25.02.2023, 11:30 ✶
Cathal do tego momentu był pewien, że to sen. Dziwny sen, owszem, ale nie najdziwniejszy, jaki przydarzył się mu w życiu. Zwłaszcza, że jego sny – człowieka, który pamiętał wszystko – były zwykle zadziwiająco wyraźne i pełne szczegółów. Czasem błądził w nich po opustoszałej posiadłości Gauntów, ścigany przez węże. Czasem śnił o ojczymie. Były sny, w których stawał się Slytherinem i takie o grobowcach albo egipskich targach. Nie raz pojawiali się w nich jego znajomi.
Teraz była to zabawa jego umysłem. I nawet jeśli Ulysses miał rację, ten człowiek nie spodziewał się go, a sam Rookwood ściągnął go w jakiś sposób – czy myślą o tym, że go potrzebuje i zawołaniem tym pierwszym, weselnym śnie, czy w inny sposób – wciąż scenerię stworzył ktoś inny.
Shafiq kiwnął głową. Nie powiedział „mogłeś więc zginąć”, bo było to jasne dla nich obu. Nie wspomniał, że skoro Rookwood czuł się obserwowany, musiało faktycznie chodzić o niego, bo to też był oczywisty wniosek. Za to…
- Mam nadzieję, że na jawie łatwiej go zabić niż we śnie – mruknął. Dla Ulyssesa mogło to brzmieć jak żart, ale Cathal naprawdę chciał zabić tego władcę snów. Znaleźć i odesłać z tego świata, zanim ośmieli się wkraść w jego sny znowu. Oczywiście, było to problematyczne, bo wymagało najpierw jego odszukania, a potem jeszcze zabicia go tak, by nie wyszło to na jaw. W Egipcie to drugie byłoby łatwiejsze. Co zabawne, tutaj nieco pola manewru tworzyli im śmierciożercy…
- Nie wiem, czy to zadziała, ale mogę spróbować ustawić w twoim pokoju pieczęcie – powiedział, odsuwając od siebie filiżankę. Odechciało mu się pić, opowiadać o wykopaliskach i wyjaśniać, jak dokładnie przydały się obliczenia Ulyssesa, by złamać zabezpieczenia drzwi, a miał szczery zamiar to wszystko zrobić, zwłaszcza, że miał wrażenie, że to ostatnie mogłoby go szczególnie zaciekawić. – Ten człowiek kogoś ci przypominał? Jestem pewny, że go nie znam.
Ewentualnie widział go lata temu i owszem, pamiętał jego młodzieńczą twarz, ale zaszły w niej zmiany na tyle duże, że nie zdołał go rozpoznać.
Teraz była to zabawa jego umysłem. I nawet jeśli Ulysses miał rację, ten człowiek nie spodziewał się go, a sam Rookwood ściągnął go w jakiś sposób – czy myślą o tym, że go potrzebuje i zawołaniem tym pierwszym, weselnym śnie, czy w inny sposób – wciąż scenerię stworzył ktoś inny.
Shafiq kiwnął głową. Nie powiedział „mogłeś więc zginąć”, bo było to jasne dla nich obu. Nie wspomniał, że skoro Rookwood czuł się obserwowany, musiało faktycznie chodzić o niego, bo to też był oczywisty wniosek. Za to…
- Mam nadzieję, że na jawie łatwiej go zabić niż we śnie – mruknął. Dla Ulyssesa mogło to brzmieć jak żart, ale Cathal naprawdę chciał zabić tego władcę snów. Znaleźć i odesłać z tego świata, zanim ośmieli się wkraść w jego sny znowu. Oczywiście, było to problematyczne, bo wymagało najpierw jego odszukania, a potem jeszcze zabicia go tak, by nie wyszło to na jaw. W Egipcie to drugie byłoby łatwiejsze. Co zabawne, tutaj nieco pola manewru tworzyli im śmierciożercy…
- Nie wiem, czy to zadziała, ale mogę spróbować ustawić w twoim pokoju pieczęcie – powiedział, odsuwając od siebie filiżankę. Odechciało mu się pić, opowiadać o wykopaliskach i wyjaśniać, jak dokładnie przydały się obliczenia Ulyssesa, by złamać zabezpieczenia drzwi, a miał szczery zamiar to wszystko zrobić, zwłaszcza, że miał wrażenie, że to ostatnie mogłoby go szczególnie zaciekawić. – Ten człowiek kogoś ci przypominał? Jestem pewny, że go nie znam.
Ewentualnie widział go lata temu i owszem, pamiętał jego młodzieńczą twarz, ale zaszły w niej zmiany na tyle duże, że nie zdołał go rozpoznać.