Laurent zjawił się na polanie z samego rana. Przyleciał powozem z trójka abraksanów, wybierając odpowiedni powóz, który zazwyczaj służył do transportu albo większej ilości osób, albo towarów, jeśli była potrzeba ich sprowadzania. Czasem małych źrebiąt czy innych istot. Wóz, który teraz mógł pomieścić rannych, których można było ułożyć, albo którym można było przywieźć niezbędne eliksiry. Kiedy fiuu i teleportacja odpadały, nagle robił się w świecie magii paraliż. Ale abraksany nie zawodziły. Mógł pomóc, miał możliwości, żeby pomóc i chciał pomóc.
Plotki plotkami, usłyszeć, że jest źle to jedno. Zobaczyć - drugie.
Laurent gotów był z samego rana ruszać na poszukiwania, ale zanim dobrze zdążył się rozgościć, zanim przygotował się do wyruszenia, dobrali mu parę, to został poproszony o coś innego. Do czego poczuł się zobowiązany - czyli do przywiezienia niezbędnych eliksirów, żeby uporać się ze wszystkimi rannymi. Priorytety - i dobrze, może i do poszukiwań też ciągle szukano chętnych, ale zdecydowanie nie było osoby pod ręką, która mogła poprowadzić abraksany na ten moment. To w końcu nie były łatwe zwierzęta. Zwłaszcza, że te gadały i szczególnie ich przewodnik - miał swoje humorki. Zajęło to więc trochę czasu, nim z panem Delacour przejechali się po odpowiednich sklepach, żeby zainwestować w to, by wszystkie produkty zostały na miejsce przywiezione. Normalne, a nie jakiejś najniższej jakości, które miałyby wątpliwie dobre działanie, ewentualnie skutki uboczne, których nikt tutaj nie potrzebował. Poteem jeszcze pomóc tu, pomóc tam... Takim sposobem z poranka zrobił się już wieczór, kiedy zjawił się z powrotem w lesie. Ułożył odpowiednio abraksany, oddał wóz pod opiekę kogoś, kto prowadzić potrafił i kto zajmie się transportem rannych razem z pomocą medyczną, jeśli i taka będzie potrzeba i wrócił do namiotu.
Po krótkiej rozmowie z kobietą ta potwierdziła, że potrzebują jeszcze kogoś na przeszukanie kawałka lasu, który jeszcze nie został zbadany. Poprosiła tylko, żeby moment poczekał, bo poszukiwania, ze względów bezpieczeństwa, nie powinny się odbywać w pojedynkę. Dlatego Laurent zatrzymał się z boku, przyglądając ludziom kroczącym przez zniszczoną trawę ze... smutkiem. To był smutny widok. Jeśli kogoś cieszyło cierpienie to był zwykłym psychopatą. Ten obraz był obrazem po stoczonej tu wojnie, walce o życie i o... w zasadzie o co tutaj walczono? Co chcieli osiągnąć Śmiericożercy?
Siedzący przy nodze Laurenta wielki, czarny Jarczuk z pestką na czole otarł się łbem o jego udo. Lauren ubrany był bardzo prosto jak na swoje standardy - brał pod uwagę, że tutaj trzeba pomóc, a nie się stroić. Wiedział, jak się ubrać do lasu. Nawet jeśli brudne zabawy nie były do końca dla niego. Tak i również takie, które wymagałyby krzepy fizycznej. Basior wyrwał na moment blondyna z zamyślenia sprawiając, że ten spojrzał na stworzenie i położył uspakajająco dłoń na jego łbie.