• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
31.08 okolice Yr Yagwrn - Nie wmawiaj mi, że Cię nie mogę zjeść [Doppelganger]

31.08 okolice Yr Yagwrn - Nie wmawiaj mi, że Cię nie mogę zjeść [Doppelganger]
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#31
26.10.2024, 11:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.10.2024, 11:26 przez Dearg Dur.)  
Edge dostał jasny sygnał, że za jego plecami dzieje się coś niedobrego i zatrzymał się.
Geraldine wsparła się na barku Ambroise'a, wokół nich zrobiło się ciemniej gdy ich różdżki zgasły. Głos brata , obrzydliwe wrażenie dłoni, ból, skrobot pazurów o kościec czaszki... to wszystko zniknęło pozostawiając nieprzyjemne swędzenie. Jego słowa nie były zaklęciem imperiusa, wciąż miała swoją wolę, wciąż miała wybór, a przynajmniej tak mogło jej się wydawać. Zatrzymali się w mroku, a czas nieubłaganie kapał, jak lśniące krople wody ze stalaktytu.

[+]Thomas
Pobiegłeś za nią, pobiegłeś ile miałeś sił w nogach, choć już nie miałeś jak dostrzec całej sylwetki, słyszałeś tylko szloch, widziałeś cień, ruch, pobiegłeś, bo musiałeś ją stąd wyciągnąć musiałeś ją uratować. Czas zawirował, nie byłeś pewien czy kluczysz po tych korytarzach moment, czy godzinę... Wpadłeś w końcu do kamiennej okrągłej komnaty, o stropie niknącym w mroku. Delikatne światło rosnących wszędzie grzybów dawało wszędzie nieprzyjemnie pulsujące błękitnawe światło. Czoło swędziało Cię straszliwie, umysł zgrzytał uczuciem, jakbyś o czymś miał pamiętać, jakbyś czegoś zapomniał zabrać z domu, a może po wyjściu stąd miałeś jeszcze coś do załatwienia? A potem zobaczyłeś to - wątłe kobiece ciało w poszarpanym ubraniu, leżące bezładnie na ziemi w rosnącej czerwonej plamie, która niespiesznie zaczęła układać się w dziwaczną runę o kwasowatym posmaku. Spóźniłeś się? Nie, jeszcze oddychała, jeszcze była nadzieja.

Proszę odpowiedź na tą wiadomość umieścić w całości w spoilerze.
Na koniec swojej posta, poza kośćmi Akcji i Wiedzy przysługuje Ci ponowny rzut obronny 1d100.

Tura trwa do 28.10, godz. 23:59
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#32
26.10.2024, 16:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.10.2024, 18:50 przez Thomas Figg. Powód edycji: Zgoda MG <3 )  
[+]Obudź się
Biegł korytarzem ile sił w nogach, nigdy jeszcze nie czuł takiej motywacji do wysiłku fizycznego jak teraz. Nie wiedział ile czasu minęło, nie zwracał uwagi na to jak bardzo bolą go nogi od tego pędu. Po prostu musiał biec, musiał wytrzymać i zdążyć. Nie mógł sobie pozwolić, na to żeby zawieść.
Syknął czują swędzenie jakby wszystkie komary z okolicy skupiły się na jego czole, ale nie mógł się drapać, przecież pozbyłby się runy. Choć ręce już praktycznie do czoła podnosił ,żeby zacząć je drapać jak wściekły. Nie mógł. Musiał zająć czymś innym myśli. O czym zapomniał? Dlaczego nagle nawidziło go poczucie jakby czegoś mu zabrakło, a powinien mieć przy sobie. Jego wzrok spoczął na postaci leżącej na ziemi. Poczuł jak zamiera mu serce. Nie, to nie mogła być ona, to nie działo się naprawdę. Dlaczego do cholery ona się tu znalazła? Przyleciała za nimi? Nie zauważył jej wcześniej?
- Millie, nie! - dopadł do niej opadając na kolana i sprawdzając czy jeszcze żyje. Żyła, ale ta krew, w co ona się układała? Nie było czasu, choć czuł, że serce rozsypuje mu się na miliony kawałeczków i zapada w przepaść. - Nie, nie nie, nie nie... Nie rób tego, kurwa, obudź się - powtarzał w amoku próbując ocenić jak bardzo jest ranna, musiał jej pomóc, musiał.
Znowu zawiodłeś, jej już nie pomożesz, to twoja wina, przyszła tu za tobą i teraz umiera
- ZAMKNIJ KURWA SIĘ - wiedział, że wydzieranie się na głos we własnej głowie nie ma sensu, ale potrzebował choć tego małego upustu emocji. - Millie obudź się - jęknął ściśniętym głosem. Przycisnął ja do siebie, gdyby tylko znał jakieś kurwa użyteczne czary i potrafił leczyć, to nie kurwa zawsze te klątwy i pieczęci i co mu z tego teraz? Miał nadzieję, że zaraz wpadnie za nim reszta ekipy, że Ambroise zajmie się nią i ją uleczy. Ale teraz zdał sobie sprawę, że jest sam, że zapuścił się tutaj bez nikogo. Kurwa!
- AMBROISE, TUTAJ! SZYBKO! - krzyknął w stronę korytarza z którego wyszedł. nic więcej nie mógł zrobić, musiał działać.
Zaczął ją oglądać, musiał zatamować krwawienie, zanim zacznie robić cokolwiek, uratować ją, zatrzymać upływ krwi. Nie mógł pozwolić jej odejść, nie jej, ona MUSIAŁA żyć. Skąd wypływała ta krew, musiał to zatamować choćby własną koszulą, nie mógł pozwolić jej umrzeć, tu w jakiejś jaskini zapomnianej przez ludzi i czas. Nie mógł pozwolić jej umrzeć w ogóle. Plan był prosty i zarazem kurewsko trudny, zatamować krwawienie i przelać w nią swoje siły witalne zaklęciem. Ścisnął mocniej różdżkę skupiając się na zaklęciu, nie mógł zawieść, musiało mu się udać, choć wraz z nią krwawiło mu serce to nie poddawał się, łapał się każdego, nawet najmroczniejszego sposobu, aby ocalić Millie, tylko to się teraz liczyło “uratowanie jej”, reszta świata mogła płonąć nie dbał o to teraz.


Wiedza o świecie: ◉◉◉○○ + Pieczętowanie - rozpoznanie runy
Rzut Z 1d100 - 22
Akcja nieudana


Dodatkowy rzut
Rzut 1d100 - 82


Nekromancja: ◉○○○○, Spaczenie I - Enerwate
Rzut O 1d100 - 4
Akcja nieudana

Rzut O 1d100 - 29
Akcja nieudana

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#33
28.10.2024, 02:57  ✶  
Kurwa mać.
Światło na końcu jego różdżki zgasło niemal równocześnie z końcem zaklęcia u Yaxley. W tym momencie nie miał jak ponownie spróbować oświetlić jaskini. Musiał skoncentrować się na otoczeniu w tej bladej, rozmytej odrobinie światła jakie im zostało, co samo w sobie nie było łatwe a wrażenie wewnętrznego niepokoju, które cały czas dyszało mu w kark wcale nic nie ułatwiało. W pierwszej możliwej chwili miał podjąć próbę przywrócenia swojego źródła światła.
To było przeklęte miejsce. Cholerna pułapka, w którą dobrowolnie powędrowali. Nie to, żeby mieli jakąkolwiek inną możliwość. A jeśli nawet to teraz już nie. Resztki kontroli nad sytuacją zaczęły wyparowywać tak szybko, jakby byli pod rozgrzaną soczewką. Tyle tylko, że wokół było przejmująco chłodno i wilgotno.
Zacisnął dłoń na talii Geraldine, ściskając ją wyczuwalnie. Trzykrotnie puszczając nacisk i ponownie go intensyfikując w próbie przeniesienia na siebie chociaż części uwagi kobiety, mimo ciemności wyraźnie poszukując jej spojrzenia. Kiedy wreszcie je odnalazł, wbił spojrzenie w oczy Yaxleyówny, biorąc głęboki wdech przez nos i wypuszczając go przez dotychczas mimowolnie zaciskane usta.
Jeśli to przeżyją, kiedy to przeżyją (należało to wyraźnie zaznaczyć) będzie mógł napisać własną wersję poradnika jak nie wypierdalać prawie dwóch dekad przyjaźni do kosza. Nie bawiło go to, o nie, tylko przerażało. Jeszcze godzinę, może trochę więcej temu cieszył się z widoku przyjaciela. W tym leżała ironia losu.
Chujem był, nie przyjacielem, zdrajcą, mendą najgorszego sortu - w tym momencie nie żywił do siebie nic prócz czystej odrazy. Nawet on ze swoją skłonnością do tłumaczenia własnych uczynków przed samym sobą w taki sposób, aby nie ucierpiało na tym jego ego, teraz nie był w stanie tego zrobić.
Nie mógł znaleźć dla siebie żadnego wytłumaczenia ponad to, że nie mógł iść, nie mógł nie zostać. Jednocześnie w głębi duszy nie mógł nie iść, ale to oznaczałoby coś równie złego.
Tu nie było właściwej decyzji. Niezależnie od tego, co by zrobił. Wszystkie decyzje były złe. Nie widział żadnej trzeciej alternatywy. Sądził, że jest przygotowany na podejmowanie trudnych decyzji, jednakże w swoim zacietrzewieniu i wynikającym z niego zamroczeniu umysłowym nie wziął pod uwagę tego, że wybór miał tyczyć się nie jego losu a kogoś mu bliskiego. Innego niż Geraldine, bo tu sprawa była brutalnie jasna.
- Obiecałem, że cię nie zostawię. Idziemy w to razem - odezwał się twardo przez zaciśnięte gardło - słowa jakimś cudem przedostały się przez palącą gulę śliny i wyrzutów sumienia.
Nie brzmiały dobrze. Odbijały się echem w jego głowie. Każdą falą w bardzo przytłaczający sposób, który tylko potęgował gorzkie wrażenie zamiast je zagłuszać. To było nie do uniknięcia. Tym bardziej, że nie mogli stąd wyjść. To było jasne. Greengrass ani przez chwilę nie wątpił w to, że nie zostaną wypuszczeni. Gdyby chodziło o niego, pewnie podjąłby próbę przeciwstawienia się wpływowi, ale wiedział, że nie zasugeruje tego Geraldine. Nie chciał pogarszać sytuacji.
- Stoisz? - Musiał usłyszeć wyraźne przytaknięcie, żeby w ogóle wziąć pod uwagę odsunięcie się w gotowości ponownej interwencji. - Dasz radę iść sama czy wesprzeć cię jeszcze chwilę, póki możemy sobie na to pozwolić? - Starał się mówić miękko i cicho, przezornie, żeby nie drażnić uszu kobiety.
Choć atak przeżyła wewnątrz głowy to wszystkie mocne dzwięki rozchodzące się na zewnątrz mogły pogorszyć wrażenie mentalnego bólu. A echo mogło je niepotrzebnie podbijać. Coś o tym wiedzieli, nie? To nie było ich pierwsze mentalne rodeo.
Dopóki mieli taką możliwość, sugerował nie unoszenie się honorem i udawanie, że wszystko jest w porządku, jeśli ewidentnie nie było jeszcze moment wcześniej. Wbrew napięciom cel był jasny.
Zbyt jasny.
- Nie powinniśmy się jeszcze bardziej rozdzielać - odezwał się brzmiąc źle nawet dla siebie, nawet jeśli nadawał tym słowom stanowcze brzmienie.
To było ze wszech miar niewłaściwe, ale znaleźli się w tym miejscu z jednego powodu i jeżeli nie mogli cofnąć się razem to nie powinni cofać się wcale.
Nienawidził się za to. Jak on się za to nienawidził. Samoświadomość była przekleństwem nie do uniknięcia. Nie tym razem.
- Nie możemy się cofnąć, jeśli Geraldine nie jest w stanie. Thomas wiedział na co się pisze - czy aby na pewno? - zasłanianie się świadomością podejmowanego ryzyka było domeną Greengrassa, ale to też w tym momencie sprawiło mu trudność. - Musimy doprowadzić sprawę do końca - stwierdził.
Nie powinni zatracić świadomości, dlaczego się tu znaleźli. Nie chciał brać tego pod uwagę, ale tym bardziej, jeśli jedno z nich już poniosło koszt poświęcenia się dla sprawy. Musieli ruszyć dalej.
Mimo to decyzja należała do Crowa. On zamierzał zawrócić kolejny raz i ruszyć dalej wgłąb korytarza za Geraldine lub obok niej.

Kształtowanie (••) na ponowne oświetlenie jaskini przy użyciu różdżki - zakładam, że to ten moment, gdzie rzut może być konieczny.
Rzut N 1d100 - 89
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#34
28.10.2024, 21:09  ✶  
Fleamont odwrócił się w kierunku pary i zmarszczył brwi, kiedy lina została pociągnięta. Oczywiście, że zauważył - jednocześnie wypowiedziano jedno z jego imion i mężczyzna odczytał to od razu jako wyraźną potrzebę zaistnienia tutaj jakiejś jego reakcji.

- „N-nie możemy się rozdzielać” to TWOJE słowa Geraldine. Co-okolwiek cię tam ściaga może za chwilę zabić człowieka ty debilko. T-to jest t-to, k-kiiim jesteś? Kim po-ozwolisz mu się uczynić? - Napiął się, wyprostował, zacisnął zęby, mierząc dwójkę wielkoludów wzrokiem i wyglądał na zdegustowanego. - Ge-Geraldine, którą znałem, wysłała m-mi worek szmalu w ramach rekompensaty za za to, coo się stało-o. On już cię zabija, a t-ty naw-et tego nie widzisz. Tylko kupa gówna by go nie ratowała, bo wIeDziAł nA cO sIę PiSzE. J-jesteśmy tu w roli jej przyjaciół, nikt nam za to szmato - obelgę skierował do Greengrassa - orderu nie da.

Splunął na ziemię.

Nic tutaj nie osiągnęli, nic tutaj nie mieli. Nie rozwiązali żadnej wielkiej pierdolonej zagadki, która kazałaby im zagłębiać się w te korytarze tu i teraz.

- Skoro ten Thoran jest na dole to po prostu wysadźmy te korytarze, przestańcie się kurwa zachowywać jak wariaci. Niic ci niee k-każe rozwiązać tego w jeden dzień. NIE JESTEŚ KURWA ZWIERZĘCIEM ANI DZIECKIEM, NIC NIE MUSISZ, PO PROSTU JESTEŚ JEBNIĘTA. Mam nadzieję, że tymczasowo. - Wydawszy z siebie burknięcie odwrócił się i wyraźnie oczekiwał tego, żeby blondynka wybrała ścieżkę ratowania Figga. Jeżeli tego nie robi, Edge odłącza się od drużyny i idzie szukać go sam - pozostanie z kimś, kto nie chce walczyć o życie przyjaciela jest sprzeczne ze wszystkim, w co wierzy.

wiadomość pozafabularna
Pani MG nie wiem, czy powinnam wykonywać te rzuty - jeżeli powinnam, to chcę rzucić na światło i to k100 co w poprzednim poście, chcę też szybko biec do Thomasa (aktywność fizyczna). Mogę to dodać, błagam dej info albo rzuć za mnie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#35
28.10.2024, 22:13  ✶  

Odetchnęła z ulgą. Zniknął. Głos w jej głowie przestał do niej mówić, to okropne uczucie, które się pojawiło również odpuściło. Czuła, że jej ciało znowu należy tylko i wyłącznie do niej, tylko na jak długo? Skoro mógł to zrobić raz, to na pewno skorzysta z kolejnej okazji. Pozostało tylko swędzenie, bardzo nieprzyjemne, którego nie mogła się pozbyć.

Kiedy się potknęła zaklęcie, przy pomocy którego oświetlała sobie drogę zniknęło, to samo stało się z tym Ambroisa. Mieli więc ograniczoną widoczność. Wiedziała, że to nie wróży nic dobrego.

Skoro głos przestał pierdolić jej w głowie, to chyba oznaczało, że odpuścił, być może? Nie mogła być tego pewna, nie miała pojęcia, czy za chwilę to do niej nie wróci.

To nie był łatwy wybór, nie miała w zwyczaju zostawiać swoich kompanów chuj wie gdzie, ale tym razem decyzja nie należała do niej, nie w pełni.

Ambroise nie zamierzał odpuścić, chciał iść z nią, to było całkiem pocieszające, bo nie została skazana na samotną walkę, właściwie może to byłoby lepsze, gdyby faktycznie poszła w głąb jaskini bez nikogo. Mogliby się skupić na odnalezieniu Figga, a ona zajęłaby się swoją sprawą. bardzo szybko odsunęła od siebie te myśli, Thoran miał nad nią zbyt dużą władzę, gdyby w jego obecności powtórzyła swój wyczyn sprzed chwili zapewne nie dożyłaby poranka.

- Stoję. - Mruknęła cicho do Greengrassa i odsunęła się od niego o krok. Nie potrzebowała wsparcia, już nie. - Dam radę iść sama. - Nawet gdyby nie dała, to i tak nie okazałaby przed nim swojej słabości.

- Crow, kurwa mać, próbuję wszystkich ocalić. - Wysyczała przez zęby, bo miała wrażenie, że nie do końca potrafi zrozumieć jej położenie. Nie czuł tego, co ona, nie miał świadomości, jak ten demon mieszał jej w głowie.

Wiedziała, że nie jest dobrze, czuła napięcie, które wisiało w powietrzu. Mogła spróbować ruszyć się dalej, to było jedyną opcją, nie mogła doprowadzić do tego, aby zaczęli przemieszczać się w pojedynkę.

Stała między mężczyznami, oddzielała ich od siebie, żeby przypadkiem któryś nie zrobił czegoś głupiego.

- To nie zadziała, wysadzenie tych korytarzy nic nie da, on wyjdzie i dalej będzie próbował mnie zabić. - Gdyby to było takie proste, jak sugerował Edge na pewno zdecydowałaby się na to posunięcie, wiedziała jednak, że nic z tego. Zignorowała jego sugestię na temat tego, że jest jebnięta, chociaż powieka jej drgnęła, a ręka zacisnęła się mocniej na różdżce. Wiedziała, że nie jest sobą, że Thoran nią manipulował i odbierał jej powoli jej własne życie, to nie było dla niej nic nowego.

- Spróbujmy pójść dalej. - Tak, zgodziła się na to posunięcie, ale nie miała pojęcia, czy to się uda. Chuj jeden wiedział, czy ten głos w jej głowie znowu się nie odezwie. Zamiast tego próbowała się skupić na otoczeniu, aby usłyszeć cokolwiek, może uda jej się zlokalizować Figga.




Rzut Z 1d100 - 27
Akcja nieudana
Percepcja (•••), próbuje ponownie znaleźć jakieś źródło dźwięku w jaskini, może tym razem się uda
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#36
29.10.2024, 00:32  ✶  
Gdy ruszyli dalej, ucisk na czaszkę i głos nie powrócił. Szli prędko, rozglądając się, szukając, tropiąc, aż do ich uszu dotarł zniekształcony jaskiniami wrzask:
– ZA...KNIJ knij knij KURrrrrrrrr....A siEeeeEeEE– echo niosło, odbijało się, ale mieli niemal stuprocentową pewność, że okrzyk ten dobiega... zza ich pleców...

Rzucili się biegiem w drogę powrotną, wyczulone zmysły Geraldine bez problemu odnalazły ścieżkę prowadzącą w jedno słuszne miejsce, którego nie mieli okazji jeszcze dokładniej sprawdzić, a które teraz zdawało się jaśniejsze mdlistą, pulsującą błękitną łuną grzybów. Mimo emocji analityczny umysł Ambroise'a doniósł mu bez pudła, że zmieniły one swoje ułożenie, a korytarz którym wracali nie wygląda tak jeszcze chwilę temu. Łepki nachylały się w jednym kierunku, widmowa maź niemal ściekała z nich, niespiesznie tworząc zacieki.

– AMBROISE, TUTAJ! SZYBKO! – kolejny rozpaczliwy krzyk Thomasa, dotarł do nich na moment przed tym gdy wpadli do środka podziemnej komnaty. Zobaczyli na jej środku klęczącego Thomasa, który trzymając na rękę półnagą, pokrwawioną dziewczynę. Zobaczyli jak próbuje nieudolnie spleść zaklęcie, wyciągnąć z siebie widmową energetyczną nić, która jak na złość nie chciała się pojawić, choć Ci, którzy nie mieli pojęcia o nekromancji mogli nie rozpoznać w tych gestach ni cienia sensu. Parę otaczała na skalistym podłożu ciemna maź, cieknąca i gęsta, formująca się w runiczny krąg.

[+]Thomas
Twoje ciało drżało w szoku i niedowierzaniu, w emocjach szarpiących zmysłami. Krąg na Twoim czole jednak palił mocniej. Roztrzęsiony próbowałeś uratować jej życie, ale zdałeś sobie sprawę, że w Twoich dłoniach nie było czarnych, a jasne kosmyki, a kobieta, którą tuliłeś do piersi nie była drobną, niedożywioną Millie, a rosłą i umięśnioną... przyjaciółką z którą wszedł do tego piekła? Twarz Geraldine oklejona była łzami i krwią, gdy otworzyła oczy by spojrzeć wprost na Ciebie pośród błękitnawej otaczającej Was łuny.
– Pomóż... mi...– wydusiła z siebie – on zaraz... tu... wróci... – każde słowo sprawiało jej ból, każdy płytki oddech sprawiał trudność.

Tura trwa do 31.10, godz. 23:59
  • Thomas, prosiłabym Cię o cierpliwość i odpisanie na końcu kolejki, już bez spoilera;
  • W każdym poście poza kośćmi Akcji i kością Wiedzy poproszę Geraldine, Ambroise'a i Edga o pojedynczy rzut 1d100;
  • Nie musicie rzucać na lumos;
  • W jamie panuje półmrok (jest jaśniej niż poprzednio), ale część jej sekretów jest przed Wami wciąż poukrywana.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#37
29.10.2024, 10:49  ✶  
W każdych innych okolicznościach jego pięść dawno spotkałaby się z zębami przyjaciela Yaxleyówny. Skoro Crow tak bardzo lubił odkrztuszanie poza wnętrze własnego gardła to miałby okazję do tego, by upuścić sobie przy tym trochę krwi (doskonałe na histerię i bycie pojebem) i przy okazji zrobić trochę miejsca na wyrastające ósemki, które krzywiły mu ten szczurzy zgryz.
W jednej chwili wyprostował się i napiął całe ciało, przenosząc spojrzenie z Geraldine, którą przy okazji puścił zgodnie z jej życzeniem, na piszczącego szczurka wyrzucającego z siebie kolejne słowa jak zacięte radio przeskakujące z audycji Nottów na homilię Macmillanów.
P-ppp-pp-tt-t-t-tt.
Sens przekazu powinien być jasny. Motywacja kierująca ich trzecim towarzyszem była słuszna. To przekaz stanowił problem. Nie. Nawet nie problem a pretekst do tego, żeby Ambroise ponownie pomyślał o wcieleniu w życie tamtych wizji złożenia tego człowieka w ofierze skalnym korytarzom.
Crow trafiał w sedno. Poruszał w nim jeszcze bardziej te nadwrażliwe, ledwo trzymające się przed pęknięciem struny. To było kurewsko trudne bez tego. Żadne z wypowiedzianych słów nie było beztroskie i bezbolesne, wszystkie kosztowały go stanowczo zbyt wiele a teraz ktoś śmiał głębiej rozdrapywać ten temat.
W. T-t-ten. Sp-p-popoposób.
Greengrass już wcześniej miał trudność zdzierżyć Crowa. Nawet jeśli ten człowiek miał rację to...
- Jeśli u-u-ww-a-żżasz, ż-że t-to takkie p-pross-tte t-to moż-że pp-rzyjeb-biemmy c-ci m-mentalnym cz-czarem w t-twój mąddru-t-tki łeb i zobaczymy jak cz-czołgasz się po ziemi, szmato - spytał p-prześśmmiewcz-czo p-przećciąg-gając g-głoski (niskie zagranie, szczególnie jak na niego, ale nie był nawet w jednej trzeciej swojej szczytowej formy; tu się nie dało) choć jego prawa ręka mimowolnie zacisnęła się na różdżce.
Głowa Ambroisa była aż nazbyt ciężka od trudnych myśli, wniosków, których nie chciał wyciągać, wyrzutów sumienia na myśl, że miałby ot tak porzucić jedną z bliższych sobie osób, wściekłości na siebie, na sytuację, na otoczenie. W tym momencie był bardziej niż chętny przelać to wszystko na wkurwiającego jąkałę, posyłając w jego stronę (o tak - wcale nie groził bez pokrycia ani nie próbował żartować) jedno z repertuaru zaklęć, o których wspomniał przed chwilą. Duże, małe, krótko czy długotrwałe. Obojętnie. Na pewno samo znalazłoby ujście na ustach i w ruchu różdżki. Znalazłoby się jakieś właściwe.
Przetarcie skalnego sufitu i gruntu niewyparzoną mordą tego typa byłoby niemalże satysfakcjonujące. Szczególnie, że Crow chwilę wcześniej tak ochoczo rozprawiał o ukształtowaniu tuneli, więc przyjrzenie im się z bardzo, bardzo bliska byłoby naturalną kolejnością rzeczy.
Choć pod wpływem uderzenia zaklęciem prawdopodobnie nie zobaczyłby zbyt wiele. Może wnętrze własnego mózgu? Mógłby zakosztować tej upragnionej samoświadomości, dając im realny pokaz prawdziwego heroizmu wbrew przytłaczającemu wrażeniu niecielesnego bólu, którego nie dało się wydrapać spod skóry, zapić eliksirem, zakleić plastrem.
Nie musiał wyrokować jak się zachowa. Mógł skorzystać z szansy przekonania się o tym na własnej skórze. Jeszcze zanim jakiś kurewsko silny byt wjedzie mu w czaszkę bez wazeliny. Ot przedsmak własnych słów i gestów, bo jeśli ta szmata mogłaby obejść się bez odwetu to cała reszta wraz ze splunięciem sprawiała, że Greengrassowi naprawdę trudno było się pohamować.
Śliski skurwiel miał więcej szczęścia niż rozumu. Stali zbyt daleko od siebie. Dodatkowo rozdzieleni pierwotnym układem grupy i tym, że mieli między sobą Geraldine. Ambroise inaczej nie ręczyłby za siebie. Nie miał już niemal krzty opanowania. Nie po tym, do czego dochodziło. Postawiony przed wyborami, musiałby je podjąć. Już to zrobił, nie szukając dla siebie wymówek ani poklasku. Zdawał sobie sprawę z tego, że siebie nie trawi teraz znacznie bardziej niż Crowa, ale na Crowie mógłby wyżyć się fizycznie. Siebie maltretował w bardziej wysublimowany sposób.
Ponadto wiedział jedno: gdyby chodziło o niego, oczekiwałby brnięcia do przodu, bo tak - wierzył w świadome podejmowanie ryzyka i priorytetyzacje dobra misji nad dobro jednostki. Szczególnie takiej, która nie była tą najistotniejszą mogącą wszystko zakończyć. Cel uświęcał środki. Zawsze tak było, zawsze miało być.
Rzecz jasna z wieloma subiektywnie wyjątkowymi wyjątkami - szczególnymi odstępstwami od reguły wynikającymi z nieuświadomionej albo raczej: niedopuszczanej do świadomości hipokryzji, ale to nie była jedna z chwil, w których to miało znaczenie.
- Po co w ogóle się tu wpierdalałeś? - Tym razem panował nad agresywnie prześmiewczym tonem głosu, znowu wrócił do chłodnego, lodowatego spokoju, świdrując mężczyznę wzrokiem w ciemnościach.
Prócz szczególnej umiejętności wbicia szpili na oślep tam, gdzie już była niewidoczna bolesna dziurka, Crow był niedoinformowanym idiotą. Wszystkie dalsze słowa i sugestie na to wskazywały. Były pozbawione sensu za to przykryte absurdalną ilością szczurkowatych piśnięć.
Geraldine uprzedziła go w odpowiedzi sraluchowi. Crowa w dalszym ciągu nie opuszczało szczęście.
To były te słynne ostatnie słowa?
Szczęścia nigdy z nimi nie było. Finalna decyzja została podjęta. Ruszyli dalej mimo wszystkich obaw i doświadczeń sprawiających, że droga była jeszcze gorsza. A potem jaskinię przedarł krzyk, który sprawił, że wszystkie włosy na ciele stanęły mu dęba, puls przyspieszył (jeśli to było możliwe) a ruchy instynktownie kierujące ich w tył stały się szybsze.
Zgroza. Ta sama, ale inna.
Wszystko zaczęło łączyć się w obraz rodem z koszmarów. Krzyk Thomasa wnikał mu we wnętrze głowy i pozostał tam na długo po tym jak ucichł na zewnątrz. Był przeraźliwy, przejmujący i przede wszystkim przenikał jak precyzyjny ostry skalpel przez skórę, tnąc na wskroś. Szczególnie, że Ambroise miał świadomość własnego postępowania, którego nie zmieniały żadne gwałtowne ruchy i pośpiech.
Mimo tego ostatniego nie sposób było nie dostrzec zmian w otoczeniu aż zbyt mocno zbieżnych z wrzaskami. Jaskinia reagowała na wydarzenia mające miejsce gdzieś tuż za rogiem. Niemal na ich oczach. Potrzebowali wyłącznie kilku chwil.
- UWAGA na grzyby - ledwo mógł cokolwiek wydusić, ale musiał to zrobić, bo naprawdę łatwo było zagapić się w stanie, w którym wszyscy byli.
Miał ściśnięte gardło. Nie chodziło o zadyszkę. To było głębsze. Leżało...
...leżało.
Klęczało i leżało. Łączyło się, przelewało, wibrowało jak w makabrycznym rytuale. Krew, która najpewniej rozlewała się po ziemi, być może łącząc się z mazistą wydzieliną grzybów (nie był w stanie dostrzec tego z pewnością, instynktownie zakładał obie opcje) rysowała wzory, powietrze drgało, przejmujące wrażenie...
...nie - nie wrażenie a przeświadczenie wyło.
- THOMAS - jebany chuju, co ty wyrabiasz?! - NIE RUSZAJ SIĘ!
Mógłby zareagować czymś innym niżeli huknięciem na przyjaciela, ale w kolejnej chwili instynktownie zamachnął się własną różdżką, usiłując wytrącić różdżkę Figga przy pomocy pospiesznie rzuconego zaklęcia. Powinien, nie powinien - nie zastanawiał się, ocena sytuacji była instynktowna. Nie zamierzał podejmować próby przekonania Thomasa do zaniechania tego, co ten starał się uczynić.


Translokacja (•) - usiłuję z odległości wybić różdżkę z ręki Thomasa, raczej nie za daleko, prawdopodobnie nie poza krąg, ale to zostawiam do interpretacji, jeśli w ogóle wyjdzie

Rzut O 1d100 - 74
Sukces!


Rzut O 1d100 - 89
Sukces!


Wiedza o Świecie (•••) zgodnie z ustaleniami - czy jest te 0,00000666% szans, że coś podobnego kojarzę, mogę połączyć jakieś kropki, ponad to, o czym mogę wnioskować

Rzut Z 1d100 - 82
Sukces!


Rzucik dla MG na wiadomo

Rzut 1d100 - 28


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#38
29.10.2024, 11:48  ✶  

Szli, to był jakis sukces, zważając na to, że jeszcze przed chwila nie byli pewni, czy uda im się zrealizować taką prostą czynność, to znaczy ona nie była pewna, czy da radę ruszyć się z miejsca. Niczego nie mogła być pewna, bo ten stwór miał nad nią zbyt wielką władzę. Okropnie ją to wkurwiało i chciała to zakończyć, pozbyć sie problemu ze swojej głowy, na szczęście akurat tego mogła się pozbyć.

Nie zamierzała kontynuować tej zbędnej dyskusji między Ambroisem i Crowem, to było zbędne i mogło doprowadzić do niepotrzebnych kłótni, jakby aktualnie nie mieli większego problemu. Brakowało im tylko tego, żeby zaczęli się wykańczać między sobą.

Dlatego też Geraldine milczała, podążała przed siebie nie odzywając się ani słowem. Tak było prościej. To nie tak, że słowa Edga dosyć mocno jej nie zraniły, wkurwiła się strasznie, że miał ją za wariatkę (coż, nie on pierwszy i nie ostatni), ale to nie był odpowiedni czas na to, aby wyjaśnić mu co nią kierowało.

Zdecydowali się ruszyć dalej, więc szli, gęsiego, szukajac zagubionego Figga. Nadal nie mogła zrozumieć jakim cudem udało mu się zniknąć tak, żeby nikt nie zauważył samego momentu zniknięcia, może miał jakies ukryte talenty o których nie wiedziała, czy coś.

Wtedy w końcu usłyszała coś więcej, ktoś się darł. Zakładała, że to musiał być Thomas, no bo kto kurwa inny, chyba nie jej zły brat bliźniak.

Ruszyli więc, żeby uratować swoją zgubę. Cóż, może wreszcie uda im się wleźć głębiej i rozwiązać problem, skoro zlokalizowali Figga. Oczywiście nic nie mogło być takie proste, jakby się mogło wydawać.

Usłyszała, że ma uważać na grzyby, chuj wie czemu, ale nie zamierzała zadawać teraz zbędnych pytań, więc po prostu odsunęła się od ściany, żeby przypadkiem ich nie dotknąć.

Wpadli do tej podziemnej komnaty, gdzie znaleźli wreszcie Thomasa. Nie miała pojęcia, co on właściwie tam robił, ale wydawało jej się, że widzi tam dziewczynę, skąd ona się kurwa wzięła? Czy ten pojeb ją też tutaj sprowadził? Kto to właściwie wiedział.

Dostrzegła jednak, że siedział w kręgu, tylko kto go nasmarował? i co właściwie oznaczał, znowu chuj jeden wiedział.

Co zrobiła Yaxleyówna? Sięgnęła po różdżkę, chciała wyczarować wielką łunę światła, która oświetliłaby całe to pomieszczenie, chciała obejrzeć całą tą komnatę, żeby nic im nie umknęło. Miała wrażenie, że w mroku może kryć się coś jeszcze.

Nie ruszyła w stronę Figga, bo zrobił to Ambroise i podejrzewała, że lepiej się stało, zważając na to, że to on był bardziej doświadczony w podobnych sprawach.

Sprawdziła jeszcze, czy Edge jest z nimi, chujowo by było zgubić teraz kolejną osobę.


Rzut Z 1d100 - 14
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 4
Akcja nieudana
Kształtowanie (•••) chcę wyczarować wielką łunę światła, która rozjaśni mrok i pokaże wszystko, co skrywa ta komnata
Rzut Z 1d100 - 75
Sukces!
WoP (•••) na to, co zobaczę w jaskini po tym, jak ją sobie rozświetlę, o ile sobie rozświetlę, szukam jakichkolwiek śladów, czegokolwiek, co mogłoby powiedzieć coś więcej o tej komnacie


Rzut 1d100 - 88
[/i]
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#39
31.10.2024, 23:55  ✶  
Banda popaprańców, z którą nie powinien się tutaj znaleźć. Mógł teraz leżeć z kimś w łóżku i być głaskanym po włosach, zamiast tego męczył się z tym zjebem, z tym ludzkim padalcem, który śmiał go przedrzeźniać... Fleamont posiadał wiele traum, Crow jeszcze więcej, ale od zawsze największą z nich było bycie absolutnym pośmiewiskiem z powodu wybiórczego mutyzmu i jąkania się. Zaciśnięcie zębów, żeby nie wyjebać mu od razu było ciężkie i zapewne nie do końca potrzebne - bo lepiej było pobić się w korytarzu gdzie nic się nie działo, niż w dalszej części tej przygody - ale Crow nigdy nie był stabilny i nie podejmował decyzji przemyślanych w chwilach stresu.

To wszystko powinno wyglądać inaczej, tak. Gdyby tylko mógł to rozplanować, gdyby mógł zająć się tym sam...

I cisnął to w sobie, dusił. Na moment gniew stłumiło głębokie przerażenie związane z pojawieniem się za jego plecami echa szaleńczego krzyku, który zmotywował go do biegnięcia, ale potem Ambroise otworzył mordę i to wszystko wróciło. Crow słyszał w uszach pisk. Ostatecznie, chociaż naprawdę nie lubił tak o sobie myśleć, wciąż był człowiekiem obłąkanym. Skrajnie obłąkanym. I to było widać - złapał się za głowę, stęknął, jakby tłumił w sobie wrzask i odparł:

- Jesteś skurwiałym debilem. Jedyny grzyb, którego tutaj widzę to ty prawDZIWKu.

Przecież właśnie mu powiedział, dlaczego tutaj był. Bo mu zależało na Geraldine! Ale Geraldine się za nim nie wstawiła. Może gdyby ktoś się za nim wstawił, to nie miałoby miejsca, ale tak się przecież nie stało.

Nie jąkał się, ale mówił bardzo niewyraźnie, był na granicy własnej wytrzymałości, bo Greengrass mógł spuścić z tonu, otulić swoje jestestwo wymuszonym chłodem, ale zdążył już wbić mu szpilkę, a natura Crowa kazała mu reagować na tę prześmiewczość agresją. W tej sytuacji, kiedy znajdowali się w tym ciemnym jak pizda korytarzu, największym wrogiem drużyny okazał się członek wykazujący się do tej pory największą porcją empatii i zrozumienia. Pełen gniewu pchnął Ambroise'a na ścianę. Tak, żeby się wypierdolił na podłogę, żeby go zabolało, żeby cierpiał. Żeby ten pisk w uszach minął.

AF PO ◉◉◉◉○ wymierzone w Ambroise'a, odgrywam zawady Pośmiewisko i Porywczy, mam przewagę Walka Wręcz.

Rzut PO 1d100 - 29
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 65
Sukces!

Rzut dla MG.

Rzut 1d100 - 81


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#40
01.11.2024, 00:24  ✶  
Czuł jak magia nie słucha się go, jak zaklęcie, które starał się rzucić, aby dać Millie więcej czasu i szans na przeżycie się nie udaje. Palący ból czoła sprawił, że zamknął oczy. Mieszało mu się i nie wiedział czy to boli czoło czy to co czuł w sercu, nie miał pojęcia, że coś co było bezdenną dziurą mogłoby aż tak bardzo boleć. Przygarnął ją mocniej do siebie, bał się, bał jak diabli że ona zniknie - odejdzie i znów zostanie sam.
- Działaj kurwa, to nie czas na fochy! - jęknął w stronę swojej różdżki, przecież cyprysowa różdżka powinna być szczęśliwa i skora do poświęceń.
Jak zawsze zbyt słaby, nigdy nikogo nie uratujesz
Był słaby, nie potrafił nawet rzucić zaklęcia, która mogłoby ja uratować, dać jej szansę na dotrwanie do właściwej pomocy. Ale nie mógł się poddawać, nie mógł się rozklejać, musiało być co mógłby zrobić. Dlaczego
- Millie błagam... Wytrzymaj jeszcze trochę, zostań ze mną... Nie odchodź! - błagał łamiący się głosem szukając sposobu na to, żeby w jakiś sposób jej pomóc, ulżyć w bólu.
Nawet jej nie powiedziałeś prawdy o uczuciach
To nie był czas na słuchanie podszeptów głosu, ale co jak nigdy jej tego nie powie? Dlaczego musiał być tak powolny w rozumienie uczuć. Musi jej powiedzieć. Otworzył oczy, nie mógł ich zamykać, musiał na nią patrzeć, ją obserwować... Musiał patrzeć w jej oczy, kiedy powie co czuje. Zamarł i gdyby nie fakt, że trzymał ją kurczowo przy sobie to odskoczyłby do tyłu w szoku. To nie była ona, to nie była drobna kobieta, która wyciągnęła go z bezbrzeżnej głębiny na brzeg i pozwolił odetchnąć po raz pierwszy od wielu lat. To była Geraldine. Nie wiedział co się dzieje? Ktoś miesza mu w głowie i podmienia obraz Millie na Ger, ale w jakim celu? Gdzie kryje się prawda. Poczuł pustkę. Czy to faktycznie była Millie? Czy to była Ger czy może sztuczka Doppelgangera. I wtedy usłyszał głos, to nie był głos Millie, brzmiał jak Ger. Ale... Czyżby demon sobie z nim pogrywał? Ale kiedy, teraz czy wcześniej. Przecież Millie nie Miałą żadnego powodu, żeby tu się pojawić, Myśl Thomas, myśl. Czuł jak ból  zmienia się w coś innego, jak zaczyna w nim wzbierać w falami inne uczucie. Nienawiść i furia, miał ochotę dorwać tego demona i się na nim wyładować, zadać mu ból, zgnębić... Czy to była faktycznie Moody czy nie, pokazując Figgowi zranioną bliską osobę sprawił, że obudziła się w nim ta druga, bardziej mroczna część, która łaknęła krwi. Sprawa stała się personalna. Jak wcześniej był tu jedynie by pomóc poskromić tego stwora tak teraz czuł czystą nienawiść, chciał widzieć jego strach, chciałem poczuć jego krew...
- Nie nie mów, oszczędzaj siły, zajmiemy się nim - powiedział gorączkowo do kobiety, bo nie powinna marnować ani krztyny energii. Nadal nie wiedząc co się do ciężkiej kurwy dzieje, chciał rzucić zaklęcie rozpraszające. Ale wtedy różdżka wypadła mu z ręki. Rozejrzał się dopiero teraz zdając sobie sprawę, że tak skupiony na trzymanej w ramionach kobiecie zupełnie ignorował otoczenie.
- Czy ciebie już do reszty pojebało?! - zapytał widząc, że to nie inny jak Ambroise wytrącił mu różdżkę z dłoni. Miał przez to mieszane uczucia na widok przyjaciela. - Lepiej pomóż, ona ledwo żyje, potrzebuje twojej pomocy - rozum podpowiadał mu, że to nie mogła być Millie, to było to w co chciał wierzyć. Zerknął na podłogę i niebieską lunę, która ich otaczała. Musiał oddać kobietę pod opiekę przyjaciela i samemu odnaleźć różdżkę, bez której czuł się niezbyt pewnie.
To czego się nie spodziewał, to zobaczyć scenerii jak z jakiegoś dennego mogolskiego przedstawienia. Edge szarpiący się z Ambroise i obok nich Gerldine rzucająca zaklęcia jak gdyby nigdy nic. W normalnej sytuacji by mu odebrało mowę i gapiłby się z rozdziawioną gębą na to wszystko. Ale dzisiaj kumulujący w nim gniew nie pozwalał mu stać jak ostatnia sierota.
- Edge, Ambrois! Do jasnej kurwy! - wrzasnął w ich stronę i zwrócił się do Geraldine. - Ogarnij ich, bo zaraz Thoran to przyjdzie na gotowe - nie gryzł się w język, w tej chwili potrzebował ujścia, a że nie mógł wyżyć się na demonie...

Wyniesienie kobiety z kręgu i oddanie jej pod opiekę Ambroise
Aktywności fizyczna ◉◉○○○

Rzut N 1d100 - 63
Sukces!

Rzut N 1d100 - 72
Sukces!


Rozpoznanie kręgu
Wiedza o świecie ◉◉◉○○ + Pieczętowanie, Klątwołamanie

Rzut Z 1d100 - 18
Akcja nieudana
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6908), The Edge (5639), Thomas Figg (5429), Ambroise Greengrass (11825), Dearg Dur (6545)


Strony (8): « Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 8 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa