• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 14 Dalej »
[02.1965] Stay in the shadow | Geraldine & Ambroise

[02.1965] Stay in the shadow | Geraldine & Ambroise
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#21
09.09.2024, 08:49  ✶  

- Oczywiście, daj sobie tyle czasu ile potrzebujesz. - Musiała dać mu tę przestrzeń. Nie zamierzała go pospieszać, przecież ledwie trzymał się kupy. Nie miała zamiaru mu dokładać. Jego znała, dla niej on był ważniejszy od tego, który znajdował się w łóżku. Jakoś łatwiej spoglądało się na nieszczęścia, które spotykały zupełnie obce osoby. Zresztą i tak nic nie była w stanie zrobić bez Greengrassa, musiała się wstrzymać, poczekać, aż doprowadzi się do porządku, aż zacznie normalnie funkcjonować, oby w ogóle to się stało. Nie wydawało jej się, żeby te eliksiry pomagały mu jakoś mocno, może potrzebował czegoś więcej? Póki co znowu odwiodła od siebie te myśli. Musieli sobie poradzić działając przy pomocy tego, co mieli na miejscu. Dzięki temu mogli uniknąć niewygodnych pytań, nie sądziła, aby Ambroise chciał dzielić się z kimkolwiek informacją na temat tego, co mu się przytrafiło. Na Nokturnie nic nie działo się przypadkowo, nie wiedziała, kim był leżący w łóżku mężczyzna, a wolała zakładać najgorsze, dzięki temu nie przychodziło rozczarowanie spowodowane nieodpowiednim podejściem.

Ledwie usłyszała prośbę już stała przed nim ze szklanką wody w dłoni, skoro tego potrzebował dała mu dokładnie to, o co prosił. Nie zadawała pytań, nadal. Nie był to dobry moment, zresztą póki co i tak nie sądziła, aby dał jej jakiekolwiek odpowiedzi, nadal nie wyglądał zbyt dobrze. Musiał mocno oberwać, nadal nie wiedziała, czy był to efekt zaklęcia, czy po prostu uderzenia. Scenariusze mogły być różne. Grunt, że nie stracił przytomności, nie zasypiał, ciagle był obecny.

- Proszę. - Rzuciła jedynie i obserwowała go, kiedy pił. Musiała być czujna, nie mogła pozwolić na to, żeby się zakrztusił.

- Chwila. - Musiała ogarnąć burdel, który zrobiła, kiedy szukała eliksirów, o których wcześniej wspominał. Większość z nich znajdowała się na ziemi, pospiesznie tam przez nią wyrzucona. Zebrała je wszystkie i wrzuciła do torby, miała nadzieję, że wybaczy jej to, że zrobiła bałagan w jego apteczce. Działała instynktownie, dosyć porywczo, robiła po prostu co w swojej mocy, aby jakoś mu pomóc. Działała niestety po omacku, co na pewno zostanie zauważone. Trochę jej było głupio, że nie miała pojęcia co robi.

- Wszystko powinno być w środku, trochę pomieszałam te eliksiry. - Dodała skruszona. Miała nadzieję, że nie przeszkodzi mu to w odnalezieniu tego czego szukał, nic nie zostało uszkodzone, więc powinien to znaleźć, może zajmie mu to więcej czasu niż zazwyczaj. Wręczyła mu torbę, w sumie to trzymała ją przed nim, aby ułatwić mu dostęp do medykamentów.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#22
09.09.2024, 10:13  ✶  
Świadomość, że musi zebrać się w sobie i stanąć (nawet metaforycznie) na własne nogi pchała go do przodu. Kroczek po kroczku zdobył się, żeby przyjąć szklankę wody i utrzymać zawartość w żołądku. Wypłukał też usta i wypluł część płynu do kosza na śmieci, który odsunął od siebie. Nie potrzebował go. Potrzebował torby z eliksirami i chwili na zastanowienie. Czuł się jak chłopiec siedzący w piaskownicy przed wydawanymi mu zabawkami. To nie było dobre uczucie.
- Okay - mruknął, starając się oddychać jak najpłycej, bo znowu dopadła go ochota na wymioty.
W normalnych warunkach pewnie nie byłby zadowolony z chaosu panującego w torbie medycznej. Dużo czasu przeznaczał na to, aby mieć tam całkowity porządek według własnego systemu segregacji. Miał autorski układ, który pozwalał mu błyskawicznie znaleźć potrzebne substancje, sięgając po nie niemalże na oślep. Jednakże to była wyjątkowa sytuacja. Nie mógł sam się wyleczyć i dopiero teraz czuł się dostatecznie na siłach, żeby móc znaleźć sobie coś poprawiającego stan zdrowia. Przedtem musiał liczyć na pomoc, więc teraz musiał (również) liczyć się z nieporządkiem panującym w torbie. Jednym słowem, akceptował to, że miało być trudniej. Zareagował spokojnym, wycieńczonym kiwaniem głową.
Bez słowa skorzystał z przytrzymywanej mu torby, drżącą ręką wyciągając wrzucone tam buteleczki i stawiając jedną obok drugiej. Tak było najlepiej. Musiał to spakować w odpowiedni sposób, ale teraz potrzebował wiedzieć, co gdzie było. Nie szukać tego za każdym razem. Nie prosił o pomoc, choć może powinien, zważywszy na to jak mocno dygotały mu ręce. Potrzebował wyjąć tylko kilka buteleczek, patrząc na nie jedna po drugiej i ustawiając je w krzywym rządku na podłodze. Kiedy znalazł już wszystko, czego potrzebował, odkorkował dwie substancje i wlał eliksiry do wyjętej pustej kolby. Przemierzał je szybko, wypijając zawartość duszkiem i wzdrygając się w niesmaku.
- Pomożesz mi wstać? - Spytał, dochodząc do wniosku, że lepiej poprosić o wsparcie w tym zakresie niżeli się wygłupić. Już i tak był dłużnikiem...
...Geraldine.
Tak. Właśnie. Teraz to do niego dotarło. Wraz z poprawą samopoczucia, wreszcie wyraźniej przyjrzał się jej twarzy i skojarzył fakty.
Pięknie.
Nie chciał być jej dłużnikiem. Nie była najgorszą możliwością, ale nie chciał zaciągać u niej długu ani pokazywać się od słabej strony. Niestety, było za późno. Podciągając się na nogi, nie skomentował w żadnym razie tego, że wcześniej nie wiedział, z kim ma do czynienia. Jego spojrzenie się rozjaśniało a na twarzy zaczynała gościć maska.
Niezależnie od tego, czy zaoferowała mu swą pomoc, dotoczył się do łóżka pacjenta i zaczął rozwijać zakrwawiony szalik, rozpinając też wierzchnie ubranie czarodzieja. Po raz pierwszy przyjrzał się obrażeniom w jasnym świetle pokoju.
- Nie jest dobrze - zakomunikował zaciągając powietrze, ale nie oglądając się przez ramię. - Jest szansa, że znasz tego człowieka? - Nie pytał, co Geraldine robi na Nokturnie tak jak ona nie zadawała mu tego pytania. Pytał, czy kojarzyła pobitego mężczyznę, bo on tego nie robił. Mieli problem. Pytanie, jak duży.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#23
09.09.2024, 10:39  ✶  

