24.01.2025, 13:21 ✶
- Wiem, wiem. Nawet krwawiąc, wszystko robisz zajebiście - parsknął pod nosem, nadając tym słowom dokładnie takie brzmienie, jakie wynikałoby z kontekstu wypowiadanych słów - lekkie, nieco niepoważne, nie do końca prześmiewcze, lecz z pewnością nie przytakujące.
Lubił to. W tej jednej chwili na moment, prawdopodobnie tak krótki jak kilka mrugnięć oka ponownie udało im się osiągnąć coś w rodzaju porozumienia. Mówili tym samym językiem, choć przecież zazwyczaj w podobnych sytuacjach pojawiało się między nimi zdenerwowanie i napięcie, czasem nawet frustracja.
Oboje nie lubili mieć wrażenia utraty tak cennego czasu, jaki przeznaczali na naukę. Kolejnych nieudanych prób, następnych niepowodzeń. Mając takie a nie inne wcześniejsze doświadczenia, Ambroise zupełnie nie spodziewał się podobnego obrotu sprawy. Wręcz przeciwnie - nastawiał się na kilkugodzinną udrękę. Tymczasem Geraldine odnosiła sukces za sukcesem.
Jakże mógłby tego nie docenić? Nagrodził jej ukłon całkiem pięknymi, nawet jeśli bardzo krótkimi oklaskami. Kolejnych ukłonów już nie było, toteż nie klaskał. Ale nie potrzebował tego robić, prawda? Wystarczyło, że zrobił ku niej te dwa czy trzy długie kroki. Znalazła się w jego ramionach. Ponownie...
...tam, gdzie zawsze było jej miejsce, nawet jeśli teraz musieli akceptować to, że nie mogli wrócić do przeszłości. W dalszym ciągu miała mieć tam swój dom. W jego cholernym sercu. W objęciach, które wobec tego faktu miały pozostać puste, zaciskające się na powietrzu, nikim innym. Nie chciał ani nie potrzebował nikogo innego. To było jasne.
- To przypadek na miarę góry lodowej, wierz mi na słowo. Wydaje ci się, że jesteś już blisko poznania go w całości a tam... ...powiedzmy, że pod powierzchnią kryje się jeszcze więcej opornej, twardej łajzy - to dawało do myślenia, nie? - Ale nim się obejrzysz, jesteś już tak zainwestowana w eksplorację, że zmiana miejsca wydaje się bez sensu - tak, to była jego osobista góra lodowa, na tyle znacząca, że choć zazwyczaj tego nie robił, teraz nawet posunął się do korzystania z metafor.
Naprawdę całkiem ładnych (przynajmniej jak na jego oko) słów na stwierdzenie, że była po prostu oporna, uparta i niesamowicie pochłaniająca całą uwagę. Że zderzenie z jej usraniem mogło skończyć się bardzo źle. Że w tym momencie czuł, że poniekąd już się tak stało.
Zetknął się z nią nieoczekiwanie, wpadli na siebie lata temu i chociaż wydawało mu się to wtedy najszczęśliwszym splotem wydarzeń w całym jego życiu, bo mógł poznać Yaxleyównę z bliska. Dotknąć jej, pozostawić swój ślad, odkrywać to wszystko, czego nigdy nie sądziłby, że dotknie.
To teraz tonął. Zrobiła dziurę w jego piersi. Choć może to on sam ją tam stworzył. Nie mógł tego ukrywać, prawda? Pozwolił Geraldine zakorzenić się w nim tak głęboko, że gdy ją od siebie odciągnął, wydarł ją z olbrzymim fragmentem samego siebie.
Wielka pustka ziała gdzieś u samych podstaw tego, kim był przez ostatnie lata. Kim naprawdę chciał być. Zszedł z toru. Zdawał sobie z tego sprawę. Odpłynął na nieznane wody tylko po to, by tonąć gdzieś za horyzontem. Minuta po minucie. Każdego dnia. Do kiedy?
Nie wiedział, ale z pewnością miał się o tym przekonać. Być może nawet wcześniej niż później, bo robiąc te wszystkie rzeczy, na które teraz sobie pozwalali, niechybnie mieli się jeszcze bardziej skrzywdzić. Rozstanie miało zaboleć tak mocno jak nic innego. Tym bardziej, że nie mówili sobie, kiedy powinno nadejść.
Dawali sobie kolejne chwile. Jeszcze jeden delikatny dotyk, słodycz pocałunku, lekkie muśnięcie warg, ciepły uśmiech.
- Fakt, kracząca Mouffette byłaby całkiem zabawnym, ale nieprzekonującym widokiem - przytaknął, uśmiechając się nieznacznie. - Czy nie na tym polega rola nauczyciela? Na weryfikacji? Odsiewaniu szczęścia od wyuczenia? - No, właśnie. - Poza tym... ...bo cię znam - tu już nie pytał, tu stwierdzał fakt.
Zwycięskiej formuły się nie zmieniało, gdy nie było ku temu potrzeby, prawda? A więc teraz zamierzał tę potrzebę stworzyć.
- Zapewniam cię, że nie w ten sposób - odparł, jednocześnie posyłając jej spojrzenie spod rozszerzonych powiek i znacznie ciemniejszych tęczówek.
Tak, pozwolił sobie na to. Zupełnie tak jak na wszystkie inne rzeczy, które padły dziś pomiędzy nimi. To przyszło mu tak naturalnie, że nawet nie próbował z tym walczyć. Jeszcze wczoraj, być może jeszcze dziś rano postąpiłby inaczej, lecz teraz w tej chwili? Ustalili, że dadzą sobie tych kilka chwil ulgi, prawda? Więc właśnie to robili.
- Zdążymy wrócić do domu zanim minie? - Tak, zdecydowanie pytał ją o szanse na to, że dokończą trening zanim jej wyśmienity nastrój i wyjątkowa ugodowość, wręcz wyrozumiałość całkowicie przepadną.
W innym razie musieliby wybierać między jednym a drugim, zaś samo jego spojrzenie dosyć jasno mogło dać jej do zrozumienia, co byłoby naturalnym wyborem. Szczególnie, że mimo odnoszonych przez nią sukcesów, Roise w dalszym ciągu nie był przekonany co do dalszej nauki tej dziedziny. Niespecjalnie chciał być tu jej mentorem, nawet jeśli dotychczas naprawdę dobrze im to szło.
Wolał jak najszybciej wrócić do domu, opuszczając Las Wisielców tak szybko jak to było wskazane. Nie czuł się tu najgorzej, ale nie przepadał za tym miejscem. Na tyle mocno zdawał sobie sprawę z tego, co w nim tkwiło, że nie chciał spędzać tu zbyt wiele czasu. Czy to z kimś, czy to sam.
Zdecydowanie preferował inne lasy. Nawet ten Zakazany, o którym wspomniał a na odpowiedź Geraldine uniósł wyżej jeden kącik ust, kląskając językiem o podniebienie i kiwając głową. Tak, wszystko było jasne. Zdecydowanie. Mimo to nie zamierzał rozwijać tematu, przez który w ogóle ją o to spytał. Jedynie sam się w czymś utwierdził.
- Tak. Bardzo dziwne - przytaknął, jednocześnie kierując wzrok na jej różdżkę i tym razem wzruszając ramionami. - Będę cię męczył dopóki mi się to nie znudzi - stwierdził, jednocześnie ruchem dłoni nakłaniając ją do podjęcia kolejnej próby.
Patronus opuścił jej różdżkę, kolejny raz przebiegając między nimi. Czwarty z rzędu, piąty z rzędu i szósty. Za dziesiątym pozbawionym jakiejkolwiek porażki, Ambroise ponownie klasnął w dłonie. To zdecydowanie miało wystarczyć na dziś. Mogli opuścić Las Wisielców tak pospiesznie jak się tu znaleźli. Czyli niezbyt szybko, bo czekał ich jeszcze marsz na pierwotne miejsce teleportacji. Lepiej, by ta polana została tajemnicą, nie nosząc śladów ich teleportacji.
Lubił to. W tej jednej chwili na moment, prawdopodobnie tak krótki jak kilka mrugnięć oka ponownie udało im się osiągnąć coś w rodzaju porozumienia. Mówili tym samym językiem, choć przecież zazwyczaj w podobnych sytuacjach pojawiało się między nimi zdenerwowanie i napięcie, czasem nawet frustracja.
Oboje nie lubili mieć wrażenia utraty tak cennego czasu, jaki przeznaczali na naukę. Kolejnych nieudanych prób, następnych niepowodzeń. Mając takie a nie inne wcześniejsze doświadczenia, Ambroise zupełnie nie spodziewał się podobnego obrotu sprawy. Wręcz przeciwnie - nastawiał się na kilkugodzinną udrękę. Tymczasem Geraldine odnosiła sukces za sukcesem.
Jakże mógłby tego nie docenić? Nagrodził jej ukłon całkiem pięknymi, nawet jeśli bardzo krótkimi oklaskami. Kolejnych ukłonów już nie było, toteż nie klaskał. Ale nie potrzebował tego robić, prawda? Wystarczyło, że zrobił ku niej te dwa czy trzy długie kroki. Znalazła się w jego ramionach. Ponownie...
...tam, gdzie zawsze było jej miejsce, nawet jeśli teraz musieli akceptować to, że nie mogli wrócić do przeszłości. W dalszym ciągu miała mieć tam swój dom. W jego cholernym sercu. W objęciach, które wobec tego faktu miały pozostać puste, zaciskające się na powietrzu, nikim innym. Nie chciał ani nie potrzebował nikogo innego. To było jasne.
- To przypadek na miarę góry lodowej, wierz mi na słowo. Wydaje ci się, że jesteś już blisko poznania go w całości a tam... ...powiedzmy, że pod powierzchnią kryje się jeszcze więcej opornej, twardej łajzy - to dawało do myślenia, nie? - Ale nim się obejrzysz, jesteś już tak zainwestowana w eksplorację, że zmiana miejsca wydaje się bez sensu - tak, to była jego osobista góra lodowa, na tyle znacząca, że choć zazwyczaj tego nie robił, teraz nawet posunął się do korzystania z metafor.
Naprawdę całkiem ładnych (przynajmniej jak na jego oko) słów na stwierdzenie, że była po prostu oporna, uparta i niesamowicie pochłaniająca całą uwagę. Że zderzenie z jej usraniem mogło skończyć się bardzo źle. Że w tym momencie czuł, że poniekąd już się tak stało.
Zetknął się z nią nieoczekiwanie, wpadli na siebie lata temu i chociaż wydawało mu się to wtedy najszczęśliwszym splotem wydarzeń w całym jego życiu, bo mógł poznać Yaxleyównę z bliska. Dotknąć jej, pozostawić swój ślad, odkrywać to wszystko, czego nigdy nie sądziłby, że dotknie.
To teraz tonął. Zrobiła dziurę w jego piersi. Choć może to on sam ją tam stworzył. Nie mógł tego ukrywać, prawda? Pozwolił Geraldine zakorzenić się w nim tak głęboko, że gdy ją od siebie odciągnął, wydarł ją z olbrzymim fragmentem samego siebie.
Wielka pustka ziała gdzieś u samych podstaw tego, kim był przez ostatnie lata. Kim naprawdę chciał być. Zszedł z toru. Zdawał sobie z tego sprawę. Odpłynął na nieznane wody tylko po to, by tonąć gdzieś za horyzontem. Minuta po minucie. Każdego dnia. Do kiedy?
Nie wiedział, ale z pewnością miał się o tym przekonać. Być może nawet wcześniej niż później, bo robiąc te wszystkie rzeczy, na które teraz sobie pozwalali, niechybnie mieli się jeszcze bardziej skrzywdzić. Rozstanie miało zaboleć tak mocno jak nic innego. Tym bardziej, że nie mówili sobie, kiedy powinno nadejść.
Dawali sobie kolejne chwile. Jeszcze jeden delikatny dotyk, słodycz pocałunku, lekkie muśnięcie warg, ciepły uśmiech.
- Fakt, kracząca Mouffette byłaby całkiem zabawnym, ale nieprzekonującym widokiem - przytaknął, uśmiechając się nieznacznie. - Czy nie na tym polega rola nauczyciela? Na weryfikacji? Odsiewaniu szczęścia od wyuczenia? - No, właśnie. - Poza tym... ...bo cię znam - tu już nie pytał, tu stwierdzał fakt.
Zwycięskiej formuły się nie zmieniało, gdy nie było ku temu potrzeby, prawda? A więc teraz zamierzał tę potrzebę stworzyć.
- Zapewniam cię, że nie w ten sposób - odparł, jednocześnie posyłając jej spojrzenie spod rozszerzonych powiek i znacznie ciemniejszych tęczówek.
Tak, pozwolił sobie na to. Zupełnie tak jak na wszystkie inne rzeczy, które padły dziś pomiędzy nimi. To przyszło mu tak naturalnie, że nawet nie próbował z tym walczyć. Jeszcze wczoraj, być może jeszcze dziś rano postąpiłby inaczej, lecz teraz w tej chwili? Ustalili, że dadzą sobie tych kilka chwil ulgi, prawda? Więc właśnie to robili.
- Zdążymy wrócić do domu zanim minie? - Tak, zdecydowanie pytał ją o szanse na to, że dokończą trening zanim jej wyśmienity nastrój i wyjątkowa ugodowość, wręcz wyrozumiałość całkowicie przepadną.
W innym razie musieliby wybierać między jednym a drugim, zaś samo jego spojrzenie dosyć jasno mogło dać jej do zrozumienia, co byłoby naturalnym wyborem. Szczególnie, że mimo odnoszonych przez nią sukcesów, Roise w dalszym ciągu nie był przekonany co do dalszej nauki tej dziedziny. Niespecjalnie chciał być tu jej mentorem, nawet jeśli dotychczas naprawdę dobrze im to szło.
Wolał jak najszybciej wrócić do domu, opuszczając Las Wisielców tak szybko jak to było wskazane. Nie czuł się tu najgorzej, ale nie przepadał za tym miejscem. Na tyle mocno zdawał sobie sprawę z tego, co w nim tkwiło, że nie chciał spędzać tu zbyt wiele czasu. Czy to z kimś, czy to sam.
Zdecydowanie preferował inne lasy. Nawet ten Zakazany, o którym wspomniał a na odpowiedź Geraldine uniósł wyżej jeden kącik ust, kląskając językiem o podniebienie i kiwając głową. Tak, wszystko było jasne. Zdecydowanie. Mimo to nie zamierzał rozwijać tematu, przez który w ogóle ją o to spytał. Jedynie sam się w czymś utwierdził.
- Tak. Bardzo dziwne - przytaknął, jednocześnie kierując wzrok na jej różdżkę i tym razem wzruszając ramionami. - Będę cię męczył dopóki mi się to nie znudzi - stwierdził, jednocześnie ruchem dłoni nakłaniając ją do podjęcia kolejnej próby.
Patronus opuścił jej różdżkę, kolejny raz przebiegając między nimi. Czwarty z rzędu, piąty z rzędu i szósty. Za dziesiątym pozbawionym jakiejkolwiek porażki, Ambroise ponownie klasnął w dłonie. To zdecydowanie miało wystarczyć na dziś. Mogli opuścić Las Wisielców tak pospiesznie jak się tu znaleźli. Czyli niezbyt szybko, bo czekał ich jeszcze marsz na pierwotne miejsce teleportacji. Lepiej, by ta polana została tajemnicą, nie nosząc śladów ich teleportacji.
Koniec sesji
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down