• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[15.08.1972] Równi i równiejsi | Morpheus, Rodolphus

[15.08.1972] Równi i równiejsi | Morpheus, Rodolphus
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
31.08.2024, 23:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 06:52 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

wiadomość pozafabularna
Zadanie Miesiąca Równości 4/5

15 sierpnia 1972
Południe

To był dość typowy dzień dla Rodolphusa. Wstał rano, jeszcze przed świtem, zjadł śniadanie, przejrzał poranną prasę i skorzystał z kominka, by szybciej znaleźć się w Ministerstwie. Dzisiaj gonił go czas, jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Praktycznie do końca pracy nie miał czasu, żeby cokolwiek zjeść czy zrobić sobie dłuższą przerwę - lecz dzięki temu był w stanie wyjść o czasie. Co prawda czuł, że głód zaczyna mu doskwierać, ale miał jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Kupi coś po drodze i przy okazji załatwi obiad dla Nicholasa. To był dobry plan i nic nie mogło go zepsuć, prawda...?

Nieprawda. Gdy szedł Pokątną, pogrążony we własnych myślach, poczuł że ktoś łapie go za przedramię. Odruchowo odwrócił się, unosząc prawą dłoń do ciosu, bo nienawidził gdy ktoś dotykał go bez pozwolenia. W porę jednak się opamiętał, bo przecież nie był u siebie w domu. Był w miejscu publicznym a atak na kogokolwiek mógłby źle odbić się na jego reputacji. Uznał więc, że po prostu wyszarpnie rękę z uścisku.
- Kierowniku... Panie złoty, który powinien zostać Ministrem Magii... - mężczyzna, który go zaczepił, nie wyglądał na typowego żebraka. Widywał ich na Nokturnie - byli brudni i śmierdzący, a na samą woń ich oddechu zbierało się na wymioty. Lecz jedno łączyło tych z Nokturnu i tego tutaj: język. Ten sam prostacki język. No i kolejna rzecz: błagalny, żebraczy wzrok.
- Nie - odpowiedział krótko, bo chociaż pieniędzy mu nie brakowało, to ani myślał dzielić się nimi z osobą, która tak bezpardonowo postanowiła go dotknąć i zaczepić na ulicy. Ruszył dalej, lecz gdy tylko skręcił za róg, odwrócił się. Pusto. Coś dziwnego miał ten człowiek w oczach, coś co mu się w ogóle nie podobało. Ale nie widział go.

Tak samo jak nie widział osoby, na którą po prostu bezczelnie wlazł. Odruchowo chwycił nieznajomego za ramiona, by nie stracić równowagi. Jednak ten dzień będzie do dupy.
- Najmocniej... Morpheus? - a może nie będzie. Rodolphus zamrugał kilkukrotnie, bo jakie były szanse, że akurat wpadnie w objęcia swojego drugiego ulubionego Longbottoma?
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
03.09.2024, 22:47  ✶  

Prawdopodobieństwo takiego spotkania Morpheusa Longbottoma i Rodolphusa Lestrange wynosiło 0.0005%. Co ciekawe podobne prawdopodobieństwo zostało określone na atak zaklęciem niewybaczalnym w Proroku Codziennym kilka tygodni temu, w jakimś środowym, porannym wydaniu, którego nikt nie czyta, co Longbottom uważał za śmieszne spekulacje. Ich spotkanie dało się wyliczyć, szacując ludność magicznej populacji, procent, który pojawi się tego popołudnia na Pokątnej, biorąc pod uwagę, że jest to wtorek oraz ostatecznie dzieląc prawdopodobieństwo przez pryzmat Morpheusa, jego umiejętności znajdowania się w odpowiednim momencie i czasie oraz fakt, że jest drugim ulubionym Longbottomem.

Brenna na pewno plusowała tym, że nie śmierdziała papierosami, jak starszy przedstawiciel jej rodu. Zwykle aromat tytoniu mieszał się łagodnie z zapachem wody kolońskiej, ale tego dnia dymny swąd substancji smolistych i spalonego ziela przeszedł przez ubranie czarodzieja. Chociaż jak zwykle wyglądał nienagannie, z gładko ogolonymi policzkami i zaczesanymi do tyłu włosami, to właśnie ten zapach okazał się zdradliwy dla niego, prezentując jakieś obawy, które kręciły się dookoła jego głowy.

Morpheus złapał młodszego Niewymownego, aby ten nie pocałował czołem bruku.

— Dzień dobry, panie Lestrange. Rodolphusie — przypomniał sobie o ich przejściu na ty podczas misji z Brenną. Zupełnie o tym zapomniał. Odsunął się o krok od młodzieńca. Obok niego lewitowały sprawunki: kilka książek, ułożonych niczym na stoliku nocnym, jedna nad drugą, kilka tajemniczych przedmiotów o regularnych kształtach, zawiniętych w szary papier pakowy oraz koszyk wypełniany sezonowymi owocami. Wszystko zostało spięte magicznym czarem, zieloną lśniącą nitką, podążając za szpakowatym mężczyzną.

— Ściągnąłem cię myślami. Wczoraj sprowadziłem do Departamentu bardzo ciekawe zapiski czarnomagiczne i jest tam cały rocznik poświęcony wpływom neurologicznym i dewiacjom rozwojowym mózgu.

Jeden czy dwóch przechodniów wybauszyło oczy, zasłyszawszy słowa, które padły z ust Longbottoma i przyspieszyło kroku, aby jak najszybciej wyminąć dwójkę cudaków, młodszego w czerni i starszego, w szatach w kolorze stalowego, nieco wyblakłego błękitu, z przyjemnego, matowego lnu. Wyglądał jak ubrany w skradziony kawałek nieba i było to niezmiernie niepokojące wrażenie wzrokowe.

— Odkąd Niewymowna Rookwood... To znaczy Black, jest nieobecna, część obowiązków przypadła mi. Głównie dlatego, że dzienniki teoretyzują na temat przeplatania wątków przyszłości i zmieniania kolei losu za pomocą energetycznych wiązań.

Zauważył żebraka. Oczywiście, że go zauważył. Były jednak pewne granice jałmużny Longbottomów i jedną z nich było rozdawnictwo uliczne w ramach wolontariatu. Morpheus nie miał ochoty na inicjatywę.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
04.09.2024, 17:01  ✶  
Brenna plusowała wieloma innymi rzeczami, lecz Morpheus na pewno nie dostawał ujemnych punktów za zapach. Woń dymu papierosowego czy z cygar w ogóle nie przeszkadzał Rodolphusowi, bo chociaż sam nie palił, to uważał go za dość przyjemny. Co prawda jak większość ludzi, w tym palaczy, nie lubił gdy ktoś dmuchał prosto na niego, lecz osiadła na ubraniach i skórze woń była przyjemna, szczególnie gdy mieszała się z naturalnym zapachem właściciela oraz jego perfumami. Oczywiście czasem dawało to mieszankę iście wybuchową i to niekoniecznie w tym dobrym sensie, lecz w przypadku Longbottoma nie było tak, że odrzucał młodszego Niewymownego.

Prawdopodobieństwo, że spotkają się właśnie tutaj, i że wpadnie mu w ramiona, wynosiło nawet mniej niż zakładane 0.0005%. Lestrange rzadko paradował po Pokątnej, zwykle chodził tędy, gdy miał coś do załatwienia. Korzystał z teleportacji lub Fiuu, gdyż... Cóż - nie lubił ludzi i nienawidził tłumów. Najlepiej czuł się w cichym, odosobnionym miejscu, gdy dźwięki nie rozpraszały go zbytnio, a nieprzyjemne odgłosy życia codziennego nie wwiercały się w bębenki, powodując dyskomfort.
- Pochlebia mi, że gdy tylko słyszysz o dewiacji mózgu, myślisz o mnie - odpowiedział bez mrugnięcia okiem, odruchowo przejeżdżając otwartą dłonią po materiale marynarki na prawym ramieniu. Zagniecenia, które się pojawiły, zostały momentalnie wygładzone. - Nie wydajesz się być niezadowolony z faktu, że masz więcej pracy.
Tylko zerknął na jego pakunki, dryfujące w powietrzu. Rookwood, Black... Ach, Vespera. Praktycznie nie miał z kobietą styczności, lecz słyszał że wzięła wolne. Zapewne miało to związek z podróżą poślubną. Co było ciekawe, bo całe to wesele już dawno wywalił z pamięci, nie chcąc żeby te wspomnienia zaśmiecały mu umysł. Nawet nie pamiętał, czy widział tam Morpheusa, tak był skupiony na kuzynce i fakcie, że musi zrobić cokolwiek, by ochronić ją przed wścibskimi spojrzeniami, gdy ich skórę porosły kurze pióra.
- Jeżeli będziesz potrzebował konsultacji - służę - kiwnął lekko głową, bo w zasadzie nie miał powodu, by nie oferować pomocy. Nie miał też jednak powodu, by dłużej tu stać i już miał wymijać Longbottoma i się żegnać, gdy drgnął. Drgnął, bo nie widział żebraka, ale to uczucie, które oblepiało jego plecy, wzmogło się.
- Ach, bogaci panowie z Ministerstwa - klaśnięcie w dłonie było aż nazbyt słyszalne. - Dobrze panom płacą, prawda? Co ja słyszę, Black?
Żebrak nie słyszał całości rozmowy, lecz wyłapał zaledwie skrawki, które zgrabnie - acz błędnie - połączył w całość. Znajdował się niebezpiecznie blisko i z każdą sekundą skracał dystans. Nie był brudny, ale zdecydowanie był obdartusem. Czerń i wypłowiały błękit mocno kontrastowały z jego burym, łatanym wielokrotnie ubraniem na modłę mugolską. Czy nieznajomy w ogóle był czarodziejem, czy może trafił im się charłak? Bo gdyby miał różdżkę, to by nie dopuścił do stoczenia się, prawda? I cerowania ubrań przy pomocy nici.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#4
13.09.2024, 22:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2024, 18:51 przez Morpheus Longbottom.)  

— Nie wyglądam, ale też kiedyś byłem młody i pamiętam to przyciąganie do tego, co odbiega od normy. Ja zastanawiałem się nad deformacjami ego w procesach alchemicznych i istnieniu Czarnego Słońca w filozofiach różnych narodów, w oparciu o analizę psyche Junga, gdzieś chyba mam jeszcze artykuł, który na ten temat napisałem — przyznał się. W młodych, którzy mieli wszystko na wyciągnięcie ręki, często budziło się pragnienie jakichś głębszych emocji, uciekając się niejednokrotnie do turpizmów, tragizmu, symboliki związanej ze śmiertelnością.

— Szczęśliwa żona, szczęśliwe życie, a tak się składa, że wziąłem ślub z pracą, więc nie narzekam, chociaż doba ma nieco za mało godzin — zabawne zdanie, gdy mogło się tylko pracować, nie miało się, przynajmniej oficjalnie, żadnych innych obowiązków. Przestrzenie sprzątała skrzatka Malwa, gotowała jedzenie, przygotowała posiłki do pracy, prała ubrania, odbierała je od krawca, prasowała i krochmaliła, pastowała buty; nie miał też dzieci, nie musiał z nikim spędzać czasu z obowiązku. Miał bardzo dużo czasu, który mógł wykorzystać, jak tylko chciał. I jeszcze więcej, dzięki czasozmieniaczowi, tajemnicy, która zawsze wystawała lekko nad kołnierzyk, jako złoty łańcuszek.

Wyrwany z zamyślenia, zamrugał. To nie tak, że nie miał serca. Jak każdy Longbottom, wspomagał niedomagających finansowo, wpłacał na cele dobroczynne spore sumy, fundując potrzebującym dzieciom wyprawki szkolne, znając potrzebę edukacji pośród niższego stanu. Żebracy jednak budzili w nim niechęć, czyniąc zawód ze swojej biedy i niejako akceptując, że żyją z łaski innych. Przyjął jednak dość otwartą pozę, chcąc aby mężczyzna odczepił się od nich i pozwolił rozmawiać o mózgach w słoikach.

— Żaden z nas. — Morpheus uśmiechnął się do żebraka w ten Longbottomowy sposób, który mógł wydawać się szczery wszystkim, którzy nie mieli okazji zobaczyć go w wielu kopiach na różnych twarzach. Rodolphus prawdopodobnie widział przynajmniej dwie wersje, młodszą, na ślicznej twarzy Brenny i starszą, na specyficznie przystojnyn licu Morpheusa. Może jeszcze też na twarzy słonecznego dziedzica tytułów godrykowych i miecza, zaklętego i wykutego przez gobliny, gloryfikowanej wykałaczki. To był ten specyficzny rodzaj układania twarzy, który w swojej całkowitej nieszczerości emanował ciepłem przyjacielskości.

Wrócił do twarzy Rodolphusa, trójkątnych, ostrych proporcji pomiędzy kośćmi policzkowymi i podbródkiem. To była jedna z tych twarzy, których nie potrafił wyobrazić sobie z zarostem, nawet jeżeli ciemny kolor włosów sugerował łatwy wzrost. Kontynuował ich rozmowę, jakby nie wisiał za ich plecami dowód nieudolności systemu. Nierówność jest jak cień, zawsze obecna, nawet w najbardziej oświeconych miejscach.

— Dzienniki są wyjątkowo dobrze zachowane, jak na coś, co zostało wywiezione z Anglii dwadzieścia lat temu ukradkiem w wątpliwych warunkach. Zobaczysz sam.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
13.09.2024, 23:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 23:05 przez Rodolphus Lestrange.)  
- To musi być u was rodzinne - mruknął, nawiązując do doby, która miała za mało godzin. Jeżeli znało się chociaż jednego Longbottoma, a w szczególności Brennę albo Morpheusa, to było oczywiste, że coś z tą rodziną było nie tak. Chcieli dużo, wyciągali ręce po więcej i potem mówili, że nie ma czasu. Albo nawet nie mówili, tylko zdawali się po prostu to sugerować, bo taka Brenna Longbottom na przykład zawsze mówiła, że ma czas, że coś wciśnie w swój kalendarz - szkoda tylko że nie precyzowała, że odbędzie się to kosztem snu. - Przekaż moje uściski Brennie i być może zasugeruj, że sen jest niezwykle ważny dla...
Nie dokończył. Zmarszczył brwi, gdy bezczelnie mu przerwano. Jego twarz wydawała się być tylko z pozoru beznamiętną - Morpheus widział mięśnie, które ani odrobinę nie drgały pod skórą. Nie zaciskał szczęk, nie zgrzytał zębami, nie poruszył się. Z pozoru chłodny i zdystansowany po prostu przerwał i zaczerpnął oddechu. Każda inna osoba by myślała, że po prostu kulturalnie zamknął mordę, nie chcąc wdawać się w pyskówkę na środku ulicy Pokątnej. Ale nie on.

On go znał - on widział, że wszystko co kłębiło się w Rodolphusie, było w oczach. A te teraz przypominały jesienne niebo tuż przed burzą. Mówiło się, że oczy były zwierciadłem duszy: w przypadku młodego Lestrange'a to powiedzenie doskonale się sprawdzało. Uśmiech często nie sięgał oczu, które bystro patrzyły na otoczenie, lustrując niemal każdy, najdrobniejszy szczegół. Lecz teraz kłębiło się w nich wiele emocji. Złość, zaskoczenie, gniew. Wściekłość nawet. Mógłby niemal przysiąc, że te dziwne, specyficzne ślepia, które mogły wywoływać w rozmówcach dyskomfort, pociemniały z gniewu, który w nim wzbierał. Powoli i metodycznie, szukając ujścia.
- Ależ tak? Żaden z panów, ale w Ministerstwie dobrze płacą, prawda? Ale nie, muszą panowie ignorować ludzi w potrzebie. W końcu są panowie lepsi od nas, zwykłych obywateli, prawda?
Lestrange westchnął. Było to ledwie słyszalne westchnięcie, któremu towarzyszyło zaciśnięcie dłoni w pięści. Gdyby mógł, odpowiedziałby krótkim "tak". Tak, czuł się lepszy bo był lepszy. Na wielu różnych poziomach, począwszy od kultury osobistej.
- Tak się traktuje ludzi w potrzebie! Zwykłych czarodziejów! - mężczyzna podniósł głos. Kilka ciekawskich spojrzeń pomknęło w ich stronę.
- Przeszkadza pan - Rodolphus syknął, w końcu zaszczycając mężczyznę spojrzeniem. Ale wydawało się, że to tylko go rozsierdziło.
- OCZYWIŚCIE ŻE PRZESZKADZAM, sama moja OBECNOŚĆ jest panom nie na rękę!
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
24.09.2024, 06:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.09.2024, 07:44 przez Morpheus Longbottom.)  

Jak pięknie było być młodym, mieć w sobie tę butę i potęgę poczucia wiecznego zwycięstwa. Energię odpowiednią tylko osobom w wieku Rodolphusa. Kiedy miał tyle lat, co on, też miał w spojrzeniu ten ogień, chciał zmienić świat, tańczył na szkle polityki w Wizengamocie, delikatny taniec wpływów i ugrał jedynie pusty uśmiech i świadomość, że jego ładny uśmiech jest często bardziej skuteczny, niż jakiekolwiek wypracowane latami umiejętności. Teraz przypatrywał się podobnej energii ze strony Rodolphusa, nawet jeżeli była skierowana w stronę żebraka, niekoniecznie słusznie.

Jak zwykle przyszło to nagle. Łopot dziecka, przebiegającego z małą flagą ze stoiska z łakociami, wbitą w lody, ukucie niepokoju, które zawisło w przestrzeni, jakby była to wojenna bandera, jakby rozpoczynała przemarsz wojsk. Spojrzenie Morpheusa rozmyło się. Pewne szczegóły przestrzeni wyostrzyły się dla niego, nieruchomość Lestrange'a, nagle zrywające się gołąbie przegonione nieszkodliwym zaklęciem przez staruszkę, a ono samo groźniejsze. Coś gdzieś kapało, jak krew. Gęsto.


Symbol: Wróżba dla Rodolphusa
Rzut Symbol 1d258 - 43
Flaga (niebezpieczeństwo)

— Tu jest wizytówka mojej szwagierki. Zajmuje się działalnością dobroczynną. Zdziała pan z nią więcej, niż gdy będzie pan nagabywał przechodniów — powiedział, wyciągając z kieszeni, jednej z wielu, ukrytych w połach błękitnej szaty, kartonik z imieniem i nazwiskiem Elise Longbottom, zaczarowaną, aby pięknie się mieniła, ale w gruncie rzeczy nadal bardzo prostą i stylową. Wysunął ją w stronę kłótliwego mężczyzny w dwóch palcach. Nawet gdyby chciał, nie miał nic innego, co mógłby mu dać. Karty, wahadełko, miętówki od Bertiego, bez cukru, dwie czekoladowe pastylki, gdyby spadł mi cukier i mały zestaw jednej dawki insuliny, gdyby był za wysoki. Nie nosił portfela, w końcu był Morpheusem Longbottomem, on otwierał rachunek i rozliczał się na koniec miesiąca czekiem. Nie korzystał z gotówki, jak jakiś proletariat. Tylko gdy wybierał się na festyny lub inne miejsca rozrywki niskiej, ale bardzo przyjemnej, brał kilka galeonów, żeby kupić watę cukrową jakiemuś płaczącemu dziecku, dla wizerunku rodziny, lub kolorowanki dla Mabel.

Wrócił do rozmówcy, z bardziej strapioną miną, niż gdy patrzył w oczy uosobienia kryzysów ekonomicznych, ostracyzmu społecznego oraz niesprawności systemu, w jakim żyli i nie widząc w nim żadnego problemu. Kiedyś widział. Kiedyś chciał, aby akty przeciwko naturze przestały być penalizowane i z niejaką radością odkrył nowelizacje w prawie. Teraz nie sam czyn był karany, ale okoliczności. Już nikt nie zamknie Erika, Anthony'ego czy Jonathana (o Dolohovie w tych dniach bardzo próbował nie myśleć, z marnym skutkiem), tylko dlatego, że kochają innego mężczyznę. Musieliby trzymać się za ręce i obściskiwać publicznie. Ale w domu? W domu mogli czynić dowolne perwersje, bez obawy, że stanie się cokolwiek.

— Widzę niebezpieczeństwo w twojej przyszłości, Rodolphusie. Uważaj na siebie, dobrze? — I tu pojawiła się wyraźna różnica pomiędzy Morpheusem, który udaje przejętego i realną troską.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
26.09.2024, 12:15  ✶  
Widział już wcześniej to spojrzenie u Morpheusa. W końcu nie byli dla siebie obcymi ludźmi - spotkali się kilka razy i nawet ze sobą współpracowali, więc Lestrange doskonale znał ten wzrok. I pewnie zareagowałby odpowiednio, gdyby nie irytująca mucha, kręcąca się wokół jego głowy. Tą muchą był oczywiście żebrak, którego nie powinno tu być. Powinien znaleźć się w mniej bogatej, wystawnej i pokazowej dzielnicy Londynu. Nie powinien stąpać po Pokątnej, każdy jego krok to była obraza dla porządnych czarodziejów, którzy tędy przechodzili. Ciekawiło go, czemu nikt nie reagował, lecz nie miał teraz czasu, by się nad tym bardziej rozwodzić. Powrócił spojrzeniem do Longbottoma, gdy ten wcisnął żebrakowi wizytówkę.
- Co... - żebrak zamrugał, patrząc na pięknie mieniący się kartonik. Potem spojrzał na Morpheusa, a potem znowu na kartonik. Lestrange naprawdę zaczynał już tracić cierpliwość.
- Spływaj, zanim pan Longbottom się rozmyśli - powiedział dużo ostrzej, niż zamierzał. Puścił mimo uszu ten jego cały wywód, to pierdolenie które doprowadzało go do pasji. Gdyby mógł, pomógłby mu w nieeelegancki sposób opuścić ich towarzystwo, lecz na szczęście wizytówka Longbottom podziałała. Żebrak burknął coś jeszcze w ich stronę, ale odszedł na kilka kroków, ściskając w dłoni kartonik. Chyba wygrali to starcie.

Mógłby podziękować Morpheusowi za to, co zrobił. W końcu to on wybawił go od problemów, lecz przecież gdyby Rodolphus tylko chciał, to sam by sobie dał radę. Wystarczyło po prostu się teleportować, dbając o to by mężczyzna go nie dotknął. Wystarczyło warknąć, krzyknąć albo wyciągnąć różdżkę, by go przegnać. Wystarczyło go ignorować i przeć do przodu. To co jednak zrobił drugi Niewymowny, było dużo bardziej skuteczne i lepsze wizerunkowo, co nie oznaczało że Lestrange czuł się jakkolwiek zobowiązany, by użyć słowa dziękuję. Z uwagą przeniósł na mężczyznę spojrzenie. Jego brew powędrowała odrobinę ku górze. Widział niebezpieczeństwo... Na ustach Rodolphusa zatańczył blady uśmiech. Tym razem sięgnął oczu: nie był jednak przyjazny. Można go było określić mianem uśmiechu niedowierzania, rozbawienia i być może odrobinę kpiny?
- Żyjemy w niebezpiecznych czasach, Morpheusie. Każdy kolejny krok i każdy kolejny dzień wiąże się z niebezpieczeństwem - nie wierzył we wróżby, szczególnie nie tak ogólnikowe, jak ta którą otrzymał. Jego praca, jego życie, samo jego nazwisko sprawiało, że jestestwo młodego Niewymownego było zagrożone. Jeszcze kilkadziesiąt lat i również jego umysł odmówi posłuszeństwa, jeszcze kilkadziesiąt lat i być może on również zwariuje pod ciężarem tajemnic z Departamentu. Nie przejmował się jednak tym: to było wpisane w jego los. A los mógł zmienić, podobnie jak przeznaczenie. Wiedział jednak, że czeka go koniec i to nie był koniec miły. Nie dożyje starości, nie dożyje dziedzica i zdążył się z tym pogodzić. Nie było mu z tego powodu ani trochę smutno. Być może to była młodzieńcza buta, a być może po prostu nie zależało mu na tego typu końcu. - Dziękuję za ostrzeżenie. Jeżeli będziesz potrzebował pomocy z badaniami, poślij mi sowę.
Lestrange nie wyglądał na przejętego widmem zagrożenia. Nie wyglądał też, jakby miał zamiar dłużej zatrzymywać Longbottoma i odciągać go od jego spraw. Odsunął się lekko, dając tym gestem znak, że jeżeli to wszystko, to mogą uznać to dziwne spotkanie za skończone.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
26.09.2024, 21:58  ✶  

Podał wizytówkę tak, aby nagabywacz nie zetknął się z nim w żaden sposób. Widział to zdezorientowanie, to zbicie z pantałyku. Lubił to, poczucie że jest się pięć kroków do przodu, trzy ruchy dalej na szachownicy. Nie, nie do końca. Podczas gdy tacy jak tamten grali w warcaby, jego rozgrywka znajdowała się na zupełnie innej planszy, z daleka od biało-czarnych pół. To nawet nie była ta sama gra, a nie da się wygrać takiej, której zasad się nawet nie zna.

Na Pokątnej robiło się coraz tłoczonej. Kończący pracę czarodzieje wylewali się, pomimo mocno słonecznej pogody, na ulice Londynu, zbierając sprawunki czy po prostu spędzając czas z rodziną. Większa grupa, złożona prawdopodobnie z dorosłego rodzeństwa, ich małżonków i szóstki dzieci, minęła ich swoją grupą, zagłuszając rozgardiaszem wszystko, niczym wielka kula, tocząca się po bruku i zbierająca po drodze wszystko, co nie stawiało oporu. Kilka słów Rodolphusa umknęło mu z rozmowy, ale kontekst był bardzo oczywisty i jasny.

Nie zwrócił uwagi, może słońce go oślepiało, a może zwyczajnie uznał, że będzie wnikał w psychoanalizę wyrazu twarzy Lestrange'a, bo nic na niego nie powiedział. Przypomniał sobie za to złote lato dwie dekady temu, gdy leżał na kanapie w swoimi studiu badawczym na Horyzontalnej, niedużym wynajmowanym gabinecie z trzema pokojami i aneksem kuchennym i świat był przez chwilę na swoim miejscu, bo w pokoju szemrały dwa spokojne oddechy, a nie jeden.

— Największe przekleństwo. Żyjemy w ciekawych czasach — sparafrazował chińskie powiedzenie, którym poczęstował go Antoniusz po jednej ze swoich wypraw, chociaż sam wieszcz nie pamiętał, z którego azjatyckiego kraju pochodziło.

— Kiedy byłem mniej więcej w twoim wieku, spełniła się przepowiednia o tym, że umrę. W bardzo metaforyczny sposób, podczas gdy ja przejmowałem się dużo bardziej dosłowną interpretacją. Dobrze, że nie podzielasz mojego defetyzmu, Rodolphusie. I na pewno napiszę albo przekażę ci paczkę z samymi dziennikami. Na razie muszę zająć się tym — wskazał ręką na lewitujące u jego boku pakunki, po czym skinął mu głową. — Bądź zdrów.

I każdy z nich poszedł w swoją stronę.


Koniec sesji


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Rodolphus Lestrange (1714), Morpheus Longbottom (1575)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa