14.02.2023, 18:28 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.02.2023, 18:28 przez Mackenzie Greengrass.)
- Obawiam się, że o magicznych chorobach też nie wiem zupełnie niczego.
Zresztą tymi dziedzinami, na których Mackenzie się nie znała ani trochę, można by zapełnić morze. Nie miała pojęcia, jak działa magiczny świat, była beznadziejna z niemal wszystkich przedmiotów teoretycznych, a godzinami mogła rozprawiać właściwie wyłącznie o miotłach i zielarstwie. Po części dlatego najlepiej dogadywała się z fanami quidditcha i innymi graczami – innych mogła łatwo zanudzić.
- Albo nadaję się tylko do tego? Ewentualnie do grzebania w ziemi – przyznała. Całkiem szczerze, bo to były jedyne rzeczy, w których była dobra. Inna sprawa, że i owszem, Avery się nie mylił: bardzo to lubiła. I chyba głównie dlatego, ani trochę się nie przejmowała, że nie mogłoby jej wyjść w niczym innym.
- To jeszcze nic takiego. Podczas mojego pierwszego spotkania z sąsiadem, dosłownie padłam przed nim na kolana. Być może uznał, że chcę się mu oświadczyć. Bo w przerażeniu zaczął mówić bardzo dziwne rzeczy – skwitowała. A on jeszcze wtedy uznał, że z jakichś powodów to doskonały moment do ćwiczenia roli w teatrze. I Mackenzie nie miała na swoje usprawiedliwienie nawet żadnych rudzielców, którzy by ją wtedy obalili.
Nie zawsze rozumiała cudze żarty. A nawet gdy rozumiała, czasem jej własne żarty były trochę trudne do złapania. Zwłaszcza, że miewała tendencję do wygłaszania ich ze swoim zwykłym, poważnym wyrazem twarzy.
- Mogłam. I nawet to zrobiłam. Poddałam się po trzech godzinach, gdy trzecie przestało działać. A na górze wciąż coś waliło – wyjaśniła.
A także urządzić sobie mini świętowanie, bo dla niej napicie się czegokolwiek faktycznie stanowiło święto. Faktycznie jednak nie zamierzała ot tak zanudzać opowiadaniem o powodach przypadkowej osoby, która dosiadła się do niej głównie dlatego, że zbyt kręciło się jej w głowie, by wstać.
– Przy okazji uznałam, że mogę się napić – dorzuciła i znów uniosła kufel, by dopić resztkę piwa.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy, choć bardzo krótko, gdy spytał, czy jest okropną pacjentką. Odpowiedź na to pytanie brzmiała właściwie i tak, i nie. Z jednej strony doskonale wiedziała, że nie może pozwolić sobie na kontuzje, więc nie miała oporów w oddawaniu się w ręce medyka drużyny i nie ukrywała ewentualnych urazów.
Z drugiej miewała tendencje do stwierdzania, że dopóki jest w stanie się poruszać, da radę latać i nie, pani Flag, nie będę siedziała na ławce kolejne piętnaście minut, pięć minut to maksimum, przepraszam bardzo.
- Nie lubię niektórych stwierdzeń, które oni lubią wygłaszać. Na przykład „powinnaś przeleżeć najbliższe dwanaście godzin”. Albo „następnym razem bądź ostrożniejsza”. Nie wiem, jak w ogóle można mówić ludziom takie rzeczy – stwierdziła.
Zmywacze do rzadkich, magicznych atramentów, specjalne okulary… brzmiało to wszystko bardzo poważnie. I Ministerialnie. Mackenzie, trochę błędnie, wszystkie tego typu rzeczy kojarzyła tylko albo z Ministerstwem Magii, albo jakąś wielką, zakurzoną biblioteką.
– Hm… niewidzialny papier mają w księgarni Lockhartów. A przynajmniej mieli trzy dni temu. Nie wiem, jak inne. Jesteś tłumaczem? I hm, głowa już nie boli?
Pamiętał, co chciał kupić, i wydawało się, że - chyba - doszedł do siebie.
Zresztą tymi dziedzinami, na których Mackenzie się nie znała ani trochę, można by zapełnić morze. Nie miała pojęcia, jak działa magiczny świat, była beznadziejna z niemal wszystkich przedmiotów teoretycznych, a godzinami mogła rozprawiać właściwie wyłącznie o miotłach i zielarstwie. Po części dlatego najlepiej dogadywała się z fanami quidditcha i innymi graczami – innych mogła łatwo zanudzić.
- Albo nadaję się tylko do tego? Ewentualnie do grzebania w ziemi – przyznała. Całkiem szczerze, bo to były jedyne rzeczy, w których była dobra. Inna sprawa, że i owszem, Avery się nie mylił: bardzo to lubiła. I chyba głównie dlatego, ani trochę się nie przejmowała, że nie mogłoby jej wyjść w niczym innym.
- To jeszcze nic takiego. Podczas mojego pierwszego spotkania z sąsiadem, dosłownie padłam przed nim na kolana. Być może uznał, że chcę się mu oświadczyć. Bo w przerażeniu zaczął mówić bardzo dziwne rzeczy – skwitowała. A on jeszcze wtedy uznał, że z jakichś powodów to doskonały moment do ćwiczenia roli w teatrze. I Mackenzie nie miała na swoje usprawiedliwienie nawet żadnych rudzielców, którzy by ją wtedy obalili.
Nie zawsze rozumiała cudze żarty. A nawet gdy rozumiała, czasem jej własne żarty były trochę trudne do złapania. Zwłaszcza, że miewała tendencję do wygłaszania ich ze swoim zwykłym, poważnym wyrazem twarzy.
- Mogłam. I nawet to zrobiłam. Poddałam się po trzech godzinach, gdy trzecie przestało działać. A na górze wciąż coś waliło – wyjaśniła.
A także urządzić sobie mini świętowanie, bo dla niej napicie się czegokolwiek faktycznie stanowiło święto. Faktycznie jednak nie zamierzała ot tak zanudzać opowiadaniem o powodach przypadkowej osoby, która dosiadła się do niej głównie dlatego, że zbyt kręciło się jej w głowie, by wstać.
– Przy okazji uznałam, że mogę się napić – dorzuciła i znów uniosła kufel, by dopić resztkę piwa.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy, choć bardzo krótko, gdy spytał, czy jest okropną pacjentką. Odpowiedź na to pytanie brzmiała właściwie i tak, i nie. Z jednej strony doskonale wiedziała, że nie może pozwolić sobie na kontuzje, więc nie miała oporów w oddawaniu się w ręce medyka drużyny i nie ukrywała ewentualnych urazów.
Z drugiej miewała tendencje do stwierdzania, że dopóki jest w stanie się poruszać, da radę latać i nie, pani Flag, nie będę siedziała na ławce kolejne piętnaście minut, pięć minut to maksimum, przepraszam bardzo.
- Nie lubię niektórych stwierdzeń, które oni lubią wygłaszać. Na przykład „powinnaś przeleżeć najbliższe dwanaście godzin”. Albo „następnym razem bądź ostrożniejsza”. Nie wiem, jak w ogóle można mówić ludziom takie rzeczy – stwierdziła.
Zmywacze do rzadkich, magicznych atramentów, specjalne okulary… brzmiało to wszystko bardzo poważnie. I Ministerialnie. Mackenzie, trochę błędnie, wszystkie tego typu rzeczy kojarzyła tylko albo z Ministerstwem Magii, albo jakąś wielką, zakurzoną biblioteką.
– Hm… niewidzialny papier mają w księgarni Lockhartów. A przynajmniej mieli trzy dni temu. Nie wiem, jak inne. Jesteś tłumaczem? I hm, głowa już nie boli?
Pamiętał, co chciał kupić, i wydawało się, że - chyba - doszedł do siebie.