale nie dało się w nim nie wyczuć delikatnego napięcia, naprawdę wolałaby, aby nie robił tego sam, jednak nie miała zamiaru po raz kolejny narzucać się ze swoim wsparciem.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#12
08.09.2025, 23:26  ✶  
Wiedziałem, że nie powinienem odrzucać pomocy, bo rozumiałem to, z czego wynikała - zdawałem sobie sprawę z tego, że Prue chciała dobrze - ale nie potrafiłem znieść bycia czyimś ciężarem, nie znowu, słowa sprzed lat wciąż leżały na mnie jak kamień, a ja nie chciałem, żeby ktokolwiek znów patrzył na mnie tak, jak wtedy - z litością, z politowaniem, z tym cichym „biedny, duży chłopiec znowu coś odstawił”.
- W posządku. - Odpowiedziałem sucho, zanim zdążyła się całkiem odsunąć. Mój głos był jednostajny, chłodny, nie chciałem, żeby zabrzmiał jak foch, ale nie był też przeprosinami. Ręce mi drżały, ale mimikę trzymałem twardo - może dlatego, że resztki dumy były tam jedyną rzeczą, która się jeszcze we mnie trzymała. Widząc, jak Prue się cofa i bierze dystans, poczułem mieszankę ulgi i... Wkurzenia. Wolałem, żeby została blisko i kopała mnie w dupę słowami, niż żeby okładała mnie spojrzeniem z daleka, ale życie nie było koncertem życzeń, najwyraźniej musieliśmy się z tym pogodzić, mając zupełnie inne zdanie odnośnie całej sytuacji.
Stałem twardo, i chociaż każda fala bólu przypominała mi, że świetnie by było usiąść, nie usiadłem. Nie dlatego, że byłem niesamowicie twardy, ale z przekonania - nie chciałem dać nikomu satysfakcji z obserwowania, jak się rozsypuję pod ich opieką. Już nie, ten błąd kosztował mnie kiedyś zbyt wiele, i nawet jeśli nie byliśmy tymi ludźmi - ja już nie, ona nigdy - pewnych doświadczeń nie dało się wymazać dobrą wolą i pobożnymi życzeniami. Nie oczekiwałem, że wszyscy zrozumieją moje podejście - nawet jeśli skrycie liczyłem, że Prudence będzie tym wyjątkiem, którym się jednak nie okazała, choć to też nie było jej winą - chciałem tylko, żeby inni nie mówili za mnie. Ja miałem swoje błędy i wybory, oni mieli swoje oceny, Prue miała ten naturalny odruch, żeby osłaniać i naprawiać - to była jej rola, jako uzdrowicielki, ja to rozumiałem. Tylko że moje krawędzie były zupełnie inne niż tych, których zazwyczaj miała okazję obserwować i leczyć, mogliśmy się poznawać, być sobie coraz bardziej bliscy, ale w tym jednym momencie miałem wrażenie, jakbyśmy wcale się nie znali. Spojrzałem na nią, widząc, jak zapala fajkę. Uśmiechnąłem się krzywo, bo ten gest był dziwnie stonowany - Prue stała tam, paląc i obserwując mnie tak, jakby moje życie było jednym z tych jej przypadków medycznych, które wymagały analizy, a nie emocji. Chciała dobrze - wiedziałem o tym, i właśnie dlatego jej dobra wola działała na mnie jak sól na świeżą ranę.
- Dzięki. - Wyrzuciłem w końcu, bo nie chciałem, żeby to, co wcześniej powiedziałem zabrzmiało jak ignorancja. Brzmiało to krótko i nie całkiem szczerze, ale i tak było lepiej niż milczeć. Zrobiłem krok do torby stojącej pod drzwiami — tej, którą nosiłem zawsze, pełnej narzędzi, miałem tam wszystko, czego potrzeba - buteleczkę eliksiru, który znieczulał przyzwoicie, i mniejszą buteleczkę z alkoholem, żeby dodać sobie odwagi, albo raczej zdjąć z siebie trochę skali bólu.
Wypuściłem powietrze przez zęby i powiedziałem do pustego powietrza między nami, bardziej do siebie niż do niej:
- Nie chcę, szebyś za mnie walczyła. - Dodałem, bo to chyba brzmiało lepiej niż twarde: „Nie rób tego.”, na które naturalną odpowiedzią byłoby pytanie: „Czego?” Nie chciałem, żeby mnie osądzała, nie chciałem, żeby mnie naprawiała. - Jeśli masz zamial mnie latowaś zawsze i wszędzie, plędzej czy później zaczniesz mnie za to obwiniaś. - Po tych słowach ostrożnie, bardzo powoli wyszedłem na balkon, zatrzaskując za sobą drzwi, by w spokoju móc wypić eliksir - tak, jak zakomunikowałem. Chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz i na moment zdusiło ból - przynajmniej ten fizyczny. Stanąłem tam,  trzymając eliksir w jednej ręce i alkohol w drugiej, i myślałem o tamtych wypowiedziach, które kiedyś usłyszałem - ostrych, bezlitosnych, które zmusiły mnie do stawiania muru między sobą a resztą świata - od tamtej pory nie chciałem być ciężarem dla nikogo. Tak - przeszłość nauczyła mnie, że współczucie ciągnie za sobą słowa, a słowa mogą zranić bardziej niż pięść. Oddając innym zadanie „poskładania” mnie, prędzej czy później, stracę część siebie, której nie odzyskam. Kiedyś zostawiłem zbyt wiele i nauczyłem się bronić tego, co pozostało. Nie zamierzałem akceptować opieki tylko dlatego, że ktoś czuł się zobowiązany. Nie dlatego, że byłem dumny - to nie był honor, to był mechanizm przetrwania. Chciałem, żeby Prue widziała we mnie kogoś, kto potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje błędy, nie kogoś, kogo trzeba chronić i tłumaczyć, to było takie proste.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#13
09.09.2025, 11:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 11:07 przez Prudence Bletchley.)  

