• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[17.09.1972] it was predictable | Ursula, Ambroise & Geraldine

[17.09.1972] it was predictable | Ursula, Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
30.09.2025, 19:31  ✶  
Ambroise uniósł wzrok dokładnie w tym momencie, w którym Ursula zakończyła swój wywód, a jej spojrzenie utkwiło właśnie w nim. Poczuł jak mięśnie jego karku napinają się mimowolnie, choć na zewnątrz wciąż zachowywał względny spokój. Nie byli już dziećmi, czyż nie? Nie była to nastoletnia ciąża, wpadka pomiędzy młodymi dorosłymi, którzy jeszcze nie nauczyli się życia. Prawdę mówiąc, według kategoryzacji, jakiej niestety nadal używało się w ich świecie, dosyć późno zdecydowali się na potomstwo. Tyle tylko, że...
...no, właśnie. Nie była to całkowicie świadoma decyzja. Nie mogli wykrzywić tej narracji, a przynajmniej nie w oczach najbliższych, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak wyglądały ich stosunki sprzed trzech miesięcy. Wszystkie, prócz tego jednego.
To miał być ich mimowolny, niepisany temat tabu. Dosyć wstydliwa chwila, o której nie próbowali rozmawiać, nawet jeśli w złości wyrzucali sobie dosłownie wszystko inne. Nawet w najbardziej godnych pożałowania momentach, gdy odpychali się od siebie nawzajem (choć tylko po to, aby zaraz lgnąć do siebie jak ćmy do ognia), nie sięgnęli tak nisko, żeby poruszać tamto mgliste wspomnienie.
Mgliste przynajmniej dla niego samego. Nawet jeśli bowiem wreszcie musieli wrócić do tamtej chwili, nie mając innego wyjścia, niespecjalnie zagłębiali się w szczegóły i w detale tego, co zaszło między nimi. Wystarczyło jedno pytanie. Jedna odpowiedź, aby mieli jasność. Reszta? Nadal nie chciał tego dotykać.
Wystarczyło, że wspomnienie tamtego wieczoru miało pozostać z nimi na resztę życia. Dokładnie tak jak to ujęła Ursula, gdy wreszcie zabrała głos. Konsekwencje decyzji, jakie podjęli miały nosić ich nazwisko. Nie jawiły się już jako coś, przed czym można było uciec. Co można było zakopać w pamięci albo zamieść pod dywan.
Zresztą...
...czy tak naprawdę nie nauczyli się tego przez te wszystkie lata? Cokolwiek usiłowali zbywać milczeniem, zawsze wychodziło na jaw. W tym wypadku także nie mogło być inaczej. Zaliczyli moment słabości. W teorii to nie musiało być aż tak złe. Nie musiało, tak, gdyby tylko jednocześnie postanowili wtedy wreszcie ze sobą porozmawiać, zamiast osiągnąć ostateczną formę upodlenia, robiąc z tego porywczy, chaotyczny, na swój sposób uwłaczający akt.
Po tym wszystkim, co przeszli. Po tych wszystkich latach. Po uczuciach, które przecież nie zniknęły, nie wyparowały z dnia na dzień i nie miały wyparować. Zachowali się wobec siebie jak obcy ludzie. To nie była eksplozja emocji prowadząca do czegoś więcej. To było upojenie i skrajna głupota. Szczególnie ta chwila, gdy tak po prostu rozeszli się bez słowa, myśląc o tym, że tak po prostu powrócą każde do własnego życia (choć może właśnie nie myśląc; nie za wiele wtedy myślał, prawdę mówiąc).
Gdyby to wyjaśnili. Gdyby wykorzystali chwile po tym impulsie, aby... Gdyby tylko... No właśnie. Być może wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie wyglądało. I teraz było za późno na jakiekolwiek zmiany. Ta najważniejsza już pojawiła się w ich życiu i była nieodwracalna. Nie widział innej opcji. Mieli sobie poradzić. Całe szczęście, nie byli z tym całkiem sami, czyż nie?
On sam również zwrócił uwagę na formę, w jakiej wypowiadała się Ursula, jak i także na dobór używanego przez nią słownictwa. Nie umknęło mu to, w jaki sposób skomentowała ciążę Geraldine. To, że odniosła się do swoich prywatnych doświadczeń, do perspektywy, jaką dzieliła z jego narzeczoną. Tyle tylko, że nie wspomniała nic ponadto, najwidoczniej nie zamierzając uchylać rąbka jednej ze swoich licznych tajemnic. Tych, które bez wątpienia miała, bardzo skrzętnie skrywając je przed resztą świata.
Ambroise nie wiedział o ciotce nic więcej niż chciała im przekazać. Zdawał sobie sprawę z części jej historii, jednak nigdy nie dotarł dalej niż to, co kiedyś usłyszał z ust samej Lestrange. Byli blisko. Bez wątpienia. Jednakże zawsze istniała między nimi pewna niewidoczna bariera. Coś, co odgradzało pewne fragmenty życia każdego z nich. I nawet jeśli Roise nie należał do zbyt spokojnych, wyrozumiałych i posłusznych dzieciaków (czy tym bardziej nastolatków, jeśli miałby być w pełni transparentny), nigdy nie postanowił wejść z butami w życie ich nieoficjalnej opiekunki.
Miał do niej cholernie dużo respektu. O ironio, prawdopodobnie więcej niż do własnego biologicznego ojca czy tym bardziej do matki, która go porzuciła. Naturalnie wydawało mu się zatem, że to ona powinna być pierwszą osobą, która usłyszała z ich ust wyznanie o nieplanowanej ciąży. Tak, stresowało go to, jednak wiedział, że cokolwiek miała powiedzieć i jakkolwiek zareagować, chciała dla nich dobrze. Nigdy nie poddawał tego w nawet najmniejszą wątpliwość.
Z rosnącym ciężarem w klatce piersiowej, słuchał słów ciotki, czując przy tym coś na kształt narastającego piekącego szczypania we wnętrzu gardła. Nie dlatego, że nie zgadzał się z ich treścią, lecz dlatego, że każdy wyraz trafiał prosto tam, gdzie nigdy nie chciał dopuszczać nikogo innego prócz siebie: do jego wewnętrznego poczucia obowiązku i odpowiedzialności.
Nie był człowiekiem, którego łatwo można było zawstydzić, lecz ostrość tonu Ursuli (choć przewidywalna) dotknęła go do żywego. Nie poczuł się upokorzony, ale wiedział, iż miała rację. Każde zdanie, wypowiedziane z tą niezachwianą pewnością, uderzało jak precyzyjnie wymierzony cios, nie zostawiając mu miejsca na wykręty ani półprawdy.
- Masz rację - odezwał się w końcu spokojnie, ale z wyraźnym naciskiem na każde słowo. - Nie ma powodu tego odkładać. Zadbam o to, żeby uzdrowiciel był właściwie dobrany - sam fakt, że musiał to powiedzieć głośno, brzmiał jak przyznanie się do winy, że wcześniej nie postąpił inaczej.
Chciał tego dziecka. Być może w dalszym ciągu oswajał się z myślami, jednakże zdecydowanie bardziej stresowała go wewnętrznie konieczność wzięcia na siebie odpowiedzialności za bezpieczeństwo kogoś, kto miał być od nich całkowicie zależny. Nie sam fakt, że mieli się go doczekać. Tak, kiedyś widział się w roli ojca. Powoli o tym myślał, rozważał tę możliwość.
Od tamtej pory świat stał się jednak bardziej chaotyczny. Ostatnie wydarzenia wyłącznie podkreślały to, co Roise już wiedział. Nie mogli być neutralni. Nie byli całkowicie poza konfliktem. Byli częścią magicznej wojny. Czy tego chcieli, czy nie, nie mogli tak po prostu od tego odstąpić, zaszyć się gdzieś na uboczu.
Odchylił się lekko, biorąc głębszy oddech. Potrzebował odrobinę przestrzeni, by uporządkować myśli. Wiedział, że w oczach Ursuli był dorosłym mężczyzną, uzdrowicielem, a przez to kimś odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale i za Geraldine (choć bez wątpienia była w stanie doskonale poradzić sobie sama; nie o to jednak chodziło, czyż nie? nie po to był strofowany, aby zasłaniać się jej samodzielnością i niezależnością), i za dziecko. I choć słowa ciotki piekły go do żywego, rozumiał, że w istocie stanowiły przypomnienie o tym, kim powinien być. Wiedział, że w tym momencie nie chodziło już o obronę własnej dumy. Chodziło o to, by stanąć na wysokości zadania, zanim ktoś inny zdąży zakwestionować jego prawo do tego miejsca.
Odetchnął głębiej, nieco ciężej niż zwykle, a potem przesunął spojrzenie na Geraldine, kiedy to ona przejęła głos.
- Tak. Nie będziemy tworzyć historii o cudownym wcześniaku - dodał ciszej, bardziej do siebie niż do niej, ale wystarczająco wyraźnie, by obie kobiety go usłyszały. - Nie zamierzam brnąć w coś, co od pierwszej chwili byłoby karykaturalną farsą. Macie rację. To obraziłoby inteligencję nas wszystkich - przyznał, odchylając się lekko na krześle. - Lepiej zrobić to na własnych warunkach niż czekać aż plotki nas wyprzedzą - przesunął dłonią po karku. - Co do samego ślubu... Nie jestem pewien. To, co wtedy powiedzielibyśmy mogłoby zdominować cały dzień, a nie chciałbym, żeby ktokolwiek pomyślał, że wykorzystujemy nasz własny ślub do przykrycia jednego skandalu drugim - w jego głosie nie było wahania, był to raczej ton kogoś, kto właśnie zaczynał układać plan.
Tylko, cholera, jaki?
- Wiem tylko jedno. Im dłużej będziemy zwlekać, tym gorzej to będzie wyglądało. Plotki urosną zanim jeszcze zdążymy otworzyć usta. A tego chyba chcemy uniknąć - no cóż, w tym chyba wszyscy się zgadzali.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#12
30.09.2025, 23:30  ✶  
Siedziałam wciąż prosto, dłonie miałam złożone lekko na stole, i czułam, że muszę przejąć inicjatywę. Oni szukali we mnie osądu, może wybaczenia, ale to było mało istotne. W tej chwili potrzebowali czegoś znacznie cenniejszego - narzędzia. Przez moment wpatrywałam się w oboje w milczeniu. Znałam tę ciszę, była niebezpieczna, bo w ich głowach zapewne dudniły jeszcze moje słowa, a oni sami nie wiedzieli, czy powinni się bronić, czy przyznać mi rację. A ja? Ja postanowiłam dać im coś więcej niż tylko naganę.
- Dobrze. - Westchnęłam, splatając dłonie. - Skoro już wiecie, że nie zamierzam udawać ślepej ani głuchej, posłuchajcie do końca. Nie chodzi tylko o to, byście wiedzieli, jak ja to widzę. To, co teraz wam powiem, jest warte więcej niż wszystkie dobre rady mojej matki i wszystkich ciotek razem wziętych. Rodziny należy poinformować teraz. Nie wszystkich, oczywiście, tylko tych, którzy muszą wiedzieć, i to wprost, bez niedopowiedzeń. Lepiej, by usłyszeli to od was, niż od kogoś trzeciego, bo wtedy nie będziecie już mieli kontroli nad tym, jak to zabrzmi. - Zawiesiłam na nich spojrzenie, żeby upewnić się, że rozumieli wagę słów. Liście monstery zadrżały w przeciągu, jakby słuchały naszej rozmowy.
- Pozostałym lepiej dać znać po fakcie. Powinniście mieć w ustach gotowe frazy, do powtarzania bez zawahania, ilekroć ktoś choćby spojrzy na was krzywo. Macie w rękach narrację, którą wszyscy będą chcieli wam odebrać. - Zaczęłam powoli. Spojrzałam prosto na Ambroise’a, później na Geraldine. - I to właśnie jest wasza siła. Nie możecie się tłumaczyć, lecz nie możecie pozwolić, by ktokolwiek mówił o was w kategoriach skandalu. Musicie wyjść temu naprzeciw i od razu obrócić na swoją korzyść. - Oparłam się wygodniej w fotelu, poprawiając jedwabny mankiet i spoglądając na nich oboje ponad brzegiem filiżanki.
- Cokolwiek byście zrobili, możecie to sprzedać jako wybór wynikający z waszej relacji i tych czasów. - Przechyliłam lekko głowę. - Macie możliwość wykrzywić całą narrację na swoją korzyść. Nie tłumaczyć się, nie spuszczać głów, nie udawać niewinnych, tylko wyjść naprzeciw, pewnie i bezczelnie, jakbyście nie tylko wiedzieli, że macie rację, ale jakbyście byli przekonani, iż wszyscy inni też powinni to wiedzieć. Zamiast kryć się w cieniu plotek, możecie kazać innym powtarzać waszą wersję. W czasach chaosu ludzie potrzebują historii, które ich karmią. Dajcie im taką. - Splotłam dłonie, lekko nachylając się w ich stronę. Przeniosłam spojrzenie z Geraldine na Ambroise’a. - Byliście ze sobą długo, wszyscy to wiedzą, widziano was razem na salonach przez lata, wasze nazwiska wymieniało się jednym tchem. Świat przyzwyczaił się do waszego „my”. To nie jest kaprys ani skandaliczny wybryk, to naturalna konsekwencja więzi, którą każdy już dawno dostrzegł. Zamiast tłumaczyć się, wykorzystajcie to, uderzcie w nutę, której ludzie w wojnie pragną najbardziej - w nadzieję. Wojna, strach, zniknięcia. Czystej krwi rody, te naprawdę liczące się i te... Inne, wszystkie, potrzebują dowodów, że trwają niewzruszone.
Za szybą ogród tonął w jesiennym świetle, przytłumionym przez mleczne, półprzezroczyste szkło, przez które było widać zadbane, eleganckie trawniki - ład i porządek - fundamenty naszej klasy.
- Oto wy - młodzi, dobrze urodzeni, razem od lat - podejmujecie decyzję nie z kaprysu, lecz z rozsądku, bo czasy nie dają luksusu czekania. Kto rozsądny ryzykowałby stratę przyszłości, skoro jutro może nadejść śmierć? „Nie odkładaliśmy ślubu, bo życie w czasie wojny wymaga odwagi, nie cierpliwości. Nie baliśmy się dać światu dziecka, bo tylko tak pokazuje się, że rody czystej krwi trwają.” Jeśli powtarzać to będziecie wystarczająco pewnie, nikt nie odważy się podważyć. A ci, którzy spróbują, zostaną zapamiętani jako mali, zgryźliwi ludzie. Rodzina była, jest i będzie najważniejsza.
Podniosłam filiżankę i upiłam łyk herbaty. Śniadanie wciąż czekało. Pachniało bekonem, konfiturą z pomarańczy, lekko przypieczoną grzanką i herbatą z odrobiną bergamotki. Sięgnęłam po kromkę chleba, cienką jak pergamin, i posmarowałam ją masłem. W zwyczajnym geście kryła się ulga - powiedziałam już wszystko, co trzeba. Mogliśmy wreszcie wrócić do stołu, jak co zwykłego poranka, jakby nic się nie wydarzyło, chociaż przecież wydarzyło się - wydarzyło się to, że historia, która mogła być wstydliwą plotką, stała się narzędziem. Narzędziem w ich rękach, jeśli tylko nie wypuszczą go z dłoni. Teraz pozostawało im zrozumieć, że nie muszą grać innej roli, tylko tych, którzy od początku mieli przewagę.
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (2812), Ambroise Greengrass (4343), Ursula Lestrange (4040)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa