Pokręciłem głową z dezaprobatą, skupiając się na misie pełnej kukurydzy. Wziąłem swoją kolbę, ale nie do lizania, tylko do gryzienia. Zamierzałem ją obgryźć, bo Layla miała rację z praktycznego punktu widzenia. Nie było co marnować jedzenia, a też chętnie przekąszę to i owo. Ciastka weszły lekko, więc najwyraźniej wszystko lekko miało mi wchodzić. Zacząłem nawet obgryzać, kiedy noże Flynna zaczęły opuszczać jego bliższą okolicę. Zawsze się zastanawiałem, jakim cudem one wszystkie trzymały się blisko niego, kiedy się poruszał. A potrafił się momentami poruszać niemalże bezszelestnie. Niebywałe... Ale to nie było takie aż wow jak fakt, że jakiś diablik mnie podkusił, żeby wziąć jeden z nich, się poczęstować, spróbować sił w rzucaniu nożami do celu. Przypomniało mi to o Bren, która lata temu zakradała się do cyrku, a z którą też co nieco bawiliśmy się nożami i mieczami.
Odłożyłem na chwilę talerzyk z kukurydzą, zamierzając do niego wrócić. Wstałem żeby wykonać rzut do tego samego słupa, co poprzednicy, ale celując w jeden z okręgów pozostawionych po sęku.
- Masz znajomości u Biurze Aurorów...?! - zapytałem z nieskrywaną ciekawością Flynna. Tym również się nie chwalił. Niewiele mówił, a kiedy się odzywał albo ktoś mówił o nim, wychodziły nowości, takich, których bym się po nim nie spodziewał. - To jeszcze trochę i bym was odbierał z aresztu... - zauważyłem z lekkim uśmiechem, mając ich właśnie za parę dzieciaków-rozrabiaków, nad którymi Pan Ojciec potrzebował rozkładać całe swe pokłady rodzicielskiej cierpliwości, spokoju ducha. Wewnętrznie cieszyłem się, że jednak im się upiekło z tymi aurorami.
Cóż, rzuciłem, żeby zanadto nie przeciągać. Nie wiem, czemu to robiłem. Czy dla zabawy? Czy dla brawury? Zaimponowania może...? Ale efekt był...
Sukces!