Szklanka wody przyjęła się zdecydowanie lepiej od dzbanka. Mały krok, ale cieszył. Może faktycznie uda im się jakoś ogarnąć ten cały burdel. Nadal tliła się nadzieja, Yaxley wcale tak szybko nie zamierzała jej tracić. Gorzej być nie mogło, znaczy mogło, może lepiej nie kusić losu i nie narzekać, bo znając swoje szczęście siła wyższa chętnie by jej udowodniła, że się myli.

Na całe szczęście nie miał jej za złe tego, że wrzuciła wszystko losowo do torby, przez co panował w niej spory bałagan. Była dumna z siebie, że nic nie uszkodziła, to był naprawdę spory sukces jak na nią. Nie należała do specjalnie delikatnych osób, łatwo przychodziło jej niszczenie wszystkiego, co miała obok siebie. Wszystko przez ten ognisty temperament, nigdy nie zastanawiała się nad swoimi czynami, po prostu działała, bez żadnych refleksji, jakbu automatycznie.

Trzymała więc torbę tuż przed nim, pewnym ruchem, brakowało tylko tego, żeby wypadła jej z dłoni. Mężczyzna szukał czegoś, sam jeden wiedział czego, bo mimo, że znowu spoglądała na fiolki to nie miała pojęcia czym są. Jej obojętność związana z eliksirami wołała o pomstę do siły wyższej.

Ustawiał fiolki na podłodze, musiał w tym widzieć jakiś sens, nie próbowała jednak tego zrozumieć, to zdecydowanie było poza nią. Nie odgadłaby jego metody, nic bowiem nie mówiły jej napisy znajdujące się na fiolkach.

Te czynności świadczył jednak o tym, że jest z nim lepiej, że próbuje odnaleźć się w tym całym bałaganie. To dobrze, jeszcze chwila, a będą mogli zająć się tym nieszczęśnikiem który znajdował się w łóżku.

Nie odpowiedziała mu na jego pytanie o pomoc, nie musiała, znalazła się za to tuż obok i wyciągnęła w kego kierunku rękę na której mógł się oprzeć. Zadecydowała, że mu pomoże kilkanaście minut temu, kiedy jeszcze znajdowali się na dole, w pubie. Teraz nie miała innego wyjścia, jak po prostu kontynuować to co zaczęła. Było zbyt późno na zastanawianie się nad konsekwencjami podjętej decyzji. Czuła, że jakieś się pojawią, jednak tym się będzie martwiła później. Zupełnie przypadkiem znalazła się w samym centrum bardzo niejednoznacznej sytuacji. Liczyła na to, że po wszystkim dowie się o co właściwie tutaj chodziło, co się wydarzyło. Chciała to wiedzieć.

Szybkim, acz bardzo pewnym krokiem zaprowadziła go w stronę łóżka. Puściła go dopiero, gdy miała pewność, że jest bezpieczny, że się nie przewróci. Musiała pilnować tego, aby nic więcej mu się nie stało. Wydawało się jej, że wreszcie zaczął odnajdywać się w rzeczywistości, nieskromnie stwierdziła, że ten sukces chociaż trochę był jej zasługą.

Obserwowała mężczyznę, gdy odsłaniał twarz tamtego. Zaglądała mu przez ramię, jednak nie zbliżała się do niego zbyt blisko, aby miał przestrzeń, której potrzebował do działania. Przyjrzała się bardziej temu leżącemu, kiedy Ambroise zapytał czy go zna. Wyglądał trochę znajomo, jednak nie była w stanie stwierdzić dlaczego. Nie potrafiła w tej chwili połączyć twarzy z imieniem i nazwiskiem.

- Mogłam go kiedyś spotkać, jednak nie jestem pewna kim jest. - Nie przywiązywała wagi do osób z którymi robiła interesy, dopiero teraz przypomniała sobie o swoim pakunku, o tym, że ona nie pojawiła się w Wiwernie przypadkiem. Cóż, klient nie będzie zadowolony, o ile w ogóle się pojawi.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#24
09.09.2024, 11:56  ✶  
Robił wszystko, żeby jak najszybciej dojść do siebie. Słabość, jaka go ogarnęła trwała stanowczo zbyt długo. Czas uciekł im przez palce. Nie trzeba było być geniuszem ani uzdrowicielem, żeby się tego domyślić.
Nawet jeśli tego nie mówił, potrzebował każdej pomocy, jaką mógł uzyskać. Nie chciał przyznać się do tego, że najchętniej nadal siedziałby na podłodze, dygocząc w drgawkach spowodowanych przeszłym wysiłkiem a teraz to wszystko, co robił wymagało od niego angażowania sił, których nie miał. Zapożyczał się z wszelkich zapasów energii, jakie mógł zdobyć. Gdyby był rozsądny i nie zdesperowany, najpewniej użyłby zupełnie innych eliksirów niż te, które ze sobą zmieszał. To nie była dobra mieszanka. Stworzył coś, co za kilka godzin miało mu dać nieźle w kość, ale do tego czasu zamierzał wrócić do domu i zaszyć się w samotni. Teraz potrzebował tego kopa. Równie mocno, co milczącego wsparcia ze strony Geraldine.
Mieli tu ciężki przypadek. Co gorsza, jeszcze nie wiedzieli jak trudny i co powinni robić, żeby pomóc człowiekowi na łóżku. Temu, którego najwyraźniej żadne z nich nie znało. Ambroise miał nikłą nadzieję, że Geraldine odpowie inaczej.
Wspaniale. No, wspaniale.
Było ich dwoje. On półprzytomny, ona nie znała się na medycynie. Mieli nieprzytomnego, na wpół żywego człowieka, którego oboje w jakimś zakresie kojarzyli. Oczywiście, tak bardzo, że równie dobrze mógł być kimś całkowicie innym. Nie wiedzieli o nim nic, poza tym, że nie był responsywny i najprawdopodobniej wpakował się w poważne kłopoty. W innym wypadku nie byłby teraz w tym stanie.
- Możesz go przeszukać? - Spytał, choć podejrzewał, że czarodziej nie miał przy sobie już nic, po czym mogliby go zidentyfikować a już najpewniej nie nosił przy sobie żadnego karty z alergiami i historią medyczną. - Tylko ostrożnie - dodał, nie wiedząc jak pacjent mógł zareagować na dotyk.
Nie powinni bagatelizować prawdopodobnych obrażeń wewnętrznych lub zewnętrznych ran kryjących się pod ubraniem. Przede wszystkim Ambroise nie chciał, żeby czarodziej nagle ocknął się i zaatakował Geraldine. Mógł być naturalnie zestresowany, robiąc różne rzeczy pod wpływem nagłego wybuchu adrenaliny. Nie wiedzieli, w jakich okolicznościach stracił przytomność. Greengrass podejrzewał, że na długo przed tym jak pobity spadł mu na głowę i że ktoś wypchnął delikwenta z wysokości, żeby go dobić. Pewnie nie patrzył, że ktoś stał na dole. To mogło, ale nie musiało być działanie w afekcie.
- W razie czego go przytrzymam - zapewnił. Chciał, żeby czuła się bezpieczniej, jeśli to było w ogóle możliwe.
Mógł sam obadać kieszenie mężczyzny, ale ręce Geraldine były delikatniejsze. Jego własne sztywniały i trzęsły się, kiedy sięgał do torby po różdżkę i mamrotał zaklęcie rozcinające gruby czarny sweter, koszulę i spodnią bluzkę pacjenta. Wolał jak najmniej ruszać poszkodowanego a musiał obejrzeć jego klatkę piersiową. Płaszcz zostawił w spokoju dopóki Yaxleyówna nie miała mu powiedzieć, czy kieszenie były puste, czy też coś tam mieli.
Wystarczyło jedno spojrzenie na to, co odkryło się pod wszystkimi warstwami ubrań. Sekunda, w której rozciął je zaklęciem starczyła, żeby zobaczyć wszystko, czego nie chcieliby widzieć. Materiał do tej pory tamował obrażenia. Teraz spod zakrwawionych warstw wyłonił się sam środek obrażeń. Środek pacjenta. Dosłownie, bo flaki niemal wypływały mu na wierzch razem z krwią. Oderwanie warstw było konieczne, ale odkryło coś, czego żadne z nich się najpewniej nie spodziewało. Z zewnątrz to wyglądało jak zwykłe pobicie. Ktoś musiał go ubrać zanim zrzucił ofiarę z wysokości. To była jedyna opcja.
Cud, że przeżył tak długo, ale oni nie mieli już niemal żadnego czasu. Zaskoczony Ambroise zamachnął się w tył na oślep sięgając po torbę. Nie miał tam nic na tak poważne rany. To było najbardziej przerażające.
- Nie dotrze - wymamrotał, zawieszając dłoń nad torbą z eliksirami. Nawet, gdyby od razu zaciągnął go do Munga, co było niemożliwe (teleportacja od razu by go zabiła). Ten człowiek miał już nigdzie nie dotrzeć. Był trupem, choć jeszcze żywym.
On już nie żyje, Geraldine mówiło spojrzenie, które posłał kobiecie. Nie chciał mówić tego na głos, ale takie były realia. Czarodziej męczył się na ostatniej prostej przed pewną śmiercią. Nie było miejsca na cud.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#25
09.09.2024, 12:26  ✶  

Yaxley nie spodziewała się cudów, wierzyła w umiejętności Greengrassa, jednak istaniały przypadki kiedy ludzi nie dało się uratować. Znajdowali się zresztą w obskurnym pokoju nad Wiwerną, to miejsce nie było stworzone do tego, aby udzielać specjalistycznej pomocy medycznej. Jednak próbowali. Ambroise mimo tego, że sam był w nienajlepszym stanie postanowił go obejrzeć, zająć się poszkodowanym. Zamierzała mu w tym pomóc, czekała tylko na to, aż wyda jej polecenia. Nie wychodziła przed szereg, w tym przypadku była tylko i wyłącznie asystentką medyka.

Jegomość mógł trafić zdecydowanie lepiej, wybrał chujowy czas na spotykanie się ze śmiercią. Yaxley zdawała sobie sprawę, że w innym miejscu, w innym momencie Ambroise pewnie byłby mu w stanie pomóc, tutaj nie była tego do końca pewna.

- Mogę. - Odpowiedziała krótko i wzięła się do roboty. Akurat to potrafiła zrobić. Przeszukanie nie było niczym, co sięgało poza jej umiejętności. Zdecydowanie wolała takie zadanie, niż angażowanie jej w te medyczne, zawiłe sprawy.

- Jasne, ostrożnie, postaram się. - Dobrze, że o tym wspomniał. Nie należała do delikatnych osób i mogła mu zrobić krzywdę zupełnym przypadkiem. Tak to próbowała panować nad swoją siłą. Wsunęła dłonie do kieszeni jego płaszcza, nie znalazła dokumentów, ale małą, zwiniętą kartkę, którą zatrzymała w swojej dłoni.

- Nie wydaje mi się, żeby miał zamiar się ruszać. Obejdzie się bez przytrzymania, a jak nie to sobie poradzę. - Nie musiał się w to angażować, nie bała się ewentualnego ruchu ze strony ich wspólnego pacjenta. Potrafiła reagować szybko, mimo, że nie miała pojęcia, co mógłby jej zrobić, gdy nagle się ocknie nie lękała się tego wcale.

Kontynuowała przeszukiwanie, zajrzała jeszcze do kieszeni spodni, które również były puste. Nie mieli nic poza tą jedną, wymiętą kartką, o której jeszcze nie wspomniała Greengrassowi.

Ledwie zdążyła go przeszukać, a jej towarzysz roziął ubrania mężczyzny, który leżał na łóżku. Gerry odruchowo cofnęła się o kilka kroków, tak, że dotarła do ściany i nie mogła iść dalej. Zatrzymała ją od dalszej ucieczki. Widok był okropny, krew i cała zawartość jego żołądka trzymały się kupy chyba tylko przez te ubrania, teraz postanowiły wyjrzeć na zewnątrz. Odwróciła wzrok, może i była przyzwyczajona do widoku truchła zwierząt, jednak nie do ludzi. Starała się oddychać powoli, musiała się uspokoić, nie chciała też zwymiotować na swoje buty. Zapach, który unosił się w powietrzu tego nie ułatwiał.

Słowa Ambroise'a utwierdziły ją w tym, że jej założenia są słuszne. Przed nimi leżał trup. Nie udało się go uratować. Czy to przez jej opieszałość? Gdyby działała szybciej, może byliby w stanie mu pomóc. To była jej wina, zbyt długo zwlekała ze wszystkim, powinna reagować od razu. Straciła zbyt wiele czasu, przez to ten nieszczęśnik nie przeżył. Znaczy dychał jeszcze, ale jeden z kolejnych oddechów miał być jego ostatnim.

Geraldine osunęła się po ścianie i usiadła przy niej łapiąc się za kolana. Nigdy jeszcze nie widziała człowieka w takim stanie, takiego pokiereszowanego, nawet dla niej to było dosyć sporo. Wiedziała, że nie ma czasu na zajmowanie się sobą, swoim szokiem, ale potrzebowała chociaż krótkiej chwili, aby się uspokoić.

Dopiero wtedy przypomniała sobie o kartce, którą wyjeła z jego płaszcza. Pomięta, pożółkła karteluszka nadal tkwiła w jej dłoni. Otworzyła pięść i wyjęła ją ze środka. Przeczytała to, co było tam napisane, później drugi raz, jakby chciała się upewnić, że na pewno dobrze przyswoiła te informacje. Wiwern, błotoryj, 21.. Nie było tego wiele, ale bardzo dobrze wiedziała, co to oznaczało. Ten mężczyzna miał się tutaj spotkać z nią, a teraz nie żył. To nie wróżyło niczego dobrego.

Zaczęła panikować, bo co jeśli połączą jego śmierć z jej osobą? Jeśli ktoś pomyśli, że ona mu to zrobiła. -Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. - Mruczała pod nosem zaciskając tę kartkę w dłoni. Co właściwie powinna zrobić? Nie miała pojęcia, dlaczego Greengrass pojawił się w Wiwernie z nim? Mówił, że go nie zna, czy miał coś wspólnego z zamówieniem, które przyjęła? Pojawiało się coraz więcej pytań, póki co jednak nie zadała żadnego z nich, bo spanikowała.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#26
09.09.2024, 13:11  ✶  
- Nigdy nie wiadomo - ostrzegł ją, bo pacjenci zachowywali się różnie. Mimo to zaakceptował życzenie i zajął się innymi medycznymi czynnościami.
W swojej karierze wielokrotnie spotkał się z przypadkami nagłego skoku adrenaliny. Umierący ludzie na sekundę wyrywali się z objęć śmierci. Byli silniejsi i mniej przytomni, kierował nim najczystszy instynkt. Łapali uzdrowicieli za klapy, dusili personel pomocniczy, który trzeba było wyrywać z ich ramion a potem opadali na łóżko jak marionetki. Ktoś podcinał im niewidoczne sznureczki i stawali się martwymi laleczkami z gałganków. Workiem martwego mięsa.
To nie był widok, do którego można było tak całkiem przywyknąć. Zawsze odczuwał to samo, choć nauczył się przybierać maskę na twarz. Dokładnie taką jak teraz. Ruchy Greengrassa były trochę elektryczne i nieskoordynowane, ale mina niewzruszona. Jedynie po oczach można było dojść, jak bardzo zaskoczyły go obrażenia pacjenta. Nie zwracał uwagi na Geraldine ani na skutki przeszukania. Flaki na wierzchu zajmowały całą uwagę.
Nie wiedział, czego się spodziewał, ale nie tego. To był poruszający, obrzydliwy, pierwotny widok kojarzący się z truchłem zwierzęcia w lesie. Tyle, że to nie było zwierzę tylko człowiek. Jeszcze żywy. Już niedługo, ale mężczyzna nadal oddychał i krwawił. Greengrass skupił się na przeszukiwaniu torby, choć wiedział, że nic tam nie ma. Szykując się do prywatnego dyżuru nie wziął nic, czym mógłby walczyć ze śmiercią, która stała razem z nimi w jednym pokoju. Niemal czuł oddech Kostuchy na swoim karku. Jej obecność była wyraźniejsza niż ta Yaxleyówny.
Dopiero, gdy Geraldine osunęła się po ścianie, zwrócił na nią uwagę i odetchnął po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna. Cały ten czas wstrzymywał oddech. Musiał myśleć. Działać. Bardziej nad nimi niż nad pomocą komuś, kto nie miał nagle wrócić do zdrowia. Ten mężczyzna już nie żył. Oddychał, ale był martwy.
- Hej, Geraldine, posłuchaj. Hej - spróbował przykucnąć obok i zwrócić jej uwagę na siebie - posłuchaj, nie możemy udać, że cię tu nigdy nie było. Ktoś nas widział, tak? - Upewniał się, bo był wtedy półprzytomny. Mgliście pamiętał, że ktoś z nimi był i pomógł im dojść do pokoju. Barman? To był Nokturn. Barman mógł być pomocny i dyskretny, ale nie mogli mu ufać. Nikomu nie mogli. Musieli wyjść z planem.
- Słuchaj - kontynuował powoli jak do dziecka, próbując zebrać własne myśli - zrób coś dla mnie i dla siebie. Musisz wstać. Potrzebujesz się otrząsnąć. Jeśli chcesz wymiotować, wymiotuj, ale musisz się zebrać. Musisz wstać i zejść na dół. Opuścisz ten pokój, zejdziesz do głównej sali, pokażesz się barmanowi i wszystkim innym. Napijesz się drinka. Nie za dużo, nie upij się teraz, ale musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Nic się nie stało, pomogłaś nam i nas zostawiłaś, wszystko było w porządku, kiedy wychodziłaś. Im mniej powiesz tym lepiej. Nie jesteś zaangażowana. Zejdź tam, ja sobie z nim poradzę - poinstruował ciężkim tonem.
Przez cały czas analizował sytuację, ale to nie był problem Geraldine. Chciała pomóc, nie powinna ładować się w coraz głębsze bagno. Wystarczyło, że oni tu byli. To była sprawa jego i umierającego mężczyzny. Musiał coś wymyślić, wdrożyć jakiś plan w życie i zażegnać kryzys, ale to był tylko jego problem. Yaxley nie była tego częścią. Nie chciał, żeby ryzykowała dla idei. Dostatecznie im pomogła. Aż za dobrze widział, ile ją to kosztowało. Jej stan psychiczny nie wyglądał na stabilny, ale tylko ona była w stanie to zmienić. Najlepiej poza pomieszczeniem. Gdzieś, gdzie byłaby już bezpieczna.
- Rozumiesz? Masz stąd wyjść i opuścić Wiwernę, ale nie za szybko. Musisz się pokazać, nawet jeśli to będzie trudne - złapał palcami podbródek kobiety, żeby spojrzała mu w oczy.
Jeśli to było możliwe, czuł narastającą duchotę i gorąco, ale nie chciał otwierać okien. W tej chwili musiał odprawić stąd niewinną kobietę (z jakiegoś powodu sam czuł się jak ktoś winny a nie ofiara wypadku) i wymyślić, co zrobić z męczącym się mężczyzną. Przeniesienie pacjenta nie wchodziło w grę. Nie miał żadnego eliksiru, który mógłby mu podać. Nic, co miał przy sobie nie działało na takie rany. Miał ochotę kurwić jeszcze bardziej niż Geraldine, ale tylko jedna osoba na raz powinna pozwolić sobie na panikę. Wbrew wszystkiemu musiał zachować zimną krew.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#27
09.09.2024, 13:57  ✶  

Nie miała pojęcia, jakim cudem Greengrass tak spokojnie przyglądał się temu, co widział. Czy do pdoobnego widoku można było przywyknąć? Czy człowiek był w stanie aż tak zobojętnieć? Jako medyk pewnie wiele razy widział ludzi w podobnym stanie. Nie powinno jej to dziwić. Dla niej jednak było to coś zupełnie nowego. Jasne, wypadki na polowaniach się zdarzały, zwierzęta odgryzały ludziom kończyny, zjadały je w całości. Nigdy jednak nie czuła takiej odpowiedzialności za czyjeś życie jak teraz. Zawiodła. Nie udało jej się pomóc, to bolało najbardziej. Mniejsza o to kim był ten mężczyzna, w tym przypadku jej nieporadność spowodowała jego śmierć. Może gdyby była bardziej doświadczona, świadoma tego co robi, mogłaby go wyrwać z ramion Kostuchy. Już była niemalże pewna, że nie ma żadnych szans, aby pozostać na tym świecie. Mina Ambroise'a wyrażała więcej niż tysiąc słów. On też spisał go na straty.

Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Nie miała pojęcia, co powinni zrobić. Nadal czuła, że są w tym razem, utknęli w tym pokoju z trupem. Ludzie na dole widzieli, że weszli tu we trójkę. Nic już tego nie zmieni.

Jej towarzysz niedoli nachylił się ku niej. Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę. Jego słowa do niej docierały bardzo wyraźnie. Tyle, że nie do końca miał rację. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ona również była powiązana ze sprawą. Ktoś mógł wiedzieć o tym, że ten trup miał się tutaj z nią spotkać, mógł przekazać komukolwiek jej dane osobowe, co jeśli połączą ją z jego zniknięciem, z jego śmiercią. Kiwała twierdząco głową, chociaż nie do końca zgadzała się z tym co mówił Greengrass.
- Tak, nie możemy udawać, widzieli mnie. - Powtórzyła po nim. Nie mogła udawać, że nigdy jej tu nie było, zbyt wielu świadków widziało ich na dole, razem. Nie było szans, żeby nikt jej nie połączył z nimi. Na to było już zbyt późno.

Wiele myśli kłębiło jej się teraz w głowie. Wiedziała jednak, że nie zostawi go z tym syfem. Nie kiedy już się tutaj znalazła. Nie wyjdzie stąd, jakby nic się nie stało. Nie mogła tego zrobić. Tylko tego była pewna.

- Nie. - Powiedziała nieco zachrypniętym głosem, ledwie mogła go z siebie wydobyć. - Nie mogę stąd wyjść, nie po tym wszystkim. Daj mi chwilę, zaraz się ogarnę. - Musiała zebrać się w sobie, nie mogła pozwolić na to, żeby emocje nią kierowały. Nie był to odpowiedni moment, jeden błąd mógł ją w tej chwili bardzo wiele kosztować, nie tylko ją, jego też, tym gorzej, bo byli w tym gównie razem. Nie zamierzała pozwalać mu brać na siebie całej odpowiedzialności, nie była taką osobą. Nie pozwoli, aby ktoś ponosił za nią konsekwencje, miała swój honor.

- Jak niby mam pić wiedząc, że jesteś na górze i musisz sobie sam z tym radzić, co? - Nieco uniosła ton głosu, nadal jednak mówiła niemalże szeptem. Nie chciała, żeby usłyszał ich ktokolwiek.

Wpatrywała się w niego, kiedy uniósł jej podbródek. Oczy jej błyszczały, w jej wzroku widać było determinację. Najwyraźniej moment słabości powoli ją opuszczał. Nie miała może pomysłu, jak sobie z tym poradzić, ale na pewno za chwilę znajdzie rozwiązanie. - Nie mogę stąd wyjść, przeczytaj to. - Wyciągnęła przed siebie kawałek kartki i wręczyła go mężczyźnie. - On się miał tutaj spotkać ze mną, będą mnie szukać, co jeśli stwierdzą, że to moja wina, że pozbyłam się go z jakiegoś konkretneog powodu? - Powiedziała spokojnym tonem, jakby wcale się nie denerwowała, chociaż ręce jej się trzęsły. Starała się nie dać jednak po sobie znać, jak bardzo jest zestresowana całą sytuacją. Musiała się ogarnąć, zebrać w sobie i jakoś ogarnąć ten burdel.

Nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział o tym, że zdarzało jej się oferować swoje usługi komuś z Nokturnu, ale na to było już za późno. Musiała podzielić się tym z Greengrassem, szczególnie, że razem trafili do tego pokoju z trupem, który najwyraźnien był teraz ich wspólnym problemem.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#28
09.09.2024, 15:34  ✶  
Ich położenie było jego winą. Poniekąd. Gdyby nie próbował bawić się w bohatera tylko zostawił rannego w tamtej alejce, nie mieliby tego problemu. Nie wpadłby do baru z hukiem, który najpewniej zwrócił uwagę wielu osób (w tym Geraldine a przecież nie chciał jej w to wciągnąć) nie zaangażowałby w to co najmniej dwóch postronnych osób i nie miałby teraz przyszłego trupa na hostelowej pościeli. Szczęście w nieszczęściu czystej, ale tak trwale zabrudzonej, że dodatkowe plamy mogły być niewidoczne.
- Jak uważasz. Na twoim miejscu dawno bym stąd spierdalał. Powoli, ale daleko stąd - odpowiedział. Nie miał zamiaru podważać jej decyzji. Była dorosła.
Oferował jej możliwość ucieczki. Mogła wyplątać się z problemów. Nie planował za to wywalać jej za drzwi ani zmuszać do wyjścia. W jej położeniu skorzystałby z oferty. Nie zostawiłby jej z problemem, jasne, ale gdyby ktoś zaoferował mu uchyloną furtkę najpewniej by z tego skorzystał. Nie był głupi. Mieli poważny problem, a czas nie szedł im na rękę. Im więcej minut mijało, tym bardziej ich trzeci towarzysz zbliżał się do śmierci. Nie mogli go tak zostawić i zniknąć. Skoro Geraldine chciała się angażować, Ambroise nie zamierzał odrzucać jej oferty. Paradoksalnie, poprzez mieszanie się w sprawę, kobieta gwarantowała mu większe bezpieczeństwo. Zostawali partnerami w zbrodni. Nie chciał tego dla niej, ale przyjął.
Tym bardziej, że nie od razu załapał, że ona też miała w tym swój wkład. Znacznie większy niż zakładał. Siedziała w tym po uszy i to prawdopodobnie nawet bardziej niż on. Spojrzał na pokazywaną karteczkę. Później na nią. Później na karteczkę i na nią. Wysłuchał wyjaśnień, znowu spojrzał na kobietę i na kartkę. Jeśli on siedział w tym bagnie, bo chciał pomóc ofierze, Yaxley siedziała w tym, bo chciała zyskać coś dla siebie. Najpewniej zarobić.
Nie mógł jej krytykować ani oceniać. Teraz byli na jednej pozycji, ale cholera, zdziwił się jak nigdy.
- To - szukał dobrego słowa, nie było takiego - to znacznie komplikuje sprawę - stwierdził w zamyśleniu. Musiał myśleć bardziej niż zazwyczaj, co nie było łatwe w tym stanie zdrowia i przy słabej przytomności umysłu.
- Nie wygląda na mistrza zbrodni - dodał po chwili, dopowiadając cicho - wybacz, byku, ale takie są fakty - pobity czy nie, koleś raczej wyglądał, jakby jego ulubionym mugolskim wynalazkiem były buty na rzepy i płatki kukurydziane.
Oczywiście, mógł się mylić, ale bardzo w to wątpił. Nawet opuchnięta twarz umierającego wyglądała, jakby myśl nie kalała jej tak często, co krew. Złamany nos był którymś kolejnym uszkodzeniem. Kostki na dłoniach sugerowały liczne bójki. Ubrania były dziwne, ni to czarodziejskie ni to mugolskie, ale to nie było żadną wskazówką, skoro ktoś ewidentnie ubrał nieprzytomnego czarodzieja. Może nawet ta sama osoba, która go zrzuciła. Jeśli Geraldine faktycznie nie wiedziała, kim był, to identyfikacja nie miała być łatwa. Na karteczce nie było nic poza krótką notatką. Zapewne cudzym pismem, nie tego człowieka.
- Na pewno nie wiesz, kim może być? - Upewnił się, jakby mogło ją nagle olśnić.
Celowo używał formy teraźniejszej, mimo że przeszła cisnęła się na usta. Ich problem nadal żył. Mogli z tego wybrnąć. Musieli coś wymyślić, choć czas topniał im przez palce.
- Kto może być jego szefem albo kto mógł mu dać zlecenie, albo dosłownie cokolwiek? - Nie panikował, brzmiał spokojniej niż to czuł wewnątrz. To nie było dziwne, że chciał wiedzieć, kto mógłby ich ścigać, jeśli wszystko się rypnie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#29
09.09.2024, 18:44  ✶  

Tak naprawdę gdyby czekając na klienta nie podjęła decyzji o zaangażowaniu się w problem, który pojawił się nagle, to po prostu byłaby dzisiaj bardzo wkurzona tym, że jej klient się nie pojawił. Nie miałaby bowiem pojęcia, że ten facet, który był z Greengrassem był jej kupcem. Poszłaby wkurwiona do domu, wypiła sporo alkoholu i zapomniała o sprawie. Nie przejmowałaby się tym wcale. Sprawa wyglądała zupełnie inaczej kiedy zaangażowała się w domniemaną pomoc, mogli ją połączyć z trupem. To już było nie do końca po jej myśli. Po raz kolejny podejmowane przez nią decyzje, spontaniczne nie okazywały się być szczególnie rozsądne.

- Na szczęście nie jesteś na moim miejscu. - Powiedziała jeszcze cicho. Mogła spierdolić, mogła się zmyć, nadal nie byłaby ostatnią osobą, którą widzieli z tym typem. Jakoś by się z tego wytłumaczyła gdyby musiała, nie zamierzała jednak zostawić Greengrassa samego. Mógł uznawać ją za głupią, ona by to jednak nazwała lojalnością. Czy dobrze to o niej świadczyło? Pewnie nie, przecież ledwie znała Ambroise'a, nie miała pojęcia czy i na ile może mu ufać. Teraz jednak nie mieli innego wyjścia, jak współpracować. Te wydarzenia będą się ciągnęły pewnie przez lata, wspólna tajemnica, której nie będą mogli nikomu zdradzić. Oby on również myślał podobnie, inaczej będzie miała problemy. Czuła jednak, że jemu również zależy na tym, aby nikt nie dowiedział się, co się dzisiaj wydarzyło.

Nie, ona nie siedziała w tym bagnie, żeby zarobić. Miała dokonać dzisiaj jednej z wielu transakcji, robiła to niemalże codziennie. Nie spodziewała się, że tym razem nic z tego nie wyjdzie. Została z truchłem błotoryja w torbie, które będzie musiała sprzedać komuś za grosze i trupem w łóżku, no, jeszcze ciepłym, ale prawie trupem. Nie była tutaj dlatego, że zamierzała w jakikolwiek sposób spieniężyć to wszystko.

Mogłaby powiedzieć o wszystkim ojcu, była przecież jego ulubienicą, na pewno jakoś rozwiązałby problem, tyle, że to był ten moment, w którym wolała postawić na samodzielność, w końcu była dorosła, nie mogła liczyć na to, że będzie wiecznie pomagał jej radzić sobie z kłopotami które się pojawiały.

Nie miała pojęcia, co myśli Ambroise o jej interesach z mętami z Nokturna, miała nadzieję, że nie będzie jej oceniał, wolałaby mimo wszystko, aby nikt nie wiedział o tym, z kim współpracowała, jednak w tej sytuacji nie mogła tego trzymać w tajemnicy. Musiała mu wszystko powiedzieć, aby widział cały zarys sprawy. Jeśli mieli być wspólnikami musiała być z nim w pełni szczera.

- Tak, nie wygląda na mistrza zbrodni. Strasznie chujowy zbieg okoliczności, że ktoś postanowił go zajebać akurat wtedy, kiedy miałam z nim do załatwienia pewną sprawę. - Los trochę spłatał jej figla, dlaczego nieznajomy znalazł się w takim stanie właśnie w wieczór, w który miała dobić z nim targu? Merlin jeden wiedział. Może fortuna miała zamiar jej coś udowodnić, niech spierdala na drzewo.

- Nie mam pojęcia, nie pytam o to kim są. Dostaję zlecenie, wykonuję je i tyle. Nie obchodzi mnie nic więcej. - Umywała rączki, tak było bezpieczniej. Nie chciała wiedzieć zbyt wiele, bo ktoś jeszcze kiedyś zapytałby ją o te interesy, wtedy przynajmniej nie kłamałaby, że nie wie z kim rozmawiała.

- Również chciałabym wiedzieć, ale niestety, poproszę kolejną serię pytań, bo na te nie znam odpowiedzi. - Powiedziała jeszcze uśmiechając się przy tym nieco złośliwie.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#30
09.09.2024, 20:10  ✶  
Tak, miał szczęście, że wątpliwa moralność Geraldine Yaxley (pomyśleć, że wcześniej miał o niej trochę mieszane zdanie i wyczuwał lekką pozerkę, nie prawdziwą niegrzeczną dziewczynę) nakazywała jej towarzyszyć mu w biedzie. Razem było raźniej tonąć w bagnie... czy coś. Wywrócił oczami, ale tego nie skomentował. Wzruszył ramionami i przeszedł z tym do porządku dziennego. Byli tu razem, oboje mieli problem a z późniejszych słów Geraldine wynikało, że ona nawet większy. Kto by pomyślał?... No, nie on. To zmieniało wiele i zarazem zupełnie nic. Przynajmniej nie był tu najbardziej podejrzaną osobą, ale niespecjalnie go to cieszyło.
- Sprawa kryptonim błotoryj? - Spytał uważnie.
Nie mówiła mu wszystkiego. Posiłkowała się ogólnikami, mimo że wspominała, w jakim świetle stawiał ją wypadek tego czarodzieja. Greengrass nie lubił takiego bullshitu. Jego spojrzenie zmieniło się na ułamek sekundy, gdy uniósł brew i dał jej do zrozumienia, że czekał na dalsze rozwinięcie. Chwilę później znowu przybrał swój neutralny wyraz twarzy.
- Wygodne podejście - skwitował.
Z uwagi na to, że nadal miał na twarzy maskę niewzruszonego uzdrowiciela założoną na okoliczność mierzenia się ze śmiercią, to praktycznie niemożliwe było dojście do wniosku, co kryło się za tymi słowami. Mógł brzmieć sarkastycznie. Wiele osób w jego położeniu nie byłoby zadowolone z takiego obrotu sprawy. Liczył na to, że Geraldine wie z kim dokonuje swojego szemranego handlu. Z drugiej strony, zawodowo miał bardzo podobne podejście. Zadawał minimalną ilość pytań, nie zachowywał żadnych zbędnych dowodów na swoją obecność. Prywatna praktyka wymagała od niego maksymalnej dyskrecji, nawet ta bardziej legalna niż w przypadku wizyt na Nokturnie.
Miał wielu różnych pacjentów. Od bogatych arystokratów po szefów gangów i ich rodziny. Czasami chodził też do osób, które w żaden sposób nie mogły zapłacić mu pieniędzmi, ale wtedy walutą były informacje. Nie gardził większością tego, co dostawał. Czy to były galeony, czy to mniej fizyczna zapłata. Robił także specjalne interwencje, brał udział w nagłych wypadkach. Nie pytał, więc był wygodny. Również dla niego wygodnie było wiedzieć jak najmniej.
Problem w tym, że tu potrzebowali wszystkiego, co mogli wiedzieć. No, prawie wszystkiego. Alergie pacjenta nie były im już potrzebne. Śmierć dawno zaklepała mężczyźnie miejsce na swoim powozie. Niewidzialne konie już rwały kopytami. Podmuch śmierci pachniał jak mokre liście, parafina i dziwnie lodowaty zapach zatęchłej klitki nad barem. Lepiej, że mężczyzna się nie budził. Nikt nie życzyłby sobie spędzania ostatnich chwil w takich warunkach z ludźmi, którzy postawili na nim krzyżyk.
Ambroise nawet nie próbował go leczyć. Nie było sensu marnować eliksirów ani tym bardziej zostawiać śladów w postaci substancji, jakie ktoś mógłby wykryć w organizmie denata, gdyby nie udało im się nic zrobić. Nie mogli go tu porzucić. Nie mogli go zostawić ani zabrać ze sobą przez główne drzwi. Byli w szemranym, ale względnie ruchliwym miejscu.
Co robić, co robić?, przygotowywał się na wiele okoliczności, ale nie rozważał takich scenariuszy. W wyobraźni zawsze towarzyszył mu ktoś, kto mógłby zająć się tym problemem, bo on był wyłącznie uzdrowicielem. Nie miał specjalizacji z ukrywania zwłok, rozpuszczania ich w kwasie albo porzucania w ciemnym lesie. Zresztą tu nie było lasu. Byli w samym środku magicznego Londynu.
Nie widział innego wyjścia. Musiał zadać to niewygodne pytanie.
- Pozbywałaś się kiedyś... ...no... ...wiesz... -... zwłok? Nie chciał mówić tego na głos, gdyby pacjent jeszcze ich słyszał.
Mężczyzna umierał, ale należało mieć na uwadze, żeby zrobił to spokojnie. Nie potrzebowali nawiedzania.
Poza tym Ambroise nie pytał o określony rodzaj truchła. Chodziło mu o sam element skrytego kitrania czegoś pod osłoną nocy przez potencjalnie zaludniony teren, żeby pozbyć się tego jak najmniejszą liczbą śladów. To było bardzo bezpośrednie pytanie, mogła się o to oburzyć, ale nie mieli czasu na konwenanse i domysły.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (12271), Ambroise Greengrass (11226)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa