Południe
Znalezienie Carrowa było teraz jego priorytetem. To, co znalazła Henrietta, to w jaki sposób uciekła i dokąd - ta sprawa nie mogła czekać. Kobieta stanowiła poważne zagrożenie nie tylko dla samego Mulcibera, ale także dla całej organizacji, dla Śmierciożerców i dla Czarnego Pana. Robert popełnił błąd, który musiał błyskawicznie naprawić. Nie miał czasu na sen, nie miał czasu na chwilę zastanowienia: i tak zmarnował go już dość, gdy Selar grzebała w śmieciach, by poskładać list. Ale miał w garści wskazówki, miał także nazwisko. Carrow.
Robert zanim opuścił dom wydał stosowne polecenie skrzatce, która obiecała zawiadomić Richarda jak najszybciej. Pytanie tylko ile czasu minie, zanim jego bliźniak otrzyma list? Dzień, dwa, tydzień? Robert wiedział jednak, że Selar zrobi wszystko żeby przyspieszyć bieg wydarzeń - chociaż o tę kwestię nie musiał się martwić. Z tym, że wiedział również że on sam nie może czekać na to, aż Richard przybędzie do Anglii. Zegar tykał a kolejne upływające minuty oddalały go od pojmania Henrietty. Kto wie, co jego żonie strzeliło do głowy? Czy go wyda? Czy wysłała list do ministerstwa, czy może po prostu chciała zniknąć? Czy chciała go pogrążyć czy po prostu bała się o własne życie? Kolejne pytania i ponownie: zero odpowiedzi. To zaczynało być irytujące. Udał się więc na Nokturn, sprawy korespondencyjne zostawiając Selar.
Nokturn był miejscem, które zrzeszało wszelkie londyńskie męty, odrzutki magicznej społeczności, które gotowe były zrobić wszystko. Śmierdziało tu, było brudno, ciemno nawet za dnia, chociaż w południe było zdecydowanie mniej tłoczno, niż ciemną nocą. Atmosfera tej dzielnicy przytłaczała, odpychała zbyt dobre istoty, a te złe: przyciągała. To tutaj można było załatwić wszystko, jeśli tylko miało się… Znajomości. Wyjątkowo, bo w miejscach takich jak to złoto nie zawsze miało decydujący głos i Robert doskonale o tym wiedział. Sam przecież teraz nie wiedział gdzie szukać Carrowa, ale wiedział, gdzie znajdują się ludzie, którzy mogli wiedzieć, gdzie mężczyzna przebywał. Kojarzył kilka nazwisk i wiedział, przed którymi obskurwiałymi drzwiami stanąć. Wiedział w jaki sposób spojrzeć, by żebrak (a może to była przykrywka? Czujka, ktoś kto pilnował wejścia?) tylko na niego spojrzał i jakby w zachęcającym geście potrząsnął aluminiową puszką. No wchodź, co złego może się stać?