• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[13.09.1972 - wieczór] z rejestru strasznych snów| Erik, Roise, Benjy, Corio i Norka

[13.09.1972 - wieczór] z rejestru strasznych snów| Erik, Roise, Benjy, Corio i Norka
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#21
21.07.2025, 17:01  ✶  
Tak po prawdzie mówiąc, nie do końca spodziewał się, że Nora ujmie to w taki a nie inny sposób. Niezbyt często słyszał podobne słowa z jej ust, przynajmniej jak na własne standardy. Uniósł więc brew, przypatrując się dziewczynie przez ułamek sekundy, po czym bardzo lekko wzruszył ramionami. Jeśli miałby być zupełnie szczery, niemal odruchowo uznał, że takie podejście miało mieć raczej pozytywny wpływ na życie Figgówny. W ostatnim czasie wzięła na siebie naprawdę dużo, w tym również cudzego syfu, toteż zdrowe wyjebane było czymś zgoła odżywczym.
Mimo to, on sam w dalszym ciągu nie chciał przyczyniać się do czegokolwiek, co mogłoby stanowić dla otoczenia pożywkę dla prób skrzywdzenia kogokolwiek, na kim mu zależało. Dokładnie tak samo jak nie zwykł przerzucać na innych swoich prywatnych problemów, tak i w tym wypadku nie zamierzał być ich powodem. Być może często gęsto lubił robić wokół siebie szum, ale nie w tym konkretnym sensie.
Tym bardziej, że Nora miała narzeczonego. Co prawda ten sam narzeczony był z pewnością bardzo blisko innych kobiet. Może nie w romantycznym sensie (a przynajmniej na to Roise liczył, bo w dalszym ciągu niespecjalnie znał jego mimowolnego towarzysza niedoli z Kniei), jednak nie dało się ukryć, że Samuel z pewnością doskonale dogadywał się z kobietami. Jego więź z Roselyn była jawnym dowodem, który plotkujące otoczenie również mogło wykorzystać ku swojej uciesze.
W końcu panna z dobrego domu okazująca bardzo wyraźną sympatię wobec lokalnego rzemieślnika była dokładnie tak samo, jeśli nawet nie bardziej atrakcyjnym tematem plotek, co czystokrwisty kawaler odwiedzający po nocy zaręczone właścicielki znanych londyńskich biznesów. Szczególnie w momencie, w którym ludzie potrzebowali odwrócić swoją uwagę od niedawnych pożarów. Towarzyskie sępy zawsze były czujne, a jeśli mogły zmienić temat z dlaczego ogień nie naruszył twojego domu, skoro przebił się nawet przez najlepiej nałożone zabezpieczenia w innych lokalach na ocho, niektórzy korzystają z ogólnego zamieszania, aby skradać się pod osłoną nocy zajmować się, ekhm, pocieszaniem przyjaciół, z pewnością miały to zrobić.
Nawet w stolicy ogarniętej chaosem, plotki rozsiewały się szybciej niż nasiona perzu. Zresztą nie dało się ukryć, że tu zebrani poniekąd też stosunkowo szybko przeszli do rozmów i spekulacji. Co prawda, nie obgadywali niczyjego życia romantycznego, ale wszystko, co dało się zacząć od na mieście mówi się bez wątpienia zaliczało się do gadania o pogłoskach. Nie tylko o faktach. No cóż, natura ludzka już taka była.
- Gdyby widma faktycznie opuściły Knieję, mielibyśmy nie tylko znacznie poważniejsze problemy - tak, zupełnie tak, jakby pożary same w sobie nie były dostatecznie dramatyczne - a już zupełnie patową sytuację - stwierdził, przenosząc spojrzenie z Nory na Erika i z Erika z powrotem na Norę. - Może nie jestem ekspertem od klątw ani klęsk żywiołowych - tu przelotnie spojrzał też na Benjy'ego - ale czymkolwiek były te... ...istoty... ...jeśli pojawiły się z ogniem... ...nie sądzę, by mogły pochodzić z Kniei. Czegoś takiego nawet Ministerstwo nie byłoby w stanie łatwo zatuszować - jasne, jak do tej pory, rządowi względnie udawało się sprawiać wrażenie, jakby panował nad sytuacją nieopodal Doliny Godryka, ale tamtejsze widma były raczej nadal okolicznym problemem.
Przynajmniej jeszcze na ten moment, bo przecież zaczęły wychodzić z lasu, zapuszczać się coraz dalej. Ale do Londynu? Bez wyraźnie widocznych śladów? Tak po prostu? Nie, nie sądził, aby to było ze sobą aż tak mocno związane. Prócz tego, zdawał sobie sprawę z tego, że traumatyczne wydarzenia zwykły generować różne pogłoski. Mniej lub bardziej mające związek z rzeczywistością. Niezmiernie łatwo było poddać się masowej halucynacji, zwłaszcza będąc pod wpływem paniki i duszących, często gęsto toksycznych oparów z płonących budynków i elementów infrastruktury.
Poza tym nie dało się zignorować faktu, że niektórzy wręcz czerpali z rozsiewania strachu. Czy to zyski, czy to chociażby chorą satysfakcję. Znaczna część opowieści mogła nie być prawdziwa albo zawierać celowo przerysowane fragmenty. Ambroise szczerze nie zdziwiłby się, gdyby tak było w tym przypadku. Z drugiej strony, nie byłby również wyjątkowo zszokowany, gdyby ewidentnie czarnomagiczny pożar faktycznie ściągnął im na głowę istoty z dymu i pyłu, które pojawiły się na chwilę albo zaszyły się gdzieś w ciemnych zakamarkach miasta.
W świecie, w jakim żyli należało być w stanie przyjąć wszystkie możliwe wersje zdarzeń. Przynajmniej, dopóki nie zyskało się pewności, że jakaś jest znacznie bardziej prawdopodobna albo nie stało się faktycznym naocznym świadkiem jakichś wydarzeń potwierdzających albo wykluczających plotki.
W tym momencie, mając na głowie dostatecznie dużo problemów, wolał nie wyciągać pochopnych wniosków. Tym bardziej, że (o ironio) w tym wypadku jego niewiara w brytyjskie Ministerstwo Magii pozwalała mu twierdzić, że gdyby rzeczywiście mieli tu problem z istotami takimi jak widma z Kniei, rząd nie byłby w stanie tego zatuszować. Nie tak szybko, nie z taką łatwością.
Prócz tego, posiadanie swoich ludzi w szpitalu oraz w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów miało tę zaletę, że wszyscy tu obecni bez wątpienia szybko dowiedzieliby się o eskalacji problemu. Choćby nawet nieoficjalnie. Po to, aby przygotować się na kolejną falę doznań. Również epidemiologicznych, które (o zgrozo) rzeczywiście wcale nie były aż tak nieprawdopodobne.
Nie chciał być panem marudą, pogromcą uśmiechów, które zresztą i tak na ten moment nie istniały jeszcze na twarzy większości gości Nory, ale czuł się upoważniony do tego, by wtrącić swoje do tematu. W końcu miał z nim większy związek niż z klątwami.
- Tak po prawdzie, całkiem sporo osób już w tej chwili uskarża się na chroniczny kaszel. Z tego, co mi wiadomo, niewiele jeszcze wiemy na ten temat. Statystyki dopiero powstają, ale - wymownie uniósł brwi, biorąc przy tym głęboki wdech przez nos i uderzając językiem i podniebienie. - Sądzę, że chcąc nie chcąc, możesz mieć jeszcze całkiem sporo dodatkowych zleceń - zwrócił się do Figgówny. - Sam będę potrzebować pomocy w kwestii kilku specyfików, ale to nie dziś - stwierdził, jednocześnie kończąc zlecone mu zadanie i posyłając pytające spojrzenie w kierunku gospodyni lokalu.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#22
28.07.2025, 15:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2025, 15:41 przez Erik Longbottom.)  
Im dłużej wysłuchiwał wywodów swych towarzyszy, tym większe odnosił wrażenie, że ostatnie wydarzenia dość mocno wstrząsnęły co poniektórymi osobami. W tym nim samym. Nie było w tym w gruncie rzeczy nic dziwnego; ledwo udało im się przeżyć te kilka tygodni względnego spokoju, a ciemne siły już unosiły łeb, żeby wszystko zniszczyć. Może przyjdzie taki moment, kiedy spojrzą na owoce swojej codziennej pracy i zaczną zastanawiać się, czy w ogóle warto brnąć w odbudowę tego wszystkiego, skoro wystarczy jeden wieczór, żeby im wszystko odebrać? Kto się podda, a kto będzie walczył dalej?

Ogromna odpowiedzialność. Ogromny ciężar, skomentował cichy głosik w jego głowie, a z ust Longbottoma wydobyło się ciche westchnienie. Od samego początku konfliktu Ministerstwa Magii i z siłami Czarnego Pana starał się być głosem rozsądku. Ba, próbował nawet teoretyzować, co mogło popchnąć ludzi do dołączenia do szeregów Śmierciożerców. I na co się zdały te teorie? Rozmowy w pozamykanych gabinetach ze znajomymi na wyższym szczeblu? Miał pewne wyrzuty sumienia; mógł robić więcej, starać się bardziej. Dosłownie oddać się sprawie. Tak jak Brenna. Może wtedy wszystko potoczyłoby się nieco inaczej, gdyby był w stanie jej dorównać na wszystkich polach i...

— Niewątpliwie — odparł na słowa Corneliusa dotyczące początkowych badań teoretycznej epidemii. — A gdy sprawa w końcu wyszłaby na jaw, to może za parę lub paręnaście lat ktoś z rodu Bagshotów wpadłby na pomysł wpisania historii tej zarazy do jakiegoś opasłego Woluminu i nazwałby jeden z rozdziałów twoim nazwiskiem. Przełom Lestrange'a. Całkiem chwytny tytuł, że tak powiem.

Zerknął kątem oka na Fenwicka. Cóż, to wiele tłumaczyło. Oczywiście, że ogień dało się podporządkować swojej woli, jednak Erik nie wpadłaby na pomysł, aby uczynić z niego tak efektywną broń. Z drugiej strony preferował raczej magię pojedynkową niż bawienie się w zmianę właściwości pewnych substancji. A słowa Benjy'ego brzmiały bardzo logicznie. Co będzie dalej? Zatrują rzekę, skoro spróbowali swoich sił z ogniem? I potencjalnie wiatrem, skomentował w myślach, przypominając sobie wichurę, która nawiedziła Polanę Ognisk w ostatniej fazie walk ze Śmierciożercami.

— Gdybyś miał zgadywać, to gdzie byś szukał ludzi, którzy... hmm… posiadają podobne umiejętności? To kwestia wypracowania własnej techniki czy raczej niebezpiecznych eksperymentów z dala od ludzi? — spytał z nutką zaciekawienia w głosie.

— Bez obrazy, ale na twoim miejscu zajrzałbym do dokumentów z kupna kamienicy — mruknął, słuchając tłumaczeń Nory. — Jesteśmy praktycznie w centrum magicznych dzielnic i to na Pokątnej. Wprawdzie nikt raczej nie daje gwarancji na stuprocentową skuteczność zaklęć zabezpieczających, ale myślałby kto, że te budynki powinny mieć jakieś systemy obronne. W końcu nie wybudowali tego budynku na twoje życzenie, kiedy zaczęłaś się rozglądać za lokalem.

Z drugiej strony, skoro Warownia Longbottomów nie wytrzymała naporu ze strony ognia Śmierciożerców, to czemu klubokawiarnia miałyby nie spotkać żadne szkody? Ech, ewidentnie przydałaby im się opinia kogoś, kto faktycznie brał udział we wplataniu zaklęć zabezpieczających w fasady i fundamenty lokalnych budowli. Magiczna dzielnica nie miała zbyt wielu okazji do tego, aby rozrosnąć się na dodatkowe ulice, więc tym bardziej należało dbać o to, co znajdowało się w jej granicach.

— Tak, zgadzam się z Ambrożem. Miałyby przejść taki kawał drogi aż do centrum Londynu, nie pozostawiając za sobą żadnych zniszczeń lub martwych ciał? — Uniósł lekko brew na pytanie Nory. — Nie, nie sądzę, żeby były w stanie to zrobić. Zwłaszcza niepostrzeżenie. — Pokręcił powoli głową. — Wprawdzie zauważyliśmy pewne... zmiany w ich zachowaniu przed pożarem, ale wątpię, żeby to było powiązane z jakąś... migracją. Ludzie nie są ślepi. Coś by zauważyli. Śmierciożercy mimo wszystko maczali jednak palce w obu sprawach, więc nie wykluczam, że występuje tutaj jakiś wspólny element. Chociażby podobny typ czarnej magii.

A może Śmierciożercom udało się wyprzedzić Zakon Feniksa i wszystkie wydziały Ministerstwa Magii i jakoś dobrali się do Widm z Kniei, pomyślał przelotnie, zaraz jednak odsuwając od siebie tę wizję. Gdyby mieli na to dowody... Trudno by mu było się z tym powodzić. Knieja była rzut beretem od Warowni i nikt nic by nie zauważył? Nikt z mieszkańców Doliny nie zwróciłby uwagi, że obcy ludzie kombinują coś w zamkniętym przez rząd lesie? Erik przymknął na moment oczy, wypuszczając powoli powietrze przez usta, jakby w ten sposób mógł jakoś zmniejszyć swoje pokłady frustracji.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#23
01.08.2025, 21:10  ✶  

Myśl o „Przełomie Lestrange’a” wywołała u Corio krótki, niemal niewidoczny uśmiech, ironiczny, nieco gorzki, ale świadczący o tym, że nawet on w tak ponurych okolicznościach potrafił dostrzec absurd sytuacji.

- Bagshotowie i ich opasłe woluminy... - Mruknął z cichym rozbawieniem, wracając wzrokiem do Longbottoma. - Pewnie by im się spodobało. Zaraza, sama w sobie, rzecz jasna. Nie liczę jednak na to, że jakikolwiek rozdział w podręcznikach, przynajmniej dotyczący Voldemorta, będzie kiedyś mój. Jeśli kiedyś faktycznie napiszą coś o tym, to niech chociaż nie muszą tam wstawiać naszych nekrologów. To mi wystarczy. - Dodał półżartem, sięgając wzrokiem gdzieś za ramię rozmówcy i zatrzymując tam wzrok na chwilę, będąc świadomym, że w takich okolicznościach nikt nie zapamiętywał, kto podtrzymywał resztki porządku. Pamiętało się tylko tego, kto rzucił pierwsze zaklęcie... Albo ostatnie.

Cornelius widział to rozłożone na czynniki pierwsze w protokołach sekcji i raportach, które ktoś potem chował do archiwów, by okrywały się kurzem do czasu kolejnego kryzysu i konieczności sięgnięcia po dane historyczne, więc wiedział, jak zdradliwa potrafiła być ta myśl, gdy człowiek zaczynał wierzyć, że można było naprawdę wyprzedzić wszystko. Westchnął cicho, może mniej przez zmęczenie, bardziej z tej świadomości, że cokolwiek nie miał powiedzieć, i tak każdy z obecnych na swój sposób już dobrze wiedział, jak to wygląda.

- Poza tym... Epidemie są nudne. - Dorzucił po chwili, lżejszym tonem, chcąc trochę rozładować napięcie. Nie był od tego, żeby podnosić morale - nigdy nie umiał tego robić subtelnie, ale próbował, na swój sposób. - Z punktu widzenia biura, oczywiście, wszystko wygląda podobnie, te same objawy, te same wzory, czasem drobny wyjątek. Dużo papierologii, mało odmiany. Nie ma w tym tej iskry, co w dobrze poprowadzonym morderstwie. - Zauważył z półuśmiechem, może trochę kontrowersyjnie, ale swobodniej.

Wsłuchując się w dyskusję, sięgnął po mięte i bazylię, ostrożnie zrywając listki, żeby nie naruszyć łodyżek, robiąc to z niemal nadmierną precyzją. Lestrange cenił sobie szacunek do detalu, który dla kogoś z zewnątrz bywał absurdalny, ale dla niego był jedynym, co często trzymało całość w ryzach, zwłaszcza w tak chaotycznych czasach, jak te, które nadeszły w ostatnich latach.

Oczywiście, nie mógł nie zauważyć tonu, w jakim wypowiadał się przyjaciel Nory i - z tego, co było mu wiadomo - także, bliższej Corio, Geraldine. Nie zamierzał tego komentować, lecz nie umknęło mu zaciekawienie Longbottoma, jak i to, że młodszy mężczyzna nie tylko wyraźnie podkreślał to, kim byli sprawcy ostatnich tragedii - Śmierciożercy, nie mityczni „oni” albo „sprawcy” - ale także najwyraźniej w dalszym ciągu nie miał oporów przed oddzielaniem się od Śmierciożerców i ich idei. Nie krył się z tym, co było dla niego istotne, nawet po tym, co przeżył w związku z Warownią, a co z dużym prawdopodobieństwem mogło być próbą zamknięcia mu ust. Cornelius cenił to w ludziach, ale zdawał sobie też sprawę z tego, że czasem ta sama szczerość kłuła, jak bardzo piekąca zadra. W ich kręgach słowa były bronią, a zbyt jawne deklaracje - obosiecznym ostrzem - i to bardzo ostrym. Corio nigdy nie był naiwny. Nie teraz, ani nie wtedy, gdy wbijano mu do głowy, że świat dzielił się na „nas” i „ich”, chociaż w praktyce nikt nigdy nie wiedział, kto jest kim, dopóki nie trzeba było wyciągnąć różdżki i wybrać, w kogo ją wycelować. Lestrange zmrużył lekko oczy, nie podnosząc ich znad przekazanego mu moździerza. Znał już wystarczająco dużo historii, żeby wiedzieć, jak łatwo jest wetknąć nóż w cudze plecy, jeśli tylko pasuje to do własnego rachunku sumienia.

- Dobra mięta. - Mruknął tylko półgłosem, uznając, że to był jedyny komentarz, na który w tej chwili zamierzał sobie pozwolić, po czym przeszedł do wyznaczonego mu zajęcia.

Skinął głową na uwagę o lokalizacji i systemach ochronnych. Słowa o widmach w ogniu wywoływały w nim cień obaw, ale i zdrowy sceptycyzm. Corio nie był gotów poddać się paranoi, ale też nie mógł przymknąć oczu na potencjalne zagrożenia, które jeszcze mogły wyjść na jaw. Podniósł wzrok na właścicielkę cukierni, a gdy się odezwał, ton miał rzeczowy, bez zgryźliwej nuty.

- Fakt. To, co kiedyś było uważane za trwale nałożone i nie do przebicia, dziś wymaga ciągłej rewizji. -  Zauważył, zgodziwszy się z Erikiem, unosząc brew. - Mogę w tym pomóc, w przekopaniu się przez dokumenty, jeśli zajdzie taka potrzeba, mam doświadczenie z biurokracją, że tak powiem - bardzo bieżące. - Zaoferował, zwracając się do Nory, a następnie w ciszy powrócił do ucierania ziół, przytrzymując misę drugą dłonią, żeby nie przesunęła się na blacie, mocniej przyciskając tłuczek moździerza do ścianek naczynia. Po skończonej pracy, wyprostował się, patrząc na gospodynię. - Coś jeszcze? - Spytał łagodnie.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#24
02.08.2025, 21:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.08.2025, 22:00 przez Nora Figg.)  

Jedyne co Nora wiedziała o widmach z Kniei to to, że bały się ich koty mieszkające w Dolinie Godryka. Zresztą całkiem ochoczo dołączyła nawet do poszukiwań zwierząt kilkukrotnie, bo akurat wobec krzywdy tych zwierząt nie umiała przejść obojętnie. Na tym właściwie kończyła się jej cała wiedza. Nie znała się również na klątwach, to było domeną jej brata, który aktualnie jednak unikał tego miejsca, z racji na swoje dolegliwości. Słuchała więc jedynie tego, co inni mieli do powiedzenia, zapamiętywała to, ale nie odzywała się nawet ani słowem na ten temat, bo nie miała nic do dodania.

Rejestrowała wszystko, czego się dowiadywała, już od czasu spotkania Zakonu w cukierni zdawała sobie sprawę z tego, że te klątwy były paskudne, trochę ją to martwiło, bo nie dotyczyło tylko jej, ale również jej najbliższych.

- Aktualnie nie do końca mam czas na to, by zajmować się papierami. - Uniosła głowę znad lady i spojrzała na Erika. Jasne, rozwiązanie było całkiem proste, rozsądne. Tyle, że ostatnio działo się naprawdę wiele, zbliżało się Mabon, do tego nie przestawała gotować kolejnych dawek eliksirów, tak właściwie to praktycznie nie opuszczała kuchni. Nie do końca było jej po drodze z analizowaniem dokumentów, które trafiły w jej ręce kiedy nabywała to miejsce. - Pewnie miały niewystarczające systemy obronne. Nikt nie spodziewał się tego, że Voldemort będzie sięgał po takie metody. - Figgówna nie bała się mówić w głos imienia, które ostatnio wzbudzało wiele kontrowersji. Nie wydawało jej się również, że kilkadziesiąt lat temu, czy nawet więcej ktoś w ogóle miał świadomość, że kiedyś przyjdzie im walczyć z taką siłą. Raczej nikt nie szykował się na taką wojną. Miała więc nieco zrozumienia co do tego, że cukiernia okazała się nie być taką twierdzą, jak jej się wydawało. Będzie musiała to zmienić, to było dla niej oczywiste. Póki co wolała jednak się skupić na pozbyciu skutków pożaru, później będzie zastanawiać się nad tym jak zadbać o bezpieczeństwo tego miejsca w przyszłości. Wszystko po kolei, najlepiej małymi kroczkami.

- Te z Kniei chyba mordowały przy pierwszym kontakcie, więc jakby faktycznie rozeszły się po mieście, to byłoby jeszcze więcej trupów. - Wzruszyła jedynie ramionami, bo nie do końca była pewna, czy nie plecie głupot, ale pamiętała opowieści o tym, co wylazło z Beltane, i to co wydarzyło się w lesie, sama miała wtedy nieco szczęście bo po prostu wywiało ją w las, gdzie miała przyjemność poznać i w sumie to zabić pewną szaloną wiedźmę, więc nie do końca widziała to, co wydarzyło się w Kniei, a później już nie było można do niej wejść.

- Podejrzewam też, że nie opuściłyby tak szybko Londynu, nie dopóki nie zeżarłyby wszystkich. - Nie był to szczególnie pozytywny wniosek, chociaż może tak, przynajmniej po stolicy nie latały te dziwne stworzenia, które żywiły się energią życiową, zawsze to jakiś plus.

- Mam wrażenie, że ministerstwo jest w stanie zatuszować wszystko. - Dodała jeszcze, tym razem spoglądając na Greengrassa. Być może nie zabrzmiało to zbyt dobrze, jednak nie zamierzała ukrywać jakie ma zdanie na temat tego, co działo się aktualnie w Wielkiej Brytanii. Służby nie radziły sobie z tym zupełnie, jej przyjaciele ryzykowali swoje życia biegając po ulicach Londynu, żeby pomóc jak największej ilości ludzi, to nie powinno tak wyglądać.

Każdy miał swoje zajęcie, praca szła całkiem zgrabnie, Norka przez krótką chwilę tylko spoglądała na to, czy mężczyźni radzą sobie z wyznaczonymi przez nią zadaniami - nie, żeby nie ufała ich kwalifikacją, jednak zazwyczaj zajmowała się wszystkim sama, było to więc tylko drobne zboczenie zawodowe.

- To dobrze, chociaż w takim towarzystwie chyba nie ma potrzeby martwić się ewentualnymi odciętymi palcami. - Rzuciła jeszcze do Fenwicka, na pewno któryś z obecnych tutaj mężczyzn byłby w stanie poradzić sobie z takim drobnym urazem.

- Wiesz, że wystarczy tylko słowo. - Mruknęła jeszcze cicho do Ambroisa. Miała swoją hierarchię, w której przyjaciele i ich zlecenia trafiały zawsze na szczyt jej listy zadań do odhaczenia. Priorytetyzowała najbliższych, ale nie powinno to nikogo zdziwić, nie wydawało jej się, aby wiele osób działało inaczej.

W końcu odwróciła się na pięcie, żeby sięgnąć do jednej z szuflad. Zaczęła wyciągać z niej butelki, pełne kolorowych, gęstych likierów - wszystkie stworzyła sama, w końcu mieli robić słodkie drinki, nie obeszłoby się więc i bez tego. Układała je na blacie, jedna butelka, obok drugiej.

- Czy macie jakieś preferencje smakowe? - To było bardzo ważne pytanie, które musiało paść z jej ust. Nie znała gustu wszystkich tutaj obecnych, więc nie mogła od ręki stworzyć czegoś, co im podejdzie, na pewno zapamięta ich wybór i w przyszłości przyjdzie jej to łatwiej. - Tak Erik, wiem, że Ty potrzebujesz podwójnej dawki. - To zapamiętała, potrzebowała jednak nieco więcej informacji, aby móc dogodzić każdemu z tutaj obecnych.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (2516), Nora Figg (4079), Pan Losu (58), Ambroise Greengrass (4572), Cornelius Lestrange (4297), Benjy Fenwick (2848)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa