Chyba nie trzeba było być bystrym socjologiem, żeby trafnie ocenić, że Louvain nie był organiczną treścią tkanki społecznej należącej do Podziemnych Ścieżek. Miał na to zbyt zadbaną cerę i składał zbyt nadrzędnie złożone zdania, kiedy się wypowiadał. Tak przynajmniej myślał o sobie i o rewirach leżących pod Nokturnem, przez pryzmat stereotypów zasłyszanych tu i ówdzie. Bo tak jak darzył sympatią brudny sznyt tej niechlubnej ulicy, a ona lubiła jego galeony, to jej jeszcze bardziej spaczonego rozwinięcia niekoniecznie. Kojarzyło mu się ono ze zgnilizną moralną, troglodyckim zapędami i ubytkiem w uzębieniu.
Tkwił w tym przekonaniu, aż do stosunkowo niedawna. Do momentu kiedy zdał sobie sprawę z drzemiącego potencjału w tych paskudnych korytarzach. Nowa funkcja w organizacji przyniosła nowe spojrzenie. Na wiele spraw potrafił teraz spojrzeć ze strategicznego punktu widzenia, nie wyłącznie przez własne. Jego szczególne zainteresowanie budziły niewykorzystane zasoby ludzkie tych miejsc. Trwała wojna, o tym powinnien wiedzieć już każdy, a kto myślał inaczej, najzwyczajniej w świecie próbował zaklinać rzeczywistość. Dlatego należało rekrutować. Czarnoksiężników w podobnej sytuacji co Briell z pewnością było więcej, niż ten jeden pianista. Dlaczego nie wyciągnąć i do nich ręki? Przecież Ministerstwo jedyne co miało do zaoferowania czarodziejom tego gatunku, to tylko zgniła cela, lub speed dating z dementorem.
Zanim jednak to wszystko, należało najpierw nieco zapoznać się z tematem. Pozwolić sobie oswoić się z tą przestrzenią. Na pierwszy spacer po podziemiach ze swoim cynglem, postanowił przywdziać śmierciożercze szaty oraz maskę. Niekoniecznie chciał być widziany w swoich osobistych personaliach w towarzystwie poszukiwanego listem gończym. Jednocześnie szedł zgodnie z motywem jaki przybliżył Umbriellowi przy okazji ich ostatniego spotkania, co do jego wizji powiązań Degenhardt ze sługami Czarnego Pana. Uznał, że korzystnym dla wizerunku szmalcownika-pioniera będzie pozwolić się zobaczyć w towarzystwie śmierciożercy. Narzędzia do siania terroru najlepiej pracowały, jeżeli były podparte mocną legendą.
- Dobrze się spisałeś ostatnio. - rzucił zamiast powitania. Za dobrze wykonaną robotę należała się pochwała, po prostu. I to tyle jeśli chodziło o benefity, ponieważ od teraz nie pieniądze były najistotniejsze w ich współpracy. - A co do dzisiaj... Znasz miejsce, gdzie znajdziemy coś co pomoże wam się dostać do groty?- ciągnął dalej, już półszeptem, już z niekształconym przez maskę głosem. Czarny dym wokół szaty spowijał jego sylwetkę. Przez bezwietrzną atmosferę ciasnych korytarzy podziemi, dym powoli upadał na podłoże i rozpływał się miarowo po niej. Lubił swój uniform rewolucjonisty, sprawiał że czuł się w nim pewniejszy siebie.