Prudence już raz nie zdążyła udzielić pomocy komuś na kim jej zależało, obiecała sobie, że więcej się to nie powtórzy, nie na jej warcie, najwyraźniej jednak musiała się przygotować na różne ewentualności. Naturalnie przychodziło jej korzystanie ze swoich umiejętności, to nie było nic wielkiego, w końcu skoro zajmowała się tym zawodowo to jaki był problem, aby od czasu do czasu udzieliła pomocy najbliższym? Żaden, nie traktowała tego jako ciężaru, raczej jako drobny profit, który wiązał się z posiadaniem uzdrowiciela w swoim gronie, jedną z niewielkich rzeczy jakie miała do zaoferowania dla innych, zresztą nigdy nie czuła, aby było zbyt wiele poza tym.

Nie należała jednak do osób, które miały w zwyczaju naciskać, może ją to irytowało, bo przecież gdyby sama zajęła się problemem to miałaby pewność, że zostanie odpowiednio rozwiązany, co w przypadku uszkodzeń ciała było raczej dość istotne, ale dała mu przestrzeń, jakoś sobie radził, kiedy był z dala od nich wszystkich, szkoda jednak, że skoro już miał wokół siebie ludzi, którzy się w tym specjalizowali to nadal wolał zajmować się sobą sam. Pewnie miał ku temu swoje powody, nie mogło być inaczej, ale trochę ją wkurzyło, że odrzucał wyciągniętą dłoń, szczególnie, że na pewno zdawał już sobie sprawę z tego, że jej na nim zależało, a więc to było raczej całkiem normalnym podejściem.

Właśnie dlatego odsunęła się i przystanęła przy tym nieszczęsnym parapecie, miała wrażenie, że dystans może jej pomóc opanować emocje, które się w niej kłębiły, czuła się trochę bezsilna, a bardzo tego nie lubiła. Naprawdę próbowała zrobić, co w jej mocy, aby on nie czuł się przytłoczony jej obecnością, która najwyraźniej w tej chwili była zbędna. Wolał zostać sam, wydawało jej się to całkiem proste, nie, żeby jakoś szczególnie to analizowała.

Dotarło do niej to, że ubodło go to iż odezwała się do Greengrassa, musiał jej to jednak wybaczyć, dała się sprowokować, wyjątkowo zirytował ją jego ton głosu, i próby wbijania drobnych szpilek, które jej zdaniem były zupełnie niepotrzebne - właśnie jej zdaniem, mogła się zamknąć. Nie powinna zareagować, ale to zrobiła, ostatnio brakowało jej zwyczajnego opanowania i dystansu.

- Jak dotąd to Ty, Ty mnie ratowałeś. - Rzuciła w eter, dość cicho, zaciągając się przy tym dymem. W przeciągu tych kilku tygodni zdarzyło się to przecież wiele razy, on jej pomagał, nie zapominała o tym, nie umykało jej to. Robił to zupełnie bezinteresownie, od samego początku.

- Nie zawsze i nie wszędzie, tylko wtedy, gdy faktycznie będę mogła to zrobić, kiedy będę przydatna. - Nie miała jakichś dziwnych tendencji, nie zamierzała stać się jego obrońcą, ale przecież znajdowały się dziedziny, w których jej wsparcie mogło być przydatne, to wydawało jej się całkiem logiczne, że skoro postanowili trwać przy sobie nawet tylko tymczasowo, że mogła się na coś przydać, tak po prostu. Nie było to nic wielkiego.

Najwyraźniej wolał, żeby trzymała się z boku, nie komentowała, może udawała, że nie widzi? Liczyła na trochę większe zaufanie, ale gdy ktoś raz się sparzył nie chciał tego przeżywać ponownie, naprawdę starała się to zrozumieć, zaakceptować, chociaż to nie było wcale takie proste, bo troska pojawiała się naturalnie, kiedy jej na kimś zależało.

Wyszedł na balkon. Bletchley spoglądała przez chwilę na pustą sypialnię, odetchnęła głęboko, nie była przygotowana na to, co się stało. Powinna była odpuścić, tylko, że to wcale nie przychodziło jej tak łatwo. Ledwie w nocy mówili o tym, że jeśli pojawią się wątpliwości, jakiekolwiek to powinni rozmawiać, był to chyba jeden z takich momentów. Nie zastanawiała się szczególnie długo, poszła za nim na ten balkon, przystanęła na zewnątrz, oparła się o ścianę, nie odzywała się jednak, bo próbowała zebrać swoje myśli w słowa, a że było ich wiele to zajęło jej to chwilę.

- Mam w zwyczaju dbać o swoich bliskich, to odruch, szczególnie, że nie jest tych osób zbyt wiele. - Nie kryła się z tym, że tak było, wcale nie tak łatwo do niej dotrzeć, znaleźć się wśród grona osób, które ją obchodziły. - To nie jest walka, nigdy nie będzie, bo nie jestem wojowniczką Benjy. - Nie widziała powodu, aby nie mówić o tym w głos. - Troska nie jest równa ratunkowi, nie zawsze. - Ton jej głosu był całkiem spokojny, mówiła cicho nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, jej słowa miały dotrzeć tylko do uszu Benjy'ego.

- Jeśli nie chcesz, żebym reagowała to się dostosuję, chociaż nie będzie to dla mnie łatwe. - Naprawdę starała się zrozumieć jego podejście, było to dla niej trudne, bo trochę przeczyło jej naturze, nie do końca potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby ignorować jego ewentualne problemy, ale postanowiła spróbować. Jeśli to miało sprawić, że będzie się czuł lepiej...

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#14
09.09.2025, 17:39  ✶  
Przesunąłem dłonią po twarzy, uważając, by nie zahaczyć złamanego nosa. Ból przypomniał mi, dlaczego w ogóle znaleźliśmy się w tej sytuacji. Nie miałem nic do dodania w odpowiedzi na słowa, jakie usłyszałem, ani na postawę przyjmowaną przez Prudence, która najwyraźniej wzięła sobie za cel rzeczywiście dać mi przestrzeń. Stłumiłem ciężki oddech, wychodząc na zewnątrz - ironia, że tyle energii poszło w tłumienie emocji, a nie w zwykłe, skuteczne zaklęcie. Wtedy nie bylibyśmy tu, gdzie byliśmy, a jednak - życie to nie koncert życzeń.
Na balkonie było chłodniej niż w środku, a powietrze pachniało deszczem, chociaż nie padało, niosło ze sobą ciszę, która rozciągała się pomiędzy nami jak granica, której nikt nie chciał przekroczyć. Prue wyszła za mną, choć liczyłem, że zostawi mnie samego. Oparłem się ciężej o barierkę, spojrzałem w dół, gdzie ogród tonął w cieniu. Jej głos dotarł do mnie cicho, spokojnie, niemal zbyt, jak na sytuację. Nie odwróciłem się, kiedy mówiła. Słuchałem, ale to wcale nie znaczyło, że chciałem odpowiedzieć od razu. Obróciłem fiolkę eliksiru w palcach, nie otwierając jej jeszcze. Jej słowa o tym, że to nie jest walka, tylko troska, utkwiły mi w głowie. Miałem wrażenie, że im bardziej próbowała dobijać się do tego, co we mnie siedzi, tym mocniej zasuwałem zamek. Mówiła o trosce, o tym, że to nie walka, że się dostosuje. Znałem ten ton - spokojny, wyważony, taki, którym próbowała mi udowodnić, że to proste, a dla mnie proste nie było nic. W końcu odwróciłem głowę, tylko trochę, żeby na nią spojrzeć kątem oka.
- Nie musisz szię dostosowywaś. - Odparłem, trochę zbyt oschle, wiedziałem, że zabrzmiało to jak kolejny mur, następny zakaz, a nie powinno. Słuchałem jej słów i miałem wrażenie, że w tym momencie naprawdę wbrew sobie próbowała dopasować się do mojego świata tak, żeby nie nadepnąć mi na odcisk. Problem w tym, że ten świat nie był miejscem, w którym łatwo się odnaleźć, a już na pewno nie dla kogoś, kto podchodził do spraw z taką przejrzystością. - Po plostu… Nie lób ze mnie kogoś, kto sobie nie ladzi. Nie znoszę tego, wiesz? - Spróbowałem nie burknąć, nie oczekując odpowiedzi na to pytanie, bo odpowiedź wynikała sama z siebie. Zamilkłem, wbijając wzrok w ogród, patrząc na cień drzew, które szumiały lekko, przypominając o naszym życiu poza tym domem, jakby coś naprawdę miało znaczenie, prócz tego, co działo się tutaj. Unikałem jej wzroku, patrzyłem na kawałek zagajnika już tonący w półmroku, chociaż było jeszcze wcześnie. Wiedziałem, że to, co mówiła, było prawdziwe, miała ten odruch - dbać o ludzi, których wpuściła blisko, ale dla mnie troska zawsze niosła ze sobą ryzyko litości, a litości nie znosiłem bardziej niż bólu.
- Wiesz… Tak naplawdę mam dwóch ludzi, któszy zostali. - Odezwałem się w końcu, spokojnie, prawie jakbym mówił do siebie. - Dwóch baldzo bliskich pszyjaciół. Po tym wszystkim, po latach, mimo sze łatwo nie było. Nie odsunęli szię, nie uciekli, a mieli ku temu wszystkie powody. To działa, choś s boku mosze wyglądaś… Lósznie. Mamy swoje układy, własną dynamikę. Ty jej nie znasz w całości, nie masz pełnego oblazu, bo skąd miałabyś mieś, nie oczekuję, sze zrozumiesz wszystko od lasu, ale to działa tak, a nie inaczej. Nie ma sensu, szebyś wchodziła między nas. - Nie mówiłem tego z wyrzutem, raczej rzeczowo. Wiedziałem, że mogła odbierać to inaczej niż ja, bo patrzyła z boku, ale odwróciłem się w jej stronę, nie szukałem w oczach potwierdzenia, to były fakty, tak wyglądał mój świat, ona musiała zdecydować, czy chce go brać takim, jaki jest. - Wkulwianie szię o to, co dziś zaszło… Tesz nie ma sensu. - Przez krótką sekundę miałem ochotę dodać coś łagodniejszego, ale zatrzymałem się w pół kroku, to nie był mój styl. - Moje szycie tak wygląda od lat. Telas akulat tłukłem szię s pszyjacielem, jutlo mogę obelwaś od kogoś, kto nie będzie chciał szię zatszymaś na złamanym nosie i nie odplowadzi mnie do pokoju. Tak to działa. - Westchnąłem, krótko, ciężko, nagle odczuwane przeze mnie zrezygnowanie mieszało się z czymś, czego nie potrafiłem nazwać. Wiedziałem, że to mogło zabrzmieć obco, chłodno, ale nie potrafiłem inaczej. Tak wyglądało moje życie.
- Muszę sobie ladziś sam. - Powiedziałem po dłuższej chwili ciszy. - Bo na ogół jestem sam - i będę - to cena, któlą płacę za wyboly, jakie podejmuję. - Nie tłumaczyłem się, nie prosiłem o zrozumienie, to były fakty, które nosiłem ze sobą od dawna, a wypowiadając je na głos, tylko utwierdzałem się w tym, że inaczej być nie może. Nie spojrzałem na nią, gdy mówiłem o czymś, co było dla mnie oczywistością, ale wiedziałem, że dla niej mogło brzmieć jak chłód albo cynizm. Nie chciałem być takim człowiekiem, ale właśnie nim byłem.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#15
09.09.2025, 20:57  ✶  

Naprawdę starała się zrozumieć jego podejście, próbowała otworzyć swój umysł, ogólnie przecież nie miewała z tym problemu, potrafiła patrzeć na problemy z różnych stron, robiła to wiele razy, analizowała, rozkładała na części pierwsze. W tym przypadku to nie miało jednak zadziałać, Benjy miał pewne uprzedzenia, które nie wzięły się znikąd i nic nie miało tego zmienić. No, przynajmniej na razie nie mogła z tym polemizować, czy walczyć. Nie zamierzała włazić do jego życia ze swoimi buciorami, propozycjami, bo to nie powinno mieć miejsca, był jaki był przez swoje doświadczenia, które musiały nie należeć do najprzyjemniejszych. Życie dość mocno go podruzgotało, to podejście przecież wiązało się zapewne z konkretnymi przeżyciami, które nadal w nim siedziały.

Nie zamierzała wpływać na jego niezależność, chociaż trochę było jej w niesmak to, że nie chciał korzystać z jej pomocy, może kiedyś przekona się o tym, że jej pobudki były całkiem proste i jasne. Nic się za tym nie kryło, nie była szczególnie skomplikowanym człowiekiem.

Wiedziała swoje, mimo, że wspomniał o tym, że nie musi się dostosowywać, to czuła, że na ten moment tak będzie lepiej, nie chciała naruszać pewnych granic, bo okazywało się to być zupełnie niepotrzebne, może stało się to zbyt szybko, nie miała pojęcia, czy kiedyś nadejdzie odpowiednia chwila, ale przeczuwała, że jeśli tak, to nie zdarzy się zbyt szybko. Był okropnie zraniony, ktoś musiał zrobić mu straszną krzywdę, skoro w tych sprawach budował wokół siebie taki gruby mur. Potrafiła jednak wyciągać wnioski, dość szybko.

Nie próbowała robić z niego kogoś, kto sobie nie radzi, jednak Benjy odebrał to właśnie w ten sposób. Miał do tego prawo, czyż nie? Wpatrywała się w horyzont, właściwie nawet na niego nie spoglądała, jej wzrok tkwił gdzieś nad jego sylwetką. Kiwnęła jedynie głową, bardziej do siebie, niż do niego, nie wydawało jej się, aby oczekiwał odpowiedzi na to pytanie, to było zresztą raczej stwierdzenie faktu, nic więcej. Nie było tu miejsca na dyskusję.

Starała się skupić na tym wytłumaczeniu, było całkiem jasne. Nie miała pojęcia o tym, jak wyglądała ich relacja, w jaki sposób podchodzili do tej przyjaźni, która ich łączyła. Całkiem  łatwo przyszło jej wejść między nich, bo był to odruch, mimo, że zazwyczaj była bierna w podobnych sytuacjach, to tym razem odezwała się automatycznie. To był błąd, bo nie widziała całego obrazka, a i tak postanowiła się w to wepchnąć. To rzeczowe tłumaczenie pomagało jej spojrzeć nieco inaczej na tę sytuację, która się wydarzyła. Docierały do Prue te argumenty, bo nie była zafiksowana na swoim własnym osądzie.

- Nie przywykłam do takich widoków. - Pewnie, gdyby nie była świadkiem tego całego zajścia, to nie zareagowałaby w podobny sposób, tyle, że ich podglądała i to chyba nie było najlepszym pomysłem. - Widziałam Was, w ogrodzie. - Nie, żeby to coś zmieniało, ale próbowała wytłumaczyć z czego wzięła się ta reakcja. Wystraszyła się po prostu, że to mogło być czymś poważniejszym, zupełnie niepotrzebnie, bo czy to coś zmieniało? No nie, jeśli będą mieli ochotę to następnym razem złamią sobie jakieś kończyny, przecież nie miała na to najmniejszego wpływu i nigdy nie miała mieć.

- To się nie powtórzy. - Docierało do niej dlaczego ma nie wchodzić między nich, zrozumiała to, a przynajmniej tak się jej wydawało, próbowała to zrozumieć, bo sama raczej nie wchodziła w podobne układy, więc musiała nieco zmienić sposób myślenia.

Przynajmniej był z nią szczery i nie sugerował, że będzie inaczej, w tym przypadku mogło być tylko gorzej, i musiała pogodzić się z tą myślą, nie było to wcale takie proste, ale przecież tak wyglądało jego życie, wiedziała na co się pisze, przynajmniej z pozoru, rzeczywistość mogła się okazać jeszcze ciemniejsza niż zakładała, ale w jej życiu i tak nigdy nie było tyle koloru, co teraz.

Mogłaby zacząć sugerować mu, że wcale nie musi tak być, ale nie wydawało jej się to słusznym rozwiązaniem, po raz kolejny pokazał jej swoje pewne naleciałości, podejście, był świadomy tego, co niosły za sobą jego życiowe wybory. Może nie malowało się to zbyt barwnie, raczej czarno - biało, ale kiedy się nad tym zastanawiała to łączyło się w całość. Taki już był, a ona nie miała zamiaru go zmieniać, nigdy, musiała więc po prostu to zaakceptować.

- To jasne, zagalopowałam się, przypadkiem. Nie potrzebujesz mojego wsparcia, radziłeś sobie bez nikogo i nie ma potrzeby, aby to się zmieniło. Zresztą bez sensu byłoby próbować zmieniać coś, co działa i będzie musiało działać. Całkiem logiczne podejście. - Przyszłość była niewiadomą, ale przecież zdawała sobie sprawę, że nie miała nieść ze sobą raczej nic przyjemnego, dlatego skupiała się na teraźniejszości.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#16
30.09.2025, 00:36  ✶  
Wiedziałem, że mówiła szczerze. To się słyszało w jej głosie - ten lekki nacisk na sylaby, który świadczył o tym, że nie próbowała mnie ugłaskać, a raczej usprawiedliwić samą siebie. Opierałem się o zimną barierkę balkonu, przez cały czas czując, jak pulsowanie w nosie wybijało w mojej głowie własny rytm, całkowicie oderwany od reszty ciała. Każdy oddech przypominał ukłucie, jakby ktoś wbijał we mnie igłę od środka. Sam byłem sobie winien, przecież nikt mnie nie zmuszał do tego sparingu, a jednak drażniło mnie, że musiała to widzieć, i - jeszcze bardziej - że uznała to za coś wymagającego komentarza.
Kiedy rzuciła to swoje: „Nie przywykłam do takich widoków.”, uśmiechnąłem się krzywo. Nie z radości, raczej z rezygnacji, ponieważ nie chciałem jej tłumaczyć, że dla mnie to był chleb powszedni - krew, siniaki i złamany nos nie robiły na mnie wrażenia, bo od dawna wiedziałem, że właśnie tak wygląda mój świat, a jeśli ktoś zamierzał w nim zostać dłużej, musiał przyjąć to do wiadomości - była na to zbyt inteligentna, sama mi mówiła, że wie, na co się pisze, a było to zaledwie noc wcześniej.
- Uwiesz mi, to naplawdę nic. - Powiedziałem cicho, odwracając głowę w bok. Stałem obok niej na balkonie - na tyle, że w mgnieniu oka mogłem znaleźć się tuż przy niej, lecz nie zrobiłem tego, nie patrzyłem na Prudence tak, jakby to miało cokolwiek zmienić. Miałem świadomość, że wyglądam groteskowo - nos spuchnięty, krzywy, zaschnięte smugi krwi pod ustami - właśnie dlatego wolałem patrzeć przed siebie, w jasne niebo i ciemną część ogrodu, wszędzie, ale nie na nią.  Jej słowa docierały do mnie mimo wszystko - miękkie, próbujące dopasować się do tego, co uważała za sensowne. Kiwnąłem głową raz, machinalnie, bardziej po to, żeby zaznaczyć, że słyszę, niż, żeby cokolwiek potwierdzić. Nie było we mnie chęci, by się tłumaczyć. Nie byłem przygotowany, ani chętny, żeby rozkładać na części pierwsze swoje mechanizmy, ani swoje wybory.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że to, co mówiła, miało sens, widziałem to - o tak - i widziałem, jak usiłowała sprowadzić wszystko do porządku, punktu, gdzie dałoby się to spiąć logiką. Starała się, to było dla mnie nowe, ale nie do końca proste, bo wiedziałem też, że ta logika nie mogła naruszyć fundamentów, na których pozostałem po tym, jak zawaliła się ostatnia część znanego mi świata. Nie dlatego, że byłem z gruntu nieczuły, ani nie przez to, iż nie doceniałem gestów dobrej woli. Po prostu miałem swoją drogę i swoje warunki. Nie oczekiwałem, że ktoś będzie je rozumiał od razu, ani że będzie je akceptował bez mrugnięcia okiem.
W głębi duszy nie wiedziałem, czy mam jej uwierzyć. Nie dlatego, że była nieszczera, ale dlatego, iż ludzie w takich chwilach zawsze wierzyli, że potrafią się powstrzymać, a potem okazywało się, że ciekawość i lęk zwyciężają. Widziałem to tysiąc razy wcześniej - właśnie to sprawiało mi największą trudność, będąc cięższym, niż fizyczny ból, do którego samego w sobie byłem przyzwyczajony. Obróciłem buteleczkę eliksiru w palcach, wpatrując się w jej zawartość - powinienem wypić ją i mieć to z głowy, łatwo byłoby udowodnić, że sam doskonale sobie poradzę, więc dlaczego czułem się z tym źle? Tak, jakbym, robiąc to, zadowalał się marną prowokacją. Słowa Prue wcale nie brzmiały dobrze - miały posmak goryczy i wymuszonej uległości, z którą wcale nie było mi dobrze.
- Tak, to nie powinno szię powtószyś. - Głęboko zaczerpnąłem powietrze, okupując to skrzywieniem i bólem. Powinniśmy porozmawiać - było to jasne, a żeby do tego doszło, powinienem w jakikolwiek stopniu wrócić do formy, natomiast ku temu, aby to zrobić, istniały wyłącznie dwie drogi. Musiałem wybrać słuszną. - Jeśli to jeszcze aktualne, gdzie mam usiąść?


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#17
30.09.2025, 11:31  ✶  

Nie do końca przemawiało do niej tłuczenie się dla zabawy. Jako były uzdrowiciel widziała naprawdę sporo. Prawie nic nie było w stanie jej zdziwić, siniaki, rany po spotkaniu z niebezpiecznymi stworzeniami, czy też ludźmi, bo przecież to właśnie z ludzi były najgorsze zwierzęta, nie robił na niej wrażenia widok krwi, czy pokiereszowanego ciała, to nie o to jej chodziło. Rozumiała, że niektóre specjalności niosły ze sobą większe ryzyko, nie było tu szczególnie wiele do rozkładania na czynniki pierwsze, ale właśnie, musiała się oswoić z tym, że dla niektórych było przyjemnością dostanie po mordzie od przyjaciela. Na pewno niosło to ze sobą coś więcej, gdyby miała chwilę dłużej zapewne byłaby w stanie znaleźć jakieś pozytywy, ale w tamtym momencie reagowała odruchowo, teraz wiedziała, że niepotrzebnie. Cóż, trudno, nie chciała nikogo wkurzyć, czy skrzywdzić swoim słowem, raczej dać upust swoim emocjom, chociaż bardzo rzadko robiła to w ten sposób, rzadko kiedy pozwalała sobie na komentarze, gdy nikt nie pytał jej o zdanie.

Widok krwi na twarzy Benjy'ego jej nie ruszał, widziała ludzi w gorszym stanie, dużo gorszym, ba od kilku lat codziennością dla niej było oglądanie trupów, zimnych ciał, które trafiały do nich bardzo różne. Niektóre nienaruszone, a inne... inne nie. Po prostu świadomość tego, w jaki sposób do nich doszło była dla niej czymś innym, zupełnie nowym. Musiała to przetrawić, bo nie wątpiła w to, że to nie był pierwszy raz, a na pewno też nie ostatni.

Próbowała logicznie wytłumaczyć swoje wybory, starała mu się pokazać, jak to wyglądało jej oczami, czy jednak miało to coś zmienić? Nie wydawało jej się, ale nie mogła sobie zarzucić, że tego nie zrobiła. Sięgała po szczerość, chociaż wcale nie tak łatwo przychodziło jej formowanie swoich myśli w słowa, od zawsze miewała z tym problem, pewnie każdy by miał, gdyby w jego głowie działo się tak wiele.

Dostała potwierdzenie na swoje słowa, całkiem jasne, nie musiał jej powtarzać, dotarło do niej, co miał na myśli, właściwie to przecież sama to ubrała w słowa. Radził sobie sam, nie potrzebował jej do niczego, proste, może nieco chłodne, ale prawdziwe, nie wydawało jej się, aby powinna to negować. Zmiana przyzwyczajeń bardzo często nie była możliwa, zresztą po co je zmieniać, skoro za chwilę, dłuższą, czy krótszą będą musiały znowu zostać przywrócone. Nie chciał korzystać nawet z chwilowego wsparcia, dotarło to do niej, może w dość nieprzyjemny sposób, ale właśnie dzięki temu pewnie zapamięta to na dłużej.

Starała się nie pokazywać, że nieco w nią to uderzyło, skoro nie mogła się bowiem wykazać w czymś, w czym faktycznie bez mniejszego problemu by się odnalazła, a on ją wspierał tak po prostu w wielu innych rzeczach, to nie do końca jej to grało, ale najwyraźniej tak to miało wyglądać, może kiedyś się przekona, że to dla niej nie było nic wielkiego.

Zmrużyła na moment oczy, kiedy usłyszała kolejne pytanie. Widocznie postanowił jednak pozwolić jej nieco nadszarpnąć jego przyzwyczajenia, inaczej pewnie nie zapytałby się o to, czy to było aktualne. - Tak. - Powiedziała krótko, nie było się nad czym jakoś szczególnie rozwodzić.

- Wejdźmy do środka, tam mam jakieś podstawowe medykamenty. - Mimo tego, że od lat nie pracowała w Mungu, to jednak nadal nosiła przy sobie jakąś drobną, część ekwipunku. - Możesz usiąść na krześle. - Wydawało jej się to najlepszą opcją z innych możliwych w tej nieprzystosowanej do przyjmowania pacjentów sypialni. Być może nie była jakoś szczególnie aktywna zawodowo jako medyk w ciągu ostatnich lat, nie robiła tego na etacie, jednak zdarzało się jej udzielać pomocy medycznej mętom z Nokturnu, wiec nie można by rzec, że była zupełnie zardzewiała.

Sama zaś odwróciła się na pięcie i bardzo powolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi, miała ochotę chwycić go za dłoń i zaprowadzić go za sobą, jednak tego nie zrobiła, nie wydawało jej się, aby to był na to odpowiedni moment.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#18
04.10.2025, 02:22  ✶  
Prue patrzyła na mnie tym swoim poważnym spojrzeniem, które czasami sprawiało, że czułem się jak gówniarz przyłapany na czymś głupim - a  przecież nie robiłem nic złego, po prostu mieliśmy z kolegą zamysł zmierzyć się ze sobą w taki sposób. Inni grali w karty, pili, albo zakładali się o bzdury, my sprawdzaliśmy, który pierwszy padnie na ziemię. Nie miałem do niej pretensji, naprawdę, ale też nie zamierzałem się przed nią tłumaczyć z tego, co dla mnie było zwykłym treningiem, normalnością. Widziałem, kątem oka, jak zmrużyła oczy. Miała ten charakterystyczny wyraz twarzy, kiedy w środku mieliła setki myśli, a na zewnątrz ograniczała się do jednego krótkiego „tak”.
Mogłem tam zostać, pokazać jej, że nie zamierzam się podporządkowywać, ale coś w jej tonie - nie stanowczym, nie proszącym, czymś pośrodku - sprawiło, że w końcu przełknąłem dumę, czy czym to było, sam nie wiedziałem. To nie było ważne. Nie, gdy doszliśmy do porozumienia - moja dziewczyna faktycznie się odwróciła, powolnym krokiem ruszając w stronę drzwi. Zauważyłem lekkie zawahanie w jej ramionach, ten ułamek sekundy, w którym drgnęła jej dłoń, jakby miała ochotę wyciągnąć ją w moją stronę. Nie zrobiła tego. Zatrzymała gest, zamknęła go w sobie, jakby nie chciała przekroczyć granicy, którą sam tak wyraźnie narysowałem. Głupi dupek. Oczywiście, że nie chciałem jej zranić.
Mimo to, w tej ciszy towarzyszącej krótkim poleceniom słyszałem coś jeszcze - tę cichą nutę, której wcale nie miała zamiaru wypowiedzieć głośno, że jednak ją to ruszyło, chciała być w czymś potrzebna, a ja uciąłem jej to jednym zdaniem.
Patrzyłem na jej plecy, na ten spokojny, wyważony krok. Była inna niż większość ludzi, którzy przewijali się obok mnie. Zazwyczaj ludzie nie wahali się tak bardzo - albo pchali się w moje sprawy z buciorami, albo uciekali, udając, że nic nie widzą. Ewentualnie najpierw robili to pierwsze, potem to drugie. Ona trwała gdzieś pomiędzy, balansując ostrożnie, jakby każdy ruch mógł zburzyć kruche porozumienie, które wytworzyło się między nami. Westchnąłem i odsunąłem się od balustrady. Zostawiłem za sobą kropki krwi, które zasychały już powoli na deskach tarasu.
- Kszesło, mówisz. - Stwierdziłem półgłosem, przesuwając językiem po spierzchniętej wardze,  bardziej do siebie niż do niej, ale i tak musiała to usłyszeć. Przez sekundę miałem ochotę chwycić ją za ramię, obrócić i rzucić coś półżartem, ale cisza między nami była zbyt gęsta, zbyt naładowana, żeby ją rozcinać.
Przeszedłem za nią, zaciskając palce w pięść, żeby nie poprawić nosa jeszcze raz, bo wiedziałem, że tylko pogorszę sprawę. Zamiast tego przetarłem krew o rękaw koszuli i parsknąłem krótko, jednak poddawszy się wyuczonej żartobliwości - próbie złagodzenia atmosfery powagi i ciszy.
- Ale ostszegam, pani medyk, jeśli wyciągniesz jakiś eliksil, któly smakuje jak zdechła lopucha, to nie biolę tego do ust. - Rzuciłem za nią, bo kiedy dotarłem do drzwi, była już przy progu. Nie spojrzała na mnie od razu, jakby czekała, aż sam podejmę decyzję, właśnie to mnie przekonało - nie szarpała mnie, nie ciągnęła, nie kazała. Zostawiła wybór. Nie była to zgoda bądź niezgoda na opiekę, raczej rodzaj kompromisu, pół kroku w jej stronę, żebym nie musiał udawać, że wcale jej nie potrzebuję. Drewno zaskrzypiało, gdy zwaliłem się na krzesło, a ja oparłem się ciężko, czując, jak nos pulsuje przy każdym oddechu. Wsparłem łokcie o kolana, patrząc, jak szykuje swoje fiolki czy bandaże. Chciałem wierzyć, że to tylko jej zawodowy odruch i nie chodziło o to, żeby mnie naprawiać na siłę - naprawdę chciałem.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#19
05.10.2025, 21:54  ✶  

Nie powinno tak łatwo przychodzić jej ocenianie ich wyborów. Coś co dla niej było głupie i niepotrzebne, dla nich mogło wyglądać zupełnie inaczej. Całkiem proste. Złapała się na tym, że zareagowała impulsywnie, nie zdarzało jej się to zbyt często. Przez to też trochę zaczęła się wycofywać. Sparzyła się odrobinę, zrozumiała swój błąd dość szybko, w jej przypadku jednak wiązało się to z dystansowaniem się. Nie lubiła się narzucać, nie sądziła, że zostanie to tak odebrane, chciała po prostu pomóc - najwyraźniej nie było to tak oczywiste, jak mogło się to wydawać.

Zaskoczyło ją to, że jednak jakoś udało jej się go przekonać. Nie miała pojęcia z czego wynikała ta zmiana decyzji, pozwolenie jej na zerknięcie na twarz mężczyzny i ewentualne doprowadzenie jej do porządku. Nie zamierzała tego analizować, ostatnio zauważyła, że te jej interpretacje nie zawsze miały sens. Teraz nie chciała tego robić, być może wróci do tego później, pewnie tak będzie, bo miała ten nawyk zastanawiania się nad tym, co mogłaby zrobić lepiej, jeśli nie teraz to w przyszłości, by uniknąć podobnych sytuacji. Nie była się w stanie tego wystrzec.

Starała się zrozumieć intencje Benjy'ego, niby wiedziała z czego wynika takie, a nie inne zachowanie. Na pewno niełatwo było mu się przyzwyczaić do tego, iż ze wszystkim musiał sobie radzić sam, jednak to zrobił i nie oczekiwał żadnego wsparcia, nawet w tym, co jej mogło przyjść dużo lżej, bo było jej codziennością.

Niełatwo przychodziło jej dzielenie się swoimi odczuciami, dlatego też nie zamierzała tego robić. Zapewne było to zauważalne w jej ostrożności, małomówności, nie chciała ponownie przekroczyć granicy, doprowadzać do zupełnie niepotrzebnej wymiany zdań, która mogła nie wnieść nic przydatnego. Porywczość nie była jej sprzymierzeńcem, co przecież przed chwilą już miała okazję zauważyć, a Prue uczyła się na swoich błędach. Jakoś sobie to wszystko ułoży, zawsze przecież to robiła.

- Mhm. - Mruknęła cicho, nie miała już nic do dodania, póki uzyskała oficjalną zgodę na to by się nim zająć to na tym właśnie miała zamiar się skupić. Musiała znaleźć swoją podręczną apteczkę, w której miała zapewne jakieś medykamenty, które mogły mu pomóc. Najważniejsze było doprowadzenie go do porządku, spodziewała się, iż wcale to nie będzie takie proste, siniaki mogły się bowiem w tym wypadku rozlać nie tylko po nosie. Nie miała jeszcze okazji przyjrzeć mu się z bliska, dostrzec tego, co było pod zakrzepniętą krwią, a zdawała sobie sprawę, iż mogło być naprawdę różnie.

Zaczęła się krzątać przy szafce znajdującej się przy łóżku, doskonale wiedziała, co znajduje się w jej podręcznej aptece, doskonale wiedziała, gdzie ma wszystkie swoje rzeczy. Prudence była poukładana jak mało kto, dbała o idealny porządek wokół siebie. - Niestety nie jestem odpowiedzialna za smak medykamentów. - Powiedziała cicho, wiedziała co robił, miała szansę już zauważyć, że próbował rozładowywać napięcie żartami. - Zresztą poznasz go dopiero jak weźmiesz do ust, nie sądzisz chyba, że będę sama pod sobą kopać dołki. - W końcu zależało jej na tym, aby poczuł się lepiej, zawsze zostawała opcja, w której wypluje podany przez nią eliksir, jej również nie mogła wykluczyć. Niestety rzadko kiedy dbano o smak mikstur, które miały ratować zdrowie, raczej skupiano się na ich innych cechach. Usiadł jednak na krześle, a przynajmniej tak jej się wydawało kiedy usłyszała skrzypnięcie, to był spory sukces, póki co stąd nie uciekł.

W końcu się odwróciła, na ramię zawiesiła sobie niewielką, skórzaną torbę, i powoli ruszyła w stronę mężczyzny. Stanęła tuż przed nim, w tej chwili wyjątkowo górowała nad Fenwickiem, co zdarzało się raczej nigdy. Położyła swoją podręczną apteczkę na ziemi, sama zaś nieco się nad nim nachyliła, aby dokładniej przyjrzeć się twarzy mężczyzny, robiła to powoli, bardzo uważnie. Musiała zacząć od pozbycia się tej całej krwi, bo całkiem skutecznie utrudniała jej obejrzenie wszystkich szkód.

- Muszę Ci to zdezynfekować, będzie piekło. - Nie chciała mu dokładać kolejnego bólu, ale nie widziała innego wyjścia, sięgnęła do apteczki, z której wyciągnęła odpowiednią fiolkę i gaziki, bardzo delikatnie przyłożyła jeden z nich do jego twarzy, jej ruchy były ostrożne, jednak bardzo konkretne, wiedziała co robiła, na pewno nie brakowało Prudence delikatności.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#20
08.10.2025, 00:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.10.2025, 13:45 przez Benjy Fenwick.)  
Jej „mhm” zawisło w powietrzu jak coś, co miało zamknąć rozmowę, dobrze, nie zamierzałem już nic dodawać. Milczenie było bezpieczniejsze - prostsze niż rozgrzebywanie tego, czego i tak bym nie wytłumaczył. Krzesło skrzypnęło pod moim ciężarem, a ja przetarłem kark dłonią, próbując rozluźnić spięte mięśnie. Wszystko we mnie było napięte jak struna - od ramion po żuchwę - czułem, jak krew pulsuje mi pod skórą. Zmęczenie dawało o sobie znać, ale nie chciałem, żeby to wyglądało tak, jakbym się poddawał. Oparłem łokcie na kolanach, patrząc gdzieś w bok, na szafkę i drobne ruchy jej dłoni, chociaż starałem się sprawiać wrażenie, że mnie to nie obchodziło.
Nie protestowałem, gdy zaczęła się krzątać przy szafce - po prostu siedziałem, obserwując, jak jej dłonie poruszają się z tą charakterystyczną precyzją, której ja nigdy nie miałem. Wszystko u niej miało swoje miejsce, nawet te drobne szklane fiolki brzęczące przy każdym ruchu. Zabawne - wyglądała jak ktoś, kto próbował utrzymać porządek w świecie, który i tak zawsze wymykał się spod kontroli. Może faktycznie tyle wystarczało, dostała zgodę, więc skupiła się na robocie - to mi pasowało, nie lubiłem, kiedy ktoś się nade mną rozczulał. Nie lubiłem, kiedy ktoś się nade mną pochylał. To uczucie… Czułem je tak, jakby ci wszyscy ludzie - niezależnie od intencji - odbierali mi kontrolę. Własne ciało nie powinno być czyimś projektem naprawczym, ale skoro już się zgodziłem, nie miałem zamiaru cofnąć słowa.
Złapałem się na tym, że ściskam dłonie w pięści, kciuk wbity w śródręcze. Nie dlatego, że się bałem - po prostu nie znosiłem tego rodzaju bliskości - tej wymuszonej, medycznej, pod potrzebą pomocy. Przez lata nauczyłem się, że człowiek sam musi sobie radzić, każda cudza troska miała w sobie jakiś koszt, a ja wcale nie miałem ochoty go płacić.  Z nosa spłynęła mi cienka smuga krwi, którą starłem wierzchem dłoni. Skóra paliła, łzy same cisnęły się do oczu, ale powstrzymałem je siłą. Czasem ból był jedynym, co przypominało, że ciało wciąż działa.
- Mhm… - Wymsknęło mi się przez zęby. Miałem ochotę jej odpowiedzieć, że już samo przebywanie ze mną jest wystarczającym kopaniem dołków, ale powstrzymałem się, nie chciałem znowu wszystkiego psuć. Przez sekundę miałem wrażenie, że świat zwęził się tylko do niej - do ruchu jej rąk, zapachu skóry i ciepła, które biło od niej, kiedy się zbliżyła. Górowała nade mną, co nie zdarzało się nigdy. Z jakiegoś powodu ten fakt wydał mi się... Niepokojący - jakbym stracił pozycję, nawet jeśli to tylko głupia kwestia kąta i wzrostu.
- Piekło i ja mamy długą histolię. - Odparłem półgłosem, chociaż nieco niewyraźnie, bo nos znów się odezwał. Patrzyłem prosto przed siebie, na jej obojczyk, na nitkę materiału przy szyi, która zadrżała, gdy Prue odetchnęła głębiej. Z buteleczki uniósł się zapach alkoholu, ostrego, czystego, który wypełnił mi nozdrza szybciej, niż zdążyłem mrugnąć, mimo uszkodzeń tkanki.
- Nie musisz ostszegaś. - Powiedziałem, zanim przyłożyła gazik. - Znam to uczucie.
Pieprzone kłamstwo.
Bo gdy tylko dotknęła skóry, paliło jak ogień. Wykrzywiłem usta, ale nie drgnąłem - tylko mój oddech stał się płytszy, a mięśnie policzków napięły się do granic możliwości. Zapach ziół, alkoholu i czegoś metalicznego zmieszał się z wonią krwi - był gorzki, znajomy zapach. Wolałem, gdy był cudzy. Przez moment pomyślałem, że mógłbym to zrobić sam - wziąć fiolkę, wylać wszystko, nie przejmując się dokładnością. Byłoby szybciej, prościej, po mojemu, ale coś mnie powstrzymało - może świadomość, że chciała, żebym choć raz nie robił wszystkiego sam, a ja się na to zgodziłem.
Koniec sesji


[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (4909), Ambroise Greengrass (1636), Benjy Fenwick (4679)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa