Palarnia opium
Nie każda szmata to Mulciber, ale każdy Mulciber to szmata. Każdemu, dosłownie każdemu spod tego herbu mógłby przypisać jakąś hańbiącą i śmierdzącą sprawę. Alexander plamił honor jego siostry, Diana plamiła godność dziedzictwa Salazara, a Robert splamił majestat Czarnego Pana. Bo nawet ten remis z Nottem nie ukuł go w ego tak jak zrobił to ten pierdolony, rumuński pies. Wciąż zbierało go na wymioty jak tylko przypominał sobie migawki sprzed raptem dwóch wieczorów temu. Jak oblepiał swoimi zwyrodniałymi od ćpuńskich igieł rękami Lorettę. Z niej też zresztą wyszedł niezły elemencik, doskonale przecież wiedziała, że nie toleruje tej cygańskiej wszy w żadnym wymiarze, a wprowadziła go na wydarzenie i to niemalże pod samą arenę. Ten wieczór musiał się skończyć w Mungu, przynajmniej dla jednego z nich. Nie było innej możliwości. Naprawdę niewiele brakowało, bo gdyby miał tylko w ręku swoją różdżkę, nie wahałby się ani przez ułamek sekundy z czarną magią. Już dawno nie czuł takiego pragnienia śmierci. Odmówił wizyty w szpitalu z oczywistych, zimnych względów, ale miał trochę czasu na przemyślenia i czuł jak gdzieś głęboko, w samym środku serca, powoli i miarowo sypie się jeden z życiowych filarów w jego życiu. Wiedział, że jeśli nic nie zrobi to straci Lorettę na dobre, że te brudne romskie łapska ściągną ją o wiele głębiej, niż dno tego szamba. Pojedynek z Nottem nie zabolał go tak, jak oślizgły żywot Alexa.
Dlatego do palarni Changów przyszedł w ciemnym okularach. Nie miał zamiaru dawać paparazzi jak na tacy, okładkę ze zdjęciem swojej mordy z podbitym okiem. Chociaż miał cerę bladą jak denat, to spod czarnych szkieł i oprawki widać było jak wychodził podkład i puder. Był zbyt zmęczony i skołowany, żeby martwić się podtrzymywaniem zaklęcia transmutacji, w głowie wciąż mu szumiało od alkoholu, eliksirów znieczulających i kilku ciosów przyjętych na głowę. Ta rynsztokowa bohema biła się lepiej, niż prowadziła.
Potrzebował chwili wytchnienia od tego wszystkiego. I porozmawiać z kimś, komu los Loretty był tak bliski jak jemu. Musiał po prostu ponarzekać na to całe gówno i przy okazji wylać wiadro pomyj pod paroma adresami, nie tylko we własnej głowie. Jednak bez znieczulenia ogólnego nie będzie to takie proste. Dlatego kazał sobie wydzielić dwie leżanki, zza parawanem i w ustronnej części palarni, by nie musieć patrzeć na te parszywe mordy z Nokturnu i Podziemi. - Jaki znasz najcięższy paragraf, który można mu przeklepać? - wyrzucił nieco ironicznie, nieco zrezygnowany.