Zwłaszcza, że nie wiedziała czy w drzewach naprawdę są ludzie, czy to jakaś sztuczka. Jeśli zniszczą to drzewo, to czy nie zaatakują ich wszystkie inne?
Ledwo Heather wskoczyła na miotłę, Brenna zamieniła się w wilka i skoczyła we mgłę, umykając przed morderczym drzewem. Raz czy dwa zadarła głowę, szukając nad sobą Wood, bo wiedziała jedno: za żadne skarby nie mogły się teraz rozdzielić. Zostawiły za sobą "wujka" i to drzewo, które usiłowało uparcie pochwycić Brennę. Mijały kolejne, przedziwnie powykrzywiane drzewa, na których pniach kora często układała się tak, że wyglądały, jakby uwięziono w nich ludzi. Brenna nie była pewna, czy naprawdę słyszy zawodzenia, czy to jakaś halucynacja, a może tylko szum adrenaliny.
Starsza Brygadzistka biegła we mgle, więc to Heather z góry pierwsza dostrzegła drzewo o grubym pniu. Jego gałęzie oplatały ich niedawnego towarzysza, który wciąż szarpał się w ich uścisku. Apollo jednak walczył już chyba nie o uwolnienie się, a o to, by gałęzie nie oplotły się wokół jego szyi. Na wpołsiedział, na wpółleżał na ziemi, a jego obie nogi i ręka, w której trzynał różdżkę były już unieruchomione. Szarpał się, lewą ręką mocując z pędami sięgającymi ku szyi...