• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley

8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#11
18.02.2024, 20:59  ✶  
Bywały chwile, gdy tęskniła za dziewczyną, którą była lata temu. Świat wówczas nie był tak skomplikowany, bezwzględny lub może po prostu tego nie zauważała. Nie zawsze lubiła osobę, którą się stała i nie zawsze rozumiała to, co nią kierowało, ale przynosiło to efekt i możliwość rozwoju, a to przecież od dawien dawna było jej głównym celem. Pełna kontrola nad emocjami, pojawieniem się zbędnych uczuć, oraz wstydu było tylko małym fragmentem tego, co trzeba było udoskonalić i jednocześnie poświęcić, aby osiągnąć sukces. Może gdyby przestała ingerować w samą siebie magią, wciąż reagowałaby w ten sam sposób na jego słowa oraz spojrzenie? Może to on zapędzałby ją w kozi róg, jak to miewał w zwyczaju i przejmował kontrolę nad sytuacją. Czasem jednak nawet magia nie pomagała, nie miała zaklęcia na sprawienie, że coś było obojętne lub wcale Cię nie obchodziło. Były przecież wspomnienia i uczucia zakorzenione głęboko, sięgające do samej istoty czyjegoś jestestwa.
Kłamstwo, wina, grzech, słodycz, gorycz, zawiść, zazdrość, chciwość.. Otaczająca ich rzeczywistość była ciężka i skomplikowana, a jednak gdzieś wewnątrz liczyła na to, że większość tego balastu uda się pozostawić poza drzwiami mieszkania. Słodkie kłamstwo było tym, co preferowała większość ludzi. To było prostsze, dawało lepsze efekty, niż gorzka prawda. Tutaj jednak kryło się znacznie więcej smaków niż słodycz lub goryczka. Czy stosowała jego sztuczki? Pewnie tak, wyuczone zupełnie nieświadomie, dopracowane i okraszone odpowiednią emocją. Po latach zrozumiała, dlaczego tak wiele osiągał i tak wielu ludzi lgnęło do jego towarzystwa, a kobiety do jego ramion. Wszystko było grą, wyzwaniem. A gdy się owo wyzwanie skończyło, rozgryzło jego działania lub uzyska się nagrodę, przechodziło się do następnego. I tak kolejne i kolejne.
Czy było łatwiej zobaczyć to, czego domyślała się już od dawna na własne oczy, niż przeczytać nagłówek z gazety lub słyszeć plotki w Ministerstwie? Niekoniecznie. Takie rozwiązanie sprawiało, że stawało się to paskudnie szare i realne. Nie lubiła poczucia bezradności, a mroczny znak zdobiący skórę sprawiał, że trochę tak było. Przypominał w pewien sposób oborzę. Zwilżyła wargi, tłumiąc wszystko to, co się w niej zagotowało. Wyciszając, tworząc spokojną taflę wody. Nie było przecież sensu się irytować, nie miała absolutnie żadnego prawa do kwestionowania jego życiowych decyzji, nawet jeśli uważała je za nierozsądne. Nie chciała sprawić mu bólu paznokciami, nie chciała też  go w żaden sposób osądzać. Jedynie zadać nieme pytanie, na które tak się bał lub nawet nie chciał odpowiedzieć. Nie było przecież tak, że fakt posiadania racji był zawsze przyjemny. Czasem tylko dokładał na barki kilogramów. Zasłoniła więc skórę rękawem koszuli równie delikatnie, jak ją odsłoniła.
W jej przypadku ogień chyba sprawiał, że zawsze pojawiała się szansa na nowy pomysł i rozjaśnianie ciemności, w którą okazjonalnie wpadał umysł. Głównie, gdy był bezbronny lub osaczony. Płomienie przypominały też uczucia, które trawiły właścicieli podobnie mocno, co ogień pochłaniał drewno w kominku. Strzelało i skwierczało bezradnie, ulegając, a po izbie roznosił się charakterystyczny dla tego zjawiska zapach. Było też po prostu cieplej. Ludzie lgnęli do ciepła. Tak jak zawsze, milczenie w jego towarzystwie jej nie przeszkadzało. Było jej znane, było bezpiecznym i komfortowym miejscem, pozwalającym zebrać myśli. W ciszy napełniła szklanki, błękitne tęczówki wpatrywały się w nieprzyjemnie pachnący alkohol, którego strumień rozbijał się o brzegi. Czasem było dobrze schować się przed światem, odpocząć od niego. Miewała dni lub właściwie mówiąc noce, gdy uciekała w te małe cztery ściany, zostawiając wszystko i wszystkich za sobą. Echo jej kroków rozniosło się po pomieszczeniu, podobnie jak skrzypienie podłogi. Chciał wódki, będzie wódka. To życzenie mogła spełnić, nawet jeśli nie miała mocnej głowy i z ich dwójki, to ona się spije i skończy bycie damą. Mogłaby to zrobić. Mogła też przyśpieszyć po prostu proces przemiany alkoholu w organizmie, oszczędzić sobie wielu uczuć, gestów lub słów, od których się odzwyczaiła. Podświadomie jednak nie miała problemu z pozostawaniem w towarzystwie Stanleya Borgina po prostu Cynthią Flint. Zawsze miał takie ciepłe dłonie.
Zacisnęła własne na krysztale, przygryzając na kilka sekund dolną wargę w zamyśleniu, jakby zastanawiała się, jak przeprowadzić ich rozmowę, zupełnie, jakby była to pierwsza. Bezsensowne. Na jego słowa uśmiechnęła się pod nosem niby rozbawiona, ale i z odrobiną jakiegoś głęboko ukrytego smutku. Zawsze chciała być perfekcyjna, a gdy udawało się jej to osiągnąć, wcale nie była zadowolona, ale z biegiem lat przestała na to zwracać uwagę i po prostu osiągała kolejne cele, skracając coraz bardziej listę tego, czego poświęcić nie mogła lub nie chciała dla ich osiągnięcia. I co jej było po tej nienaganności?
- Kolejna bzdura. - zauważyła w końcu cicho, nie obdarzając go jednak spojrzeniem, wciąż spoglądając na płomień i kołysząc szklanką w dłoni. Na takim bankiecie człowiek bywał paskudnie samotny, a do tego jednego uczucia nie było można się tak do końca przyzwyczaić lub go całkiem wyciszyć. Czasem przypominało jej o tym, że była człowiekiem.
Nie miał w sobie tego płomienia, żaru, co niegdyś. Nie był taki przebojowy i otwarty. Przypominał trochę mysz, którą ktoś zapędził w róg lub zmiotkę, czekającą bezradnie na wyrok. I to było coś, czego zwyczajnie nie mogłaby znieść. Musiała więc kominek zostawić w spokoju. Na szczęście, nie trudno było skupić na sobie uwagę Stanleya, jeśli wiedziało się, jak do tego podejść i co pomoże to osiągnąć. Jasna pasma leniwie opadały, kołysząc się przy jej policzkach, szyi i ramionach, uprzednio wprawione w ruch w konkretnym celu. Nie mógł od tego uciec, bo wizualnie, zawsze trafiała w jego gust — nawet jeśli dotarło to do niej dopiero po dłuższym czasie.
- Nie wiesz?- zagaiła, zatrzymując kryształ niedaleko ust. Podniosła spojrzenie na jego oczy, pytająco. Upił, zrobiła więc to samo. Nieco więcej, niż zmoczenie warg, ale smak nie sprawił, że się skrzywiła. Paliło niemiłosiernie, był obrzydliwy i gorzki. Cierpki, pozostawiał ten nieprzyjemny posmak w ustach. Nie miało to jednak teraz żadnego znaczenia, bo Cynthia miała inne problemy niż drobne niezadowolenie z walorów smakowych. - Oczywiście, że nie. Nie bądź niemądry.
Uśmiechnęła się z nutą rozbawienia na jego słowa, nie odpuszczając mu wcale spojrzeniem. Zupełnie, jakby chciała przywrzeć go do ściany i sprawić, że podjąłby rękawice. On przecież robił jej to samo, chociaż wówczas zasady były nieco inne. - Nie pozwolę Ci sprowadzać wszystkiego do goryczy wódki. - zauważyła z delikatnym wzruszeniem ramion, przyglądając się przez kilka sekund kołyszącemu się łagodnie alkoholowi w trzymanej przez niego szklance. Krótka chwila spokoju skończyła się szybko, bo znów świdrowała go wzrokiem, robiąc pół kroku bliżej. Pokręciła głową. - Nie można zmienić przeszłości. Nie mam prawa Cię oceniać lub kwestionować decyzji, które podjąłęś. Miałeś na pewno ku temu powód. Lepiej zastanawiać się nad tym, co możemy zrobić. Wykorzystać to, co oferuje teraźniejszość lub przyszłość, niż gdybać nad tym, co zostało zapisane. - mimowolnie zerknęła w stronę jego ręki - tej, gdzie był znak. Wyprostowała zaraz głowę, odrobinę zadzierając podbródek. Sam jej kazał nosić głowę wysoko. - Nie musimy jej pić. Chcesz ją pić. A wystarczyło wybrać inny trunek. - dodała ciszej, unosząc na chwilę brew i pozwalając sobie krótkiego, wymownego łyka.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#12
28.02.2024, 23:44  ✶  
Mroczny znak był tylko początkiem. Początkiem końca, który niechybnie zmierzał w jego kierunku. Błąkał się, szukał, może nawet dopytywał o niego. Dawał o sobie znać, przypominał, że istnieje. Coś co z początku było równie niewinną grą, próbą odnalezienia siebie, okazało się kluczem do nagrody, której nie chciał odbierać. Ani dzisiaj, ani jutro, a najlepiej to w ogóle. Nie miał jednak wybory - powiedział A, musiał powiedzieć B bo taka była kolej rzeczy.
- Nie... - odparł bardzo cicho, tak że nawet nie miała prawa tego usłyszeć. Nie zgadzał się, wszak nie była to kolejna bzdura. Może Cynthia odbierała to w ten sposób z perspektywy własnych doświadczeń i przekonań, do których dorosła na przestrzeni tych wszystkich lat. W porównaniu z tym co było kiedyś, teraz miała prawo się nie zgadzać. Miała prawo wyrażać swoje zdanie, co nie zostałoby odebrane jako najwyższa obraża majestatu, tak jak bywało to swego czasu... ale te czasy już minęły.
Porównanie do myszy było jak najbardziej trafne. Gorszy był tylko fakt, że to on sam siebie zagonił w ten róg. Bez problemu można było stwierdzić, że źle zagrał życiowe karty... tylko czy mógł to tak rozpatrywać? Nadal był na wolności. Nadal wiódł spokojne życie, a przynajmniej w miarę spokojne. Nadal był sobą, chociaż zatracał się w czarnej magii. Prawda była też taka, że odpowiedź na większość swoich pytań czy problemów, widział w tej właśnie dziedzinie magii.
Stanley pokiwał przecząco głową. Nie miał pojęcia. Nie potrafił też zdecydować czy tak miało być czy też nie. Nawet nie bardzo miał chęci czy siły, aby to od niego zależała ta decyzja. Jeżeli Flint tak rozdała karty tego wieczora, miał zamiar ugrać z nich cokolwiek, tak aby nie odpaść w przedbiegach. Nie mógł spasować bez walki - tego był pewien. Borgin nigdy się nie poddawał. Zawsze atakował do skutku, tak długo, aż w końcu nie wyszło na jego. Potrafił chodzić, pytać, męczyć bułę... tylko pojawiał się ten sam problem - to robił jako nastolatek, a starszy on, chyba to zatracił. Wymienił na inne umiejętności? Uznał, że warto się zmienić?
- Gdybym nie był niemądry to może rzeczy potoczyłyby się inaczej...? - odparł, podnosząc na nią wzrok. Trochę spod byka ale zawsze lepiej tak, niż jakby miał wpatrywać się w jakąś podłogę czy inny żar, całkowicie ignorując jej obecność albo przynajmniej starając się to zrobić. Chciał ale nie potrafił. Nie potrafił jej ignorować. Przegrał ze Stanleyem. Tym Stanleyem, który nie umiał tego robić - swoją młodszą wersją - No tak... - zgodził się z nią. Nie pozwoliła mu sprowadzać wszystkiego do goryczy wódki, tak jak nie pozwalała mu oblać zielarstwa na przed ostatnim roku. Nadal zaborcza w pewnych sprawach. Nadal nie dopuszczała dyskusji o fundamentalne sprawy. Nadal nie było sensu próbować tego typu kłótni bo była to automatyczna przegrana.
Z każdym kolejnym krokiem, z każdym pokonanym centymetrem, Borgin chciał się cofnąć w czasie do tych złotych... czasów... tak, czasów. Znowu chciał, aby jego jedynym zmartwieniem było to kiedy nastąpi kolejny egzamin i jak bardzo niszczy on jego plany. Z pozoru na wszystko była jednak odpowiedź, na wszystko było jakieś rozwiązanie. Często znajdowało się one na wyciągnięcie ręki. Było bliżej, niż nam się mogło spodziewać. I tak za czasów Hogwartu, jednym z rozwiązań była ona, otaczając swoją taką aurą, oferując pomocną dłoń czy po prostu tym, że była. Chyba to ostatnie było najważniejsze, zwłaszcza wtedy gdy brakowało wszystkich innych. Kiedy wszyscy myśleli, że jest w porządku bo takie pozory stwarzał, ktoś rzucał to koło ratunkowe, wiedząc, że właśnie tonie na środku jeziora. I to było piękne - bezinteresowne.
- Masz. Jako jedna z nielicznych osób, masz do tego prawo - stwierdził pewnym głosem, a lewe oko aż mu za pulsowało - Moment słabości nie jest dobrym powodem - przyznał utrzymując kontakt wzrokowy chociaż kosztowało go to bardzo wiele - Dzisiaj? Po prostu cieszyć się chwilą? Zapomnieć na moment jak bardzo życie jest niesprawiedliwe i dało nam w kość? - zaproponował, widząc w tym jedynie rozwiązanie. Nie mogli tylko gdybać, planować, myśleć. Tak jak wszyscy ludzie na tej ziemi, potrzebowali odpocząć, nawet jeżeli zawsze chodzili na najwyższych obrotach. To im się po prostu należało.
Kazał jej nosić głowę wysoko. Kazał jej się cenić. Taka była prawda... tylko nie spodziewał się chyba tego, że wykorzysta to przeciwko niemu samemu, bo te kilka lat temu na pewno nie zakładał takiej sytuacji. Nie mógł się spodziewać, że to czego ją nauczył, obróci się przeciwko niemu - Tak - odparł krótko, a następnie pociągnął solidny łyk tego paskudztwa. Nie obyło się też bez grymasu, który przemknął po twarzy Stanleya. Thia świetnie wiedziała, że on po prostu chciał. Trochę może jakby był jej to winny i traktował to jako swoją karę?
- Inny trunek byłby zbyt łatwy. Zbyt przyjemny, a to nie o to chodzi - przyznał - Nie mogę przecież pójść na łatwiznę. Zawsze kombinuję jak koń pod górę - przypomniał jej, robiąc pół kroku do przodu. Trochę nieśmiałego kroku - zawsze coś. Od czegoś trzeba było zacząć - Mam tylko nadzieję, że Ty się nie wjebałaś w żadne problemy - zapytał, biorąc kolejny karny łyk. Już tak nie bolało, nie cierpiał. Powoli zaczął się przyzwyczajać albo ignorować gorycz. Brakowało przecież tylko tego, aby i Cynthia miała na sobie wyrok w zawieszeniu, a przecież na niego nie zasługiwała.
- Ja... - zaczął ale zamilkł. Uciekł wzrokiem na bok, gdzieś w kierunku bliżej nieokreślonej rzeczy w kuchni. Trwał to może sekundę, może dwie. Szybkim haustem dopił resztkę wódki, przymykając mimo wszystko oczy - Cieszę się, że jesteś - dodał mimo, że mina na to nie wskazywała. Czy było to spowodowane alkoholem? A może tym, że wcale tak nie sądził? To jednak wiedział Stanley... Chyba tylko on ale czy na pewno?


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#13
07.04.2024, 22:25  ✶  
Znając Stanleya Borgina, wiedziało się, że jak powiedział A, to powie również B, nawet jeśli nie będzie tego chciał lub będzie to dla niego najgorsze możliwe rozwiązanie. Cynthia nie wiedziała wszystkiego, mogła jedynie podejrzewać, ale obecność Mrocznego Znaku na skórze mężczyzny podsuwa jej wiele myśli — pomysłów, scenariuszy, które im dalej, tym mniej się jej podobały. Fakt, że nie chciała po prostu, aby źle skończył, był tylko wierzchołkiem góry lodowej setek powodów, dlaczego sądziła tak, a nie inaczej.
Zlustrowała go wzrokiem przy każdej możliwej okazji, wszystkie trybiki w jej głowie pracowały na najwyższych obrotach. Ciężko było jej pogodzić się z tym, co widziała. Owszem, wiele lat minęło i nie byli tymi samymi ludźmi, ale sama istota jestestwa, jego centrum, powinno zostać takie same — a ku kolejnej fali wewnętrznego niezadowolenia, miała wrażenie, że wcale nie było. Zwilżyła wargi, poruszyła palcami, aby zniwelować narastające w niej napięcie i irytacje, które przecież od tak wielu lat kontrolowała za pomocą sztuczek wywodzących się z nekromancji, poznanych u Wiedźm z Nowego Orleanu.
Jeszcze ciężej niż pogodzić się, było patrzeć. Coś go zżerało od środka, pochłaniało wszystkie te iskry, które przecież zawsze miał w oczach. Znała go na tyle, by wiedzieć. Ba, odważyłaby się rzucić stwierdzeniem, że nikt nie znał go lepiej, niż ona i jej nie znał nikt lepiej, niż on. To była głęboka, silnie zakorzeniona relacja, sięgająca samej duszy, której istnienia przecież nikt już nie podważał, odkąd wyszły księgi o horkruksach. Rzucała mu wyzwania trochę na próbę, trochę dla sprawdzenia — nie był przecież kimś, kto nie schylał się po rękawice. Ciche westchnienie uciekło spomiędzy jej ust, gdy przygaszony i stłamszony Borgin zdawał się zatracać we własnych myślach, ale i jakimś niemal namacalnym nieszczęściu i niezadowoleniu. Co się wydarzyło przez te lata, że wpłynęło na niego tak mocno?
Pokręciła głową jedynie na jego spojrzenie, odwzajemniając je bez najmniejszego zawahania się. Ciągle próbowała zajrzeć głębiej, gdy dawał jej ku temu szansę. I miał rację z tym że czasem Flint była nieprzyzwoicie wręcz uparta i dyskusja nie miała absolutnie żadnego sensu. Skąd to wiedział? Bo i on miał takie sprawy, gdzie był królem osłów i należało po prostu odpuścić. A tutaj? Tutaj myszka w rogu zdawała się odpuszczać, pogodzona z własnym losem i konsekwencjami decyzji, które podejmował w ostatnich latach. Stracił nie tylko błysk w oczach, ale i wolę walki. Im mocniej to w nią uderzyło, tym bardziej czuła, jak drży w niej coś wewnętrznie, coś przypominającego przerażenie, ale i przyjmującego praktycznie namacalną formę bólu i złości. Świat przecież nie był sprawiedliwy i prosty, wiedziała o tym i nie mogła się pogodzić z obrazem, który tak ostro, ale i blado kreślił się przed jej oczami. Przesunęła dłońmi po swojej szyi, palcami przemknęła po karku, ciągle nie odpuszczając mu spojrzeń czy tkwienia blisko, nosiła na twarzy spokojną i dość łagodną, chociaż wciąż chłodną maskę, bo za żadne skarby nie mógł wiedzieć, nie mógł zobaczyć, co działo się w jej wnętrzu. To byłaby dla niego kolejna konsekwencja, którą chciała mu darować. Kiedyś mu przecież powiedziała, że będzie dobrze kłamała, on sam ją tego nauczył. Nie sądziła, że mogłaby go przerosnąć, ale rodzaje ich kłamstw były zupełnie innej. U Cynthii praktycznie cały obraz i codzienność określona była kłamstwami, on miał w sobie więcej prawdziwego oblicza. Istniała też szansa, że się myliła i to po prostu ona była na tyle blisko niego, aby widzieć to, czego Borgin nie chciał pokazywać. Na pewno nie chciał.
Napięte wcześniej mięśnie nieco odpuściły, ciało stało lżejsze, a blondynka uśmiechnęła się tylko na jego słowa, kiwając głową. Skoro takie miał życzenie, to tak będzie. Jednocześnie nie zdawał sobie sprawy z przyzwolenia, które jej dał stwierdzeniem, które rzucił. To było przecież prawo, które zamierzała teraz wykorzystać.
- Niech i tak będzie. Cały świat za drzwiami nie istnieje, wszystkie bagaże zostawiłeś na progu. Uznajmy, że nie ma jutra i tym samym, nie ma żadnych spraw lub zmartwień. - zdecydowała w końcu, przesuwając palcem po swoich ustach, w które stuknęła raz czy drugi w chwilowym zamyśleniu. Z tym kontaktem wzrokowym to tak, jakby zamienili się rolami. To, że chciała podarować mu ten wieczór i nie grzebać w tym, co poszło nie tą drogą, nie znaczyło, że odpuści i że go zostawi w tym, w co się wpakował. Odwleczenie pytań, przesunięcie myślenia nad rozwiązaniami na kolejny dzień i tak już niczego nie zmieni. Sięgnęła po różdżkę, obracając srebrny patyk pomiędzy palcami, a potem wycelowała w drzwi i zamknęła je, a potem potraktowała zaklęciem kameleona, zlewając je ze ścianą w jedno. Nikt tu nie mógł wejść, nikt nie mógł wyjść, nikt niczego nie słyszał. Świadkiem tego spotkania było jedynie to, co tkwiło we wnętrzu niewielkiego mieszkania, jedynej sensownej pamiątce po Edwardzie. Odłożyła patyk na stół, podała alkohol, tłumiąc kolejne westchnienie.
Wódka była cierpka, ale nawet się nie skrzywiła od palącej w gardło cieczy. Ciepło rozlało się jej po ciele, ale to zbyt mało, aby się nawet zarumieniła. Podniosła na niego wzrok, gdy zaczął mówić, nie mogąc powstrzymać grymasu rozbawienia, gdy jakieś wspomnienie zamknięte dotychczas w niewielkim pudełku uciekło, malując jej obrazy przed oczami. Owszem, zawsze kombinował. I to było najbardziej zaskakujące, że gdy powinien to robić najintensywniej, on zdawał się przestać. Nie zamierzała dzisiaj jednak o to pytań, bo przecież wszystko zostało na zewnątrz. Nieśmiały krok był dobrym początkiem, cieniem tego, co zdawało się przeminąć. Wciąż był od niej dużo wyższy, wciąż miał ładnie zbudowane ramiona i przystojną twarz, tylko teraz nie było na niej śladu tego nastolatka, którego tak dobrze zapamiętała. Nie został w niej nawet cień niewinności, tej jednej rzeczy na próżno było szukać. Wzruszyła delikatnie ramionami. - To zależy, co nazywasz problemem. Radzę sobie, nauczyłam się dobrze tańczyć do różnych melodii, które narzucają inni. Na tyle dobrze, że większość nie zwraca uwagi, że sama mogę mieć inną. -odpowiedziała ciszej, robiąc krok w jego stronę, zupełnie jakby go przedrzeźniała. Obcasy sprawiały, że nie musiała tak wysoko zadzierać głowy. - Ty? - zapytała swobodnie, przekręcając na chwilę na bok głowę, aby zrobić kolejny łyk palącego alkoholu i obrócić szklanką w dłoni. On pił szybciej i więcej, jakby próbował się znieczulić lub też dodać sobie odwagi. Zapomnieć. Tylko od kiedy Stanley potrzebował odwagi do czegokolwiek? Jego słowa były dla niej słodko-gorzkie. Rozeszły się dreszczem równie silnym, co wódka, chcąc pobudzić dawno uśpione obszary emocjonalne, które odpowiadały za wyrzuty sumienia lub też żal, ale i te pozytywne sfery, tak potrzebne podobno ludziom. Odłożyła szklankę na bok i bez większego skrępowania zbliżyła się, przytulając go. Zamykając ot tak w ramionach, stając przy tym na palcach. Jedna jej dłoń przemknęła po jego plecach, zaciskając się palcami na materiale ubrania, a drugą przesunęła po karku, subtelnie naciskając, aby mógł schować twarz w okolicach jej włosów i szyi. Wiedziała, że tego potrzebował — lub tak to przynajmniej oceniła, ale znała go też na tyle, aby mieć pewność, że nie chciał, aby ona o tym wiedziała. Uścisk był pewny i mocny, zupełnie jakby miał go chronić przed wszystkim tym, co zostało za drzwiami. - Nie Stanley. - rzuciła cicho, przesuwając palcami po jego karku w górę i w dół, czując pod nimi pasma włosów. Nie mogła się powstrzymać do subtelnego zajrzenia głębiej w jego organizm, czego wyczuć nie mógł, bo była w tym po prostu wprawiona. Nie wymusiła na nim jednak niczego, nie chciała ingerować — jedynie upewnić się, że to co, co poczuła, gdy kreśliła palcem mroczny znak, wciąż tam było. Coś, co wcale się jej nie podobało i zostawiło dreszcz na jej plecach. Coś, na co nie była pewna, czy będzie umiała znaleźć rozwiązanie. Przymknęła oczy, starając się po prostu nad tym dziś nie myśleć. Zajmie się tym jutro, gdy okaże się, że świat wcale się nie zatrzymał pomimo tego, że dziś go nie było. - Przepraszam, że nie było mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałeś.
Owszem, mogła mu wyrzucić, że przecież też mógł ją znaleźć, napisać lub cokolwiek innego, ale zwyczajnie nie mogła. Nawet jeśli był w tłumie przez te wszystkie lata, to była pewna, że tak naprawdę był samotny. Bo on przecież nie dopuszczał do zobaczenia tego, kim był i jakim był człowiekiem ot tak.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#14
21.05.2024, 21:32  ✶  
To wszystko było tylko złudzeniem, ułudą. Próbą ukrycia problemów czy rzeczy, które były niedopowiedziane. Taka sama była jego prośba. "Cieszmy się chwilą? Zapomnijmy jaki ten świat jest niesprawiedliwy"? Zwykłe, bezsensowne pierdolenie. Terapeuci mówili takie rzeczy. Głosili, przekonywali, robili majątki. Większość z nich nie miała przecież chęci pomagać. Skąd więc takie słowo w ustach Stanley? Próba uśpienia czujności? Zagłaskania? Wmówienia, że jest w porządku, a to wszystko to nic nie znaczy?
Nikt nigdy nie powiedział, że wódka jest jakimś wybornym trunkiem. Nikt nigdy nie powiedział, że będzie dobra. Nikt niczego nie obiecywał. Nikt jej nawet nie kazał jej pić, ale to ona chciała. Cynthia chciała to wypić. Zawsze podejmowała rękawice, którą ktoś jej rzucił - nawet, jeżeli nie wiedziała co się dzieje. Ona już to do siebie miała - walczyła i się nie poddawała. Tylko po co to robiła? Dla siebie? Dla innych? Nikt chyba tego nie wiedział. Co by na to mógł odpowiedzieć Borgin? To proste - robiła to z czystej ciekawości. Z powodu swojego zainteresowania do świata i zasad, które na nim panowały. Nadal po prostu miała to "coś" - smykałkę.
Co mógł nazwać problemem? Wszystko? Cokolwiek, co nie szło po czyjejś myśli? Każdą kłodę, która była podrzucona pod stopy? Nawet najmniejsze potknięcie mogło być uznawane za problem. Pojawiało się jedno pytanie - warto było doszukiwać się ich źródła, a może je zaakceptować? Tutaj każdy musiał już sobie odpowiedzieć samemu.
- No tak - zgodził się - Co ja w ogóle myślałem... - zaczął wycofywać się ze swoich słów - Zawsze dawałaś sobie radę - dodał półgłosem. Nie chciał, aby to usłyszała? Może bał się do tego przyznać? Lata temu, to on był tym, który miał na wszystko rozwiązanie. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. A teraz? Cóż... obraz nędzy i rozpaczy.
Właśnie po to pił Stanley. W tym celu pił tę cholerną wódkę. Chciał zapomnieć. Zamroczyć głowę. Pozatykać wszelkie drogi, które prowadziły do przystani z napisem "wspomnienia". Nie byle jakich wspomnień, bo tych dobrych, pozytywnych. Tych samych, które zostały przed laty odłożone gdzieś na półkę i zakopane. Zachowane na "lepsze" dni. Tam gdzie czekały na swoje 5 minut. Na to, aby móc zaatakować znienacka i sprowadzić go do parteru. Znokautować. Czy im się udało? Tak. Borgin próbował je powstrzymać, ale nie mógł. Starał się, ale bez sukcesów. Cynthia wszystko zburzyła. Zniszczyła. Tylko co takiego zrobiła?
Podeszła i go przytuliła. W ułamku sekundy poczuł, jak zaczyna przegrywać ze sobą. Umysł miał zamroczony, ale nie wódką. To nie alkohol zyskał nad nim władzę - to były wspomnienia. Tamten rok, a w zasadzie kilka miesięcy, leciały teraz w jego głowie. Wertowały stronę za stroną. Dobijały się tam, gdzie nikt nikogo nie wpuszczał.
Czy Flint mogła go ochronić przed złem koniecznym, który był on sam? Kto najmocniej krzywdził Stanleya Borgina? Stanley Borgin. On sam. Był to poniekąd akt samodestrukcji. Nie była w stanie go obronić przed nim samym. To było niewykonywalne.
Co jednak zrobił Stanley? Poddał się. Pochylił się, ukrył wśród złotych pasm jej włosów. Spoczął swoją głową, pozwalając, aby pomogła mu nieść ten ciężar. Trochę jakby stała się jego podporą w tej chwili. Jakby zwiastowała nadejście lepszego jutra? Czy to była prawda? Czy to powrót Anioła Stróża? Podobno każdy miał jednego, a Borgin nie wiedział, że jego może przyjmować taką postać. To było ciekawe, ale i piękne zjawisko.
Nadal jednak musiał zachować pozory. Nie mógł się rozpłakać, ponieważ Stanley Borgin był silny. Nie... On chciał być silny. On musiał być silny. Lata temu, najpewniej nie miałby z tym żadnego problemu, a teraz? Trochę jakby zatracił w sobie umiejętność okazywania emocji czy uczuć - nie całkowicie, ale w pewnym znaczącym stopniu, który podchodził już jako swego rodzaju upośledzenie. Zupełnie nie odczuwał potrzeby, aby to zrobić, mimo tego, że jego wewnętrzne "ja", próbowało go przekonać, zachęcić... niestety, bezskutecznie. Nie uronił ani łzy, ani też nie pozwolił sobie na jakieś skrzywienie twarzy, chociaż wiedział, że to jedyny dobry czas na coś takiego. Teraz mógł być sobą, a jednak był kimś innym - trochę obcym i odrobinę nieobecnym, chociaż ciągle tym samym Stanleyem Borginem. Któraś cząstka duszy podpowiadała, że nawet jeżeli pozwoliłby sobie na moment słabości, nie zostałby oceniony, ale to było za mało, aby rozbić ścianę dzielącą go od tego jaki teraz był, a jaki mógłby być.
Stał tak schowany, chroniony od całego zła świata. Padł cios. Może nie sierpowy, wszak Cynthia nie miała wystarczająco siły, aby go znokautować. Miała jednak wystarczająco dużo mocy, aby go gdzieś tam ukuło.
- Nie przepraszaj. To nie jest Twoja wina - zapewnił. Nie chciał, aby czuła się jakkolwiek odpowiedzialna za to jak się sprawy potoczyły. Nie mogła brać odpowiedzialności za czyny Stanleya. To on nawarzył piwa i teraz będzie musiał je spijać - Zresztą nie schodźmy na ten temat, bo znowu wracamy do tego... Co by było gdyby... - wytłumaczył, kładąc powoli dłoń na jej plecach. Niby mała rzecz, a jednak wspaniała. Trochę jak... kiedyś? Może odrobinę?
Po tym geście - zamilkł. Dalej jednak stał, trzymając swoją dłoń na plecach Thii. Mimo wszystko, przejechał po nich dwukrotnie. Nie wiedział nawet dlaczego. Nie potrafił odpowiedzieć co go do tego tknęło, ale jednak coś w tym było. Czyżby ten młody Stanley dorwał się do sterów na kilka sekund? Istniała taka szansa.
- Poradziłaś sobie... - "nie byłem Ci potrzebny". Nie odważył się jednak tego powiedzieć. Borgin tak bardzo chciał być kiedyś przydatny. Tak bardzo chciał być po prostu obok, nie zważając na to, ile to kosztuje. Cena nie grała dla niego roli - cel uświęcał środki. Wszystko co dobre, musiało się jednak skończyć. W ich przypadku, było to jednak nagłe i niezapowiedziane.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz - westchnął ciężej, co Cynthia mogła oczywiście poczuć - Że odpuściłem. Poddałem się. Nie walczyłem... - wymieniał, szybko jednak przestał. Wiedział, że kto jak kto, ale ona zrozumie. Będzie dobrze wiedziała o co mu chodzi. W końcu... kiedyś rozumieli się bez słów.


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#15
21.05.2024, 22:22  ✶  
Znała go zbyt dobrze, aby złapać się na słowa, które zupełnie nie pasowały do tego, co teraz sobą reprezentował, ale jednocześnie nie była tu po to, aby go poprawiać. Skoro tak chciał, zamierzała się dostosować, bo widocznie tego potrzebował. Nie był w dobrej sytuacji, jego spojrzenie odbijało troski i góry, które wewnętrznie usiłował pokonać. Przytłoczenie, które malowało się w orzechowych tęczówkach. Nie była naiwna, nie wierzyła w to, że mogło być w porządku, zwłaszcza po tym, co tego wieczora i podczas ich poprzedniego spojrzenia zdążyła zobaczyć. Była dobrym obserwatorem, doskonale o tym wiedział. On miałby ją oszukać w tak fundamentalnej kwestii, jak jego samopoczucie i stabilność psychiczna? Nie.
Miał rację. Podejmowała. A nikt nie rzucał jej tylu rękawic w życiu, co Stanley Borgin już od ich pierwszej wymiany zdań, którą można było nazwać rozmową i świadomie, wspólnie spędzonym czasem. Wódka była najpaskudniejszym z alkoholi, który na celu miał tylko otumanienie, uśpienie chaosu, który rozgrywał się wewnątrz. Był trunkiem dla tchórzy, a ten przydomek przecież do niego nie pasował. Przed czym więc uciekał? Przed czym tak się bronił? Nie był kimś, kto bał się stawiać czoło zarówno własnym demonom, jak i demonom ludzi, na których mu zależało. Podobnie, jak ona była ciekawa i zawsze walczyła, zawsze próbowała — głównie po to, aby nie żałować, tak on nie uciekał spojrzeniem, nie bał się swoich działań i konsekwencji. Nie używał słów, które padały z jego ust dzisiejszego wieczora. I to było najbardziej niepokojące.
Twarz Cynthii niewiele zdradzała, wciąż utrzymywała doskonałą kontrolę nad mimiką, jak i tym, co działo się w jej umyśle, to też poza chwilowym uniesieniem brwi na jego komentarz, nie zareagowała. Nie miał racji. Nie zawsze dawała sobie radę, miała okresy, z których nie była dumna i które były przytłaczające, spędzały jej z powiek sen, którego i tak niewiele miała. Pamiętała jednak lekcje, które dostawała — złote rady, wskazówki. Noś głowę wysoko, nie dawaj się wykorzystywać, nie pokazuj słabości — nie pokazuj serca. Dawała więc sobie radę, opierając się czasem na grze pozorów, mniejszych lub większych kłamstwach, tworząc obraz tak chętnie akceptowany przez społeczeństwo. Jej spojrzenie nawet na sekundę nie uciekło z twarzy Stanleya, nie bardzo wiedząc, co powinna mu odpowiedzieć. Prawdę? Teraz by mu tylko zaszkodziła.
Impuls sprawił, że zamknęła go w ramionach, jakby miało to cokolwiek zmienić — odeprzeć całą tę niepewność i aurę rozpaczy, zagubienia, którą sobą reprezentowało. Uścisk pewny, mocny, jakby próbowała przekazać, że na pewno sobie poradzi, bo nie był przecież sam. Może i nie mieli od lat kontaktu, ale ich relacja nie była czymś, co można było po prostu rozerwać i zapomnieć. Owszem, zakurzona i odłożona na półkę, zamknięta, przesycona euforią, uniesieniami, ale i silną nutą smutku lub też żalu, zależnie od wybranego wspomnienia, wciąż jednak silna. Przynajmniej dla niej. Czy sięgnięcie do niej było czymś złym? Nie wiedziała. Niebezpiecznym? Na pewno. Pogrążony w beznadziei mężczyzna nie dostrzegał jednej, prostej reguły, która kierowała życiem — ktoś, kto był w stanie pomóc drugiej osobie i się poświęcić, był kimś wartym ratunku. Zamknięte drzwi i niechęć do przyjęcia wyciągniętej w jego kierunku dłoni sprawiały, że koniecznie mogło być znalezienie po prostu okna. Punktu, który umożliwił dotarcie do tego, co wciąż w nim tkwiło, nawet jeśli się tego wypierał. Teraz traktował siebie, jako największe, własne zagrożenie, ale prawda była taka, że tylko od niego zależało, czy widziany obraz był prawdziwy, czy też był tylko maską, która miała mu ułatwić bycie tchórzem. Zrezygnowanie, autodestrukcja, poświęcenie — wszystko było najprostszy forma ucieczki. Taką, której na końcu by żałował — tego była pewna. I chociaż z początku czuła walkę, którą ze sobą podejmował, napięcie mięśni pod wpływem jej dotyku, tak teraz miękł, ulegał. Oparł się i pozwolił sobie na kilka sekund oddechu, którego każdy potrzebował, niezależnie, jak silną było się jednostką. Mocniej zacisnęła ramiona, chociaż zamknięcie w nich wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyzny nie było proste. Pogłaskała go, wciąż milcząc, wpatrując się w trzaskający w kominku ogień, który pożera kolejne bela drewna, a żar wesoło skakał dookoła. Nie chciała nic mówić, przerywać mu tego, co być może działo się w jego głowie i duszy, dalszej walki lub przemyśleń. Emocje owszem były największą formą słabości, ale jednocześnie były w życiu chwile, były osoby, które sprawiały, że przeobraziły się w najpotężniejszą z broni — tak przynajmniej twierdzili mądrzejsi od niej. Odetchnęła bezgłośnie, przymykając na kilka sekund oczy, zastanawiając się, co właściwie powinna mu powiedzieć, co powinna zrobić, jak właściwie mu pomóc, skoro nie znała szczegółów. Mroczny znak owszem był problematyczny i poniekąd był formą gwoździa do trumny, ale każdego można było się pozbyć z odpowiednim narzędziem. Chaos i tocząca się wojna pochłaniała coraz więcej osób, które były dla niej w jakimś stopniu ważny, wpływając coraz mocniej na ich życia. I chociaż próbowała zostać neutralna, odciąć się — tak z każdym dniem, zwłaszcza od Beltaine, wiedziała, że nie będzie to możliwe. Nie zamierzała go znokautować, wypowiadane przez nią słowa nie miały być żadną formą ciosu.
- To nie była też tylko Twoja wina. To nie gdybanie, to powiedzenie tego, co lata temu powinno było zostać wypowiedziane głośno. - odpowiedziała cicho, wciąż spokojnie i dość pewnie, sprawnie ukrywając jakiekolwiek emocje w swoim głosie. Gdyby nie fakt, że była zwyczajnie dobra w nekromancji i uzdrawianiu, cała ta rozmowa byłaby znacznie trudniejsza. Odrobinę ją zaskoczył, gdy poczuła palce na swoich plecach, ale nie odsunęła się i nie zareagowała w żaden sposób, zwyczajnie mu pozwalając. Tego widocznie też potrzebował, a ona, chociaż takimi drobnymi rzeczami próbowała sprawdzić, aby mógł spojrzeć na swój horyzont z odrobinę innej perspektywy. I znów twierdził, że sobie poradziła, a ona musiała się zgodzić, bo tego wymagała sytuacja. Przytaknęła więc delikatnie, znów zawieszając spojrzenie niebieskich oczu na tańczących płomieniach, hipnotyzujących, pochłaniających na tyle, że próbowała znaleźć w nich rozwiązanie. - Nie mam czego Ci wybaczać, więc nie przepraszaj. - jej głos odrobinę złagodniał, bo zrozumiała. Wiedziała, do czego zmierzał i co wplątywał pomiędzy wiersze wypowiadanych słów. Bo nadal rozumieli się właściwie bez nich.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (7957), Stanley Andrew Borgin (5855)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa