Nie chciałby słyszeć o tym w kółko i uparcie, że powinien jakąś znajomość zerwać, nie kontynuować jej, że jest dla niego szkodliwa. On chociaż sobie zdawał z tego sprawę, że szkodliwa była, a Victoria zdawała się to pomijać. Może chciała, a może do niej samej to nie docierało - historia serca bywała pisana różnymi piórami, a niekiedy nawet malowana farbami i kreślona szminkami do kobiecych ust. Ponieważ nie chciał o tym słuchać - nie mówił. Były takie sprawy, na które czasem zaradzić nie mogłeś logiką, jeśli ta nie była zbyt silna w twojej własnej głowie. A czasem jeśli nie miałeś kogoś, kto pewne głupoty z niej wytłucze. Akceptacja. Obojętnie, czy rzecz, która się działa była świeża czy nie należało akceptować to, czego pragnie druga strona, bo w innym wypadku można było tylko doprowadzić do niepotrzebnych kłótni. Laurent miał problem, żeby znajdować poziom, gdzie pomoc jeszcze była chciana, a gdzie narzucana. Szczególnie, kiedy temat był świeży. Kiedy Victoria jeszcze nie poukładała sobie wszystkiego, kiedy to w niej buzowało. Gdyby mógł to by jej chyba nie wypuszczał z objęć. Była taka delikatna, krucha, tak bardzo potrzebowała oparcia. Najchętniej zabrałby ją gdzieś daleko... a może to nie było niemożliwe?
- Może chciałabyś gdzieś wyjechać na weekend? - Dla aurorów pojęcie weekendu było bardzo mgliste. Wszystko raczej zależało od tego, ile było pracy i co było tą pracą. To tak samo jak te godziny funkcjonowania - jesteś, kiedy jesteś potrzebny. Ale "weekend" dla niego tak samo nie istniał pojęciowo. W zasadzie w weekendy miał największy ruch naturalnym stanem rzeczy. Ten "weekend" w wydaniu ich dwójki oznaczał tyle co dwa dni wolnego. Bo dlaczego nie? - Myślałem, żeby rozejrzeć się za domem we Włoszech. Krewna Florence ma domek, moglibyśmy się wybrać. - Zaproponował, znów do niej podchodząc, taki nagusieńki, żeby ją objąć i cmoknąć w policzek, przygładzając włosy. Chociaż teraz czas wyjazdom nie sprzyjał - z bardzo wielu powodów. - Dziękuję, że mi powiedziałaś. - Że wyjaśniła, co się dzieje. - Daj sobie czas. Tyle czasu, ile potrzebujesz. Zawsze ci pomogę. - Cokolwiek by się nie działo i o czymkolwiek nie chciałaby pomówić. Bo nie musieli mieć wcale tego samego zdania, choć odmienność tego zdania w ich wypadku bywała wielką rzadkością.
- Nie sprawia. - Nie było jednak żalu w jego głosie czy zwątpienia, ból ani smutek nie odnalazły ujścia w jego oczach, kiedy znowu odkleił się od zimnej skóry Victorii i pozwolił jej pomóc założyć sobie biustonosz. Śmiesznie duży jak na niego, ale wystarczyło go dopasować zaklęciem - tak jak sukienkę. W zupełności wystarczy. Nie chciał się zastanawiać i wątpić, czy Edward zabrał go tylko dlatego, że był taki podobny. Nie chciał stawać przed siostrą i macochą i widzieć, jak bardzo od nich odstaje i jak nie pasuje do rodzinnego obrazka. Ale nie miał na to wpływu. Chęci czy niechęci nie miały tu znaczenia. - Mi się wydaje, że wręcz przeciwnie. - Uśmiechnął się delikatnie. Był przyzwyczajony do tego, że pieniądze były w ciągłym ruchu - inaczej upływały i z wielkiego kopca skarbów robiło się nic. Ten świat wpływowych czarodziei czystej krwi był za mały, żeby jego elementy nie przenikały się. Chociaż rzeczywiście interesom Lestrange i Prewettom nie było po drodze. - Przynajmniej jeśli chodzi o czysty biznes... albo wychowywanie dzieci. - Gdzie to zawsze rodzic najlepiej wiedział, co dla nich dobre. I jakoś tak to dziwnie było, że rodzice często świetnie się dogadywali gdy przychodziło do obgadywania ich pociech.
- Ślicznie. - Pochwalił, przesuwając różdżką, żeby dopasować bieliznę do swoich rozmiarów, oglądając tę delikatną koronkę z każdych stron. Materiał przyjemnie leżał na skórze. Wsunął na swoje ciało sukienkę, pozwalając Victorii zapiąć na plecach od niej guziczki i również powtórzył ruch różdżką, żeby dobrze dopasować do swojej sylwetki i wzrostu materiał i sposób, w jaki się układał. - To będzie dobry dzień. - A jakie będą następne to czas jeszcze pokaże.