- Nie wydaje mi się mój drogi, żeby go to obchodziło. Strach powoduje lojalność, kiedy ludzie się boją, że ich najbliżsi mogą zginąć są postawieni pod ścianą, nie znają granic, są w stanie dla nich zrobić wszystko, a to mu chodzi. Chce, żeby byli mu posłuszni. Nie wszyscy są jak my. Nie rozumieją idei, którą się kierujemy, więc musi znaleźć inna drogę, aby zyskać ich wsparcie. Może z czasem do nich dotrze, może zrozumieją po co to robimy. W końcu chodzi nam o dobro czarodziejskiego świata. - Trixie starała się usprawiedliwić jakoś działania Czarnego Pana. Wydawało jej się, że musi postępować w ten sposób, żeby zyskać większe poparcie. Potrzebowali przecież jak najwięcej popleczników, aby walczyć z plugastwem. - Z tchórzami sobie poradzimy, jeśli przyjdzie taka potrzeba mój drogi. - Dodała jeszcze.
Trixie marzyła o tym, żeby stać w pierwszym szeregu przy lordzie Voldemorcie. Wiedziała jednak, że wymaga to ogromnego zaangażowania, także jak mogła starała się pokazać swoje oddanie. Nie chciała go zawieść, a gdy realizowała takie mniejsze zadania, było większe prawdopodobieństwo, że się jej powiedzie. Małymi krokami chciała wspinać się po drabinie hierarchii w ich organizacji. Była młoda, miała jeszcze czas, aby się wykazać. Zdawała sobie sprawę, że póki co większe uznanie zyskują ci bardziej wiekowi czarodzieje, wierzyła jednak w to, że z czasem Lord Voldemort doceni to młodsze pokolenie. W końcu teraz nadchodził ich czas, oni mieli przejąć władzę, zastąpić swoich rodziców, zapewne i Czarny Pan dostrzeże, jakimi wartościowymi są czarodziejami.
- Dokładnie tak jest mój drogi. Dobrze, że się pokazaliśmy, to odsunie ewentualne podejrzenia od naszych rodzin, w końcu sprawcy nie wróciliby na miejsce zbrodni. - Cieszyło ją to, że Rabastan widział to wszystko w ten sam sposób, co ona. Utwierdzało ją to w tym, że był to wyśmienity pomysł. Przejdą się po lesie, zrobią swoje, uśmiechną się do kilku zdjęć i tyle, nie było to specjalnie wymagające zadanie.
No, może pierwsze spotkanie z zagrożeniem podczas wizyty w lesie wcale nie potwierdzało tego, że jest to takie proste, jednak jakoś udało im się umknąć. Los im sprzyjał, zawsze mogło być gorzej. - Myślisz, że by nas zabiło? Ciekawe, czy zostałabym duchem. Mogłabym wtedy straszyć wszystkich w lesie... - Zachichotała na samą myśl o śmierci. - Tak, ten chłód zniknął, kiedy się oddalilismy od tamtego miejsca. - Czuła to samo, co jej towarzysz, może faktycznie więc byli bezpieczni. - Może ktoś bardziej kompetentny będzie wiedział, co zrobić z tym czymś, bo ja nie mam pojęcia, co to właściwie było. - Na polanie było wielu czarodziejów, na pewno wśród nich znajdzie się jakiś specjalista od dziwnych stworzeń.
Zadecydowali o tym, że wykonają swoje zadanie dokładnie. Rabastan wszedł za nią do opuszczonej chaty. - Wygląda jakby nikt tu nie mieszkał, nie sądzisz? - Stwierdziła tak przez tę warstwę kurzu która unosiła się w środku pomieszczenia. - Halo, jest tu ktoś? - Krzyknęła jeszcze, aby się upewnić, że ma rację. Podążyła w głąb chaty, jednak nie widziała tutaj nikogo potrzebującego pomocy.
- Patrząc na te zniszczenia, to mam wrażenie, że coś musiało dolecieć. Możemy później zobaczyć, jak wygląda wioska, jeśli będziemy mieć siłę. - Powiedziała jeszcze, bo sama była ciekawa, jak wyglądała sytuacja w innych miejscach.
Jako, że nikt się nie odezwał, a nic nie zwróciło jej uwagi, po oględzinach wyszła z chaty. - Wydaje mi się, że możemy już iść dalej, nic tu po nas. - Zawiesiła na gałęzi czerwoną wstążkę i ruszyła jeszcze głębiej w las. Gotowa na kolejne znaleziska. Była ciekawa, co jeszcze skrywa w sobie Knieja. Im głębiej w las zmierzali, tym wydawało się jej, że jest ciszej. Nie było słychać żadnych dźwięków, starała się rozglądać na wszystkie strony, żeby dostrzec ewentualne anomalia, aby nic jej nie zaskoczyło.