• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[19.09.1972] Boys, ugh! | Prue, Benjy & Ambroise

[19.09.1972] Boys, ugh! | Prue, Benjy & Ambroise
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#1
04.09.2025, 23:16  ✶  
19.09.1972, Exmoor

Prue spędzała południe całkiem przyjemnie. Napisała kilka listów, przeczytała kilka interesujących ją fragmentów książki, która wpadła jej w ręce. Nie mogła narzekać na to jak zaczął się ten dzień, mimo dość nerwowej nocy, która doprowadziła jednak do tego, że była spokojniejsza. Ponownie czuła się pewniej, miała wrażenie, że tymczasowo znowu posiadała jakąś kontrolę nad tym, co działo się w jej życiu, a to zawsze w jej przypadku niosło ze sobą wewnętrzny spokój.

Za kilka godzin powinna zacząć zbierać się do pracy, nie, żeby jakoś szczególnie spieszyła się, aby znaleźć się w kostnicy. Był to bardzo wyjątkowy czas, kiedy ministerstwo nie było miejscem, w którym chciała przebywać, jednak musiała pracować, jak przystało na odpowiedzialnego, dorosłego człowieka.

Znad książki wyrwały ją dźwięki dochodzące z ogrodu, nie mogła ich ignorować. Położyła ją więc na stoliku, a sama znalazła się przy oknie, by zobaczyć, co działo się na zewnątrz. Dostrzegła trzy, znajome sylwetki. Przysiadła więc na parapecie, aby sprawdzić, co kombinowali. Oczywiście nie chodziło o to, że była wścibska, wcale, no chciała tylko popatrzeć na swojego chłopaka, szczególnie, że nie wspomniał jej wcześniej o swoich planach.

Rozsiadła się więc całkiem wygodnie, w jej rękach znalazła się nawet filiżanka z herbatą, może nieco zimną, ale nie przeszkadzało jej to wcale. Najwyraźniej przygotowywali miejsce, żeby stoczyć pojedynek. Zdawała sobie sprawę z tego, że utrzymywanie formy w ich przypadku było dość istotne, więc może miało to jakiś sens, tylko być może, znalazłaby pewnie kilka argumentów za tym, że nie był to odpowiedni czas na podobne zabawy, jednak nie jej było oceniać.

Zaczęli się tłuc, niewiele widziała z tego miejsca, przynajmniej na samym początku. Nie dało się bowiem później nie dostrzec czerwonej mazi na twarzy Benjy'ego. Wpatrywała się w szybę nie mrugając, bo chyba ich kurwa poniosło. Wstrzymała na moment oddech, a serce zaczęło bić jej szybciej, martwiła się. Powstrzymywała się przed tym, aby w pośpiechu nie znaleźć się na zewnątrz, nie sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Kogo właściwie oszukiwała, nic nie było w porządku, bo Benjy miał całą twarz we krwi.

Nie powinna jednak wybiec stąd jak opętana, bo dowiedzą się, że ich podglądała. Prowadziła ze sobą naprawdę trudną, wewnętrzną walkę, nie mogła tego przecież zignorować. W końcu Fenwick się podniósł, trochę jej ulżyło, ale tylko odrobinę.

Zamiast wyjść na zewnątrz zeskoczyła z parapetu dość żwawo i zaczęła spacerować po sypialni. Na pewno nie omieszka wspomnieć Greengrassowi o tym, że powinien nad sobą panować. Co to byli za imbecyle, czy naprawdę uważali, że był to odpowiedni moment na takie durne zabawy, szczególnie, że nie potrafili zapanować nad swoimi emocjami, dawali się im ponieść, jak jacyś gówniarze.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#2
05.09.2025, 12:11  ✶  
Nie miałem pojęcia, że Prue w tym czasie siedziała przy oknie i obserwowała nasz popis głupoty. Może i dobrze, że nie widziałem jej miny - pewnie nie wyglądała na zachwyconą, a to i tak delikatnie powiedziane. Prawda była taka, że dałem się ponieść. Wiedziałem o tym od razu, kiedy poczułem ciepło krwi spływającej po twarzy, a oddech świszczał mi ciężko w gardle. Tak, jakbyśmy nagle znowu mieli po siedemnaście lat i woleli rozładowywać frustrację pięściami niż rozsądkiem. Podniosłem się, chociaż na chwilę świat zawirował mi przed oczami. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby ktokolwiek zobaczył we mnie słabość - ani Greengrass, ani Yaxley, ani żadni pozostali, którzy patrzyli z rezydencji. Zacisnąłem zęby, nawet jeśli każdy ruch bolał bardziej, niż chciałem się przyznać. Nie byłem idiotą, wiedziałem, że później dostanę za to od Prue i - co gorsza - że będzie miała rację. Problem w tym, że nie umiałem siedzieć spokojnie. Wojna już wystarczająco odbierała nam kontrolę. Pojedynki - nawet te głupie, ryzykowne - były jedyną namiastką tego, że wciąż coś zależało od nas. Oczywiście, że to była idiotyczna wymówka, ale w tamtej chwili była jedyną, jaką miałem.
Próbowałem wcześniej ogarnąć nos zaklęciem, ale skończyło się tylko tym, że na moment zgasło mi przed oczami, a ból wbił się w czaszkę tak, że miałem ochotę rzygnąć. Zaklęcie, które miało pomóc, tylko pogorszyło sprawę. Greengrass widział, że ledwo trzymam się na nogach, i oczywiście - kurwa - nie mógł odpuścić okazji, żeby poprowadzić mnie akurat do tej sypialni. Do tej, w której sypiałem z Prue. Wiedział, co robi, skurwysyn. Wiedziałem także, że prędzej czy później będę musiał się przed nią tłumaczyć, i że żadne moje „to nic takiego” nie zadziała.
Potrzebowałem chwili, żeby dojść do siebie, nie wejść tam do niej wyglądając jak zbity kundel, który sam na siebie sprowadził nieszczęście. Oparłem się o framugę, łapiąc głębiej oddech, czując, że złość i ból mieszają się w niebezpieczną mieszaninę.
- Nie wasz szię, kulwa, komentowaś. - Syknąłem do Greengrassa, zanim zdążył coś palnąć, bo znałem go na tyle, żeby wiedzieć, że coś by palnął. - Kulwa... - Wyrwało mi się jedzcze, zanim zdążyłem się powstrzymać. Przekroczyłem próg, czując, że każda kropla krwi na twarzy przypomina mi, jak głupio to wszystko wyszło. Stanąłem w miejscu, łapiąc oddech, starając się nie wyglądać jak całkowity debil. Nos pulsował bólem, a w głowie huczało mi tak, że słowa prawie nie chciały się ułożyć w sensowną całość. Nie spojrzałem od razu na nią, wiedziałem, że to byłoby samobójstwo.
- No… - Zacząłem, próbując się uśmiechnąć, chociaż każdy ruch twarzą przypominał mi, że uśmiech to teraz najbardziej idiotyczna rzecz, jaką mogę zrobić. - Chyba tlochę pszesadziliśmy… - Westchnąłem, próbując odsunąć od siebie myśl o nosie i o tym, jak bardzo to wszystko wyglądało jak katastrofa.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
05.09.2025, 16:08  ✶  
Mógł przewidzieć, że ich szczenięcy wybryk nie pozostanie niezauważony. Śmiało założył jednak, że skoro ciotki nie było w domu, nie przyjdzie im zmierzyć się z niczyim gniewem, prócz swojego nawzajem. Tego, który mieli wyładować podczas towarzyskiego sparingu, może lekkiej popisówki, ale raczej nie czegoś, co skończy się przelaniem krwi i niezbyt przyjemnymi obrażeniami.
Z drugiej strony? Od wielu lat powtarzał wszystkim dookoła, co sądzi o zaklęciach pokroju Episkey i próbach zaleczania się uniwersalnymi eliksirami. Być może uszkodził przystojną facjatę kumpla, nie było tu nawet cienia wątpliwości, ale jednocześnie to nie on doprawił te obrażenia do takiego stopnia, jak wyglądało to w momencie, gdy stanęli przed drzwiami gościnnej sypialni. Nie on sprawił, że Fenwick przypominał ofiarę poważnego wypadku, kraksy miotlarskiej zakończonej upadkiem z wysokości.
Gdyby tylko mógł odpowiednio wcześnie zareagować na intencje Benjy'ego, najpewniej nie byłoby aż tak źle jak w tej chwili. Być może nie od razu nastawiłby nos przyjacielowi, wolałby najpierw zejść z nim z ogrodu w jakieś bardziej sterylne, odpowiedniejsze miejsce, ale nie musiałby prowadzić Fenwicka w taki sposób, jakby mieli po sto trzydzieści trzy lata i obaj cierpieliby na zaawansowany reumatyzm.
Przynajmniej nie musiał znosić jęków bólu. Pod tym kątem, jego były przeciwnik naprawdę zachowywał się zupełnie tak, jakby nic mu nie było. Może trochę kuśtykał, zdecydowanie mocno się krzywił, niespecjalnie uważał pod nogi (co było zrozumiałe przy zakrwawionej twarzy), ale nie jęczał, nie zawodził, nie wył ani nie podzwaniał łańcuchami.
Jeszcze nimi nie dzwonił. Nie było żadnej gwarancji, że Prudence nie miała przyczepić Benjy'ego do grzejnika, by ten nie zrobił sobie dalszej krzywdy. W innym wypadku uraz nosa niekoniecznie musiał być ostatnim doznanym przez niego przed ślubem. Ambroise co nieco już wiedział o tym typie podejścia do własnego zdrowia, miał w tym wieloletnie praktyczne doświadczenie, nie? Co prawda, Roise jednocześnie nie miał koleżanki za przesadnie kontrolującą, nazbyt zaaferowaną cudzym życiem osobę, ale...
...no właśnie. Ostatnio zachowywała się zgoła inaczej niż zazwyczaj. Trudno byłoby tego nie zauważyć, a Greengrass przecież zdecydowanie nie był ślepy. Przez ten cały czas, jaki miał okazję obserwować Bletchleyównę, jeszcze nigdy nie widział jej w podobnym nastroju. Być może wczorajszego wieczoru zaliczyła jedną tych nagłych, ponurych chwil, ale w całokształcie wydawała się zdecydowanie szczęśliwsza. I dobrze. Może dzięki temu nie miała zbyt ekspresywnie okazywać niezadowolenia z powodu konieczności udzielania swojemu facetowi pomocy medycznej.
Parsknął pod nosem, słysząc podwójną kurwę, jaka padła z ust wspomnianego kawalera, zanim jeszcze weszli do pomieszczenia.
- Jasne. Sam się tłumacz, ja postoję i popatrzę - odparł bez zająknięcia, nawet jeśli tak naprawdę wcale nie planował spędzać w sypialni gościnnej dłużej niż to było konieczne.
Wzruszył ramionami, puszczając Fenwicka przodem i w przeciwieństwie do przyjaciela, niemal od razu łapiąc spojrzenie Prue. No cóż, raczej niezbyt zadowolone, czyż nie? Mogli się tego spodziewać. A wyjaśnienia? Miał się nie wtrącać, prawda? Nawet jeśli trochę przesadziliśmy brzmiało zgoła śmiesznie, jak naprawdę duże niedoszacowanie, chwilowo zamknął jadaczkę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#4
05.09.2025, 21:06  ✶  

Ominęła ją ta część z nieudaną próbą rzucenia na siebie zaklęcia. Może to i lepiej, bo na pewno odpowiednio by to skomentowała, zapewne będzie miała szansę jeszcze się tego dowiedzieć i nie omieszka wspomnieć co sądzi o takich metodach, zwłaszcza w domu pełnym medyków. Póki co to, co widziała wystarczyło jej aby uznać ich za okropnie nieodpowiedzialnych, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie może nieść to ze sobą konsekwencje, nawet jeśli była to tylko zabawa, że też przyszła panna młoda siedziała tam z nimi i się temu przyglądała.

Nie widziała również momentu w którym opuścili ogród, była zajęta spacerowaniem po sypialni, niepokoiła się, z daleka nie wyglądało to najlepiej, najchętniej od razu przyjrzałaby się Benjy'emu, jednak gdyby wybiegła stąd w podskokach to świadczyłoby samo za siebie, więc czekała - tak właściwie sama nie wiedziała na co czeka, bo przecież nie miała pewności, że postanowią skorzystać z jej pomocy, w końcu Greengrass też był lekarzem, nawet aktualnie nieco bardziej w formie od niej, bo Prue zajmowała się aktualnie głównie trupami, no może poza czasem wolnym, kiedy świadczyła różne usługi, różnym ludziom, w różnych miejscach.

Drzwi do sypialni się otworzyły, przez co Prue przystanęła w miejscu, przeczuwała kogo w nich zobaczy, bo niby kto inny miał się tu pojawić? Elias? No nie, jej brat nie był osobą, która chętnie się z nią tutaj spotykała, miała wręcz wrażenie, że ostatnio raczej unikał z nią kontaktu.

Odruchowo skrzyżowała ręce na piersiach, rzuciła, krótkie, szybkie spojrzenie na Benjy'ego, aby oszacować jak bardzo źle było. Z tej odległości nie wyglądało to najlepiej, ta krew nie wróżyła niczego dobrego, jednak zatrzymała wzrok na Greengrassie,  w niego wpatrywała się dłuższą chwilę, nie mrugnęła przy tym ani razu. To spojrzenie nie było przyjemne, należało raczej do tych morderczych, na twarzy Prue również malował się grymas. Zdawała sobie sprawę z tego, kto był odpowiedzialny za to, że Benjy stał tu przed nią z zakrwawioną twarzą, no przynajmniej po części. Jasne, nikt go nie zmuszał do tego, aby się z nim napierdalał, ale to on skończył z zakrwawioną twarzą, a Ambroise stał sobie z boku, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło.

Uniosła brwi i przeniosła spojrzenie na swojego chłopaka. Stwierdzenie, które padło z jego ust, było zaskakujące, być może trochę przesadzili, jakby ktokolwiek zamierzał to negować. Przesadzili, nie być może, dali się ponieść emocjom, albo jeszcze czemuś innemu, tak właściwie to trudno jej było stwierdzić czemu, bo nie wiedziała zbyt wiele o tych starciach fizycznych, czy ferworze walki, który musiał ich ogarnąć.

Powinni być rozsądniejsi, nie mieli po piętnaście lat, zastanawiała się, o czym myśleli, kiedy postanowili zacząć się tłuc, w sumie może lepiej, gdyby jednak tego nie wiedziała, nie sądziła bowiem, żeby jakikolwiek argument przemówił do niej w tej chwili.

- Nie no, gdzie tam, nic wielkiego się przecież nie stało. - Nie drgnęła jej nawet powieka, kiedy wypowiadała te słowa, chociaż wewnątrz naprawdę się gotowała, nie zamierzała jednak dać się ponieść emocjom.

- Masz tylko przeoraną całą twarz, to nic takiego. - Kontynuowała, bo czemu by nie. Była przy tym jednak całkiem opanowana, chociaż w jej oczach mogli dostrzec blask, a w sumie to może nawet i kurwiki.

- Do wesela się zagoi, prawda? Ups, wesele jest za cztery dni. - Rzuciła jeszcze bardzo lekko, powoli też zaczęła się zbliżać w stronę Fenwicka, aby przyjrzeć mu się z bliska, krok za krokiem, bardzo spokojnym tempem.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#5
05.09.2025, 23:12  ✶  
Wszedłem do pomieszczenia bez patrzenia na Prudence, zrobiwszy tylko kilka kroków do przodu, zanim nie potrzebowałem przystanąć, przytrzymując się czegoś ręką - padło na drzwi prowadzące do łazienki - tamto Episkey było naprawdę niefortunnie rzucone, chociaż usiłowałem robić dobrą minę do złej gry, zakręciło mi się w głowie. Wreszcie podniosłem spojrzenie, jeszcze chwilę opierając się o framugę, i przez sekundę naprawdę wyglądało to tak, jakbym mógł paść z nóg, ale nie padłem, nie tym razem. Krew spływała mi wzdłuż policzka, smak metalu miałem na języku, a mimo to w środku byłem dziwnie spokojny o mój stan zdrowia. Nie dlatego, że nie bolało - bolało jak cholera - ale miałem już za sobą gorsze rzeczy, poważniejsze rany, i wiedziałem, że to akurat mnie nie zatrzyma.
Ironia Prue też mnie nie ruszyła, przynajmniej nie tak, jakby mogła. Wiedziałem, że w jej oczach jestem idiotą, ale nie zamierzałem dorabiać do tego dramatów. Była w niej złość, to widziałem, czułem, ale też troska, której nie zamierzałem deptać. Tyle że przepraszać? Nie - w moim świecie to była zwykła kolej rzeczy, wpisana w zawód, w wybory, w życie.
- No weś. - Odezwałem się nisko, kiedy jej słowa zaczęły docierać do mnie jedno po drugim, jak ciosy wymierzone w inną część ciała niż ta poharatana twarz. - Wiem, sze to wygląda… Paskudnie, ale pszysięgam, to nie pielwszy las, i nie najgolszy, goi szię na mnie, jak na psie. - Chciałem, żeby zabrzmiało to uspokajająco, nie lekceważąco, chociaż nie byłem pewien, czy to w ogóle możliwe.. - Nie lóbcie ze mnie inwalidy. Widzisz, stoję. Oddycham. Nawet gadam. - Pozwoliłem jej podejść bliżej, nie odsuwając się ani o krok, a kiedy rzuciła o weselu, pokręciłem głową. -Cztery dni to asz nadto. Nie musisz mnie odsyłaś do tlumny tylko dlatego, sze tlochę się lospędziliśmy. Bywało goszej, uwiesz mi. - Dodałem spokojnie, nawet z cieniem uśmiechu, chociaż ten grymas rozciągał mi twarz w sposób daleki od wygodnego. - Gdybym miał ci pokazaś pełen katalog tego, jak mogę wyglądaś po naplawdę złym dniu… To ten numel nawet nie dostałby szię na sholtlistę. - Pozwoliłem, żeby w moim głosie pojawiła się ta nuta, której nie używałem często. Nie przepraszająca, bo nie uważałem, że powinienem przepraszać za coś, co było częścią mojego życia. Raczej uspokajająca, jakby sam ton mógł ugasić ogień, który widziałem w jej oczach, i chociaż wiedziałem, że żaden żart, ani lekka uwaga nie miały zmyć tego spojrzenia, którym wcześniej zmiażdżyła Greengrassa, to przynajmniej chciałem, żeby usłyszała we mnie spokój. Taki, który brał się nie z bagatelizowania, a z doświadczenia. Naprawdę, w mojej głowie, nie było to nic, co zasługiwałoby na specjalną uwagę. Bywało gorzej. Dużo gorzej.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#6
06.09.2025, 00:23  ✶  
Nie mrugnął.
Napotykając spojrzenie Prudence, nawet nie drgnął, nie ruszając się z miejsca. Tak, doskonale wyczuwał niezadowolenie dziewczyny (mało powiedziane), teoretycznie nie był obojętny na tę sytuację, bo przecież nie miał tego wszystkiego w zamiarze, jednak przez cały czas, jaki spędzili z Bletchleyówną na mierzeniu się wzrokiem, wyglądał na niezupełnie przejętego. Umiał grać w tę grę.
Nie on był zatem pierwszym, który odczuł konieczność pogrążania się i to dosyć sromotnie tłumaczenia się z całego zajścia. O dziwo, był to jego przyjaciel. Kto by pomyślał, że Benjy kiedykolwiek zacznie zwracać uwagę na cudze opinie. Musiało mu naprawdę, ale to naprawdę zależeć na opinii Prue. To było zgoła interesujące. Niemal tak samo jak narracja przyjęta przez kolegę. Ambroise niemalże przewrócił oczami, słysząc te wszystkie bagatelizacje.
- Sam go z siebie zrobiłeś - odpowiedział tak prostolinijnie i bezpośrednio jak tylko był to w stanie zrobić, bowiem czym innym było niekomentowanie, czym innym zaś mówienie prawdy i odnoszenie się do najczystszych faktów. - Gdyby nie tamto Episkey, nie zapoznawałbyś się bliżej z każdą możliwą pionową powierzchnią - zauważył bez cienia zawahania, nawet nie poruszając jakimkolwiek zbędnym mięśniem twarzy.
Nie, nie czuł się tak, jakby mówił czy robił coś złego. Zwłaszcza w przypadku, w którym jeszcze chwilę wcześniej mierzył się na spojrzenia z Bletchleyówną. Jakoś nigdy nie odczuwał specjalnej potrzeby tłumaczenia się przed kimkolwiek z podejmowanych decyzji (no, może czasami odrobinę przed Geraldine, ale nie o tym teraz mówili) ani wyjaśniania swoich pobudek. Nie zwykł także tłumaczyć się i migać od brania odpowiedzialności za popełnione błędy, ale...
...cholera, Prue patrzyła na niego w taki sposób, jakby co najmniej postanowił zadźgać jej matkę. Nie zamierzał wspominać o tym, że to Fenwick pierwszy podjął decyzję o próbie wywalenia mu z główki. Nie był aż tak żałosnym kutasem, aby sięgać po podobne argumenty, natomiast nic a nic nie przeszkadzało mu w podzieleniu się z dziewczyną Benjy'ego informacją o tym, co odwalił jej chłopak, że był w tak beznadziejnym stanie.
Nie, Roise mógł brać na siebie własną część winy, ale nie zabił Bletchleyównie matki ani nie odpowiadał w całości za to, że jej kawaler wyglądał w tej chwili jak niezbyt wysmażony befsztyk wołowy. Przyprowadził go tu ze względu na fakt, że jego przyjaciel ewidentnie nie chciał otrzymać pomocy od niego, Ambroise sądził także, że również nie od Corneliusa czy... ...nie daj, Morgano... ...Ursuli. Pozostawała zatem tak naprawdę jedna jedyna osoba, która mogła mieć jakikolwiek wpływ na Fenwicka.
Ta, która bez wątpienia chciała zamordować Greengrassa wyłącznie przy pomocy siły woli. I ani przez chwilę nie wątpił w to, że byłaby w stanie to zrobić, gdyby tylko włożyła w to odpowiednio dużo energii. Nekromancja, co nie? Ta dziedzina interesowała ich oboje. Ta, która w tym momencie zmierzała w kierunku obu mężczyzn, łaskawie przenosząc wzrok na poszkodowanego, na którego szyi zaciskała się samodzielnie tworzona pętla. Benjy pogrążał się z chwili na chwilę. A Roise? Być może mógł już opuścić pomieszczenie, ale nie zamierzał pominąć całkiem smacznej części przedstawienia.
I tak, w dalszym ciągu niewątpliwie wyglądał przy tym na mniej przejętego niż powinien być po zadaniu komuś dosyć... ...wizualnie nieestetycznych obrażeń.
- Ale co ja tam wiem. Łykniesz Szkiele-Wzro i będzie zajebiście, nie? - Tak, czerpał z tego coś na kształt satysfakcji, bo przecież mówił, powtarzał sam siebie z manią zaciętej płyty, raz po raz negując zasadność używania jednego i drugiego.
Zarówno ulubione zaklęcie medyczne ludzi nieznających się na medycynie, jak i ich preferowany eliksir zawsze, ale to zawsze robiły więcej szkody niż pożytku. No, ale dzięki temu mieli przedstawienie, nie?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#7
07.09.2025, 19:58  ✶  

Prue nie chodziło o uraz sam w sobie. Takie rzeczy się zdarzały, przytrafiały różnym ludziom, niektórzy byli dużo bardziej narażeni na zagrożenie, miała tego świadomość. Niektóre zawody niosły ze sobą niebezpieczeństwo. Widziała w swoim życiu naprawdę wiele, najróżniejsze rany i uszkodzenia, kiedy pracowała jako uzdrowiciel miała z tym do czynienia na co dzień, zajmowała się często dzieciakami, to one były jej ulubionymi pacjentami. W tej chwili właśnie trochę tak się czuła, jakby na przeciwko niej stali wyrośnięci chłopcy, którzy nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, jaką siłę posiadały ich ciała, co innego gdyby to przydarzyło się przypadkiem, tutaj mieli jednak szansę przewidzieć co może się zdarzyć. Pomijała też fakt, że trochę uderzyło w nią to, że była tego świadkiem, i widziała, jak Benjy obrywa, ten strach, czy tam troska pojawiła się sama.

Czy tłumaczenie Fenwicka robiło na niej jakieś wrażenie? No nie do końca, nie odzywała się ani słowem, pozwoliła mu dokończyć myśl. Jasne, to nie mogło być dla niego nic nowego, wiedziała, czym się zajmuje i jakie mogą być tego konsekwencje, ale świadomość, że przez głupią zabawę skończył z rozwaloną twarzą nie do końca jej się podobała. Spoglądała na niego i próbowała oszacować szkody, będzie musiała coś z tym zrobić, bo wbrew temu co mówił cztery dni to nie było dużo czasu przy podobnych urazach.

- Prawdziwy okaz zdrowia z Ciebie. - Skomentowała jeszcze krótko, faktycznie, stał, mówił, oddychał, mogło być gorzej. Miała wrażenie, że nieco to bagatelizuje, zastanawiała się, czy nie doznał jakiegoś innego urazu podczas tego uderzenia, ale to sprawdzi później.

- Chętnie obejrzę ten pełen katalog, ale to może innym razem. - Teraz wolała jednak zająć się aktualną szkodą, gdyby jednak faktycznie kiedyś miał zamiar pokazać jej pełen katalog możliwości, to będzie się mogła przygotować na każdą ewentualność. Aktualnie miała przy sobie raczej podstawowe eliksiry, czy narzędzia, powinna uzupełnić apteczkę zważając na to, czym zajmował się jej chłopak.

Usłyszała słowa Ambroise'a, powieka jej drgnęła, gdy wspomniał o tym zaklęciu, oczywiście, że Benjy postanowił sam się uleczyć, przecież nie mogło być prościej. Odetchnęła lekko, odwróciła głowę w stronę Greengrassa.

- Nie rzuciłby na siebie Episkey, gdybyś wcześniej nie złamał mu nosa. - Ton jej głosu był spokojny, jednak spojrzenie ciągle nie należało do przyjemnych. Rzucanie na siebie podobnych zaklęć nie było szczególnie rozsądne, jednak nie zamierzała w tej chwili skupiać się na tym, że Benjy to zrobił, cóż wydawało jej się, że potrafi stwierdzić dlaczego tak się stało. Bardziej wkurzona była mimo wszystko na Ambroise'a, który nie zapanował nad swoją siłą, wcale tego nie ukrywała.

Później pewnie nie omieszka wspomnieć Benjy'emu co sądzi na temat podobnych praktyk bez odpowiedniej wiedzy, jednak nie zamierzała tego robić przy jego przyjacielu. Wróciła wzrokiem do swojego chłopaka, po raz kolejny uważnie mu się przyglądała. - Usiądź proszę, zaraz się tym zajmę. - Nie zamierzała zostawić go z taką twarzą, musiała działać, jeśli mieli doprowadzić go do względnego porządku w te kilka dni.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#8
08.09.2025, 14:14  ✶  
Prudence zdecydowanie potrafiła przeszywać ludzi na wylot wyłącznie samym spojrzeniem. Nie było nawet najmniejszych wątpliwości, że przez lata odkryła w sobie ten talent, bardzo starannie go pielęgnując i do perfekcji rozwijając ten rodzaj śmiertelnie poważnej mimiki. Wystarczyło zaledwie kilka mrugnięć i ruchów twarzy, aby Ambroise poczuł się dźgany niewidzialnym sztyletem. Raz po raz, raz za razem, praktycznie przez cały czas, gdy postanawiała zacząć na niego patrzeć.
Tyle tylko, że to nie było jego pierwsze rodeo. Nie zamierzał ulegać presji, nie było powodu, aby kulił się w sobie. Jasne, nie pozostawał bez winy, ale fakty mówiły za siebie. Nie rzucił się z pięściami w kierunku kolegi, obaj zdecydowali się wyjaśnić nieporozumienie przy użyciu fizycznej siły.
- Nie złamałbym mu nosa, gdyby on nie próbował złamać go mi - odparł bez cienia zawahania, ani przez moment nie brzmiąc tak, jakby miał z tego powodu jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Wręcz przeciwnie, pomny tego, że prowadzą rozmowę nie tylko ze sobą nawzajem, lecz także jak najbardziej z czynnym udziałem wspomnianego jego... ...teoretycznej ofiary całego wydarzenia, a praktycznego aktywnego uczestnika ustawki... ...niemal w tym samym momencie przeniósł wzrok na Benjy'ego, lekko unosząc przy tym brew. Miał rozluźnione ramiona, był wyprostowany, może nie do końca zrelaksowany, ale nie zamierzał pozwalać sobie na drżenie portkami pod wpływem spojrzeń, jakie słała mu Prudence. Co to, to nie. Był wręcz na tyle niewzruszony, aby luźnym, niemalże konwersacyjnym tonem dodać:
- Prawda? - Wcale nie musiał tego robić, bo zdecydowanie nie potrzebował potwierdzenia ani także nie uważał, że powinien podejmować próby wybielenia się przed Prue.
Nie miał tego w zwyczaju. Niezależnie od tego, jak groźnie prezentowałaby się dziewczyna. Dziewczyna Fenwicka, warto dodać, wyjątkowy tytuł, niezmiernie rzadki. Tak po prawdzie, Greengrassa odrobinę bawiła jej postawa w tym kontekście. Naprawdę przyjmowała rolę opoki swojego faceta. Kogoś, kto podchodził do wszystkiego z dużą ilością zimnego realizmu, a nawet sarkastycznego osądu, ale pod tą całą powierzchnią zdecydowanie troszczył się o swój obiekt zainteresowania. To było...
...nawet całkiem urocze. Osobliwe, to także, ale bez wątpienia również na swój sposób miłe. Roise nie mógł powiedzieć, że nie, nawet jeśli jednocześnie nie był do końca przekonany, czy Benjy miał w pełni docenić to oddanie. Nie od wczoraj znał przecież swojego kumpla i nie od dziś wiadomo mu było, że Fenwick preferował samodzielnie dbać o siebie. Miał język w gębie i to całkiem cięty. Jeśli chciałby obronić się przed przerzucaniem na niego winy za pogorszenie obrażeń, już by to zrobił. W końcu nie stało się to dokładnie w tej chwili.
Powstrzymując się zarówno przed dalszym komentarzem, jak i przed znaczącym chrząknięciem, Ambroise przelotnie spojrzał w kierunku drugiego mężczyzny. Gdyby chodziło o niego samego, niechybnie nie chciałby zbyt licznego towarzystwa w takiej chwili. Greengrass nie uważał, by był tu dłużej do czegokolwiek potrzebny. A nawet wręcz przeciwnie. Wyciągając te wcześniejsze wnioski, miał wrażenie, że nie powinien dłużej stać w tym miejscu, szczególnie gdy wcale nie miał zamiaru tłumaczyć się przed Bletchleyówną.
Zdecydowanie nie istniała konieczność, aby swoje medyków zajmowało się jednym nosem. Nieważne, jak mocno był rozkwaszony. Roise wyprostował się zatem, patrząc to na jedno, to na drugie, po czym kiwając głową w kierunku drzwi.
- Będę w salonie, gdybyście mnie potrzebowali - nie sądził, aby mieli faktycznie do niego dołączyć, ale i tak odezwał się cicho, zmierzając w kierunku wyjścia.
Opuścił pomieszczenie, nie siląc się na dalsze teksty o tym, że było mu głupio z powodu lekkiej kraksy, jaką zaliczyli. Benjy doskonale to wiedział. Prudence? Jeśli tego nie pojmowała, nie było potrzeby, aby jej to tłumaczył. Nie musiała go teraz lubić.

Postać opuszcza sesję


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#9
08.09.2025, 14:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.09.2025, 14:42 przez Benjy Fenwick.)  
Parsknąłem głośno, kiedy Ambroise uznał za stosowne przypomnieć wszystkim, że zrobiłem z siebie inwalidę nieudanym Episkey. Jasne, że musiał, to był idealny moment, żeby wbić szpilę. Wywróciłbym oczami, ale parsknięcie wystarczyło, żeby przeszyć mi twarz bólem, więc darowałem sobie dodatkowe atrakcje. Zaciągnąłem się powietrzem, już prawie zbywając go ironią - machnąłbym ręką, bo jego docinki były dla mnie równie codzienne, jak poranna kawa, ale zanim zdążyłem to zrobić, usłyszałem komentarz ze strony Prudence, która postanowiła odezwać się w mojej obronie. Zamknąłem usta na chwilę, mierząc ją spojrzeniem.
- Plawda. - Odezwałem się, z pozoru spokojnie, nie patrząc na Greengrassa, tylko cały czas spoglądając na moją dziewczynę. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, skąd brał się ten ton i wzrok skierowany w stronę człowieka, który złamał mi nos - to była troska podszyta gniewem, wycelowana w Ambroise’a, jak precyzyjnie rzucony nóż - ale ja nie potrzebowałem obrońcy. Nie potrzebowałem, żeby ktoś tłumaczył za mnie, dlaczego stoję tu z zakrwawioną gębą, nie cierpiałem tego.
To było naturalne, że chciała stanąć po mojej stronie. Problem w tym, że nienawidziłem, gdy robiło się ze mnie ofiarę. Nie była to żadna wina
Roise’a, ani przypadek, że skończyłem tak, a nie inaczej. Miał rację, weszliśmy w to obaj, świadomie, na równych zasadach. Wyprostowałem się, ignorując pulsowanie bólu w kościach, które z każdą chwilą dawało o sobie znać coraz mocniej. Niby powinienem docenić, że Prue tak naturalnie stawała po mojej stronie, ale zamiast tego poczułem, jak krew zaczyna mi buzować szybciej. Nie chciałem, żeby przejmowała za mnie odpowiedzialność, nie potrzebowałem tarczy, za którą mógłbym się schować, jej spojrzenie, skierowane najpierw na Greengrassa, potem na mnie, wywoływało we mnie coś, co rozdrażniało mnie bardziej niż pulsujący ból w nosie - miałem wrażenie, jakby próbowała mnie chronić przed samym sobą. Chciałem, żeby widziała we mnie mężczyznę, który potrafi ponieść konsekwencje, a nie kogoś, kto musi być tłumaczony i usprawiedliwiany. Ściągnąłem brwi, wciągając głęboko powietrze, które od razu zapiekło w złamanym nosie. Przeniosłem wzrok na Ambroise’a, potem znów na nią. Chciała, żebym usiadł, a ja poczułem, jak mięśnie odruchowo się spinają. Grzeczne siadanie, pozwalanie na to, by mnie poskładała, jakbym sam nie wiedział, gdzie jest granica… Nie, nie teraz.
- Mhm. - Odpowiedziałem przyjacielowi, podczas gdy wycofywał się, najwyraźniej przeczuwając pismo nosem, usiłując być jak najbardziej dyskretny. Nie mogłem powiedzieć, bym był mu za to wdzięczny - może w innej chwili, ale nie teraz - teraz starałem się nie krzywić ani nie marszczyć brwi, oczekując na zamknięcie się za nim drzwi. Dopiero, gdy trzasnęły, ponownie zabrałem głos. - Plue, nie lób ze mnie biednego chłopca, któly nie wiedział, na co się pisał. Ano telas, ani nigdy. - Powiedziałem, ostrzej niż planowałem, mój głos zabrzmiał twardo, oschle, aż sam poczułem, że to nie brzmiało jak próba łagodzenia, tylko jak cięcie. - Sam się wpędziłem w taki stan, to moja splawa, ja tesz udeszałem i nie zamieszam zszucaś wszystkiego na innych. - Dodałem chłodno, nawet jeśli w środku wiedziałem, że ona ma inne zdanie. - Więc nie tłumacz mnie kosztem innych. - Nie zamierzałem wyglądać jak ktoś, komu trzeba współczuć. Zdecydowanie wolałem uchodzić za upartego idiotę niż za człowieka, któremu trzeba podawać krzesło i mówić, co ma zrobić. - Poladzę sobie. Mam od tego eliksily. -  Uciąłem, stojąc twardo w miejscu, mimo że pulsująca głowa domagała się czegoś innego.

!Strach przed imieniem


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#10
08.09.2025, 14:41  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (4909), Ambroise Greengrass (1636), Benjy Fenwick (4679)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa