• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna

[23.09.1972, Snowdonia] ceremonia ślubna
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#11
02.10.2025, 22:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.10.2025, 22:53 przez Prudence Bletchley.)  

To była jej pierwsza wizyta w Snowdonii. Nie zapuszczała się w te rejony nigdy wcześniej. Ostatni czas obfitował dla Prudence w wiele pierwszych razów i wcale nie zamierzała na to narzekać. Znalazła się tutaj jako osoba towarzysząca Benjy'ego, dzięki czemu pojawiła się w Walii dzień wcześniej, bo był on blisko z parą młodą. Sama Bletchley znała Ambroise'a dość dobrze, jednak ich relacja nigdy nie wiązała się ze spędzaniem razem wolnego czasu, z rozmawianiem na prywatne tematy, dobrze im było pozostając na tej stopie zawodowej, mniej lub bardziej oficjalnej, w ich przypadku bycie sojusznikami na tym gruncie to chyba najwięcej na ile mogliby się pokusić. Od zawsze był bliżej z jej bratem, przyjaźnili się od czasu nauki w Hogwarcie, chociaż akurat tego okresu czasu wolała nie wspominać, bo nie miała wtedy najlepszego zdania na temat ich wszystkich, a teraz znalazła się na ślubie jednego z tej paczki, w towarzystwie drugiego, do którego ostatnio wyjątkowo się zbliżyła. Niezbadane były wyroki boskie, czyż nie? Los bywał naprawdę przewrotny.

Ogromne wrażenie zrobiła na niej okolica, to miejsce miało swój urok, chociaż zawitali tutaj późnym wieczorem, a przywitał ich chłód i surowość gór. Dopiero rano więc mogła tak naprawdę skupić się na tym, jak właściwie wyglądało to miejsce, a było co podziwiać. Nie odpuściła sobie oczywiście możliwości krótkiego rozeznania po okolicy, tym bardziej, że Fenwick miał coś do załatwienia, dzięki czemu ona mogła nikomu nie wadząc podziwiać rezydencję i tereny do niej należące.

Miejsce było dla niej obce, była jednak dorosła, nie powinna się obawiać tego, że gdzieś się zgubi i nie daj Morgano spóźni się na ceremonię. Przezorność należała jednak do jednych z cnót, które ją charakteryzowały, także postanowiła wyjść praktycznie tuż po swoim chłopaku, aby mieć pewność, że nic nie pójdzie nie po jej myśli. Spodziewała się, że w tłumie gości znajdzie swojego bliźniaka, chociaż znajdzie było to chyba zbyt dużo powiedziane... Na pewno gdzieś tutaj był, aczkolwiek goście zaczęli już się zbierać, zajmować miejsca, więc nie sądziła, że zbyt szybko trafi na niego w tym tłumie. W przeciwieństwie do większości gości nie grzeszyli oni zbyt wysokim wzrostem, bardzo łatwo było im przemykać pośród tych wyrośniętych gości niezauważalnie. Niewiele w tym wypadku również zmieniły szpilki, które pozwoliła sobie założyć, nadal nie wiedziała, czy wybrane przez nią obuwie było dobrym pomysłem, bo przecież znajdowali się na dworze, niewiele było trzeba, aby w takich butach uszkodzić sobie kostkę. Starała się jednak być dzielna i manewrować między weselnikami jak najbardziej zgrabnie.

Skupiła się jednak na poszukiwaniu wzrokiem Benjy'ego, a nie swojego brata, to on był dla niej w tej chwili najbardziej istotny, zaskakująco nie okazało się to być wcale takie proste jak zakładała, nie pośród tych otaczających ją wielkoludów. Nie miała zamiaru jednak panikować, jeszcze nie teraz, chociaż zdecydowanie nie zamierzała sama wybierać miejsc, na których mieli usiąść. Nigdy nie była jeszcze na takim wielkim przyjęciu weselnym, nie należała do czystokrwistej elity, a że raczej nie miała zbyt wielu znajomych, to nie nadarzyła się ku temu okazja. Fenwick wspomniał jej o tym, że to wcale nie miało być takie znowu największe przyjęcie z możliwych, on akurat miał w tym sporo doświadczenia ze swojego dawnego życia, jednak kiedy znajdowała się w tym tłumie wydawało jej się, że jest zupełnie inaczej.

W końcu dostrzegła znajomą sylwetkę, odetchnęła z ulgą, kamień spadł jej z serca... pomknęła więc w kierunku mężczyzny tak szybko jak potrafiła w tych nieszczęsnych butach aby nie stracić go z oczu, nie kiedy już udało jej się wypatrzyć go w tłumie. Manewrowanie między gośćmi było dosyć problematyczne, jednak udało jej się uniknąć zdeptania przez tych wysokich jegomościów, którzy mogli nie zauważyć, że przemyka gdzieś pod ich głowami.

Wyglądała dzisiaj nieco inaczej, niż zazwyczaj. Obawiała się nieco wyboru kreacji, przemiła ekspedientka u Rosierów spowodowała, że podjęła dość spontaniczną decyzję, namówiona jej komplementami. Właśnie dlatego miała dzisiaj na sobie sukienkę w kolorze fuksji... różu, a nie swoich ulubionych, stonowanych kolorów. Wprawdzie kilka godzin po jej zakupie nie była wcale taka pewna, czy był to najlepszy pomysł, jednak skoro podjęła tę irracjonalną decyzję, to zamierzała się jej trzymać. Kolor był chyba najbardziej kontrowersyjną rzeczą w jej sukience, poza tym była po prostu długa, prosta, elegancka jak wypadało, no i odsłaniała jedno ramię.

Dotarła w końcu do Benjy'ego, wpatrywał się w ołtarz, odruchowo złapała go za rękę, żeby jej się nie wymknął, po chwili się odezwała. - Obawiałam się, że Cię nie znajdę, chyba większość gości jest już na miejscu. - Mówiła cicho, aby nie zwracać na nich niepotrzebnej uwagi.

Była tak zaaferowana tym, że wreszcie go znalazła, że zapomniała o najważniejszym! Miała coś dla niego. Nie mogła sobie odmówić tej przyjemności, zwłaszcza, że Fenwick zasponsorował jej kreacje na dwa dni i nie chciał słyszeć jej odmowy. Postanowiła więc skorzystać z okazji i gdy znajdowała się u Rosierów zakupiła mu krawat, w kolorze... fuksji, tak. W ten sposób chyba postępowały pary? Dawno żadnej nie miała, więc próbowała jakoś się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. - Mam coś dla Ciebie. - Nie sądziła, że będzie z tego powodu szczególnie zadowolony, chociaż, czy faktycznie, prawdziwi mężczyźni nie powinni bać się różu, prawda?

hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#12
03.10.2025, 02:00  ✶  
Atreus nie był do końca pewien, czy chciał na wesele Geraldine iść i to wcale nie dlatego, że mogłaby tu być jego siostra - Florence nie żyła, a on robił wszystko, żeby życie wyglądało normalnie. W swoich staraniach jednak wydawał robić się wszystko bardziej, szybciej, mocniej... a nieotworzony od niej list, wciąż ciążył w kieszeni. Nie miał chyba odwagi spojrzeć w to, co mu napisała, chyba zanadto przekonany że tylko by ją rozczarował.

Nie, chodziło o to że nigdy się z Geraldine nie przyjaźnili. Flo była jedynym punktem stycznym dla ich relacji, bo bez niej toczyły ich tylko docinki, najczęściej najgłupsze z możliwych, i jakiś rodzaj dziwacznej rywalizacji. Jedno i drugie chyba zwyczajnie nie brało siebie na poważnie. A Ambroise? On był dla niego jeszcze większą tajemnicą i jedyne co o nim chyba wiedział to fakt, że był bratem Roselyn.

Kiedy jednak Brenna zapraszała, nie miał zamiaru odmawiać. Jeśli pani Matka da, to dostatecznie szybko znieczuli się w przynajmniej minimalnym stopniu, bo widok panny Greengrass ze swoim narzeczonym, przyprawiał go o lekki ból głowy. Tkwił w nim jakiś żal i poczucie winy, jakby było mu niezwykle głupio, że historia potoczyła się w ten sposób, ale z drugiej strony... Anthony wydawał się szczęśliwy, miał więc nadzieję że nie udawał tylko że był dokładnie tam gdzie chciał, i że Rose nie była zaledwie przelotnym sposobem na zajęcie myśli.

- Kiedy byłem chyba na urodzinach Ger i jej bliźniaka, to tak zrobili. Puścili gości w las na polowanie, więc może nie mów hop. Kuszę oczywiście byś dostała, ale buty? No tutaj niestety obawiam się że będziesz musiała obcasy na kalosze transmutować sama - prychnął, rozbawiony nieco bo polowania tych parę miesięcy temu, absolutnie się nie spodziewał. Teraz też, ale biorąc pod uwagę że Yaxleyowie mieli jakąś historię w tego typu atrakcjach, to może powinni zacząć się martwić.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#13
03.10.2025, 11:10  ✶  
Jeśli szło o znieczulanie się, Brenna była więcej niż pewna, że chociaż Geraldine i Ambroise raczej nie zaserwują tu magicznych drinków, to pan Yaxley zadbał o jakieś naprawdę, naprawdę bardzo mocne alkohole. Sama na tym etapie imprezy nie myślała o piciu – zresztą wstępnie zamierzała wznieść może jeden toast za parę młodą, chociaż na weselach czasem działy się takie rzeczy, że kto wie, czy to się nie zmieni.
Starannie unikała patrzenia na pochodnie. Gdy rozglądała się na początku – w mocno zakorzenionym zwyczaju, by spojrzeć, kto gdzie siedzi, jak wyglądają drogi ewakuacyjne i ochrona – i jej spojrzenie padło na jedną z nich przez ułamek sekundy mogłaby przysiąc, że pośród gości czają się potwory. Ale to nie były potwory. Po prostu Yaxleyowie byli bardzo, bardzo wysocy, a jej umysł znów płatał figle. Zamiast na nie zerkała więc to na Millie, to na Atreusa, przynajmniej do momentu, aż nadciągną państwo młodzi.
Jego słowa w pierwszej sekundzie wywołały rozbawienie i już, już miała podjąć temat polowania… ale potem popatrzyła na niego, z taką bardzo dziwną miną.
– Do licha, ty nie wiesz – wyrwało się jej. Do tej pory nawet nie pomyślała, aby rozmawiać z Atreusem o doppelgangerze, bo nie wpadła na to, że też mógł paść jego ofiarą. A że poznała tę historię pod sam koniec lata, tak jakby działo się… dużo innych rzeczy i jakoś nie złożyło się, żeby mogli usiąść i porozmawiać o takich zwykłych sprawach „hej, jak tam minął twój tydzień”, i odpowiedzieć „a, dowiedziałam się, że w głowie namieszał mi demon”. – A to bardzo zły moment na całą opowieść, ale nie wspominaj o bliźniaku Geraldine nikomu tutaj, bo uznają cię za wariata – powiedziała, zniżając głos i pochylając się nieco ku niemu. Najchętniej odłożyłaby wyjaśnienia całkiem na po ceremonii, ale po tym „do licha, ty nie wiesz”, chyba nie wchodziło to w grę, nie mówiąc już o tym, że jeżeli Atreus wspomniałby o Thoranie przy Geraldzie Yaxleyu, kto wie, jakby się to skończyło… – Wiem, jak to zabrzmi, ale nie byłeś na urodzinach Geraldine i jej bliźniaka. Ger nie ma bliźniaka. Nigdy go nie miała. I nie, przysięgam, że cię nie wkręcam.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#14
03.10.2025, 16:31  ✶  

Lestrange pojawił się w Snowdonii już dzień wcześniej, zaraz po zakończeniu świętowania sabatu, czyli w okolicach późnej kolacji, zjedzonej już z krewnymi Yaxleyów oraz częścią jego własnych bliskich, w końcu wszyscy w gronie organizacyjnym byli ze sobą powiązani, w ten albo inny sposób. Nie dało się zaprzeczyć, był to dobry ruch, bo od rana wciąż pozostawało coś do zrobienia, mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi, wskazujących na to, iż nie dało się lepiej dopiąć organizacji wesela, nie w tak krótkim czasie, po pożarach ograniczających zasoby i przy Mabon - i tak było dobrze, praktycznie idealnie, a na pewno na tyle godnie, aby najstarsze osoby w towarzystwie uznały to za wystarczająco poprawne.

Dzięki temu teraz, względnie spokojnie, stał w cieniu wysokich świerków, które otaczały rozległy taras ogrodowy rozciągający się u stóp domostwa rodu Geraldine, monumentalnego gmachu o wiekowych murach i piętrach wznoszących się ponad linię drzew, znanego mu z innych czasów. Rezydencja Yaxleyów, stojąca na tle gór Snowdonii, wydawała się tego dnia wyjątkowo surowa i piękna zarazem. Jasne ściany, kontrastujące z zielenią ogrodu i ciężkimi chmurami na niebie, tworzyły scenerię odpowiednią do uroczystości, która miała się tu zaraz rozpocząć.

Miał na sobie garnitur w odcieniu jasnej, nietypowej dla niego zieleni, której chłodny ton doskonale współgrał z plenerem. Nie był to wybór przypadkowy, barwa nawiązywała do palety pana młodego, utrzymanej w tej samej gamie, a jednocześnie, dzięki swojej jasności, tworzyła delikatny kontrast, na który ciotka aprobująco kiwnęła głową. Do garnituru dobrał czarną koszulę, zielony krawat z botanicznym wzorem i czarne, perfekcyjnie wypolerowane buty oraz drobne dodatki - kieszonkowy zegarek z matowego srebra i srebrne spinki w mankietach zdobione ciemnym kamieniem. Było mu całkiem ciepło, jak na pogodę, która ich zastała. Powietrze było rześkie, chłodne, ale nie nieprzyjemne, raczej takie, które sprzyjało skupieniu i trzeźwym myślom. On sam czuł się w tej scenerii na miejscu,przecież bywał tu nie raz, znał panujące zwyczaje i większość ludzi, choćby z widzenia albo z informacji, kim byli, jaką kiedyś od kogoś dostał. To nie było największe z takich wydarzeń, na całe szczęście dla państwa młodych, gdyż Cornelius wiedział, że tego by nie chcieli, już idąc na dostatecznie duże kompromisy.

Był to już trzeci raz, kiedy łączyła go z Ambroise’em sytuacja o takim charakterze, choć tym razem - tę myśl odnotował z pewnym rozrzewnieniem, lecz przynajmniej nie fizycznym - symbolika zdawała się mocniejsza, bo oto człowiek, który przed laty dwukrotnie stał u boku Corneliusa w chwilach jego własnych ślubnych przysiąg, miał teraz sam stanąć w obliczu kapłana. To właśnie ta symboliczna wymiana ról sprawiała, że dzisiejszy dzień miał dla Corio wymiar szczególny, teraz to on miał stanąć obok, jako podpora, i choć nie lubił przesadnych sentymentów, trudno było nie zauważyć, że historia zatoczyła eleganckie, nieco przewrotne koło.

Myślami wracał do pamiętnego lata 1966 roku, nie mogąc uciec przed pararelami, jakie pojawiały się w myślach Lestrange’a, choćby na widok najbliższych twarzy. Prócz tego - Geraldine - o niej też myślał, rzecz jasna, wspominając tamte czasy. Wtedy była tylko osobą towarzyszącą, dziś stawała się żoną, a dla niego od dawna była kimś bliskim, przyjaciółką, powierniczką spraw codziennych i niecodziennych, a także matką chrzestną jego syna. To z kolei sprawiało, że jej obecność w jego życiu była czymś zakorzenionym głęboko, niemal rodzinnie, czuł do niej autentyczny szacunek i pewną wdzięczność, której nie zwykł głośno wypowiadać, jednak wiedział, że to powiązanie miało dla niego nieocenioną wartość. To, że Geraldine pełniła taką funkcję wobec Fabiana, miało dla niego znaczenie większe, niż zwykł przyznawać na głos, bo był człowiekiem powściągliwym, rzadko ujawniającym własne emocje, choć w duchu wiedział, że zapewne wszyscy wiedzieli, jak trudno byłoby mu powierzyć dziecko komuś, kto nie zyskał jego pełnego zaufania.

Fabian, tym razem, został oddany pod opiekę ciotki, i dobrze, bo chłopiec miał w sobie tyle energii, że pewnie zdążyłby już przewrócić jedną z kolumn kwiatowych. Potrzebował kogoś, kto go upilnuje, gdy jego ojciec nie mógł tego zrobić. Cornelius miał świadomość, że chłopiec, jak to dzieci, zapamięta z tego dnia raczej fragmenty, migawki, kolorowe, ulotne obrazy - uśmiechy, może zapach kwiatów czy echo muzyki - niż uporządkowaną całość wydarzeń, ale to nie miało znaczenia. On sam mógł skoncentrować się na powierzonych mu obowiązkach, nie rozpraszając myśli obawami o to, czy dziecko zachowa się właściwie podczas uroczystości, w tej kwestii panował więc spokój, podobny do tego, który roztaczała sama aura górskiego ogrodu. Powietrze było rześkie, lecz nie nieprzyjemnie chłodne, a słońce, skryte za cienką warstwą chmur, rozświetlało krajobraz miękkim światłem. Goście, krążący alejkami w grupkach pomiędzy częściami trawnika, sprawiali wrażenie oczekujących, aż wybije godzina siedemnasta. W ogrodzie, gdzie rozstawiono dekoracje i krzesła, panował porządek wymieszany z lekkim chaosem przygotowań, a on, stojąc trochę z boku, dopilnowywał, żeby każdy szczegół, za który odpowiadał, był już domknięty.

Lestrange nie robił tego nerwowo, a wręcz przeciwnie, miał w sobie tę głęboką, wewnętrzną pewność człowieka, który wiedział, że wszystko będzie pod kontrolą, bo skutecznie rozdzielili obowiązki pośród właściwych ludzi. Corio pozostawał całkowicie spokojny, wyprostowany i świadomy swojej roli, która, choć istotna, nie mogła, w jego mniemaniu, wysuwać się na pierwszy plan wobec tego, co miało nastąpić za niespełna kilkanaście minut. Rozległe tereny, przygotowane starannie na plenerowe wesele, wypełnione były już niemalże wszystkimi zaproszonymi i potwierdzonymi gośćmi, którzy gromadzili się w małych grupkach, wymieniając uprzejmości, komentując dekoracje, a czasem, co Lestrange zauważył z lekką dezaprobatą, zachowując się tak, jakby przyszli nie po to, by celebrować miłość i przysięgę małżeńską, lecz by zaprezentować samych siebie. Ilekroć widział kogoś, kto próbował błyszczeć ponad miarę, czuł lekki niesmak. Zatrzymał na moment wzrok na dwójce młodych czarodziejów, którzy zachowywali się tak, jakby przyszli na własne przedstawienie. On sam nigdy nie dążył do tego rodzaju atencji, nie potrzebował publiczności, nie pragnął błyszczeć ponad miarę w dniu należącym do kogoś z jego bliskich, a warto było odnotować, że kto jak kto, ale Cornelius Lestrange, na ogół, błyszczeć lubił. Tym razem wszedł w swoją rolę i mrużąc oczy, przyglądał się cudzym popisom, nie kryjąc lekkiego znużenia, które natychmiast znalazło odbicie w kwaśnym wyrazie jego ust.

Mężczyzna skrzywił się z dezaprobatą, po czym szybko zapanował nad tą reakcją, kulturalnie zachował tę ocenę wyłącznie dla siebie, przynajmniej werbalnie, odnotowując ją w pamięci, nie dzieląc się nią z nikim, bo tak nakazywała mu nie tylko etykieta, ale i własna, surowa powściągliwość. Był człowiekiem, który wierzył, że siła nie zawsze wyrażała się w głośnych uwagach czy w nadmiernej ekspresji, lecz właśnie w tym, że potrafiło się zachować spokój tam, gdzie inni pozwalali, by emocje szarpały nimi na wszystkie strony.

Dopiero, gdy Lestrange upewnił się, co do każdego z tych szczegółów, podciągnął lekko rękaw, spojrzał na zegarek i odnotował, że zbliżała się siedemnasta - godzina rozpoczęcia ceremonii, poprawił ubranie, upewnił się, że pierścionki, których miał dopilnować, znajdują się tam, gdzie być powinny, westchnął cicho i ruszył spokojnym krokiem w stronę miejsca przeznaczonego dla świadków, wokół którego zaczynało się zbierać towarzystwo. W drodze nie mógł nie zauważyć zachowań gości, które w jego oczach były skrajne, czasami pozytywne, czasem graniczyły z żenującym popisem. Zauważył, że niektórzy zdawali się rywalizować z nieobecną parą młodą o uwagę, jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, kto tego dnia miał być w centrum. Miał ochotę otworzyć usta, jednak nie miał już czasu, by podchodzić do wszystkich, więc zadowolił się myślą, że gdyby nie znajomość etykiety, mógłby im wprost powiedzieć, by usiedli i nauczyli się cierpliwości, bo ich popisy nie były niczym więcej jak tylko dowodem niedojrzałości.

Kiedy Lestrange dotarł wreszcie do miejsca przeznaczonego dla świadków, jego spojrzenie zatrzymało się na druhnie, która już tam stała.  Zwrócił uwagę, że prezentowała się nad wyraz elegancko, a jej strój, choć zapewne dobrany przez kogoś z dbałością o tradycję - niestety, ale Lestrange bywał przebrzydłym klasistą, należało to zaakceptować i mu wybaczyć, albo i nie - miał w sobie nutę świeżości, może nawet odwagi, a jednak, gdy patrzył na nią uważniej, dostrzegał oznaki napięcia, mrugała, na jego oko, zbyt często, jej dłonie drżały, a spojrzenie uciekało gdzieś w bok, ku tłumowi i alejce prowadzącej od rezydencji, a może gdzieś dalej, gdzie biegły jej myśli, tego nie wiedział. Nie powiedział nic, nie należał do ludzi, którzy rzucali uspokajające słowa, bo wiedział, że w takiej chwili słowa nie pomagają.

Nie zamierzał rzucać zdań, które mogłyby zabrzmieć protekcjonalnie albo zdradzać jego spostrzeżenia, ograniczył się do tego, by stanąć obok niej w dyskretnym dystansie, tym bardziej, że z pewnością już witali się tego dnia, więc nie czuł potrzeby robić tego drugi raz. Nie był człowiekiem, który podchodził, składał ręce na ramionach i pokrzepiał, poza tym wiedział, że to nie jego rola. Każde z nich miało swoją osobę towarzyszącą w tłumie. Wystarczyło, że stanął obok, na tyle blisko, by Millie była świadoma jego obecności, ale nie na tyle, by czuła się osaczona. Samą swoją postawą, pewną, neutralną i spokojną, mógł dodać jej trochę stabilności, jeśli w ogóle zechciałaby to tak odebrać i rzeczywiście ją odczuć. Tak, los potrafił budować mosty, których nikt by wcześniej nie przewidział, Corio widział w tym pewną logikę, której nie trzeba było poddawać pod dyskusję, toteż milczał, ostatni raz spoglądając na zegarek.

hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#15
03.10.2025, 16:59  ✶  
Uniósł jedną brew, przez moment przyglądając się jej tylko, bo zwyczajnie nie spodziewał się takiej reakcji. Oczywiście, że nie wiedział. Nie miał prawa wiedzieć, kiedy sprawa Thorana została załatwiona na kolanie i w tajemnicy przez grupkę samozwańczych łowców. A może wiedział, ale zapomniał. To też była opcja, bo ta historia brzmiała zwyczajnie nieprawdopodobnie.

Poruszył dłonią, jakby zachęcając ją do kontunuowania tematu, no bo nie mówiło się takich rzeczy, a potem nic. Nie wiedział, więc bardzo szybko powinna się zając tym, żeby wiedział, prawda? Nie prawda, bo najwyraźniej był to temat bardzo wrażliwy. Spojrzał więc na nią, jak na wariatkę, wciąż jednak próbując zachować przy tym jakiś lekki chociaż uśmiech, który złagodziłby cały ten wyraz, no bo przecież zachowywała się jak właśnie taka.

- Um, Brenna, ja chyba wiem na czyich urodzinach byłem - żachnął się, ale mimowolnie ściszył głos, poddając się jakoś tej konspiracji odnośnie rzeczonego nie-bliźniaka Geraldine. Było ich dwoje, tak? Wciskali im w ręce te durne kusze i kazali ruszać w pole gonić wiatr.

ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#16
03.10.2025, 18:43  ✶  
Eliasz siada w przednich rzędach od strony Ambroża.

Para młoda nie mogła sobie wybrać lepszego czasu na organizację tego wydarzenia, co do tej jednej rzeczy Bletchley nie miał najmniejszych wątpliwości. Szkoda tylko, że nie pomyśleli o tym, że przygotowania do tego wyjścia nie będą dla wszystkich takie łatwe jak dla nich. Greengrass i Yaxley mieli całe długie miesiące na domknięcie wielu oczywistych formalności i dopięcie wszystkiego na ostatni gości nim poinformowali najbliższych o tym, że zamierzają się pobrać. Zapewne w ten sposób udało im się uniknąć całej masy nieprzyjemnych wpadek i psikusów ze strony losu, jednak...

Mogli powiedzieć coś nieco wcześniej, komentował bezgłośnie Eliasz, przechadzając się niespiesznie ścieżką, która kierowała wszystkich gości ku głównemu terenowi obchodów. Przygotowania do tego wyjścia zdecydowanie nie był dla niego takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. I to nie tylko ze względu na to, że dalej borykał się w pracy z konsekwencjami Spalonej Nocy, co spędzało mu sen z powiek... Przede wszystkim miał problem z tym, żeby znaleźć dla siebie jakiś odpowiedni strój.

Gdyby poinformowano go o tej uroczystości z odpowiednim (kilkumiesięcznym) wyprzedzeniem, to postarałby się o to, by pojawić się tutaj w czymś bardziej odjechanym. Bądź co bądź, kiedy znowu nadarzy się okazja, żeby zobaczyć Greengrassa wbitego w garniak przed ołtarzem, a Geraldine Yaxley przechadzającą się w pełnowymiarowej sukni ślubnej? Pewnie nie prędko... Chyba, że Ambroży postanowi zwiać z miejsca zdarzenia. Wówczas łowczyni zapewne nie będzie się wahała sięgnąć po strzelbę albo inną kuszę i uleczyć swoje zranione serce. W bardzo ostateczny dla jednej strony konfliktu sposób.

Eliasz skrzywił się na tę myśl, poprawiając poły garnituru. Nie chciał zjawiać się tutaj w typowej szacie czarodziejów, a że jego osobista garderoba nie była w najlepszym stanie po pożarach w Londynie zdecydował się na wypożyczenie stroju. Garnitur był w kolorze głębokiego granatu, niemal wpadającego w czerń i przecięty był precyzyjnymi biały prążkami. Dwurzędowa marynarka s szerokimi klapami podkreślała jego ramiona, a smukłe spodnie z lekkim kantem prowadziły wzrok ku lakierowanym półbutom na których... Cóż, widoczne było parę rys. Ale kto będzie zwracał uwagę na niego, skoro to była impreza Yaxleyów i Greengrassów?

Zajmując miejsce w jednym z pierwszych rzędów (pomijając te zarezerwowane dla najbliższej rodziny), Bletchley zaczął rozglądać się na boki. Ucieszył go widok Corneliusa, któremu pomachał krótko, a chwilę później jego wzrok powędrował w stronę... Anthony'ego Shafiqa, którego przez dłuższą chwilę taksował spojrzeniem, jakby nie potrafił zrozumieć, jakim cudem znaleźli się w tym samym miejscu. W pierwszej chwili w głowie chłopaka pojawił się drobny zgrzyt, bo... Co on miałby tu niby robić? Zdziwieniem widokiem najnowszego klienta ''Szklanej Alchemii'' szybko jednak minęło. Bądź co bądź, facet miał kasy jak lodu, co było widać po jego rezydencji. Może nawet znał się z rodzicami Geraldine? Może był jakimś przyjacielem rodziny? Wujkiem? Ojcem chrzestnym?

Oby tylko z oknami było wszystko w porządku, pomyślał przelotnie Bletchley, wzdrygając się na samą myśl, że mógłby zostać poinformowany, że coś się stało ledwie kilka dni po montażu. Chyba nie byłby w stanie przestać od tym myśleć aż do końca uroczystości. A te przecież miała się jeszcze podobno przedłużyć przez poprawiny...

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#17
03.10.2025, 19:53  ✶  

Nie wypadało, aby nie pojawiła się na ceremonii ślubnej przyjaciela, czyż nie? Właśnie dlatego spędziła większą część dnia na tym, aby doprowadzić się do stanu używalności po tym bardzo ciężkim dla niej tygodniu. Wczoraj było Mabon, a jak wiadomo dla rzemieślników jest to bardzo gorący czas, jak okolice każdego sabatu. Ambroise znalazł się jednak u niej osobiście, złożył jej zaproszenie do rąk własnych, jakże mogłaby więc opuścić ten ślub?

Nie miała czasu zorganizować sobie towarzystwa, gdyby nie pełnia to zapewne znalazłaby się u boku Erika, wiedziała bowiem, że panna młoda była jego przyjaciółką, więc pewnie też by się tutaj znalazł, niestety jednak nie było go tutaj. Szkoda. Przy jego boku zawsze czuła się pewniej, zresztą odhaczyli w swoim towarzystwie wiele podobnych imprez. Niestety, tym razem miało być inaczej.

Droga do Snowdonii nie należała do najprostszych, zwłaszcza dla takich pierdół jak ona - które nie potrafiły się teleportować, skorzystała jednak z usług jednego ze swoich znajomych, który znalazł chwilę, aby ją tutaj przetransportować. Miała ogromne szczęście, że zawsze ktoś był skłonny jej pomóc.

Znalazła się w końcu na włościach Yaxleyów, podziwiała okolicę gdy zbliżała się do miejsca, w którym miała się odbyć ceremonia. Spory tłum gości podążał przed nią, więc droga wydawała się jej być całkiem prosta. Panna Figg ubrana była bardzo elegancko, jak zawsze zresztą. Nora przywiązywała ogromną wagę do tego, jak się prezentowała, jej stroje za każdym razem były bardzo dokładnie przemyślane. Tym razem wybrała zwiewną suknię, w kolorze jasnozielonym, wydawała jej się odpowiednia z racji na charakter wydarzenia, no i wiedziała o tym, że ród Ambroise'a był mocno związany z naturą.

Nie zamierzała wychylać się przed szereg, wiedziała, że nie była tutaj nikim istotnym, nie należała do rodziny, ani do żadnego istotnego rodu. Była po prostu przyjaciółką pana młodego, to nie było nic szczególnego, czyż nie.

Obserwowała otoczenie, domyśliła się z której strony siedzą jego goście. Dyskretnie więc ruszyła w tamtą stronę. Zajęła miejsce gdzieś z tyłu - po raz kolejny, świadoma tego, jak wygląda hierarchia podczas takich wydarzeń.

Zauważyła Millie na ołtarzu, co nieco ją zdziwiło, nie miała pojęcia o jej bliskiej relacji z panną młodą, tuż za nią stał Cornelius - to akurat nie było dla Figg zaskakujące, wiedziała, że on i Ambroise są blisko. Często spotykała ich w duecie.

Pojawiła się tutaj sama, nie zabrała ze sobą Mabel, zazwyczaj tego nie robiła, wiedziała, że pojawienie się samej z dzieckiem mogło wzbudzać kontrowersje, nie wszyscy akceptowali taki stan rzeczy, a nie chciała mierzyć się z nieprzychylnymi spojrzeniami. Usiadła w końcu na krześle i czekała na to, aż ceremonia się rozpocznie. Nie mogła się doczekać, aż w końcu zobaczy Ambroise'a, który zaskoczył ją ogromnie zaproszeniem ślubnym, zwłaszcza po ich letniej rozmowie, cieszyła się jednak ogromnie jego szczęściem, on naprawdę na nie zasługiwał.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#18
03.10.2025, 20:03  ✶  
Gwar wokół mnie przypominał rwący nurt. Odetchnąłem z ulgą w tej samej chwili, gdy jej dłoń zacisnęła się na mojej, to wystarczyło, żebym zamarł, a potem odwrócił się powoli, jakby ktoś wybudził mnie ze snu. Stanęła tuż obok, trochę zaróżowiona z wysiłku, ale też… Inna. Cholera, naprawdę inna - ta sukienka - ten róż był tak odważny, że przez sekundę nie wiedziałem, czy patrzę na nią, czy na kogoś, kto przypadkiem ją przypomina. Zastygłem, wpatrując się w nią uważniej, nie kojarzyłem jej w takich kolorach. Nigdy.
No, w ł a ś n i e.
- Wyglądasz– - jak Eliasz w kiecce, udający bliźniaczkę. Zdecydowanie mogłabyś być Eliaszem, który przez ten cały czas nie skomentował umawiania mu się z siostrą, bo planował tę zemstę, a sam koncept, przyznaję, jest całkiem smaczny… Eliaszu. - –ładnie. - Uśmiechnąłem się, może trochę krzywo, udając beztroskę, choć tak naprawdę czułem podejrzliwość. - Znalazłaś mnie, a to podobno ja miałem szukaś ciebie. - Rzuciłem półgłosem, nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. Nie chciałem, żeby zauważyła, jak uważnie lustruję tę sukienkę, to jedno odsłonięte ramię, które aż prosiło się o uwagę, ale nie tylko. Wolałem, żeby uznała to za zwykłe rozluźnienie, za ulotny żart. - Pszyznam, tlochę maltwiłem szię, sze będę musiał wylwaś cię s objęś jakiegoś nadgoliwego kuzyna.
Chyba nie musiałem rozwijać, jakie miałem ku temu podstawy? Była młoda, ładna, poruszała się sama na weselu, ktoś z pewnością mógł chcieć do niej zagadać - nawet kilku ktosiów. Nie byłbym tak zdziwiony jak wtedy, kiedy powiedziała: „Mam coś dla Ciebie”, uniosłem brwi. Moje oczy na moment prześlizgnęły się po jej dłoniach, jakby zaraz miała wyczarować coś z powietrza. Niespodzianki zwykle kończyły się dla mnie katastrofą - to wiedziałem aż za dobrze, ale z jej ust zabrzmiało to inaczej. Nie wiedziałem jeszcze, że co dla mnie ma, widziałem tylko błysk w jej oczach, ten rodzaj rozbawionego napięcia, które zapowiadało niespodziankę. I, Merlin mi świadkiem, bałem się tego błysku bardziej niż czegokolwiek innego na tym przyjęciu. Bo jeśli nie była sobą, tylko Bletchleyem, to była… Był zdolny do wszystkiego, jeśli tylko ktoś wcześniej go do tego podpuścił. Już sam ton jej głosu brzmiał podejrzanie triumfalnie, za dobrze ją… Go… Ich znałem, by sądzić, że chodzi o coś zwyczajnego. To mogło być wszystko. Od czegoś, co sprawiło Prue frajdę, po środkowy palec od Eliasa, za którym rozejrzałem się kątem oka.
- Coś dla mnie? - Powtórzyłem, a kącik moich ust drgnął w niekontrolowanym uśmiechu. - Bszmi glośnie. Mam szię obawiaś?
Nie miałem pojęcia, że wkrótce będę musiał skonfrontować się z… Różowym krawatem. Na razie byłem tylko naiwnie nieświadomy, że los zamierzał wyśmiać moją powagę w najbardziej kolorowy sposób. No, ale przynajmniej moja partnerka nie miała kutasa.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#19
03.10.2025, 20:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.10.2025, 20:41 przez Prudence Bletchley.)  

Czy Prue zakładała, że ta nieszczęsna sukienka może wzbudzić, aż tyle kontrowersji? No niekoniecznie. Tak, nie był to jej kolor, zapewne nigdy nie miała sobie niczego w podobnej barwie, ale wiadomo - ekspedientka była bardzo przekonywująca, Prudence mało asertywna i jakoś tak wyszło, że jej chłopak podejrzewał, że być może była swoim bratem bliźniakiem. Na szczęście nie miała pojęcia, co aktualnie działo się w jego głowie. Fakt, Elias nie skomentował jeszcze tego, że zaczęli się ze sobą spotykać, nie spodziewała się, że ich to ominie, póki co jednak mogłaby nawet stwierdzić, że niczego nie zauważył. Pewnie po tym wieczorze się to zmieni.

- Wiesz, że nie odnajduję się najlepiej w takich okolicznościach. - Prudence nie była idealnym towarzyszem podczas podobnych przyjęć, raczej unikała takich wielkich imprez, sama czuła się tu jak dziecko we mgle, właśnie dlatego tak intensywnie poszukiwała wzrokiem Benjy'ego, aż w końcu go znalazła. Przy nim czuła się bezpiecznie, wiedziała, że nie pozwoli jej skrzywdzić w żaden sposób.

Miała jednak wrażenie, że przygląda jej się bardzo uważnie, może było mylne? a jeśli nie? Wyglądała nieodpowiednio? Zaczynała się martwić, że coś było nie tak. Prue nie znosiła tracić kontroli... wyczuwała, kiedy coś się działo.

- Czy mam coś na twarzy? - Postanowiła to zweryfikować, chociaż wydawało jej się, że gdyby tak było to Benjy nie omieszkałby jej o tym wspomnieć, a póki co się tylko patrzył...

- Całkiem zgrabnie udało mi się unikać interakcji z innymi ludźmi. - W tym akurat była biegła, umiała wtapiać się w tło, gdy tylko tego chciała, nawet jeśli w grę wchodzili nadgorliwi kuzyni szukający towarzystwa. Potrafiła być niewidzialna, zresztą miała swój cel, szukała właśnie jego, chciała znaleźć się u boku Benjy'ego jak najszybciej.

- No tak, dla Ciebie. - Skoro potrzebował potwierdzenia, to mu je dała. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, czy nie wyśmieje jej gestu? Mógł to zrobić, teraz to wszystko wydawało jej się bardzo głupie, ale skoro już o tym wspomniała, to nie mogła udawać, że temat nie istniał, bo przecież sama go zaczęła.

- To zależy, chyba nie powinieneś, nie gryzie. - Może trochę, chociaż róż nie gryzł się z czernią, więc nie było, aż tak źle, mogło trafić dużo gorzej, nie, żeby była jakąś specjalistką od kolorów, ale znała podstawy.

Wolną dłonią sięgnęła do niewielkiej torebki, którą miała na ramieniu, chwilę zajęło jej wygrzebanie z niej krawata, mimo, że nie była duża, to wiadomo - damskie torebki to był zupełnie inny byt. W końcu wyciągnęła ten nieszczęsny krawat w kolorze fuksji, idealnie pasujący do sukienki Bletchley.

- To tylko krawat, jeśli go nie potrzebujesz... - Głos jej zadrżał, bo nie do końca była w stanie przewidzieć jego reakcję na ten gest. - To zrozumiem, ale chyba tak się robi? - Spojrzała na Fenwicka swoimi jasnobrązowymi oczami czekając na jego reakcję.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#20
03.10.2025, 21:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2025, 22:07 przez Millie Moody.)  
W Hogwarcie nie było tak na prawdę konieczności robienia zjazdu absolwentów, bo każda jedna impreza tego typu była takim zjazdem. Wszyscy (prawie) byli absolwentami tej wspaniałej placówki a jednak, Miles zazwyczaj unikała takich imprez na wypasie w których też musiała wyglądać na wypasie.

Ktoś do niej pomachał, ktoś się uśmiechnął, ktoś spojrzał krzywo. Dużo bodźców. Dużo myśli. Uśmiechała się tez, choć trochę półprzytomnie.

Teraz jednak, gdy ludzi było coraz więcej, to stanął obok niej pan Prefekt Naczelny, który zdaje się optował kiedyś aby ją wypierdolić ze szkoły, albo na stałe umiejscowić w kozie. Czy gdzieś w jej śmieciach cały czas był szkic Coneliusa z czasów szkolnych, całkiem zdatny do użytku, a potem z dorysowanym wąsem i krzaczastymi, chmurnie ściągniętymi brwiami?

Czy ona, złośliwa, wredna mała Mi była teraz do rozpoznania w sukience w pierdolone kwiatki?

Może pamiętał jak jebnął w nią piorun, bo nie potrafiła odpuścić i oddać meczu z powodu pogody? Może pamiętał jak popisywała się przed nimi pikując do znicza prosto w ziemię, jakby ziemi tak nie było? Może nie pamiętał nic, bo kto by pamiętał taką wesz na zdrowej tkance szkolnej egzystencji?

– Zajebiście wyglądasz. – rzuciła do pana świadka idąc za mantrą, że będzie zajebiście, to było całkiem naturalne zdanie choć jakaś część Moody była ciekawa, czy mężczyzna zgani ją za język którym się posługiwała. Jego aura owej zajebistości jednak robiła swoje, a blada jak ściana Miles ostatecznie uśmiechnęła się lekko i nawet zdrowszy rumieniec wypłynął na jej ozdobione subtelnym makijażem lico. – Zaraz zaczynamy prawda? – rozejrzała się znów, czy nie widać już gdzieś było młodych. – Masz obrączki? – zapytała konspiracyjnie, jakby chciała jakkolwiek pomóc, chociaż z oczywistych względów ktoś taki jak pan koroner, był gotowy na każdą ewentualność. A może plan był inny? Może jakieś dziecię przyniesie je na poduszeczce rozpuszczając wszystkim serduszka? Nie kojarzyła za dobrze zwyczajów ślubnych. Bardzo prawdopodobne, że ktoś jej na pewnym etapie przedstawiał plan, ale były powody dla których nigdy nie awansowała wyżej nad krawężnik w swojej policyjnej karierze.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Paracelsus (3444), Millie Moody (1462), Alexander Mulciber (3364), Roselyn Greengrass (971), Brenna Longbottom (1768), Pan Losu (151), Helloise (2525), Benjy Fenwick (5854), Anthony Shafiq (1060), Prudence Bletchley (4567), Atreus Bulstrode (1256), Cornelius Lestrange (3468), Elias Bletchley (1038), Nora Figg (1363), Primrose Lestrange (597), Sebastian Macmillan (2271), Icarus Prewett (411), Anthony Ian Borgin (752), Mona Rowle (322), Jonathan Selwyn (727), Basilius Prewett (463), Vakel Dolohov (1490), Charlotte Kelly (642), Jacqueline Greengrass (1243), Morpheus Longbottom (1029), Ambroise Greengrass (2354), Geraldine Yaxley (1638), Ursula Lestrange (1848), Cliodna (982), Astoria Avery (397)


Strony (9): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa