• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
lato 1972, 24 sierpnia // camden lock

lato 1972, 24 sierpnia // camden lock
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#21
18.01.2025, 01:32  ✶  
Słyszenie własnego imienia nie pomogło mu wrócić do rzeczywistości. Szedł, nie puszczał... ciągnął za sobą na siłę, któej wcale nie powinien w to wkładać. Nawet jeżeli coś w środku mówiło puść go, nic nie docierało do uszu kogoś, kto niczego słyszeć nie chciał, póki nie było tak głośne, aby przebić się tam na siłę, jak przerażająco jasne światło przebijało się nawet przez najmocniej zaciśnięte powieki.

Flynn.

Na jakiej podstawie dobierał to, jak tym razem się do niego zwracał? Wciąż nie miał pojęcia. Tak samo jak nie miał pojęcia o sposobie, w jaki znaleźli się na tej ulicy. Gdzie właściwie byli? Musiał aż zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na tabliczkę zdobiącą fasadę jednego z budynków i nałożyć to miejsce na mapę miasta wyrysowaną w pamięci. Niezbyt dokładną, ale na tyle solidną, żeby wiedzieć o odległości, na jaką oddalili się od targowiska. Z trudem przełknął ślinę, próbując jakkolwiek opanować rozdygotane ręce i odwrócił się w kierunku Laurenta. Było źle? Oh kurwa, oczywiście, że było źle. Człowiek, który nigdy nie przeklinał, a jak już musiał przeklinać, to spłaszczał to niemożebnie, jakby bał się dobrze i zdrowo pierdolnąć takim r i wyzbyć się tego co w nim siedziało. Zupełnie do Crowa niepodobnie - jemu takie nieładne wiązanki pomagały w codziennej egzystencji i ściągały niewidzialny ciężar z ramion. Może teraz to i tak by nie zadziałało, bo ha...

Flynn.

Ten ciężar nie był niewidzialny. To on był tym ciężarem.

Oh no tak. Mgliste wspomnienie uderzenia czyimś czołem o blat stołu, zanim go kompletnie zaćmiło i robił dokładnie to, czego tak bardzo chciał uniknąć, wychodząc na zewnątrz. Kolejna czarna, pusta plama na jego wspomnieniach - kolejne nic, a jednak zrobił wtedy coś.

W reakcji na to wszystko musiał znów zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby mu nie stać jak kołek - kopnął jakiś kamyczek, ten ulegle potoczył się uliczką w dół, nie trafiając w nic konkretnego, ale satysfakcjonująco obijając się o krzywy, zabrudzony chodnik. A później kucnął. Z tego przyzwyczajenia, że w krytycznej chwili albo się szarpał, albo kajał. Stopy miał wciąż przy klejone do gruntu, nie ruszył się nawet na krok. Zamarł tak w bezruchu na kilka sekund, zakrywając głowę dłońmi i bujając się przez chwilę. Dopiero po tym zadarł głowę jeszcze raz, ale tym razem nie doszukiwał się żadnej tabliczki ani czegokolwiek innego, po czym mógłby określić ich dokładne położenie. Szukał jego oczu.

- B-ba-rdzo jesteś z-zły?

I właściwie to bardziej niż złości bał się teraz obojętności. Albo takiego ojcowskiego nie jestem zły, jestem rozczarowany. Bo przecież to wszystko, co się stało to była jego wina. Zawsze się coś działo. Jak nie morderstwo na czyimś weselu to debil w sklepie. Wszystko zawsze kończyło się... źle.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#22
18.01.2025, 02:15  ✶  

Oddychał głębiej, przez usta. Łapał te wdechy, chowając swoją twarz za tą dłonią, trzymając powieki zamknięte. Chciał krzyczeć. Nakrzyczeć na... nie, nawet nie na Flynna - po prostu krzyczeć. Nie szukając winnych i szukając ich paranoicznie. Kto tu zawinił? On sam, że jednak myślał za mało? Flynn, że... po prostu był sobą? Może brak materiałów pokazujących oczywiste, naturalne postępowania w każdej sytuacji, przy każdym kruczku, jaki mogliśmy wlepić do tej historii o Flynnie Bellu? Był ich miliony, wyjątki od wyjątków... każda reguła potrzebuje wyjątku. Bzdura, wcale tak nie myślał. Wyjątki kompromitowały reguły - oto, co naprawdę myślał. Ale co, kiedy człowiek wnosi swoją ludzką naturę i nagle okazuje się, że te wyjątki potrafią być słodkie, słodziutkie..?

Jak słodziutka byłaby możliwość krzyczenia, żeby wylać z siebie to, co krzyczało i tak. Odsunął w końcu rękę od głowy i pomachał nią dla rozluźnienia napięcia. Nie trzymały go już palce Flynna, a ciągle czuł widmo ich dotyku na skórze. Spojrzał na ten nadgarstek szukając tam śladu tej bezsensownej... tego jakże uroczego spaceru, który powinien być przerwany dużo wcześniej. Najpierw było za dużo ludzi, potem było za wiele skonfundowania, potem było brak słyszenia... Gdziekolwiek teraz byli - nie wiedział. I nawet nie wiedział, czy chce wiedzieć. Obrócił się bardziej plecami do czarnowłosego, półprofilem, by nie musieć na niego patrzeć w tym momencie, w którym oczy otwierał. Nabrał głębszego tchu, potrząsnął ręką raz jeszcze. Przełożył z jednej do drugiej kurtkę.

I na co się tak gniewasz, kochanie? Popatrz na siebie, skoro na niego nie możesz. Stało się coś złego, nie pytajmy już o to. Stało się, ponieważ Flynn wyszedł, zostawił cię tam jak debila mówiąc... nic nie mówiąc. Zwyczajnie cię opuścił. Matko... Nawet boginii Matka na niewiele się tutaj zda. Dopowiadanie sobie z ciemnych zakamarków umysłu, melodramatyzm. Opuścił - jak wszyscy? Bzdura, tylko odszedł parę kroków... Wcale nie zniknął. Ach, nie zniknął! Przecież wrócił, żeby kogoś wbić w podłogę. Jakby miał to zaplanowane - wściekły pies spuszczony ze smyczy. Wściekły pies... Bardzo dobrze wytresowany. Przez kogo? No, nie przez ciebie... Fontaine bardzo dobrze ułożyła swoje narzędzie. Zapomniała tylko przy tym przejąć się nim samym - i oto mieliśmy post proces. A może to było zwykłe odreagowanie? Tak, to łatwo było połączyć. Nerwy, złość... zazdrość. Nie wyobrażałeś sobie dotąd, jak to mogło wyglądać z drugiej strony, ale o zazdrość było zaskakująco łatwo. Iskra w tym podatnym gruncie, który tylko czekał na płomienie. Chciałeś je ugasić - nieznajomy jegomość je rozpalił.

Ciszę przerwał dopiero Flynn. Przywrócił do świadomości. Laurent stał w miejscu, teraz trzymając już obiema rękoma tę kurtkę. Zdążył uspokoić oddech. Zdążył zamknąć znowu powieki, stać tutaj i powoli przygotowywać się do tego krótkiego i prostego żądania. Zabierz mnie stąd. Gdzie? Do domu. Pod zamkniętymi powiekami widział tę scenkę - twarz... jak ona wyglądała? Nie pamiętał. Krew... tam była krew? Upadek, upokorzenie, klęczenie zakończone pchnięciem nogi. Przechodzenie obok niego, kiedy ten z jękiem gramolił się ze śmietnika - służyło mu ono. Powinieneś czuć się gorzej. Powinieneś odczuwać wyrzuty sumienia. Gdzie one są?

Nie ma. Kolesiowi służyło dokładnie to, co otrzymał.

Otworzył oczy - bardzo wolno. I wolno obrócił głowę w kierunku Flynna. Zły. Czy na tym etapie to jeszcze była złość? Czy może to pytanie, czy był zły wcześniej? A może czy będzie zły, kiedy to wszystko przemyśli?

- Zostawiłeś mnie tam samego. - Tak jakby mu to mogło umknąć. W oczach Laurenta nie było smutku, nie było obojętności... było zmęczenie. I coś pewnie gorszego dla samego Flynna - wyrzut. Miał spokojny ton, ale zjeżdżał w kierunku chłodu. - Powinienem dać ci posmakować własnej trucizny - i cię tu zostawić? - Czy on naprawdę tak myślał? To się jakoś wymknęło. A kiedy się wymknęło to pożałował, że to powiedział. Zamknął znowu oczy na czas spokojnego, wolnego odetchnięcia. - Pewnie już tego doświadczyłeś nie raz. - Czy Laurent mógłby się wykazać taką dozą okrucieństwa? Niestety - tak. W tym momencie tak. - Nie jestem zły. - Oderwał od niego spojrzenie. - Jestem zraniony. A teraz jestem też zmęczony.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#23
19.01.2025, 15:31  ✶  
Tak, zostawił go tam samego. Bardzo żałował, nawet jeżeli nie widział innego wyjścia, a to opuszczenie butiku wydawało się być najlepszym sposobem na to, żeby się nie niego nie wydrzeć i nie żałować jeszcze bardziej. Nie chciał mu pokazywać tej części swojej toksyczności, a jeżeli już musiał, to nie teraz. Pragnął to w sobie zdusić. Napiąć wszystkie mięśnie i zmusić je do utrzymania tego w ryzach, zachowania twarzy kogoś potłuczonego, ale w taki sposób, żeby dało się zebrać ceramiczne kawałki bez ranienia sobie palców. Ale to była ułuda. Kolejne mydlenie komuś oczu - kawałki jego egzystencji leżące na podłodze miały krawędzie jak dobrze naostrzony nóż, który przyłożony lekko do koniuszka palca pozostawiał na nim czerwony ślad. Pojawiała się obawa - słuszna zresztą, że prędzej czy później go zniszczy. Tak jak Caina, Alexandra, Fontaine, tak jak każdego innego na kim położył swoje obleśne, brudne dłonie. On niszczył ludzi. I chociaż Laurent był kwiatem, którego zniszczyć nie chciał i tak żywo zarzekał się, że tym razem będzie inaczej i uchroni go przed każdym chcącym go zdeptać, limit ich szczęścia wydawał się czymś namacalnym. Tak, jak i koniec zbliżający się nieuchronnie.

Kucając, zaczął skubać skórki paznokci. Wciąż się na niego patrzył, a iskry w jego oczach gasły z każdym kolejnym zdaniem. Jak psu odpowiedzialnemu za zniszczenie kanapy, czekającemu na krzyk lub uderzenie ręki. Ale pies nie rozumiał słów - rozumiał ton i nastrój. Niekoniecznie potrafił powiązać reprymendę z materiałem przeżutym w celu ulżenia sobie w głębokiej tęsknocie za właścicielem. Crow te słowa rozumiał bardzo dobrze. Uderzały perfekcyjnie we wszystko czego się bał.

Samotność.

Nie chciał wracać do samotności. Nie chciał zasypiać wiecznie w pustym łóżku, albo w łóżku z kimś, kto go nienawidził. Lubił budzić się i widzieć Laurenta obok siebie, z zachwytem napawając się tym jaki był miękki, jasny i leciutki. I ciepły. Laurent nie uciekał od żaru, jaki z niego bił, ani nie narzekał na niego. To było... inne. Był gotów o to walczyć, ale zbyt wiele ponurych myśli wybijało się głośniej ponad potrzebę bliskości. Bo chłopak miał rację - doświadczył tego nie raz i jedną z podstawowych kar za przewinienia była izolacja. Dla kogoś z jego temperamentem ta izolacja stawała się czymś tak częstym, żeby do tego przywykł i tak też powstała jego nieudana karykatura - ktoś kogo wszyscy brali za cichego, milczącego, lubiącego przebywać samotnie, poza systemem i poza standardowymi systemami oceniania, w rzeczywistości był cholerykiem lubiącym błyszczeć w cudzych oczach i opierającym całą swoją wartość na przydatności. Dzisiejszy dzień zaczął się tak dobrze. Był cudowny. Był spełnieniem jego największych marzeń, a jednak... prawdą było to powiedzenie, że po wspięciu się na sam szczyt, trzeba przygotować się na bolesny upadek.

Jego oczy wyraźnie zeszkliły się przy słowie zostawić, kompletna samotność wciąż była jego największym koszmarem. Po zaczerwienionych policzkach nie spłynęła jednak żadna łza.

- P-pr-przepra-aszam - wydusił z siebie z trudem, drugi raz dzisiaj. Echo jego własnych wypowiedzi (przestań za wszystko przepraszać!) trafiło do jego głowy, ale stłumił je. Bo tym razem miał przecież za co przepraszać, tak? To nie były słowa rzucane na wiatr. - M-moggę cięę z-zabbrać do d-domu? - Po tym pytaniu nastała z jego strony martwa cisza. Jeżeli oddychał, to robił to teraz bezdźwięcznie, chociaż normalnie sapał, wzdychał głośno - głębokie westchnienia i wydychanie powietrze zwieńczone głośnym świstem należały do stałego repertuaru wydawanych przez niego dźwięków. Teraz - nic. Nic podkreślone czymś, czego nie dało się przeoczyć - tym że Crow postawił na końcu znak zapytania. To nie była oferta. To było pytanie o to, czy może mu pomóc, czy może go stąd zabrać, czy jest w tej chwili mile widziany. Najwyraźniej za standard uznał, że powinienem dać ci posmakować własnej trucizny i cię tu zostawić należało do jednego z tych zdań wymawianych tylko po to, aby jeszcze okrutniej zadać komuś cios. Spodziewał się kary.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#24
19.01.2025, 16:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.01.2025, 16:14 przez Laurent Prewett.)  

Izolacja była najgorszą z kar, którą wymierzał Dumie, kiedy nie był w stanie go opanować. Ludzie powiedzieliby - ale jak to? Największą karą jest klaps! Nie. Przemoc rodziła przemoc, nie była odpowiedzią na żadne pytanie, a pies nie rozumiał, dlaczego ta sama dłoń bije i głaszcze. Pies... z ludźmi było podobnie. Raz zadany cios jeszcze sobie tłumaczyłeś - bardzo zły dzień, bardzo ostra kłótnia, alkohol, narkotyki, Mars nie po tej stronie układu słonecznego. Potem przychodził drugi raz. Czy to nadal zły dzień? Bardzo ostra kłótnia? Czy to alkohol, narkotyki, Mars jeszcze dalej niż być powinien? Trzeci raz. Wyjątki były i będą. Niestety wyjątki miały brzydką tendencję do stawania się regułami.

Łudził się, że Flynn by tam wrócił. Nawet gdyby nie było tam tego frajera - wróciłby. Ta ułuda stała pod znakiem zapytania z przyzwyczajeń. W końcu... niewiele osób wracało. Ale Flynn by tego nie zrobił, wrócił w restauracji - wróciłby i tam. Ale to trwało, przeciągało się. Stracił poczucie czasu, ale pewnie minęło i tak mniej tych minut, niż mu się wydawało. Ani tam, ani tutaj, zostawienie Flynna za swoimi plecami nie było dobrym rozwiązaniem. Było tylko brzydką podpowiedzią zranionych emocji i jego jeszcze brzydszej tendencji do... do czego w sumie? Och, zgrozo - przecież z jaką podłością potraktował Alexandra, rzucając mu monetą pod nogi jak żebrakowi, który nie zasłużył nawet na jedno jego spojrzenie - co dopiero zainteresowanie. Nie lubił tego w sobie. A najbardziej nie lubił, kiedy to się wymykało i puszczał lejce kontroli. Gdyby nie był takim małym, upartym skurwysynem to być może stajnia by nie spłonęła. Abraksan by nie zginął. Musiałby tylko... pochylić głowę. Tylko. I tylko teraz musiał tę głowę ostudzić i wyjaśnić samemu sobie, że ze wszystkich możliwych opcji zachowań, jakie miał w swoim wachlarzu, to zostawienie Flynna i strzelenie foszka było tą najgorszą. Już żałował zresztą tego, co powiedział - że go powinien zostawić. Takich rzeczy... nie powinno się mówić.

Znów się jąkał. Problem, który zadziwiająco mało się pojawił przez te dni, jakie mijały. Stres? Poczucie winy? Pewnie jeszcze inne czynniki na to wpływały. Och, jakże to smutno brzmiało... łatwo było roztopić złość Laurenta. Nie odpowiedział od razu. Chwilę tak stał, ale już nie zamykał oczu. Jak teraz to wszystko z niego schodziło to przestał ufać zdolności utrzymania pionu, gdyby znów zanurzył się w czerni. Stanął naprzeciw Flynna i kucnął przed nim, sięgając dłońmi po jego dłonie. 

- Musiało ci być ciężko. Wśród tych wszystkich ludzi. - JCzłowiek, który potrzebował krzyczeć i biegać, kiedy emocje uderzały w niego za mocno. Pogładził kciukiem czule jego palce. - Zabierz nas do domu.

Czy też powinien go przeprosić? Wydawało mu się, że tak. Za to, że dobrał taki moment, że to powiedział bez zastanowienia, że go nie zapytał najpierw - przedstawił go przed faktem. Tylko... nie chciał przepraszać. To było dla jego dobra - czy on w ogóle brał to pod uwagę? Jego wyobrażenie o tym, jak traktowali go poprzedni partnerzy nie było najlepsze. W zasadzie miał na to całkiem krzywy pogląd. Dodajcie do tego jakże chwiejny charakter Flynna - tam musiały się dziać rzeczy niestworzone.

Był w stanie przełamać ten schemat? Był w stanie znaleźć sobie tyle cierpliwości i wyrozumiałości, żeby przy tym nie zniszczyć samego siebie?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#25
19.01.2025, 18:07  ✶  
Spoglądał na niego z dołu oczyma pełnymi zmartwień i rozgoryczenia tym, jak kończył się ten dzień. Kiedy Laurent przy nim kucnął, zrównując ich oczy i nie pozwalając mu już chować się za dystansem i rozmazanym polem widzenia, Crow wyglądał przez moment, jakby miał odskoczyć. Ale nie zrobił tego. Oczywiście, że by tego nie zrobił, bo nie istniała przecież teraz żadna siła silniejsza od dudniącego pomiędzy strachem pragnienia bycia chcianym. Dzieliło się na wiele rzeczy. Na bycie kochanym. Na bycie potrzebowanym w chwilach kryzysu. Na bycie czyimś oparciem i miejscem, w którym umieszcza swoje zmartwienia. Na byciu pożądanym i chęci bycia pożądanym przez niego. Na byciu czyimś. Tak po prostu... Czyimś. Tak żeby nie był żadnym dodatkiem, przyjemną odskocznią od „prawdziwego” życia, którą można było stuknąć na rozluźnienie, a później w ciszy obserwować jak jej się dalej wiedzie. To były bardzo... Odważne pragnienia jak na kogoś z jego biografią i nie raz wyszedł z tą swoją listą na kompletnego hipokrytę. Dzisiaj chociażby. Przyznając się do czegoś, do czego być może nie powinien i teraz... Hah.

Ale to istniało. Delikatne jak puch marzenie o byciu kochanym bardziej niż to, jak mocno siebie nienawidził, a mimo posiadania pokaźnej listy wrogów i osób, które skrzywdził niejednokrotnie, nie istniał ktoś nienawidzący go bardziej niż on sam. Potrzeba było wielkiej miłości. Takiej złożonej z masy wyrzeczeń własnego szczęścia żeby znieść ciężar kogoś takiego. Dlatego wątpił. Nawet kiedy ktoś mówił szczerze on wciąż w to nie wierzył. Łatwo było zaufać językowi ciała, oddać je komuś nawet wbrew sobie i zasnąć w pewności sukcesu. Trudniej było obnażyć przed kimś swoją duszę z szeregiem wad i liczyć na to, że nie ucieknie w popłochu widząc z czym tak naprawdę miał do czynienia. Więc kiedy ktoś nie uciekał pojawiały się pytania - dlaczego?

Teraz też się takie pojawiło.

Dlaczego?

Ale niektóre sytuacje w tym pokręconym życiorysie nauczyły go, że czasami nie należało pytać, tylko brać. Dlatego wyciągnął ręce do przodu, przycisnął go do siebie i w pozycji, w której każdy inny wywinąłby się do tyłu na chodnik, on podniósł ich oboje do pionu bez konieczności podpierania się rękoma. I nawet jeżeli ktokolwiek to widział, nie obchodziło go to wcale.

Świst powietrza. Dwa oddechy przy sobie. Teleportował ich na drewniany taras, pełen nadziei na to, że za moment te oddechy staną się jednym, a kruche dłonie Laurenta zakryją tatuaż na jego plecach.

Koniec sesji


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: The Edge (6462), Laurent Prewett (6369)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa