• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[19/09/1972] Something good comes with the bad | Benjy, Prudence

[19/09/1972] Something good comes with the bad | Benjy, Prudence
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#21
22.08.2025, 13:43  ✶  

Niełatwo było wyzbyć się pewnych przyzwyczajeń, odrzucić zachowania typowe dla siebie. Szczególnie, kiedy wynikały one z nie do końca przyjemnych doświadczeń nabytych przez lata. Nic nie działo się bez powodu, decyzje podejmowane w przeszłości często niosły ze sobą ciężar, który kształtował ludzi. Nie mieli łatwej przeszłości, ani ona, ani on. Sporo przeżyli, byli ludźmi z ogromnym bagażem, którego nie dało się po prostu wymazać. To miało w nich zostać na zawsze. Nie zmieniało to jednak faktu, że w przypadku Prue nadszedł moment, w którym postanowiła nieco zmienić podejście, spojrzenie na świat. Przyszło jej to bardzo łatwo, właściwie nie zastanawiała się nad tym zbyt długo. Nie było to szczególnie rozsądnie, ale chciała więcej, chciała poczuć, że żyje, a nie egzystować jak miało to miejsce przez ostatnie lata. Może nie narzekała na ten stan rzeczy, jednak nie świadczyło to o tym, że nie chciała sięgać po więcej. Niosło to ze sobą ryzyko - oczywiście, dystansowanie się gwarantowało brak emocji do których wolałaby nie wracać, ale przecież nie na tym polegało życie. Czasem i sparzenie się przynosiło jakieś korzyści. Zresztą w tym przypadku chyba lepiej było się skupiać na teraźniejszości, jasne, nie miewała w zwyczaju nie myśleć o przyszłości, ale w tym wypadku to było jedyną możliwością, żeby nie dać się pochłonąć czarnym myślom. Być może było to dla niej coś nowego, zupełnie innego niż dotychczas, bo Bletchley lubiła mieć gotowy plan na wszystko, najlepiej dziesięć lat do przodu, ale uważała, że warto spróbować.

Słuchała go w milczeniu, nie lubiła się narzucać, nie lubiła zadawać niewygodnych pytań, raczej po prostu wystarczało jej to, co sam chciał jej powiedzieć, chociaż dzisiejszy wieczór był przykładem tego, że mogło to być nieodpowiednim podejściem, bo i tak zastanawiała się nad niektórymi rzeczami, a nawet odpowiadała w swojej głowie na pytania, które mogła przecież mu zadać. Tak było chyba lepiej, prościej, dzięki temu uniknie domysłów i niepotrzebnej analizy, która aktualnie chyba przyniosła więcej złego, niż dobrego. - Tak, to może pozwolić nam uniknąć niedopowiedzeń. - Rozmowa przecież wystarczała, dzięki niej mogła wszystko sobie rozjaśnić i ułożyć w głowie. Tak jak dzisiaj. Wystarczyło zapytać, mogła to zrobić w zupełnie prosty sposób, tak właściwie najłatwiejszy z możliwych zamiast pozwolić domysłom truć jej umysł. - Moje myśli czasem nie są najbardziej optymistyczne. - Miał szansę zresztą to zobaczyć, z czego nie do końca była zadowolona, bo mogli uniknąć tej konfrontacji, gdyby tylko miała w sobie wystarczająco odwagi, aby zapytać wprost. Nie chciała jednak zbędnymi pytaniami popsuć tego, co udało im się stworzyć przez te kilka dni, bała się, że może to doprowadzić do pęknięć. Teraz jednak już wiedziała, jakie miał do tego podejście, będzie jej łatwiej w przyszłości, gdy znowu pojawią się jakieś wątpliwości. Nie wątpiła w to, że prędzej, czy później dojdzie do tego, że będzie musiała go o coś zapytać, i pewnie nie będzie to do końca wygodne, jednak skoro miała przyzwolenie, to zamierzała korzystać z tej możliwości.

Dostrzegła to spojrzenie, które nie potrzebowało słów. Wiedziała co ma na myśli, do czego zmierza. - Nie jesteś jedynym, który umie sobie radzić. - Jasne, nie była może wojowniczką, miała jednak inne metody, po które potrafiła sięgać, gdy robiło się niebezpiecznie. Mogło się wydawać, że jest słaba i krucha, ale to nie było prawdą. Miała w sobie naprawdę sporo siły, której nie było widać na pierwszy rzut oka. Zdawała sobie sprawę, że i na niej może się coś odbić, ale w czasach, w których przyszło im żyć ludzie umierali każdego dnia. Niebezpieczeństwo czaiło się za rogiem, śmierć przychodziła do tych, którzy się tego nie spodziewali, którzy na to nie zasłużyli. Każdy prowadził jakąś walkę, czy tego chciał, czy nie. Może nie były to te same problemy, jednak każdy przeżywał coś, co mogło go złamać. Niektórym dane było wylosowanie sobie gorszych scenariuszy, jednak nie warto było się poddawać.

Przymknęła oczy, zaczął ogarniać ją spokój, gdy znalazła się w jego ramionach, czuła się bezpiecznie, i tego potrzebowała w tej chwili. Nie było to nic wielkiego, ale po tych lękach, niepokojach, które się pojawiły naprawdę wiele dla niej znaczyło. Mogli trwać w swoim uścisku, to nie był koniec, mieli jeszcze czas na to, aby być razem. W tym momencie to było naprawdę wiele, bo przecież jeszcze ledwie kilka minut wcześniej miała co do tego wątpliwości, teraz wszystko się rozjaśniło.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mogła nie zadać tego pytania, na pewno nie gdy sam je podsunął, podłożył się, wiedział, jak to się skończy, musiała go pociągnąć za język. To było całkiem naturalnym dla niej rozwiązaniem. Zresztą on robił to samo, korzystał z okazji, które się nadarzały.

Gdy usłyszała jego wytłumaczenie jej ramiona drgnęły, zaśmiała się cicho. - To spora odpowiedzialność. - Czy uważała to za nieco żenujące? Raczej nie. Spodziewała się, że raczej nie miał okazji, aby wchodzić w jakieś dłuższe, czy poważniejsze relacje, skoro ciągle był w drodze, to mogło to mocno utrudniać tworzenie czegoś poważniejszego. - Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz i nie zrażę Cię do posiadania dziewczyny. - Skoro miała być pierwsza, to wypadało, aby spełniła jakieś oczekiwania, bo pewnie je miał? Musiał jakieś mieć, każdy miał jakieś oczekiwania. - Faktycznie to odrobinę żenujące, ale tylko odrobinę. - Nie, żeby sama była szczególnie doświadczona w podobnych relacjach, jasne - miała kiedyś narzeczonego, ale to było coś zupełnie innego. Tam czuła nieco presję otoczenia, przekroczyła wiek, w którym wypadało się kimś zainteresować, to to zrobiła. Nie niosło to ze sobą zbyt wiele, postępowała tak, aby nikt nie zarzucał jej, że odstaje, a przecież i tak była pełna dziwactw, które musiała hamować i ukrywać, bo nie były one do końca akceptowalne. Teraz to co robiła było spowodowane tylko i wyłącznie tym, że naprawdę chciała to zrobić, dla siebie, nie dlatego, aby kogokolwiek uszczęśliwiać.

Podeszła do tego nieco przekornie, oczywiście, że chciała z nim tam pójść, jednak jej wypowiedź zabrzmiała tak, jakby nie miała innego wyjścia, jakby została postawiona pod ścianą, chociaż wcale tak nie było. Naprawdę miała zamiar mu w tym towarzyszyć ze względu na to, że po prostu chciała spędzić z nim czas, jak najwięcej czasu. - Jestem skłonna uwierzyć, że byłbyś w stanie to zrobić. - Nie zdziwiłoby jej to wcale, chociaż czy na pewno zrobiłby to swojemu przyjacielowi tylko po to, aby wmanewrować ją w odpowiedzialność za jego nieodpowiednie przygotowanie? Sprawdziłaby to chętnie, chociaż wolała jednak mimo wszystko znaleźć się z nim w Snowdonii. - Niespecjalnie martwi mnie gniew Greengrassa, nie boję się go wcale. - Co mógł jej zrobić? No nic, postrzelać piorunami z oczu pokazując swoje ewentualne niezadowolenie. Zresztą na pewno miał na głowie tyle spraw, że zapomniałby jej o tym wspomnieć, chociaż kto go tam wie. Czy była to gra warta świeczki?

- Ale faktycznie lepiej uniknąć ryzyka, zresztą chcę Cię zobaczyć w tym eleganckim wydaniu, musisz się dobrze prezentować w garniturze, to pewnie jedna z niewielu okazji, gdy będę miała szansę Cię takim zobaczyć. - Powiedziała bardzo lekko, jakby to faktycznie było jedynym powodem, dla którego chciała się tam z nim znaleźć. - Także nie zamierzam sprawdzać, czy spełniłbyś tę groźbę. - Zdecydowanie wolała po prostu spędzić ten czas z nim, tym bardziej, że dotarło do niej już, że z nikim innym się tam nie wybierał i chciał, aby znalazła się u jego boku.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#22
22.08.2025, 18:09  ✶  
Uniosłem kącik ust i lekko ścisnąłem jej dłoń. Wiedziałem, o czym mówiła - to, że czasem skręcała myślami w ciemniejsze zaułki, nie było dla mnie niczym nowym ani, prawdę mówiąc, problemem. Przecież zdawałem sobie z tego sprawę, to nie była dla mnie żadna niespodzianka, a jednak nie traktowałem tego jak trudności, której nie dało się obejść. To, że jej myśli czasem zbaczały na tory trudne, skomplikowane, pełne analiz i ponurych rozważań, było po prostu częścią niej. Nie zamierzałem się z tym szarpać, nie chciałem tego w niej zmieniać. W mojej głowie od razu wybrzmiała prosta konkluzja - musieliśmy przyjąć inny tok myślenia, rozmawiać nie tylko o bzdurach, ale i o rzeczach mniej wygodnych. Musieliśmy zaakceptować to, że nasz system będzie trochę inny, niekonwencjonalny, i spróbować nim żyć. Spróbować mówić nie tylko o głupotach, które zawsze były dla nas łatwą odskocznią, ale też o rzeczach mniej prostych, mniej lekkich. Ja sam nie byłem w tym dobry, nienawidziłem tego, byłem w tym kiepski - w otwieraniu się na serio, wolałem uciekać w ironię, żarty, przekomarzanie się - lecz wiedziałem, że alternatywa była gorsza, i jeśli nie spróbujemy, to wpadniemy w spiralę niedomówień, własnych interpretacji, podszeptów wewnętrznych demonów, które będą nam wmawiały coraz gorsze rzeczy. A tego chciałem jeszcze mniej niż ryzykownego, niezbyt przyjemnego odsłaniania się przed nią ze wszystkich trudnych spraw.
Nie chciałem zaczynać się od niej dystansować -  nie teraz - było dla mnie oczywiste, że ten moment w końcu nadejdzie, nie było przed nim ucieczki, skoro nie mogłem zostać na stałe, a jednak, kiedy tego wieczoru zacząłem odnosić wrażenie, że Prue próbuje ze mną zerwać, poczułem się tak, jakby mnie ktoś uderzył prosto w splot słoneczny. Nie usiłowała tego zrobić, wiedziałem to przecież podświadomie, a mimo wszystko poczułem się paskudnie - to chyba mówiło samo za siebie. To i odwlekanie odejścia, o dzień, co dzień. Chciałem być obok niej, trzymać ją za rękę, chciałem ją całować, czuć jej bliskość. Nie planowałem tego, a jednak nie mogłem się powstrzymać. Zakochiwałem się w niej, czy tego chciałem, czy nie. Nawet w tych jej ponurych analizach, w tych ciężkich słowach, w tym, jak potrafiła komplikować sobie wszystko w głowie. To była część niej - to była ona. To, że jej myśli potrafiły zbaczać na trudne, skomplikowane tory, że miewała chwile przesiąknięte ponurą analizą i obawą, stanowiło część pakietu zwanego „Prudence”. A ja chciałem całego, nie prosiłem o cenzurę.
- Kochanie. - Zwróciłem się do niej łagodniej niż przed chwilą. Przejechałem kciukiem po jej kostkach - raz, drugi. - Nie oczekuję od ciebie, sze będziesz wiecznym plomyczkiem, nikt nim nie jest. - Powiedziałem to prosto, bez ozdobników. Potem zaczerpnąłem powietrza, żeby nie urwać w pół myśli, i dokończyłem, już zupełnie spokojnie. - Ale wiedz, sze jeśli chodzi o konsekwencje naszych decyzji… Jestem jedynym, któly powinien nosiś cięszal swoich, bo to ja powinienem to dźwigaś. Ty nie masz plawa ponosiś konsekwencji za to, sze postanowiłem tutaj byś i… Pokomplikowaś splawy między nami. Wiem, sze umiesz sobie ladziś, potlafisz walczyś, jesteś zajebiście utalentowaną czalnoksięsznicą, ale to nie znaczy, sze chcę przewalaś na ciebie cokolwiek s tego, co jest moim błędem albo moją odpowiedzialnością, jako twojego faceta. Od tego jestem. Od bludnej loboty. - To było coś, co musiała usłyszeć - coś, czego nie zamierzałem poddawać dyskusji.
Przyciągnąłem ją mocno do siebie i przytuliłem, a kiedy wtuliła się we mnie, poczułem, jak napięcie puszcza - było lepiej, spokojniej. Burza wciąż szalała za oknem, noc była gęsta i późna, a jednak po raz pierwszy od wielu minut zrobiło się spokojnie, gdy zażegnaliśmy naszą pierwszą kłótnię. Tego wieczoru obiecałem dużo jak na siebie, a jednak nic z tego nie brzmiało w mojej głowie jak deklaracje rzucane bez pokrycia. Wmawiałem sobie, że panuję nad czasem jakbym przesuwał pinezki na mapie. O dzień, co dzień. „Do końca września”, a potem „zobaczymy”. A jednak, gdy choć przez moment uwierzyłem, że próbowała to przerwać, że podnosi nóż, by przeciąć linę między nami - dostałem w splot słoneczny tak, że aż zrobiło mi się słabo. To uczucie nie zostawiało przestrzeni na szlachetne rozważania, po prostu nie chciałem, nie obiecywałem nieskończoności - obiecałem uwagę, obecność i uczciwość tak długo, jak mogłem. Dla kogoś takiego jak ja to i tak było daleko.
Zaśmiała się - nie głośno, bardziej jak z rozczulenia niż z rozbawienia - i usłyszałem w tym cień drwiny z mojej „pierwszej poważnej dziewczyny”. Nie puściłem jej, klepnąłem ją tylko w tyłek, tak, jak się sprawdza sprężystość poduszki, i prychnąłem z udawanym oburzeniem.
- Szenująse? Miałaś zapszeczyś. - Nabzdyczyłem się teatralnie, ale śmiech i tak przebił się na wierzch. - Daj spokój. Ty jusz potlafisz leagowaś, jakbyśmy byli w tszydziestoletnim zwiąsku. Nie glosi nam takie losczalowanie. Masz do tego natulalny talent, bez dwóch zdań. - Prawda była taka, że oboje potrafiliśmy wskoczyć w tryb, jakbyśmy znali swoje rytmy od lat - było w tym coś śmiesznego i pocieszającego naraz. Brzmiało jak żart, a jednak wiedziałem, że dotykam w tym jakiegoś dziwnego sedna. Mieliśmy w sobie coś z pary, która zna własne przyciski i wie, jakich z nich należy dotykać. Groźne, ale też oszczędzające czas. Tak, mógłbym ją wmanewrować w każdą głupotę, gdyby nie poszła ze mną na to wesele. Oczywiście, że mógłbym. Ona też wiedziała, że mógłbym. Parsknąłem cicho, słysząc jej harde słowa. Kurwa mać, zacząłem się w niej zakochiwać, to było tyleż irytujące, co nieuniknione.
- Podziwiam twoją odwagę. - Rzuciłem z rozbawieniem, w którym pobrzmiewała aprobata. - Ale, zapewniam cię, powinnaś szię baś plawdziwego gniewu obu najbliszszych kolegów. Nie wiem, czyjego balsiej, ale to nie temat na telas. Tyle sze, szeby go zobaczyś, musiałabyś zlobiś coś znacznie golszego nisz nie powiedzieś mi, szebym nie zakładał bojówek. - Komplement o garniturze też mnie rozbawił, ale nie skomentowałem go wprost. Zamiast tego pochyliłem głowę i musnąłem ustami jej włosy. - Jeśli pójdziesz ze mną na tę potańcówkę, obiecuję się zaplezentowaś godnie. Załoszę nawet klawat pasujący do twojej sukienki, by nie było wątpliwości, sze jesteśmy tam we dwoje. Odstlaszy wszystkie „inne baby.” - Miałem wrażenie, że słyszę, jak przewraca oczami, nawet jeśli tego nie zrobiła. Lubiłem ten obraz, który sama mimowolnie narysowała - trochę absurdalny, a jednak dokładnie w punkt. Na pierwszy rzut oka nie wyglądałem ani nie brzmiałem jak ktoś z kręgów, w których „właściwe” bycie na ślubie to rytuał. Na drugi i trzeci też nie, ale w tym był cały dowcip - ja to wszystko znałem. Wychowano mnie w świecie, w którym trzeba było mieć nieskazitelne maniery, wiedzieć, jak się zachować. To było trochę jak powrót na miotłę - maniery, zasady i te nieszczęsne konwenanse były we mnie jak pamięć mięśniowa - tego się nie zapominało. Mogłem więc, gdybym tylko chciał, pokazać się Prudence od strony, której się po mnie spodziewała, ale także tej, której pewnie się nie spodziewała, bo raczej nawet ona nie była przygotowana na to, jak cholernie dobrze potrafiłem wypaść, gdybym się uparł - jak gruby kij w dupie mógłbym mieć, gdybym się postarał - i to mnie bawiło. Mógłbym ją teraz poprowadzić przez każde z tych „niepisanych” zachowań, gdybym tylko chciał. Nie byłem troglodytą, któremu trzeba tłumaczyć, jak się chodzi po parkiecie albo gdzie podziać ręce w towarzystwie. Ten kontrast bawił mnie bardziej, niż byłem w stanie się przyznać. Dotknąłem ustami czubka jej głowy, zatrzymując się tam o sekundę dłużej, niż wypada. A potem, żeby ostatecznie rozbroić resztę napięcia, parsknąłem pod nosem i pozwoliłem sobie na żart, który chodził za mną od chwili, gdy zacząłem myśleć o krawatach.
- Mosze nigdy nie miałaś okazji towaszyszyś Aloysiusowi na podobnych spędach. -  Mruknąłem, celowo akcentując lekki przytyk w imieniu, a potem uśmiechnąłem się krótko. - Ale ja, jako ja, tesz postalam szię upszedziś twoje oczekiwania. - Zawiesiłem głos na ułamek sekundy. - I tak się składa, sze nadal doskonale tańczę, za to jestem mniejszym bufonem.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#23
22.08.2025, 22:31  ✶  

Akceptacja tych nie do końca pozytywnych stron drugiej osoby nie była najprostsza. Ludzie mieli w zwyczaju raczej wymagać dostosowywania się, w przypadku Prue to było nagminne. Przestała więc do końca pokazywać jaka jest naprawdę, bo niosło to ze sobą obawy, że może zostać uznana za dziwaka. Miała ku temu swoje powody, miała związane z tym doświadczenia. Wiedziała, że nieco odstaje, ale taka już była, od dawna. Wiązało się to z tym, że sporo widziała, niekończenie to co sama miała ochotę oglądać, jednak jej dar niósł ze sobą różne konsekwencje, nie dało się na dłuższą metę ignorować tego, że miało to wpływ na to, jakim człowiekiem była. Nauczyła się dostosowywać, wtapiać się w tłum, być tym, kim inni chcieli, żeby była. Tak było wygodniej, mniej kontrowersyjnie, to co robiła w swoich czterech ścianach, czym się interesowała pozostawiała dla siebie. No, nie tym razem.

Nie miała problemu z tym, aby się przed nim odsłonić, by pokazać tę swoją prawdziwą twarz. Było to dużo prostsze, bo na początku nie miała świadomości, że będzie tutaj na dłużej, nie spodziewała się tego, że tak łatwo przyjdzie się jej do niego przywiązać, a co najważniejsze, kiedy widział moment jej słabości nie uciekł, nie zostawił jej samej sobie, tylko się nią zaopiekował. Traktował to jako coś normalnego, a nie żadne dziwactwo. To robiło swoje, potwierdzało to, że mogła czuć się przy nim bezpiecznie i nie musiała obawiać się tego, że skreśli ją za to kim była naprawdę.

Dla niektórych to pewnie mogło nie wydawać się niczym wielkim, jednak dla Prue była to naprawdę bardzo miła odmiana, tolerancja nie była czymś z czym spotykała się na co dzień, szczególnie taka, która nie niosła ze sobą żadnych oczekiwań, nie czuła, że musi dawać mu coś w zamian. Bardzo łatwo było jej więc przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji, wejść w to, przywiązać się do niego, bo był zupełnie inny od wszystkich ludzi, których znała, wzbudzał w niej emocje, których nie czuła, chyba nigdy, a przecież miała jakieś doświadczenie, nie była zupełnym laikiem jeśli chodzi o próby nawiązywania relacji międzyludzkich.

Po raz kolejny zresztą utwierdzał ją w tym, że był wyjątkowy. Nie oczekiwał, że wyzbędzie się tych myśli, uspokajał ją, traktował to, jako coś normalnego, nie próbował jej tego wyperswadować.
- Nikt nim nie jest, ale ja nie jestem nim bardziej. - Zdawała sobie sprawę z tego, że każdy miewał gorsze momenty, ale w jej przypadku bywało to przytłaczające, jeśli nie dla niej, to dla otoczenia. Miewała te swoje epizody, fiksacje, skupiała się na tym, na czym nie powinna, nie była w stanie tego zmienić. Naprawdę wiele dla niej znaczyły jego słowa, ufała mu, wierzyła, że nie są to słowa rzucane na wiatr. Przyjmował po prostu to, że tak miała i nie zamierzał z tym walczyć. Przyjemne ciepło zaczęło ją ogarniać kiedy dotykał jej kostek, chłód który odczuwała jeszcze chwilę temu odszedł w zapomnienie.

- Nie ukrywałeś przede mną niczego, wiem na co się piszę. - Nie do końca podobało jej się to, że uważał, że jeśli pojawią się ewentualne konsekwencje to weźmie to na siebie, bo przecież weszli w to razem, jeśli coś się wydarzy, to również mogli podzielić się odpowiedzialnością, poradzić sobie z tym wspólnie. Prue nie obawiała się niebezpieczeństwa, trudno było ją wystraszyć, mimo, że mogła się wydawać delikatna. - Jeśli jednak tego chcesz, to niech tak będzie. - Nie zamierzała się z nim kłócić teraz o wspólną odpowiedzialność. Zresztą to były kolejne problemy, które mogły się nigdy nie pojawić, to było tylko gdybanie o czymś, co wcale nie musiało mieć miejsca. Czuła, że dyskusja tutaj nie miała żadnego sensu, Benjy miał swoje zdanie, i nie zamierzał go zmienić, brzmiał tak, jakby w ogóle nie brał pod uwagę innej możliwości, jeśli więc chciał wziąć to na siebie, to w tej chwili nie miała z tym żadnego problemu, bo ciągle dyskutowali tylko o hipotetycznych ewentualnościach.

Wyjaśnili sobie wiele tej nocy, rozmowa nie należała do najprostszych, ale chyba potrzebowali tego, aby ruszyć dalej, cokolwiek to w ich przypadku znaczyło, bo przecież nadal nie byli w stanie tego określić. Atmosfera nieco się rozrzedziła, napięcie rozchodziło się po kościach, co ułatwiała bliskość, po którą ponownie sięgnęli. Za oknem nadal szalała burza, najwyraźniej nie miała się zbyt szybko skończyć, ta między nimi chyba już minęła, bo ponownie zeszli na lżejszy ton, znowu wszystko wydawało się być proste.

Drgnęła, w sumie to delikatnie podskoczyła, kiedy klepnął ją w tyłek, nie spodziewała się tego, na szczęście opanowała odruchowe pisknięcie, bo jeszcze dotarłoby to do uszu kogoś, kto właśnie zamierzał zasnąć.

- Odrobinę żenujące, to prawie zaprzeczenie. - Musiał jej to wybaczyć, jednak nie mogła się powstrzymać przed zaakceptowaniem tego. Sama nie była przecież lepsza, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie byli najlepsi w przypadku nawiązywaniu podobnych relacji. - Kolejny talent, który muszę dopisać do swojej listy. Nie wiem tylko, czy trzydziestoletnie doświadczenie to coś pozytywnego, raczej chyba wtedy następuje jakieś wypalenie, kryzys? Chociaż może to druga młodość? Przyjmijmy tę drugą wersję, brzmi bardziej optymistycznie. - Zastanawiała się głośno nad jego słowami. Postanowiła jednak tym razem odpuścić swojemu pesymizmowi i wybrać tę bardziej przyjemne spostrzeżenie.

Nie dało się nie zauważyć, że umieli się zrozumieć, przychodziło im to wyjątkowo łatwo, jakby faktycznie byli ze sobą blisko od lat. Nie do końca wiedziała z czego to wynika, tak po prostu się działo, nie było większego sensu się nad tym zastanawiać.

- Nie tak łatwo mnie wystraszyć Benjy, zresztą nie zamierzam tego sprawdzać, aktualnie całkiem nieźle się dogaduję z Twoimi kolegami, ale nie sądzę, że bym sobie nie poradziła z ich gniewem. - Nadal brnęła w swoje. Jasne, nie wątpiła w to, że i Ambroise i Cornelius potrafili wzbudzać strach, potrafili się mścić, jednak nadal twierdziła, że mogłaby sobie z tym poradzić, nie tak łatwo było jej wyperswadować pewne rzeczy, zresztą nie zamierzała tego nigdy sprawdzać, nie miała ku temu powodu. Nie teraz, wyciągnęli do niej rękę, gdy tego potrzebowała, doceniała to.

- Pójdę z Tobą na tę potańcówkę, nie ma żadnego jeśli. - Powiedziała jeszcze lekko, bo wydawało jej się, że to już było całkiem jasne, chciała mu towarzyszyć, szczególnie, że okazywało się, że niosło to ze sobą dodatkowe profity, jakim było chociażby zobaczenie go w zupełnie innej odsłonie. - Najpierw muszę znaleźć sukienkę, ale tak, dobierzemy do niej krawat, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem. - Na początku mieli się ukrywać, wydawało jej się jednak, że działo się to bardzo dawno temu, ale przecież minął ledwie tydzień od tamtych ustaleń. Dość szybko życie zweryfikowało, że to wcale nie było takie proste w domu pełnym ludzi. Nie było powodu, aby udawali, że nic ich nie łączy, miało się o tym dowiedzieć jeszcze więcej osób, może to i dobrze, bo nie byłaby zadowolona, gdyby Benjy'ego obległo stado jakichś bab, a nie wątpiła, że to mogło się wydarzyć.

Miała na uwadze to, że niektórych rzeczy się nie zapominało, Benjy na pewno pamiętał, jak należy się zachować w pewnych sytuacjach, mimo, że nie pasowało to do jego aktualnej wersji. W końcu został wychowany wśród starego rodu dbającego o maniery i tradycje, nie sądziła, żeby zapomniał to, co było mu wpajane od najmłodszych lat.

- Może to i lepiej, bo Aloysius był strasznym dupkiem. - Oczywiście, że nie mogła sobie odmówić tego komentarza. Dużo bardziej wolała jego aktualną wersję. - Nie mogło być inaczej, musisz być dobry we wszystkim, co nie? - Całkiem jasna sprawa, że trafił jej się akurat taki chłopak, który miał wiele ukrytych talentów.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#24
23.08.2025, 10:33  ✶  
Wywróciłem oczami - zwyczajnie, ostentacyjnie, jakbym chciał podkreślić, że cała ta sytuacja - od ciężkiej kłótni po to nagłe zejście na lżejszy ton - była dla mnie równie dziwna, co przewrotna. Jeszcze chwilę temu staliśmy naprzeciwko siebie w pełnym napięciu, a teraz robiło się między nami normalniej, swobodniej, może jeszcze nie tak jak przedtem, ale na tyle, że byłem w stanie pozwolić sobie na cień rozbawienia - nie mogłem poradzić nic na to, że jej deklaracja mnie bawiła.
- Jesteś najczalniejszym z czalnowidzów, m’kay. - Powiedziałem całkowicie serio, chociaż kącik ust wciąż mi drgnął. - A jak jusz zdasza ci szię byś tym plomyczkiem, to tesz księszyca. Nie słońca. Mamy to ustalone.
Ale to był tylko moment lekkości, po którym soważniałem niemal od razu, kiedy przeszliśmy dalej, bo temat był cięższy i nie dawał się łatwo zamieść pod dywan. Chciałem, żeby to było proste - by wystarczyło zapewnienie, że nie zniknę bez słowa, będę obok, można mi zaufać. Tylko że to nigdy nie było takie proste. Nawet jeśli byłem z nią szczery - a byłem - to przecież miałem swoje sekrety. Rzeczy, o których nie mówiłem jej całkiem wprost. Nie robiłem z nich tajemnicy, ale i nie rozkładałem ich przed nią na stół. A teraz, kiedy ujęła to w taki sposób, nie potrafiłem już udawać, że tego nie ma. Wiedziałem, że ona i tak z pewnością się ich domyśla - może wiedziała od samego początku - nie chciałem, żeby to nad nami wisiało.
- Jeśli o to chodzi. - Odezwałem się spokojnie, ale z wyraźną powagą w głosie. - Tutaj, w Wielkiej Blytanii… Ja nie tylko łamię klątwy i nakładam zabezpieczenia. Wiesz to, tak? - Przeniosłem na nią wzrok, twardszy niż zwykle, jakbym sprawdzał, czy rzeczywiście chciała to usłyszeć do końca. - To dokładnie to, co mówiłem ci wtedy, w Londynie, podczas poszalów. Pamiętasz? - Oczywiście, że pamiętała, lecz kontynuowałem. - Kiedy jeszcze sądziliśmy, sze jesteśmy dla siebie tylko nieznajomymi, któszy jusz nigdy szię nie spotkają. Nazwałem szię wtedy najemnikiem, i to nie był szalt. - Przełknąłem ślinę, przesuwając kciukiem po jej dłoni, jakbym próbował w ten sposób złagodzić ostrość własnych słów. - Piszesz szię na związek z dosłownym przeciwieństwem człowieka, s któlym byłaś zalęczona. - Nie mówiłem tego, żeby ją zranić - wręcz przeciwnie - chciałem, żebyśmy to mieli już całkowicie z głowy, i by nie wisiało między nami nic niedopowiedzianego. Byłem pewien, że ona wie, o co mi chodzi, że już dawno sobie to ułożyła w głowie, ale musiałem powiedzieć to na głos. - Nie chcę, szebyś kiedykolwiek czuła szię w tym niekomfoltowo. - Dodałem cicho, wzruszając ramionami. - Tylko tyle. Asz tyle. - Patrzyłem na nią z powagą, bez żadnej kpiny, bez maski. Pierwszy raz od dawna nie grałem żadnej roli. Byłem tylko ja.
Wyjaśniliśmy sobie wiele tej nocy. Rozmowa nie należała do najprostszych, ale miałem wrażenie, że oboje tego potrzebowaliśmy, tkwiliśmy w zawieszeniu, w półprawdach, niedopowiedzeniach, w poczuciu, że coś wisi w powietrzu, i dopiero to wyrzucenie z siebie wszystkiego, co zalegało, pozwoliło nam w końcu oddychać pełniej. Odnosiłem wrażenie, że każde zdanie, które padało, otwierało kolejne drzwi, a za nimi kryły się następne pytania, wspomnienia i rzeczy, które trzeba było w końcu nazwać. Może właśnie tego potrzebowaliśmy - by rozgrzebać to, co w nas zalegało i pozwolić znaleźć temu ujście.  Nie wiedzieliśmy, co dalej, bo przecież nawet teraz nie potrafiliśmy tego określić, ale ta szczerość, czasem bolesna, czasem niezręczna, sprawiła, że coś w nas pękło, a napięcie, które jeszcze niedawno było niemal namacalne, powoli się rozchodziło. Nie wiedzieliśmy, co będzie dalej, nie potrafiliśmy nazwać tego, co właściwie między nami było, ale samo to, że powiedzieliśmy sobie prawdę, dawało dziwną ulgę. Czułem, jak zdenerwowanie ustępuje, rozchodzi się po kościach i znika, zostawiając miejsce na coś lżejszego. Burza za oknem dalej szalała, jakby nie miała zamiaru odpuścić, ale nasza własna burza najwyraźniej już przeszła - znowu mogliśmy zejść na lżejszy ton, mogłem żartować, dotknąć jej, przyciągnąć ją do siebie.
- Plawie lobi lósznicę. - Odparłem bez mrugnięcia okiem, tonem przesadnie zgorszonym, chociaż tylko dla efektu. Zresztą doskonale wiedzieliśmy, że żadne z nas nie było mistrzem w budowaniu podobnych relacji. Obijaliśmy się o siebie, testowaliśmy granice, a mimo to i tak wszystko wychodziło naturalniej, niżbym przypuszczał. Było w tym coś niebezpiecznie wygodnego, naturalnego, jakbyśmy faktycznie byli razem od lat, a nie od ledwie kilku dni. Czułem to w głębi ducha - nie było sensu się zastanawiać, dlaczego to działa - po prostu działało. - Nawet nie wiesz, ile tludu kosztowało mnie to, szebyś mogła się czuś tak upszywilejowana. - Potrząsnąłem głową, teatralnie wzdychając, po czym zaraz złagodniałem, bo i tak przecież wiedziałem, że miała rację. - Hm. - Wydałem z siebie  dźwięk, który trudno było sklasyfikować, coś pomiędzy śmiechem a westchnieniem. - Dluga młodość bszmi lepiej, ale ostszegam, jeśli szeszywiście pszechodzę dlugą młodość, to bęsie ze mną jeszcze tludniej. - Uśmiechnąłem się krótko. Patrzyłem na nią, czekając, aż zrozumie, że moje słowa nie są groźbą ani sugestią, lecz pewnością. Pewnością, że będziemy mieli czas, by to sprawdzić. To - jak i wszystko inne. No, może bez tego fragmentu z kolegami.
- Nie tak łatwo cię wystlaszyś, hm? - Uniosłem brwi. - To szię okasze, jak kiedykolwiek zobaczysz Ambloise’a wkuszonego na selio, bo zdecydowanie go takiego nie widziałaś. - Mimo że powiedziałem to spokojnie, ton zdradzał, iż nie był to pusty komentarz. - Ale fakt, jakoś sobie s nimi ladzisz. Nawet Colnelius wygląda, jakby odpuścił ci więcej, nisz innym. - Zauważyłem, nie bez ukrytej aprobaty. To było całkiem spore osiągnięcie, nie dało się tego ukryć.
- Wiesz. - Zacząłem powoli, bo lubiłem rozkładać pewne rzeczy na czynniki pierwsze, zwłaszcza gdy była blisko - Ten ślub nie jest wielki. Nie będzie takim widowiskiem, jakie zazwyczaj usządzają czystokrwiści, tym olbrzymim balem, gdzie wszystko błyszczy i kaszdy luch musi byś wystudiowany. Na całe szczęście. - Powiedziałem to bez złośliwości - w moim tonie była ulga. Nie chciałem, żeby czuła presję, myślała, że musi udawać kogoś, kim nie jest. - Nadal jednak - stwierdziłem - to niemała sprawa. - Wiedziałem, że nie mieliśmy dużo czasu. Nie brzmiało to jak wymówka, raczej jak fakt zapisany cienką, nieuchronną kreską w kalendarzu. Przesunąłem ciężar ciała, ale nie nachalnie, nie obejmując Prue bardziej niż już ją obejmowałem. Uśmiechnąłem się szerzej, zupełnie beztrosko, bo lubiłem, gdy rzeczy stawały się proste, a tu akurat zdecydowanie mogły takie być. - Na pewno znajdziesz coś odpowiedniego. U Losielów, jeśli zechcesz, albo gdziekolwiek indziej, gdzie ci szię spodoba. Nie będę ci mówił, co dokładnie wyblaś, tutaj byłoby lepiej, gdybyś zasięgnęła lady na przykład jednej z Lestlange’ówn. - Dodałem po chwili. - Ale mogę cię zapewniś, sze znajdziesz coś, co cię zachwyci. Nie przejmuj szię czasem ani ceną, jaka s niego wynika, w tym wypadku nie gla loli. Niech wszystko będzie po plostu… Twoje. - Rzekłem, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem. - Płacę. I nie maludź, bo będę upieldliwy. - Dodałem z półuśmiechem, wiedząc, że mówiłem to z tej miękkiej części siebie, którą rzadko komu pokazywałem. Podałem jej to jak oczywistość - coś, co nie wymagało rozważania, chciałem, żeby to było lekkie, ale nie popełniałem błędu mylenia tego z brakiem szacunku. Policzyłem to w myślach bez konieczności przeliczania galeonów. Dla mnie - przy obecnej sytuacji z natężeniem pracy po pożarach - to był drobiazg, prywatny sektor rządził się innymi prawami, niż stałe stawki na umowie w pracy dla Ministerstwa. Czasami bywało lepiej, czasami gorzej, w tym wypadku - zdecydowanie nie miało mnie to ruszyć, mentalnie również nie, w końcu miałem doświadczenia z tym środowiskiem i stylem życia, i tak wychodziłem na swoje, chociażby tym, czego nie dawało się kupić za pieniądze - jej obecnością, uwagą, wspólnie spędzanymi dniami. To było bezcenne.
- W sumie… Powinnaś pomyśleś o dwóch sukienkach. - Dodałem, tonem lekko żartobliwym, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. - Jedna na ślub, dluga na zmianę na kolejny dzień. - Nie musiałem tego mówić na głos, żeby wydźwięk był jasny. Byłem swobodny - tak, ale nie w znaczeniu lekceważenia. Nie zamierzałem przyjmować odmowy, nie dlatego, że byłem despotą, lecz dlatego, że oferowałem jej tym to, co uważałem za konieczne - spokój, wsparcie, gotowość do działania. Wychowałem się z pięcioma siostrami - znałem realia, wiedziałem, ile może kosztować kreacja, fryzjer, makijaż, dodatki - od cholery i jeszcze w kurwę, wykurwiście dużo, a potem jeszcze więcej, gdy wydarzały się nieoczekiwane okoliczności. Znałem mechanikę tego wszystkiego - przymiarki, wizyty u fryzjera, drobne katastrofy typu pęknięty guzik w najmniej odpowiednim momencie. Znałem też siebie, swoje podejście i tę jedną, niewypowiedzianą prawdę - to nie miały być kreacje na lata.
Tym razem naprawdę się roześmiałem, nie mogąc się powstrzymać.
- To chyba najłagodniejsze okleślenie, jakie słyszałem na jego temat, ale dziękuję, sze nie siliłaś szię na eufemizmy. - Powiedziałem z prawdziwym rozbawieniem, bo ten kontrast, bawił mnie niezmiernie. - Wcale nie. - Zaprzeczyłem od razu. - Jest masa szeczy, w któlych jestem beznadziejny. Po plostu nie pasują do bajely, jaką ci spszedaję. - Zamrugałem lekko i swobodnie, nie za bardzo zastanawiając się nad całą resztą.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#25
23.08.2025, 23:15  ✶  

Dość szybko zeszli z tonu, zmienili bieg tej nie do końca wygodnej rozmowy, która prędzej, czy później musiała się odbyć. Wyjaśnili sobie sporo, może nie wszystko, ale udawało im się poruszać po kolei tematy wzbudzające wątpliwości, rozwiewali je, dzięki czemu napięcie zaczęło ich opuszczać. To było całkiem trafnym rozwiązaniem, dzięki temu wiedzieli na czym stoją, czego oczekują, nie pozostawali zbyt wiele miejsca na niedopowiedzenia, które mogły nieść ze sobą domysły, a te nie przynosiły ze sobą niczego dobrego, co również mieli szansę dzisiaj zaobserwować.

- Doskonale, nie lubię słońca. - Zdecydowanie wolała światło księżyca, i jeśli miałaby już być jakimś promyczkiem, a raczej było jej do tego daleko to dużo bardziej podobała jej się taka opcja. Wspaniale, że mieli co do tego zgodność. Miała świadomość, że jej osobowość mogła odpychać, jednak w tym przypadku nie musiała się tym martwić, Benjy nadal pokazywał jej, że nie traktuje tego jako przywary. Po prostu akceptował ją taką jaka była, co wcale nie należało do oczywistości. Miała wrażenie, że ją rozumie, albo próbuje zrozumieć, co było sporym sukcesem, bo nikt wcześniej tego nie robił.

Dostrzegła, że ponownie nieco spoważniał. Widziała to po wyrazie jego twarzy, przyciemniałym spojrzeniu, rozmawiali o wszystkim i o niczym, mieszali tematy, teraz miał być kolejny trudniejszy moment. Wyłapała to. Mimo tego, że znali się stosunkowo krótko, to potrafiła zauważać te drobne zmiany w mimice jego twarzy.

- Nie wzięłam tego za żart. - Być może nie powinna wtedy wierzyć w każde jego słowo, bo przecież mieli się nigdy nie spotkać, jednak tę część uznała za prawdziwą. Zresztą całkiem słusznie. Wiedziała, co to ze sobą niesie, jednak nie uważała, aby był to powód dla którego miałaby się trzymać od niego z daleka.

- Nie przeszkadza mi to wcale. - Nie opowiadała mu zbyt wiele o swoim narzeczonym, nie lubiła tego robić. Zresztą znali się zbyt krótko, aby miała szansę to zrobić. Ich relacja mogła wydawać się bardzo właściwa, jednak nie do końca taka była, nie chciała mówić o nim źle, bo już nie żył, jednak wiele razy dusiła się w obecności Liama. Nie mogła być do końca sobą, bo nie umiał zrozumieć tej mroczniejszej części jej. Nie powiedziała w głos tego, że ulżyło jej iż nie doszło do ich ślubu, jednak miewała momenty, kiedy faktycznie czuła, że dobrze się stało. Nie życzyła nikomu śmierci, na pewno były inne rozwiązania, tyle, że nie sięgnęłaby po nie, by nie wzbudzać kontrowersji, kto to widział zerwane zaręczyny... Tak - wszystko wydarzyło się samo.

- Nie będę. - Mógł wyczuć niebywałą pewność w tonie jej głosu. Być może nie do końca wiedziała na co się pisze, nie miała świadomości, co to mogło za sobą nieść, ale nie wydawała się być jakoś szczególnie wystraszona, czy przejęta tym, o czym jej wspomniał. Był najemnikiem, co z tego? Praca, jak każda inna. Mogli mieć rozbieżność interesów, bo przecież ona pracowała dla ministerstwa, jednak nie wychylała się jakoś szczególnie, robiła swoje i wtapiała się w tło, bo tak było wygodniej.

Zasługiwali na szczerość, ona sporo ułatwiała, może nie wyjaśniała wszystkiego, ale póki co doszli do jakiejś jasności. Wyjaśnili sobie to, co było najbardziej palące. Mogli wrócić do reszty tematów później, grunt, że udało im się coś ustalić, czegoś się dowiedzieć. Przyniosło to oczyszczenie atmosfery, która jeszcze chwilę wcześniej była okropnie gęsta, wydawało się, że to jest za nimi, może faktycznie było. Bletchley wiedziała, że jeśli znowu coś zacznie ją niepokoić będzie mogła go po prostu o to zapytać, bez tych dziwnych podchodów. To było wiele, bo nie sądziła, że łatwo przychodziło mu dzielenie się swoimi sekretami, a i tak dość sporo zdążył już jej powiedzieć. Dojście do porozumienia nie było, aż tak trudne, szczera rozmowa wystarczyła, aby pozbyć się niepokoju.

- Przykro mi, przecież wiesz, że nie mogłabym Cię oszukać. - To było odrobinę żenujące, nie mógł temu zaprzeczyć, a że Prue kierowała się swoimi zasadami, to nie miała zamiaru go okłamywać, że tego nie zauważa. Droczyła się z nim oczywiście, bo nie do końca potrafiła inaczej, ale dzięki temu chyba zaczęli wracać na właściwy tor, znowu robiło się między nimi coraz lżej.

- Oczywiście, że zrobiłeś to dla mnie, teraz mogę czerpać z tego korzyści. - Brnęła dalej w tę narrację, bo przynosiła im ona ulgę od tego, co działo się między nimi chwilę wcześniej. - Sprawdzę to. - Miała przecież być przy nim, przynajmniej przez jakiś czas, musiała zobaczyć, czy faktycznie będzie tak tragicznie, czy trudniej. Wydawało jej się, że nieco przesadza. Okazywało się bowiem, że Benjy był całkiem przystępny, może pełen tajemnic, jednak to również było w pewien sposób atrakcyjne. Nigdy nie mogła być pewna, czego się po nim spodziewać. Zazwyczaj jej to przeszkadzało, ale w tym przypadku doceniała te wszystkie niespodzianki, które pojawiały się po drodze.

- Pewnie nie będę miała takiej szansy. - Nie, żeby jakoś szczególnie jej to przeszkadzało. Nigdy nie nawiązała z Greengrassem bliższej relacji, dobrze im było jako sojusznikom, którzy pomagali sobie w różnych sprawach zawodowych, od tych oficjalnych do mniej. Nie czuła potrzeby, by jakoś specjalnie zacieśniać te więzy i wiedziała, że on również tego nie chciał. - Cornelius nie miał za bardzo wyjścia. - Dodała na jego usprawiedliwienie, bo przecież poniekąd został skazany na jej towarzystwo, gdy zaczęła pracować w jego zespole. Mówiła o tym tak, jakby to wcale nie było jej zasługą, chociaż nie dało się nie zauważyć, że nieco się zmieniła od czasów, kiedy jego znajomi nie do końca za nią przepadali. Prue zrobiła się bardziej przystępna, trochę otworzyła się na ludzi, przynajmniej w kwestii zawodowej.

- Spodziewam się tego, że to niemała sprawa. - Miała pewne pojęcie na temat obyczajów czystokrwistych, jednak nigdy nie należała do elity, nie bywała więc na takich wydarzeniach. Próbowała jakoś się nastawić, ale nie do końca wiedziała, czego ma się spodziewać, nie było w tym nic dziwnego, Prue należała do tych zwyczajnych zjadaczy chleba, tak samo jak cała jej rodzina. Nie uczono jej od najmłodszych lat, który widelczyk jest odpowiedni do tego, aby nadziać na niego rybę. Miała świadomość, że były rodziny w których kładło się ogromny nacisk na to, by nauczyć dzieci odpowiedniego zachowania. Nie obawiała się jakoś szczególnie tego, że mogłaby sobie nie poradzić, sporo w swoim życiu czytała, no i zaliczyła kilka oficjalnych imprez Ministerstwa Magii.

Uniosła ostrożnie głowę w górę, dotykając przy tym jego szyi włosami. Trwało to ledwie chwilę, ale chciała spojrzeć mu w oczy. Rozumiała, że dobór stroju jest dość istotny, jednak nie wydawało jej się konieczne to, aby wychodził z taką inicjatywą. Zgodziła się być jego towarzyszką, ale to nie oznaczało, że pozwoli mu ponosić koszty związane z tym, jak będzie się prezentowała. Miała swoją dumę.

- Nie widzę potrzeby, abyś płacił za moją sukienkę, czy też sukienki. - Doceniała gest, ale nie wydawał się jej być potrzebny. Skoro potwierdziła mu, że chce z nim pojawić się na tym przyjęciu, czy tam potańcówce, to zdawała sobie sprawę z tego, że będzie wymagało to dodatkowych kosztów, na które mogła sobie pozwolić. Jasne, pewnie nie ubierze na siebie tych sukienek nigdy więcej, ale co z tego? Mogła je sobie kupić sama. Rozumiała intencje Benjy'ego, doceniała je, ale nie sądziła, aby faktycznie musiał zaprzątać tym swoje myśli.

- Starałam się być delikatna. - Mogłaby na pewno powiedzieć więcej na temat tego, co sądziła o nim, kiedy był Rookwoodem, zresztą wiele już mu wyśpiewała, to wystarczało. - W końcu przestaniesz mnie bajerować, wtedy może uda mi się znaleźć coś takiego. - Nie, żeby zamierzała szukać tego, w czym nie był dobry, raczej skupiała się na tym, co jej imponowało, a było tego sporo, więc pewnie nie tak łatwo przyjdzie jej znaleźć coś, z czym nie będzie sobie radził.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#26
24.08.2025, 00:21  ✶  
Spojrzałem na Prudence spokojnie, chociaż czułem, że nie byłem do końca zadowolony z kierunku, w jakim szła ta rozmowa. Westchnąłem, marszcząc brwi - prawda była taka, że chciałem po prostu zrobić coś dla niej, być facetem, który potrafi zadbać o kobietę, z którą zdecydował się być - nawet, jeśli tylko na pewien czas, teraz już nieokreślony. Nie musiała prostować się, ani patrzeć na mnie z tą miną, której nietrudno było nie rozszyfrować.
- Chcę zlobiś swojej dziewczynie plezent. - Odezwałem się w końcu, świadomie akcentując każde słowo. Nie po to, by ją przycisnąć, ale żeby dać jej jasno do zrozumienia, że to nie była dyskusja o jakimś kaprysie. Nie miałem na myśli żadnej jałmużny, nie zamierzałem wpychać jej w ręce czegokolwiek, co miałoby jej umniejszyć albo sprawić, że poczuje się mniej samodzielna. Owszem, radziła sobie, zawsze, może nawet zbyt dobrze, ale to właśnie o to chodziło - że teraz nie musiała tego robić na siłę - takie podejście za cholerę mi się nie podobało, jakbyśmy z powrotem cofnęli się o krok i musieli znów ratować ten kawałek bliskości, który dopiero co udało nam się wywalczyć.
Wypuściłem z siebie powietrze trochę głośniej, niż zamierzałem. Czy to naprawdę było takie straszne, że chciałem zrobić coś dla niej, bez kalkulacji, bez ukrytej intencji? Byłem facetem i chciałem, żeby poczuła, że ktoś się o nią troszczy, że ma przy sobie kogoś, kto nie patrzy na rachunek, tylko na nią. Jeśli miałem być z sobą szczery, nie wydawało mi się, żeby naprawdę gustowała w takich wydatkach, a jednak to nie miało dla mnie znaczenia. Zawyżona cena, przesadne luksusy - to wszystko było tylko tłem dla ślubu, na który mieliśmy się wspólnie udać. Skoro zachowywaliśmy się niekonwencjonalnie, jak na siebie, mogła mi pozwolić zrobić dla niej coś miłego, bez kwestionowania sensu tej propozycji. Westchnąłem ciężej, niż bym chciał, bo takie podejście zwyczajnie mi się nie podobało. Prudence była silna, niezależna, umiała walczyć o swoje i to mnie w niej pociągało, ale prawdę mówiąc, spodziewałem się, że sama nie zdecydowałaby się na takie wydatki, zwłaszcza że mowa była o rzeczach, które miały absurdalnie zawyżone ceny, ktoś specjalnie doliczał dodatkowe zera, żeby tylko podnieść prestiż. Nie widziałem w tym nic, co miałoby sprawić jej przyjemność, przynajmniej na co dzień, za to od święta - od święta mogła dać coś sobie zaoferować. To właśnie było sedno, którego chyba nie umiała dostrzec. Nie chciałem jej niczego odbierać, chciałem mieć prawo zrobić coś tak prostego, jak kupić swojej dziewczynie prezent, i nie tłumaczyć się z tego tak, jakbym popełniał zbrodnię. Uniosłem brew, odwzajemniając spojrzenie Prue - no, to chyba mieliśmy nasz chwilowy dołek w bajerowaniu, bo ona zdecydowanie nie kupowała mojej oferty, a ja - jej potrzeby odmowy.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#27
24.08.2025, 00:58  ✶  

Nie dało się nie wyczuć stanowczości w słowach, które padły z jego ust. Bardzo wyraźnie zaakcentował każde z nich. Zmarszczył przy tym brwi i spoglądał na nią w ten znaczący sposób, nie potrzebowała więcej wyjaśnień.

[a[Prue nie przywykła do tego, aby ktoś czuł potrzebę, aby w jakikolwiek sposób jej ułatwiać pewne czynności. Prezent, jasne bardzo kosztowny, i zupełnie niepotrzebny - to była jej pierwsza myśl. Odruchowo więc jej pierwszą odpowiedzią na tę propozycję było wzięcie tego na siebie. Nie miała problemu z tym, aby kupić sobie sukienkę, jasne wydałaby trochę galeonów, ale pewnie by tego jakoś specjalnie nie odczuła. Nie należała do szczególnie rozrzutnych osób. Miała tendencje do chomikowania pieniędzy, zresztą na co poza mieszkaniem mogłaby je wydawać. Przywykła do brania odpowiedzialności za swoje wydatki. Od lat żyła sama, nie powinno więc być w tym nic dziwnego.[/a]

Gdy jednak tak na nią spoglądał zaczęła mięknąć. Do tego w głowie ciągle miała te słowa, które powiedział. Chciał zrobić prezent swojej dziewczynie.  Czy faktycznie powinna mu tego odmawiać?

Wpatrywała się w mężczyznę dłuższą chwilę, mógł dostrzec to, że biła się z myślami. Nie do końca chciała to zaakceptować, ale też czuła, że nie powinna mu tego odmawiać. Bardzo trudne rozważania, czy być silną i niezależną kobietą, czy jednak skłonić się ku temu, że skoro miała chłopaka, to wypadałoby zaakceptować to, że od czasu do czasu mógł mieć chęć jej coś kupić.

Odpowiedź przyszła po krótkiej chwili. - Dobrze, niech Ci będzie. - Wcale nie tak łatwo przeszło jej to przez gardło, ale odpuściła. Skoro faktycznie chciał to zrobić, to nie miała chyba innego wyjścia, jak się z tym pogodzić. Zmieniali swoje przyzwyczajenia, próbowali się docierać, to był kolejny krok, który mógł do tego prowadzić. Odrzuciła swoje standardowe podejście, jasne - nie było nim kupowanie kiecek za miliony galeonów, jednak chodziło o sam fakt. Była w stanie o siebie zadbać, ale teraz wcale nie musiała tego robić, bo przed nią stał ktoś, kto wydawał się nie mieć problemu z tym, aby również się tym zająć. To mogła być tylko sukienka, ale nie wydawało jej się, że chodzi tylko i wyłącznie o nią, musiała przywyknąć do tego, że jej podejście powinno nieco się zmienić. Nie mogła dłużej wybierać samodzielności, nie, gdy stwierdziła, że chce go w swoim życiu. To nie było nietypowym zachowaniem, chciał okazać swoja troskę, nie powinna jej odrzucać.

- Zapłacisz za moje sukienki, ale miej na uwadze, że sama chciałam to zrobić. - Zależało jej, aby wiedział, że nie chodziło jej o żadne profity materialne, prezenty, to nie było dla Prue zupełnie istotne, bo przecież mogła radzić sobie sama. Dużo bardziej ceniła sobie czas, który ze sobą spędzali, czy zrozumienie - to było dla niej największym zyskiem, którego przecież nie dało się wycenić.

- I nie patrz tak na mnie. - Tak, nie omieszkała wspomnieć o tym, że wyczuła ciężar jego spojrzenia. - Ciągle się uczę. - Jak odnajdywać się w takiej relacji. Musiał jej wybaczyć typowe dla niej odruchy, reakcje, bez zbędnego oceniania ich. Naprawdę starała się nieco zmienić.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#28
24.08.2025, 14:07  ✶  
Nie dało się ukryć, że słowa, które padły z moich ust, nie były rzucone mimochodem, każda głoska niosła ze sobą ciężar stanowczości, której nie starałem się łagodzić. Brwi miałem ściągnięte, spojrzenie utkwione w niej - jedno z tych, które zostawiały mało miejsca na dyskusję. Wiedziałem, że rozumiała, co chcę przekazać, i że nie potrzebowała więcej wyjaśnień. Stanowczość w moim głosie nie była przypadkiem - dokładnie tak zamierzałem podkreślić każde słowo, żeby nie miała wątpliwości co do tego, jak bardzo zależy mi na tym, by sprawa wyglądała właśnie tak, a nie inaczej. Zmarszczone brwi, spojrzenie zawieszone na niej nie były grą, raczej czymś naturalnym, co wymknęło się spod mojej kontroli. Prue jednak nie należała do kobiet, które łatwo przyjmują takie gesty. Widziałem, jak odruchowo reaguje, niemal natychmiast włączał jej się ten nawyk samowystarczalności, dla niej kupno sukienki nie stanowiło żadnego problemu, nawet gdyby miała wydać fortunę - przywykła do tego, że sama radziła sobie ze wszystkim.
Widząc, jak szarpie się wewnętrznie, poczułem coś pomiędzy zrozumieniem a cichą frustracją. Znałem ją już na tyle, by wiedzieć, że każdy taki krok, „odpuszczenie” było dla niej czymś więcej niż błahostką. To nie była kwestia sukienki, ani galeonów, ani absurdalnej ceny, którą i tak z chęcią bym zapłacił. To było o tym, by pozwoliła mi na coś nietypowego dla niej, żeby przestała się chować za zbroją samowystarczalności, choćby na chwilę. Nie chciałem jej niczego odbierać, nie zamierzałem wchodzić z butami w tę niezależność, którą pielęgnowała od lat, ale równocześnie nie miałem zamiaru udawać, że dla mnie to wszystko było obojętne.
Obserwowałem, jak w jej oczach rodzi się wewnętrzny opór, a potem powoli zaczyna mięknąć. Wiedziałem, że biła się z myślami, i mogłem się tylko domyślać, jak trudne to było dla niej - balansować pomiędzy swoją niezależnością a akceptacją faktu, że skoro byliśmy razem, to chciałem od czasu do czasu wziąć coś na siebie. Chciałem dawać, nie dlatego, że musiałem, ale dlatego, że byłem jej mężczyzną - nawet, jeśli tylko na kilka chwil. Patrzyłem na nią w milczeniu, widząc, jak długo ważyła w myślach każdą stronę tej sprawy, i jak bardzo musiała przełamać samą siebie, by w końcu wypowiedzieć to krótkie „dobrze, niech ci będzie”. Widziałem, że to nie przyszło jej łatwo, ale właśnie dlatego miało dla mnie większą wartość niż sama kreacja, o którą poszło. To nie był spór o materiał czy galeony, tylko o zaufanie, o pozwolenie, bym mógł zrobić dla niej coś od siebie. Wiedziałem, że to była kwestia wpuszczenia mnie trochę głębiej, przyzwolenia, żebym zrobił coś, co przecież przyszło mi naturalnie. Zwycięstwo? Nie. Bardziej znak, że uczyliśmy się kompromisowania, krok po kroku.
Słuchałem dalej jej słów, jej próby obrony - tego, że chciała, żebym pamiętał, iż sama również była gotowa to zrobić. Nie było w tym dumy ani chłodu - raczej potrzeba, bym zrozumiał, że nie chodziło o żadne profity. Dla niej liczył się czas, zrozumienie - to, co budowaliśmy razem. Kiwnąłem głową, rozumiałem to, sukienka była tylko symbolem.
- Lubię na ciebie patsześ, Plue. - Odpowiedziałem, wzruszając ramionami, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem. Wiedziałem, że zabrzmiało to jak unik, mogła uznać to za ucieczkę od sedna sprawy, ale nie mogłem powiedzieć inaczej, bo to - tak w gruncie rzeczy - była prawda, nawet jeśli nieco nieporadna, a ja już nie chciałem się z nią dłużej kłócić. Bardzo lekko pokręciłem głową, samemu rozbawionym własną odpowiedzią, uśmiechnąłem się pod nosem, i potarłem kark, jakbym w ten sposób mógł rozładować resztki napięcia.
- Muszę wziąś plysznic, przeblaś szię w coś suchego i coś zjeść, to był długi dzień. - Mruknąłem, czując, że taka prozaiczna czynność może odsunąć nas od powagi tej rozmowy. Nie oznaczało to końca tematu, raczej krótką pauzę, której oboje mogliśmy potrzebować. Zatrzymałem na niej spojrzenie jeszcze na moment, szukałem potwierdzenia, że jest w porządku. - A ty… Jadłaś coś, zanim wlóciłem? - Zapytałem spokojniej, miękko. - Czy mosze miałabyś ochotę dotszymać mi towaszystwa pszy… Niepszyzwoicie późnej kolacji? - Dodałem z lekkim uśmiechem, świadom, że godzina zdecydowanie nie sprzyjała jedzeniu.
Spoglądałem na nią jeszcze przez chwilę, ale zamiast faktycznie ruszyć w stronę łazienki czy kuchni, obie moje dłonie same z siebie znów odnalazły jej talię. Zaplotłem je mocniej, przyciągając ją zdecydowanie do swojej piersi. Czułem, jak całe napięcie, które krążyło między nami od początku tej rozmowy, nagle znalazło ujście. Pochyliłem się, nie dając jej szansy na jakikolwiek sprzeciw, i zamknąłem jej usta pocałunkiem. Nie jednym. Pierwszy był ciężki od tego wszystkiego, co nie zostało powiedziane. Drugi - odrobinę bardziej miękki, jakby dawał jej przestrzeń, by poczuła, że to nie walka, a coś znacznie delikatniejszego. Trzeci… Trzeci zatrzymał mnie już całkiem, sprawił, że odsunąłem się tylko po to, by odetchnąć i wrócić do niej znów, jeszcze bliżej.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#29
25.08.2025, 08:56  ✶  

Przekaz był jasny. Zachowała się odruchowo, naturalnie dla siebie, bo przecież nie było to nic takiego, nic wielkiego, ot kupno sukienki, ale wraz z jego kolejnym komentarzem, ze zmianą tonu głosu, intensywnością spojrzenia nie mogła nie skapitulować, bo przecież nie chodziło tylko o ten głupi zakup. To było dużo więcej, chociaż mogło wydawać się tylko błahą sprawą.

Przyzwyczajenia, które były dla niej typowe od lat, nie widziała potrzeby, aby je zmieniać, zresztą jak dotąd nikt nie chciał tego robić, bo nie dopuszczała do siebie wystarczająco blisko zupełnie nikogo. Musiała nauczyć się nie być, aż tak bardzo samowystarczalną. Rozumiała, że jako jej facet miał chęć od czasu do czasu w czymś jej pomóc, czy coś jej kupić. Toczyła wewnętrzną walkę ze sobą, ale odpuściła. To było przecież całkiem normalne w związkach. Ludzie o siebie dbali, okazywali to w różny sposób, myśleli o sobie podczas rozmaitych sytuacji.

Przy nim łatwo przychodziło jej zmienianie swoich nawyków, uczyła się jak to jest żyć z kimś obok, co wcale nie było takie proste po latach spędzonych w pojedynkę, w swojej własnej bańce, w której nie musiała brać pod uwagę nikogo innego. Nie było to łatwe, ale chciała spasować, chciała dać mu szansę na to, by mógł okazywać swoje zaangażowanie, w taki sposób w jaki miał ochotę. Dopuszczała go do siebie naprawdę blisko, to pewnie nie miało się zmienić, bo jej na nim zależało, była gotowa więc wprowadzić pewne zmiany w swoim sposobie myślenia. Na tym chyba też polegały związki, na dostosowywaniu się do siebie.

Przewróciła oczami, kiedy usłyszała jego kolejny komentarz, chociaż kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Zmiana tematu wydawała się całkiem logiczna, spędzili dzisiaj dużo czasu na rozmawianiu o nie do końca przyjemnych rzeczach, pierwszy raz się poważnie ścieli, więc warto było odpuścić kolejny, który mógł przynieść drobną sprzeczkę. W sumie to już nie, bo przecież spasowała, kolejna cegła z tego dość grubego muru, który wokół siebie budowała została wyciągnięta. Tak właściwie nie pozostawało ich już zbyt wiele, nie przy nim.

- Jasne, od tego powinieneś zacząć. - Gdy wrócił do rezydencji od tego powinien zacząć, a nie od tej rozmowy, której ciężar powoli zaczął znikać. To nie powinno wyglądać w ten sposób, ale stało się, już się nie odstanie, mieli to za sobą, wyjaśnili wszystkie wątpliwości, to na pewno było sporym plusem.

- Tak, zaliczyliśmy z Greengrassem nalot na kuchnię podczas naszego dzisiejszego wróżenia. - Spędzili razem całe popołudnie, wieczór, więc mieli szansę zgłodnieć, szczególnie, że wyjarali sporo, co również powodowało jeszcze większy apetyt. Teraz chyba jednak nie była już głodna, chociaż kto wie, środek nocy to idealny czas na zjedzenie kawałka czekolady, albo czegoś innego równie atrakcyjnego.

- Ale chętnie Ci potowarzyszę. - Nie musiała przecież jeść, mogła patrzeć, jak on to robi. Grunt, że mogli spędzić razem trochę czasu, lubiła te momenty, zupełnie zwyczajne, kiedy mogli rozmawiać o wszystkim i o niczym. Najważniejsze, że ciężar niedopowiedzeń, wątpliwości, który się między nimi pojawił już przepadł, zniknął. Wyjaśnili sobie wszystko i mogli wrócić do tego, co było przyjemniejszą częścią, do tej codzienności i zwyczajności, w którą udało im się już wejść.

Benjy jednak nie ruszył się z miejsca, zamiast tego przyciągnął ją do siebie zupełnie niespodziewane, tym jednym zdecydowanym ruchem i nim zdążyła ogarnąć co się dzieje zbliżył swoje usta do jej. Oczywiście, że mu się nie opierała, jakże mogłaby to zrobić. Poddała się tym pocałunkom, które podkreślały to, że wszystko między nimi wróciło do normy. W zapomnienie już całkowicie odeszła ta sprzeczka, w której się poróżnili. Ponownie ogarniał ją spokój.

Oparła swoje dłonie na jego piersi, zatracała się w pocałunkach, każdy z nich smakował zupełnie inaczej, jakby niósł za sobą inny przekaz. Wyrażały więcej niż słowa. Odetchnęła głęboko, kiedy na moment się odsunął, oczy jej błyszczały, a twarz nabrała koloru. - Miałeś coś zjeść. - Powiedziała cicho, nie, żeby chciała, aby przerywał, jednak z tyłu głowy ciągle miała to, że wrócił tu po całym dniu nieobecności, wypadało, aby najpierw zajął się swoimi podstawowymi potrzebami, później będą mogli się zająć tymi mniej palącymi, które mogły nieco zaczekać.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#30
26.08.2025, 18:09  ✶  
- Wlószyłaś z Gleenglassem? - Zapytałem, unosząc lekko brwi, bo choć nie powinno mnie to szczególnie dziwić, to jednak dziwiło. Z ich dwójki każde miało swoje przyzwyczajenia, nawyki, specyficzne ścieżki, ale i tak gdzieś na dźwięk tego zestawienia zmarszczyłem czoło - nie tyle z dezaprobatą, co raczej z mieszaniną zdumienia i ciekawości. Słuchałem jej dalej, przyjmując to, co mówiła, a gdy zaraz potem dorzuciła, że chętnie potowarzyszy mi w kuchni, nawet jeśli nie będzie ze mną jadła, uśmiech sam pojawił się na moich ustach. To było coś tak prostego, a przy tym… Cholernie dobrego - normalne chwile, spokojne, bez napięcia i chaosu, które zwykle wdzierały się do mojego życia zbyt często. Myśl, że będzie siedzieć gdzieś obok, gdy ja w końcu się czymś posilę, była dziwnie kojąca. Powinienem ruszyć w stronę łazienki, zmyć z siebie całą tę wilgoć, brud i ciężar ostatnich godzin, a potem pójść do kuchni - to był dobry plan, logiczny i rozsądny. Tyle że wystarczyło jedno spojrzenie na jej usta i cały ten plan poszedł w cholerę.
Wiedziałem, dokąd to wszystko zmierzało - czułem to we własnej skórze, w sposobie, w jaki moje ciało reagowało na jej bliskość, na ciepło jej oddechu i na to, jak odpowiadała na każdy pocałunek. Ona też musiała to widzieć - tego nie dało się zamaskować, gdy byliśmy tak cholernie blisko siebie. Wszystko we mnie krzyczało, żeby pociągnąć to dalej, żeby zaciągnąć ją do łóżka, przygnieść ciężarem, całować bez opamiętania i wreszcie doprowadzić do tego, do czego oboje pragnęliśmy, ale rozsądek, ten pieprzony głos, którego najchętniej bym nie słuchał, dopominał się o swoje. Byłem przemoczony do suchej nitki, wciąż czułem chłód deszczu w kościach, a ubranie kleiło mi się do skóry, jak druga, niechciana warstwa. Z głowy sączyło się tępe ćmienie - pamiątka po guzie, którego nawet nie obejrzałem, każdy ruch przypominał, że tam jest, a chociaż próbowałem to zignorować, to nie mogłem udawać, że nie istnieje. Każde nachylenie karku przypominało mi, że to jeszcze nie czas na lekkomyślność. To nie była chwila, którą chciałem zmarnować na półśrodki, rozkojarzony dyskomfortem i myślą, że wyglądam jak ktoś, kogo właśnie wyłowiono z kanału. Wciągnąłem powietrze, jakbym chciał ochłonąć, chociaż wcale nie miałem na to ochoty.
- Melinie… - Wymsknęło mi się półgłosem, nim odsunąłem czoło od jej skroni, a moje ręce poluzowały uścisk na jej talii. Spojrzałem na nią z czymś, co mogło wyglądać jak przeprosiny, chociaż sam wolałbym, żeby sytuacja wymagała czegokolwiek innego niż rozsądku. Uniosłem kącik ust w wyrazie, który miał przypominać uśmiech, choć wyszło bardziej gorzko niż chciałem. Poczułem, jak zawód ściska mi gardło, bo wszystko we mnie wciąż rwało się, żeby nie przestawać, ale musiałem. Pogładziłem ją krótko po plecach, jakbym tym dotykiem również chciał przeprosić za to, że się wycofałem. O guzie nie wspomniałem - nie było sensu. Włosy skutecznie go zakrywały, a ona i tak nie miała szans go dostrzec, skoro sięgała mi ledwie do ramion. To naprawdę nic wielkiego, zresztą nie pierwszy raz obrywałem.
- Tak, miałem. No i potszebuję plysznisa. - Powiedziałem w końcu, zniżając głos, chciałem, żeby to zabrzmiało bardziej jak obietnica powrotu niż wymówka. - Chociasz szybkiego. - Uśmiechnąłem się pod nosem, bez przekonania, ale na tyle, by rozładować napięcie, mimo to wciąż nie mogłem jej puścić. Dłonie dalej tkwiły na jej biodrach, trzymały ją blisko, jakby sama odległość, która nas dzieliła, była czymś nie do zniesienia. Odsunąłem się tylko o tyle, by nie kusiło mnie, żeby znów zagarnąć jej usta, chociaż wcale nie czułem się przez to spokojniejszy.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (16191), Benjy Fenwick (18308)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa