– Mam ze sobą koc i kanapki, możemy zrobić piknik – stwierdziła jak gdyby nigdy nic. Tak jak wymyśliła miesiąc wcześniej, po tym, jak siedzieli w ukrytej jaskini za grobowcem z Cathalem, czekając, aż on poczuje się lepiej – tak zrobiła: zaczęła nosić ze sobą te kolejne rzeczy. Ale to nie był dobry moment na siadanie na trawce i zajadanie się jedzeniem (tak, słodycze też miała).
– Może są… Bo aż dziwne, że nie było żadnych śladów z tej wioski, nie chce mi się wierzyć, że nie chodziliby nad jezioro – powiedziała z zastanowieniem. To nie była żadna wielka nowość, rzucać takie zabezpieczenia na większy obszar – rzecz jasna zwykle robiono to na budynek, ale jeśli ktoś postawił takie zabezpieczenie na jezioro… to mugole nie mieli tu za bardzo po co chodzić tak po prawdzie. I może teraz się tego już nie praktykowało na aż tak dużą skalę, ale czarodzieje z zamierzchłych czasów potrafili mieć niezły rozmach.
– Mmmhh – wymruczała pod nosem na propozycję teleportacji, bo prawdę mówiąc, to ona już wolała pływanie. Teleportacja zawsze kończyła się u niej tym, że potem wymiotowała, a teraz mogła wyrzygać co najwyżej tego cukierka, którym poczęstował ją Thomas. – Ciekawe jak dawno… – czy może żyli tu jacyś potomkowie Cassandry, którzy mieli w sobie jeszcze jakąś krew czarodziejów, a potem, jeśli się ona zatraciła, to zapomniano o tym miejscu?
Nachyliła się nad tą taflą wody by zobaczyć… siebie. Swoje rozmywające się oblicza w ruszającej się toni, a potem poderwała głowę i rozejrzała się z tego miejsca.
Tak, to było tak bardzo znajome. Niemalże jeden do jednego.
Nie zdążyła nic odpowiedzieć Cathalowi, bo ten tak po prostu się teleportował i zostawił ją i Thomasa.
– Nie nie, bo się porzygam znowu. Idźcie przodem, zaraz do was dołączę – wyprostowała się, założyła ręce na biodra i rozejrzała się raz jeszcze dookoła, mierząc wszystkie odległości i czas, jaki by jej zajął, gdyby zdecydowała się na formę kota… Byłby to bieg dookoła linią brzegu – z pewnością poszłoby jej szybciej, niż w ludzkiej formie, ale jeśli jezioro było duże i miałoby to zająć kolejne pół godziny, to nie miałoby to większego sensu. Dlatego mierzyła, i liczyła, szacując na co jest gotowa a na co nie. A gdyby tak spojrzeć na wszystko z góry? Może z lotu ptaka wyglądało to wszystko inaczej, może było tam coś jeszcze…?
Przemieliła w głowie wszystkie za i przeciw, i ostatecznie, póki co, wybrała kocią formę, od razu puszczając się biegiem jak najkrótszą drogą, by dostać się do towarzyszy.