To jeszcze było Lammas planowane na sierpień, ale całkiem przyjemny niedzielny festyn. Stragany mieniły się kolorowo, ludzie zaciekawieni pchali głowy do straganów w poszukiwaniu nowalijek, amuletów ochronnych i przeciwkaktusich szamponów. W powietrzu unosił się zapach smażala, z trudem można było odróżnić, czy olej był używany do frytek czy pączków, wiadomo jednak że było całkiem tłusto. Dzieciaki ganiały się, sakiewki znikały, a Rita...
...Rita przyszła tutaj z misją. Harold Bumfuzzle niedawno mianowany na głównego inspektora ds. magicznych ziół i innych ingrediencji, poprosił ją o drobną przysługę. Otóż na jednym straganie niejaka Adelajda Fitzenhagen miała mieć dla niego małą paczuszkę, ponoć niezbędną do jego dalszej pracy. Utyskiwał na to bardzo w piątek, że żona w ten weekend chce jechać do rodziny, a że stażyści do różnych zadań się nadają... akurat Rita wpadła i takie zadanie otrzymała. I poszła prosto do ów straganu, szkoda tylko, że po drodze zahaczyła o mniejszy, skuszona darmowymi ciastkami z wróżbą.
Nie brzmiało to zbytnio zachęcająco, tylko cóż niby miałoby jej się stać? Przy niewielkiej ladzie zasłanej - podobnie jak chodnik wkoło straganu - przeróżnymi magicznymi sadzonkami siedziała przygarbiona starowinka, której twarz przypominała bardziej zasuszone jabłko, niż twarz jakiegokolwiek człowieka. Jeden ząb który jej pozostał służył jej najpewniej do otwierania piwa. Na jej ramionach pysznił się wyliniały kuguharowy szal.
– Co dla Ciebie kochanieńka? – zaskrzeczała Adelajda, szczerząc się bezzębnie. – Lubczyku na miłość? A może wilczej maści na obudzenie w kochanku prawdziwej bestii? – łypnęła okiem sugerująco, że może w młodości używała jej bardzo często.