Flynn.
Na jakiej podstawie dobierał to, jak tym razem się do niego zwracał? Wciąż nie miał pojęcia. Tak samo jak nie miał pojęcia o sposobie, w jaki znaleźli się na tej ulicy. Gdzie właściwie byli? Musiał aż zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na tabliczkę zdobiącą fasadę jednego z budynków i nałożyć to miejsce na mapę miasta wyrysowaną w pamięci. Niezbyt dokładną, ale na tyle solidną, żeby wiedzieć o odległości, na jaką oddalili się od targowiska. Z trudem przełknął ślinę, próbując jakkolwiek opanować rozdygotane ręce i odwrócił się w kierunku Laurenta. Było źle? Oh kurwa, oczywiście, że było źle. Człowiek, który nigdy nie przeklinał, a jak już musiał przeklinać, to spłaszczał to niemożebnie, jakby bał się dobrze i zdrowo pierdolnąć takim r i wyzbyć się tego co w nim siedziało. Zupełnie do Crowa niepodobnie - jemu takie nieładne wiązanki pomagały w codziennej egzystencji i ściągały niewidzialny ciężar z ramion. Może teraz to i tak by nie zadziałało, bo ha...
Flynn.
Ten ciężar nie był niewidzialny. To on był tym ciężarem.
Oh no tak. Mgliste wspomnienie uderzenia czyimś czołem o blat stołu, zanim go kompletnie zaćmiło i robił dokładnie to, czego tak bardzo chciał uniknąć, wychodząc na zewnątrz. Kolejna czarna, pusta plama na jego wspomnieniach - kolejne nic, a jednak zrobił wtedy coś.
W reakcji na to wszystko musiał znów zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby mu nie stać jak kołek - kopnął jakiś kamyczek, ten ulegle potoczył się uliczką w dół, nie trafiając w nic konkretnego, ale satysfakcjonująco obijając się o krzywy, zabrudzony chodnik. A później kucnął. Z tego przyzwyczajenia, że w krytycznej chwili albo się szarpał, albo kajał. Stopy miał wciąż przy klejone do gruntu, nie ruszył się nawet na krok. Zamarł tak w bezruchu na kilka sekund, zakrywając głowę dłońmi i bujając się przez chwilę. Dopiero po tym zadarł głowę jeszcze raz, ale tym razem nie doszukiwał się żadnej tabliczki ani czegokolwiek innego, po czym mógłby określić ich dokładne położenie. Szukał jego oczu.
- B-ba-rdzo jesteś z-zły?
I właściwie to bardziej niż złości bał się teraz obojętności. Albo takiego ojcowskiego nie jestem zły, jestem rozczarowany. Bo przecież to wszystko, co się stało to była jego wina. Zawsze się coś działo. Jak nie morderstwo na czyimś weselu to debil w sklepie. Wszystko zawsze kończyło się... źle.
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.