• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
1 2 3 4 Dalej »
[10.09.1972] Say you are proud of me - Rodolphus i Charles

[10.09.1972] Say you are proud of me - Rodolphus i Charles
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#11
02.04.2025, 12:23  ✶  
Naprawa okien była problematyczna i kosztowna, a tego typu nieplanowane wydatki nie wpisywały się w budżet Charlesa. Atak na Londyn równie dobrze można było przypisać szklarzom, którzy z pewnością mieli pełne ręce roboty i zbyt wiele możliwości zarobku. I chociaż Charles nigdy nie cierpiał biedy u boku ojca, to operowanie własnymi środkami nie było tak łatwe, jak poproszenie Richarda o parę galeonów na ten czy inny cel.

- Ptaki nie były winne. - Mruknął, bo i zabijanie sów nie za bardzo mu się podobało. - Powinniśmy byli uciąć ręce, które przekazywały im listy. A mieszkanie... Wiem, niedługo będzie takie, jak było. - Obiecał, chociaż rozumiał, że to nie na tym Rodolphusowi zależało. Miał piękny domek na wsi i kto wie, ile jeszcze innych posiadłości. Charles, za to, miał tylko jego przychylność.

Nie mógł zastanawiać się nad problemami, gdy Rolph był tak blisko i dzielił się swoim ciepłem. Charles dawno już przestał być zmarznięty i nawet herbata nie była potrzebna, gdy czerpał z bliskości przyjaciela. Zebrał palcem tę odrobinkę brokatu i strzepał ją na dywan, gdzie tylko będzie czekała, by powrócić, przyklejona do jakiejś innej części ubrania.

- Ojciec myślał, że to jakaś nowa moda. - Podzielił się. - Tyle miałem tego we włosach. Dzięki, że mi z tym pomogłeś. - Mruknął, wciskając się w Lestrange samemu, nie potrzebując specjalnej zachęty. Nie opierał się, gdy Rolph ujął jego podbródek, sam uniósł dłonie do jego twarzy. Nie miał pojęcia, dlaczego tego dnia tak go do niej ciągnęło; chciał gładzić jego policzki, śledzić linię szczęki, cieszyć się miękkością ust. - Nietrudno było zauważyć, że Robert i Lorien nie byli małżeństwem z miłości, ale chcę wierzyć, że szanowali się na tyle, by ciotka nie miała powodów do świętowania po jego śmierci. - Zamarudził, nie zdradzając wiele, a jednocześnie zdradzając wszytko. - Nie byłem na weselu Blacków, ale znam Perseusa. Rozumiem, że to układy... Nie wiem, czy nie wolałbym, żeby to ojciec wybrał mi żonę, bo może i dał mi wolną rękę, ale z żadnej kandydatki nie będzie zadowolony, jeśli nie będzie najczystszą z najczystszych. Zresztą, jestem drugim synem z bocznej gałęzi, to nie ma znaczenia. A ty, Rolph? Jesteś dziedzicem, prawda? - Dopytał. Nie rozmawiali o tym jeszcze, bo i temat nie był ważny. Chalres wolał nie myśleć o przyszłej żonie Rodolphusa, ale musiał pamiętać, że ta się pojawi, gdy przyjdzie na to czas. Na razie mieli na głowie ważniejsze rzeczy.

Charles nie skorzystał z zaproszenia. Nie był panienką, która pchałaby się mężczyźnie na kolana, choć nie zamierzał narzekać na bliskość i błądzące dłonie. Jeszcze będzie czas, gdy ich ciała splotą się tak, że nie będzie mieć znaczenia, kto góruje.

- Ten śmierciozerca... Draconis. Twierdził, że powinienem trzymać to w ukryciu. Ale ja już chyba nie umiem inaczej. - Usta poruszały się przy tych drugich, blisko, lecz nie dość, by wargi muskały się wzajemnie. - Nie potrzebuję różdżki do niczego.

Na potwierdzenie swoich słów, postarał się wytworzyć wokół nich obłok, delikatny jak wata cukrowa, splatający się w delikatny wir, który objął ich obu, skrząc się jak ten nieszczęsny brokat. Mgiełka odcięła ich od pokoju, wnętrza domu i reszty świata.

- Przyjąłbyś mnie na kilka dni? - Dopytał zaczepnie, unosząc brew, opuszkiem przesuwając po dolnej wardze Lestarange'a. - Co chciałbyś w zamian?
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#12
11.04.2025, 11:06  ✶  
- Ofiary są koniecznie do tego, by udało nam się osiągnąć cel - kusiło powiedzieć "to tylko zwierzęta", ale powstrzymał się. Mało kto miał taki stosunek do zwierząt, jak on. Dla niego to były po prostu istoty, gorsze niż ludzie - przydatne, owszem, ale nie zamierzał płakać nad kilkoma sowami, biednymi kotkami czy psami, które spłonęły żywcem podczas ich akcji.

Przemilczał odpowiedź na to, co mówił Charles. Robert Mulciber nie szanował nikogo - takie było jego zdanie - a już zwłaszcza kobiet. Nie uważał jednak, by tłumaczenie Charliemu tych zawiłości w tej dokładnie chwili było czymś, co powinien robić. Być może później, być może innego dnia powie mu o tym, jak Robert Mulciber otaczał się młodymi ludźmi, których wykorzystywał do swoich celów. Jak spiskował, jak został ukarany. Jak nie dopilnował swojej własnej żony, przez co on, Lestrange, musiał mu pomóc, za co został... Cóż, nawet nie ukarany, a po prostu odepchnięty. Może Robert bał się tego, że Lestrange był młodszy? Tak to sobie tłumaczył, bo przecież Rodolphus osiągnął tak dużo w tak młodym wieku, a kroczył dokładnie tą samą ścieżką, co Mulciber.
- Jestem, owszem - powiedział niechętnie, luzując nieco uścisk. Nie bardzo miał ochotę na rozmowy o nim samym w kontekście małżeństwa, ale czuł że nie wywinie się od odpowiedzi. - Do lata byłem zaręczony z krewną Perseusa, Bellatrix Black. Zerwała zaręczyny.
Powiedział krótko, zabierając swoje ręce. Rozmowa o tym nie sprawiała mu bólu, raczej po prostu niewygodnie kłuła w jego ego. Ostatnią osobą, z którą o tym rozmawiał, była Victoria. Kazała mu wtedy czekać i... Cóż, faktycznie, problem rozwiązał się sam.
- Nie znałeś swojego wuja, Charles. Nie miał on szacunku do kobiet - uważał je za zbędne, przeszkadzające w tym, co robimy. Nie ufał im, dyskredytował je i... Obawiam się, że Lorien traktował tak samo.
Powiedział w końcu, odwracając głowę w kierunku dementorka, który latał w tę i z powrotem, obserwując mężczyzn, siedzących na kanapie. Wścibska figurka, która zaraz dostanie kociej mordy.
- Robert popełniał masę błędów, Charlie. Jednym z nich było właśnie niedocenianie kobiet. I został za to odpowiednio ukarany - nie wdawał się w szczegóły, jego ręce na powrót oplotły Charlesa w miękkim uścisku, a dłoń przejechała po miękkich włosach. - Nie osądzaj swojej ciotki, póki nie poznasz wszystkich szczegółów życia Roberta Mulcibera, po którym masz drugie imię.
Uśmiechnął się lekko, acz nieco sztywno. Złożył na czole Charlesa ostrożny pocałunek.
- Osądzanie leży w ludzkiej naturze, lecz tak samo w naszej naturze leczy zbyt szybkie wyciąganie wniosków. Ludzie kłamią praktycznie cały czas, doprowadzając do tego, że zwracamy się przeciwko nie tym osobom, przeciw którym powinniśmy - dodał, odsuwając się lekko. Zerknął na obłok, który wyczarował Charles, a sztywny uśmiech zmienił się w delikatny, nieco rozbawiony. Rozczulony być może? - Draconis miał rację, nie powinieneś się tym aż tak chwalić. To rzadka umiejętność, po której mogą cię rozpoznać, Charlie.
Przynajmniej mgiełka odcięła ich od figurki, która zapukała piąstkami w oburzeniu. Halo, dajcie mi przedstawienie!
- Oczywiście, że przyjąłbym cię na kilka dni, tygodni lub nawet miesięcy - zmarszczył brwi i chwycił jego dłoń, by odsunąć ją od swoich ust. - Czemu uważasz, że chciałbym coś w zamian, Charles? Co jeszcze mam zrobić byś zrozumiał, że lubię twoje towarzystwo?
Ostatnie zdanie wypełzło spomiędzy jego ust niczym wąż, którego nie zdążył w porę powstrzymać. Na chwilę między nimi zapanowała cisza. Na twarzy Rodolphusa chyba po raz pierwszy w ich relacji odbiło się zakłopotanie. Nie chciał tego powiedzieć i nie rozumiał, czemu to się stało. Zwykle panował nad słowami lepiej niż niejeden polityk.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#13
11.04.2025, 16:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.04.2025, 16:58 przez Charles Mulciber.)  
Charles nie chciał brnąć w temat zwierząt, bo najwyraźniej mieli na ten temat inne zdanie. Mieli do tego prawo, a i nie było to na tyle ważne, by bronić swoich światopoglądów kłami i pazurami. Podobnie było z Robertem, lecz różnica poglądów wynikała wyłącznie z niewiedzy młodego Mulcibera. Tuląc się do boku Rodolphusa, pozostawał zupełnie nieświadom ogromu działań wuja. Robert był bratem ojca, niemiłym przypomnieniem, że nie byli dla Richarda najważniejsi jako jego dzieci, kolcem w boku, nawet jeśli wyrzucenie z domu wyszło Charlesowi ostatecznie na dobre. Po śmierci, Charlie musiał jednak spojrzeć na wuja inaczej, lecz tylko ze względu na ojca, broniąc jego czci pomimo osobistych uprzedzeń. To była sprawa rodziny i nie było w niej miejsca na osobistą wendettę niemądrego dziecka, które wygadywałoby głupstwa o zmarłym wujku.

Nie naciskał i nie ciągnął tematu, lecz nie pozwolił się odsunąć. Chociaż Rolph poluźnił uścisk, Charles jak zawołanie go pociaśnił, nie pozwalając mu uciec.

-Nie brzmisz, jakbyś był zadowolony z tego powodu. - Mruknął, znów wtulając się w szyję Lestarange'a. Każde słowo mogło łaskotać delikatną skórę, każdy ruch warg i podmuch oddechu stymulować w najdelikatniejszy sposób. Charles nie zastanawiał się, kiedy stał się tak otwarty, tak chętny do bliskości z drugim mężczyzną. W tym przypadku nie chodziło o płeć, a o osobę, z którą dzielił uścisk. - Mam nadzieję, że miała dobry powód. Ale nie musisz mi tego mówić.

Sytuacja była interesująca, bo jaka kobieta świadomie odrzuciłaby taką partię? Rolph był majętny, przystojny i miał głowę we właściwym miejscu. Żadna panna nie powinna chcieć nic więcej, tym bardziej, gdy była wychowana w czystokrwistym domu z zasadami. Ostatim jednak, co Charles chciał, to wprowadzenie go w dyskomfort.

Wtulając się w Rolpha, chociaż ten go puścił, mógł tylko słuchać o wuju i tym, jaki był i co robił, również cioci Lorien.

- Zastanawia mnie, czy gdybym poznał go bliżej, szanowałbym go bardziej, czy wręcz przeciwnie. - Mruknął. - Chyba za mało go znałem, ogólnie. Bałem się go jako dziecko i chyba nigdy mi to nie przeszło. Nie pamiętam matki Sophie, ale chyba pozostaje mi być zadowolonym, że ciocia Lorien jest taka silna. Cokolwiek jej nie zrobił... Powinna poczekać, nim zacznie wieszać na nim psy. W końcu była jego żoną i knuła na jego korzyść. - Przymknął powieki, ciesząc się pocałunkiem. Nie umiał nie uśmiechnąć się, choć rozmowa nie była łatwa. Chyba tylko bliskość Rolpha pozwalała mu zachować spokój. Został zupełnie odurzony jego osobą. - Lorien twierdziła, że działała na moją korzyść... Sądzisz, że powinien z nią o tym jeszcze porozmawiać? Założyłem wprost, że ze mnie kpi, po tym, co się działo. - Obniżył głos, jakby figurka mogła być szpiegiem na usługach Lorien. Mgiełka ich zasłoniła, ale to nie było wszystko, gdy ucho pani Mulciber mogło wyłapywać głosy z daleka.

W pierwszej chwili chciał walczyć, może nawet w końcu usiąść okrakiem na Rodolphusie i zatrzymać go w miejscu, ale rozumiał, że nie może go do tego zmusić. Skoro było mu dość, Charles sam się odsunął, by móc spojrzeć na towarzysza z nieco bardziej naturalnego kąta. Pominął uwagę na temat magii bezróżdżkowej, bo cisza, która zapadła po jego kolejnych słowach, nie była czymś, co mógł łatwo przerwać. Przyjąłby słowa Rodolphusa inaczej gdyby nie ten ton, gdyby nie te palce zaciśnięte na dłoni, ten drobny grymas i zdziwienie, które wpłynęło na jego twarz po usłyszeniu własnych słów.

- Rolph... - Powiedział cicho, czując, jak zalewa go ten przyjemny rodzaj ciepła, ten, od którego miękną kolana, a w głowie narasta pustka, którą może wypełnić tylko ta jedna osoba. - To... To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#14
11.04.2025, 17:43  ✶  
- Uderzyła w moje ego, a sposób w jaki to zrobiła, był bolesny - wyznał, być może pod wpływem chwili, a być może po prostu po raz pierwszy w życiu postanowił być szczery z tym uczuciem, które go opętało, gdy Trix zniknęła z jego mieszkania podczas kłótni. - Kłótnia na Lithe była tylko pretekstem, by zyskać wolność. Może znalazła kogoś lepszego, ale nie wiem - nie mam z nią kontaktu. Zniknęła w trakcie obiadu, podczas kłótni. Dając mi do zrozumienia, że wybrała inną ścieżkę życiową, beze mnie u swojego boku.
Spoważniał, a ton jego głosu ściszył się wyraźnie. Rodolphus przekładał to, co się stało, na swoją własną logikę. Oczywistym było, że Bellatrix musiała mieć jakieś powody do takiego a nie innego zachowania - lecz nie był w stanie uznać w nim ani grama swojej winy. Za duże ego.
- Skłamałbym jeżeli bym powiedział, że to nie zabolało. Była pierwszą osobą, za którą bym oddał życie z pełną tego świadomością - pierwszą, którą pokochał tak mocno, że sam się przy okazji tej miłości spalił. I w jego mniemaniu: ostatnią. - Czy byłbyś zadowolony, gdyby kobieta, z którą spędziłeś kilka lat, w tym lata szkolne, tak po prostu przekreśliła waszą znajomość?
Zadał pytanie retoryczne, ale dające przynajmniej pogląd na to, jak ważna Bellatrix była w jego życiu. To nigdy nie było tajemnicą zarówno dla jego rodziny, jak i otoczenia. Każdy wiedział, że znali się od lat, że byli sobie przeznaczeni i dopiero lato wszystko zmieniło.
- Ale jestem jej winny to, by uszanować tę decyzję - zakończył, wieńcząc swoją wypowiedź lekkim wzruszeniem ramion. Wydawało się, że już go to nie obchodzi, a jednak sposób, w jaki mówił o zerwanych zaręczynach, był ponury na tyle, by każdy zorientował się, że to była poza. Black uderzyła go mocno, tam gdzie najbardziej bolało - w dumę. Nieprędko pozbędzie się echa przeszłości tego uderzenia. - To coś, na co nigdy nie zdobyłby się twój wuj. Myślę jednak, że powinieneś dać sobie i jej czas.
Przejechał opuszkami palców po policzku mężczyzny, rozkoszując się ciepłem skóry. Gdy wcześniej się wtulał, gdy łaskotał jego szyję ciepłym oddechem, ledwo nad sobą panował. Teraz, gdy znowu widział przed sobą te niemalże sarnie oczy, czuł przyjemne mrowienie, pnące się górę jego kręgosłupa.
- A potem zastanowić się, czy skoro ty się go bałeś, to czy nie bała się go również Lorien? - dodał w końcu, zasiewając ziarenko niepewności. Czy Lorien bała się Roberta? Gdy razem z Rodolphusem dopadli jej umysł i zniekształcili wspomnienia, wymazując wszystko to, co świadczyło na niekorzyść Mulcibera, mogła się bać. Wcześniej, gdy dowiedziała się, że Robert był śmierciożercą i odpowiadał za to, co stało się na Beltane: również mogła się go bać. Ale potem? Potem zapewne uważała go tylko za chłodny, opryskliwy wrzód na dupie. Tak zakładał, bo zapewne tak by go traktował na jej miejscu. - Ale nie chcę teraz rozmawiać o Robercie Mulciberze. Zabrał mi zdecydowanie zbyt wiele czasu z mojego życia, bym pozwolił by nawet po śmierci kradł cenne sekundy, które mogę spędzić z kimś, kto zasługuje w pełni na moją uwagę.
Na moment uciekł wzrokiem w bok, jakby nie mógł opędzić się od widoku tych oczu, tej twarzy. Jakby to właśnie te elementy sprawiały, że się rozproszył, że pozwolił słowom płynąć zbyt swobodnie. Gdyby mógł, to by skorzystał z okazji i cofnął czas, bo to do czego się przyznał, było zbyt niebezpieczne. Sympatia, miłość - to były słabości, i chociaż Charles mógł się domyślać tego wszystkiego, to czym innym były domysły, a czym innym wypowiedzenie ich na głos.
- Dlaczego więc za każdym razem pytasz, czego chcę w zamian? - owszem, chciał wielu rzeczy w zamian, ale nie zamierzał odpowiadać na to pytanie, które chwilę wcześniej zadał Charles. Poza tym w tym jednym przypadku można było założyć, że robił to bezinteresownie. No, prawie. Rodolphus nachylił się, ujmując policzek Charlesa w dłoń. Zbliżył swoją twarz do jego, przymykając oczy, lecz nie przełamując ostatnich dzielących ich usta milimetrów. - Czy to nie jest oczywiste? W zamian chcę twojego dotyku, kojącego głosu o poranku, ciepła twojego ciała w łóżku co wieczór. Milczących minut, które mogą przerodzić się w godziny gdy jedynym odgłosem będzie tylko bicie naszych serc. Widoku tych oczu, które sprawiają, że za każdym razem gdy na mnie patrzysz, mam ochotę w nich utonąć. Twojego śmiechu, gdy próbujesz zamaskować niezręczność i pomruków niezadowolenia, gdy znowu twoje myśli podążą w kierunku siostry i jej wybranka.
Wyszeptał, przejeżdżając powoli kciukiem po ustach Charlesa. Myślał, że nie zauważał tych drobnostek? Że nie dostrzegał, gdy zaciskał pięści za każdym razem gdy pojawiał się temat Malfoya, gdy marszczył nieznacznie brwi, gdy rozmawiali o jego rodzinie? Że nie studiował każdej mimicznej zmarszczki, która pojawiała się gdy się śmiał i która natychmiast wygładzała się, gdy poważniał?
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#15
13.04.2025, 14:07  ✶  
Charles zastanowił się przez dłuższą chwilę. Westchnął lekko, rozważając słowa Rolpha. Rozumiał, że takie wyznanie musiało go wiele kosztować.

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. - Mruknął, bo to zaufanie wiele dla niego znaczyło. Lestrange obnażał się przed nim i Charles zamierzał to uszanować. - Nie wiem, jakie miała motywacje... ale wiem, że dużo straciła. - Dodał, przykrywając dłoń Rodolphusa swoją. Taki kontakt musiał wystarczyć, gdy chodziło o okazanie wsparcia. - Mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo musiało boleć, tym bardziej po tylu latach znajomości i związku.

Nie dopuszczał do siebie możliwości, że to, co miało miejsce, było winą Rodolphusa. Lestrange wydawał się przecież zupełnie niewinny, zupełnie, jakby wszystko to było winą wyłącznie Bellatrix. Zresztą, nie był to czas i miejsce na roztrząsanie przyczyn, a jedynie na okazanie wsparcia w mierzeniu się ze skutkami.

Porównywaniu sprawy do sprawy Lorien i Roberta sprawiało jednak Charlesowi pewien problem. Skupił się na dotyku na swojej twarzy, mimowolnie ciągnąc do dłoni przyjaciela. Przymknął powieki, rozkoszując się dotykiem, a na jego usta wstąpił lekki uśmiech.

- Masz rację, Rolph. Jak zwykle, masz rację. - Przyznał lekko, nie znajdując w tym wstydu dla siebie i swoich błędnych ocen, a podziw dla Lestrange'a. - Oboje potrzebujemy czasu, żeby się z tym oswoić. Zastanowię się nad tym... kiedy indziej.

W towarzystwie Rodolphusa czuł się swobodnie, tak, jakby mógł zawierzyć mu całe swoje życie, bo wiedział, że byłoby w dobrych rękach. Lestrange, nawet jeśli nim manipulował, robił to w sposób, który uszczęśliwiał młodego Mulcibera. Nigdy nie dopuszczał do siebie możliwości dzielenia tak intymnych rozmów i gestów z innym mężczyzną, przekonywał się jednak, że wcześniej po prostu nie spotkał nikogo odpowiedniego. Między nim a Rodolphusem powstała więź, zaczęta przez zwykły przypadek i gest dobrej woli, kończąca się zaś czymś o wiele piękniejszym.

Zbliżył się, przytykając własne czoło do czoła Rodolphusa. Nie zamykał przestrzeni między ich ustami, pozwalając mu mówić. Słowa, które usłyszał, sprawiały, że po raz pierwszy w życiu naprawdę uwierzył. To nie były dziecinne wyznania wobec dziewcząt w szkole, to nie były rzucane na wiatr komplementy, które miały za zadanie tylko podbić ego obdarowywanego. Charles czuł, że wszystko, co słyszy, jest prawdą, ponadto łatwo akceptowalną. Rolph go potrzebował... a Charles potrzebował jego.

- Chcę dać ci w zamian wszystko, chcę odpłacić się za... za ciebie. - Wyszeptał. Mgiełka odgradzała ich od dementorka, szept sprawiał, że słowa były tylko dla Rodolphusa, byli w tym tylko we dwóch. - Na bogów, Rolph, nie potrafię mówić tak pięknie, jak ty, ale tak, tak!, dam ci to wszystko. Chcę tego samego. Za każdym razem, gdy się rozstajemy, wyczekuję kolejnego spotkania. Rolph… - Uniósł dłonie do jego policzków i otworzył oczy, odsunął się lekko, by móc na niego spojrzeć. Chciał widzieć jego twarz, gdy płynęły wyznania. - Zmieniłeś moje życie i nie chcę przeżyć choć jednego kolejnego dnia bez ciebie. Dopiero się poznaliśmy, ale czuję, jakbyś znał mnie od zawsze.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#16
14.04.2025, 08:45  ✶  
Dużo straciła... Kącik jego ust uniósł się nieznacznie. Czy faktycznie dużo straciła? Podejrzewał, że jej rodzice znajdą jej jeszcze lepszą partię. Być może kogoś z jego kuzynów. Albo dadzą im odetchnąć, a potem pójdą do jego ojca, by wspólnie wybić dzieciom zerwanie z głowy. Reynard Lestrange dzierżył nad Rodolphusem władzę, zaplątał sieci tak, że wystarczyło poruszyć kilkoma nićmi, by młody Niewymowny tańczył tak, jak mu ojciec zagra. Tak nagiął rzeczywistość wokół Rodolphusa, że powstało między nimi zbyt wiele powiązań, by można było się tak po prostu od siebie odciąć.
- Tak, to zdecydowanie nie jest czas, by rozprawiać o Lorien i Robercie - przyznał z rozbawieniem, zgarniając kosmyki włosów, które opadły na czoło Charlesa. Rozluźniał się wyraźnie, co było dość nieoczekiwane - głównie dlatego, że przez całe swoje życie dbał o to, by nigdy nie czuć się w pełni komfortowo. To prowadziło do rozleniwienia umysłu, a to z kolei: do błędów, które łatwo było popełnić. A jednak teraz, gdy Charles był tak blisko, zapomniał o swoich zasadach. Pozwolił sobie na przymknięcie oczu i uśmiech, który nie był tym wyrachowanym, sztywnym uśmiechem, którym obdarowywał społeczeństwo. Ten był dużo delikatniejszy, bardziej łagodny. Czuły.

Tkanie sieci zawsze wiązało się z ryzykiem - ryzykiem, że można było samemu w nie się zaplątać. Czasem istniało z tej sytuacji wyjście, częściej jednak: nie. Lepkie niteczki oplatały pająka, sprawiając że nie mógł się poruszać, a potem umierał w męczarniach z głodu, bo przecież nikt nie pomoże pająkowi w potrzebie. Pająki budziły odrazę, strach, obrzydzenie - niemal tak samo jak węże, do których Rodolphus lubił się przyrównywać. Czy Lestrange czuł, że zapada się we własną sieć? Oczywiście że nie, przecież wszystko miał pod kontrolą. To, że wpatrywał się teraz w Charlesa rozkojarzonym, rozognionym wzrokiem, wyzierającym spod półprzymkniętych powiek, to był przypadek. To, że tonął teraz w jego oczach, to też był przypadek. Nic, czego nie dałoby się naprawić. Rodolphus uchylił lekko powieki, by móc znowu dać się złapać w pułapkę ciemnych oczu Charlesa. Błyszczały naiwnością, ale w tej naiwności kryło się tyle niewykorzystanej miłości, tyle potencjału... Nie znał go na tyle, by móc z całą świadomością stwierdzić, że kroczył przez życie bez możliwości dania emocjom ujścia, ale podejrzewał po jego zachowaniu, że tak właśnie było. Był synem Richarda, krewnym Roberta, wychowankiem Durmstrangu. Te trzy elementy sprawiały, że powinien się przed nim jawić mężczyzna oschły, zimny i niedostępny emocjonalnie. Ktoś, kogo po kolei łamano, by potem uformować na swoje podobieństwo. A jednak jakimś cudem Charles Mulciber przetrwał - przetrwała jego naiwność, chęć bycia docenionym i lojalność, która teraz błyszczała w jego oczach.

O tę lojalność chodziło mu od początku: potrzebował sojusznika, który osłoniłby go własną piersią, jeżeli ktoś cisnąłby w niego zaklęcie. Szkoda tylko, że on sam już pokazał, że gdy zaczynał się przywiązywać do kogoś - sam reagował instynktownie i zasłaniał innych. Czyż nie tak było z Robertem? Nicholasem, Morpheusem? Czyż nie przyjmował jako pierwszy ciosów, które były wycelowane w nich, niezależnie czy było to podczas pracy, czy walki? To, że przywiązał się do Charlesa, było jasne jak słońce. Ciągnęło go do niego, chociaż nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą. Lestrange potrzebował katalizatora, jakiegoś elementu, który osadzi go w rzeczywistości i sprawi, że emocje, które w nim siedzą, znajdą ujście. Z pozbywaniem się tych negatywnych radził sobie doskonale, lecz pozostawała cała gama innych, które kłębiły się w środku jego ciała, gdzieś na dnie, które domagały się wypuszczenia.
- Dzisiaj nie wrócisz do mieszkania - mruknął, rozchylając usta. Charles łechtał jego ego, sprawiał że czuł się doceniony. Powodował, że krew w jego żyłach zaczynała płynąć szybciej i szybciej. Ale było w tym coś więcej. Gdy z ust Mulcibera płynęły wyznania, rysy twarzy Rodolphusa łagodniały z każdym kolejnym słowem, tak jakby Charles był w stanie wyciągnąć z niego tę łagodną, lepszą stronę - póki Lestrange ją posiadał. Krew powoli uderzała w policzki, a wzrok stawał się coraz bardziej pożądliwy. - Nie wypuszczę cię.
Nie brzmiało to jak groźba - bardziej jak obietnica. Wypowiedziana tonem lekkim, nieco rozbawionym, lecz szczerym - tuż przed tym, jak ich usta zetknęły się w pocałunku. I w tym pocałunku było coś zupełnie innego, niż do tej pory. Rodolphus całował go delikatnie, z uczuciem - zniknęła gdzieś ta zachłanność, którą zwykle prezentował w ich kontaktach. Czaiła się gdzieś, owszem, lecz była na dnie uśpiona, ustępując innym emocjom.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#17
15.04.2025, 09:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.04.2025, 07:50 przez Charles Mulciber.)  
Kokon pleciony przez Rodolphusa nie był ciasnym, duszącym więzieniem, nie przygotowywał do pożarcia tej naiwnej, ufnej muszki, a wręcz przeciwnie: sploty sieci Lestarange'a były ciepłe, miłe i miękkie, otulały tak, jak jego ramiona, trzymały blisko serca i dawały spokój i bezpieczeństwo. Nie miało znaczenia, że również łowca utknął w tym więzieniu. Wpadli w to razem, ale to nie przeszkadzało, Charles nie czuł się ofiarą. Kokon pomagał my się przekształcić, porzucić dziecięcą formę i stać się mężczyzną pod czujnym okiem przyjaciela.

Intryga zaplanowana była idealnie i Charles nie miał żadnych podstaw, by sądzić, że ten rozkojarzony wzrok, ten nieprzytomny uśmiech, mogą nie być dla niego, a dla wyższego celu. Wszystko schodziło na drugi plan, gdy Rolph tak na niego patrzył. Miłe słowa, czułe gesty padały na podatny grunt, gdy wytęskniony pochwał, docenienia, a nawet zwykłego zainteresowania Charles czerpał to wszystko z ich relacji, w końcu wypełniając pustkę, która istniała w nim od ukończenia szkoły, od chwili, gdy mógł porzucić maskę i wyczekiwać, by ktoś w końcu mógł docenić go i być z niego dumny. Może rzeczywiście miał coś z Malfoya - był słaby.

- Nie zamierzam wracać. - Przyznał, rozbawiony, gdy ich usta rozłączyły się na powrót, gdy obaj musieli złapać oddech. Nie, to teraz nie wchodziło w grę, bo dlaczego miałby zrezygnować z kochających objęć na rzecz wiatru chulającego w szparach okien? Leonard z pewnością sobie poradzi, gdy większość czasu i tak spędzał w Mungu. W szpitalu mógł spać, jeść, żyć, gdy mieszkanie się do tego nie nadawało.

Podobała mu się ta nowoodkryta czułość. Miała w sobie wiele z tego, co zaprezentował sobą Rolph podczas ich pierwszego spotkania, kiedy odpowiedział na prośby i naprawdę nie zostawił go, mimo stanu, w jakim znajdował się młody Mulciber. Gdy Charlie potrzebował kogoś, kto byłby obok, Rodolphus zaoferował nie tylko swoje towarzystwo, ale całego siebie.

Nie miał dość tych ust, ale w końcu musieli przerwać. Charles czuł się spokojny, zaopiekowany i szczęśliwy, i chciał podzielić się tym z Rodolphusem. Nie było w tym pożądliwości, a zwykła potrzeba bliskości, gdy na nowo gładził policzek Rolpha, jednocześnie przyciskając się do jego boku, jakby kontaktu nie było dość.

Sam nie zauważył, kiedy zaczął się cicho śmiać.

- Wiesz? - Zaczął niewinnie. - Jesteś cudotwórcą. Kiedy myślałem, że przepadłem i po Lammas nic mnie już nie czeka... Pojawiłeś się ty i zmieniłeś moje życie. Odkąd cię poznałem... Odkrywam świat na nowo. Dziękuję, Rolph. Jak ci się odpłacę? Pozwól mi zrobić coś dla ciebie, proszę. Coś... Co nie będzie tylko byciem obok. Będę.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#18
17.04.2025, 11:16  ✶  
Czy to na pewno była słabość? Czy może po prostu brak odpowiedniej dojrzałości, brak tego poziomu, który osiągało się wiele lat później? Byli w podobnym wieku, lecz Lestrange był tresowany od dzieciństwa - do momentu, w którym zaledwie kilka tygodni temu nie zerwał się ze smyczy i nie zrozumiał, że nie musi grać pod niczyje dyktando. Że nie musi tańczyć tak, jak druga osoba mu zagra. Że nie musi być psem, który będzie siadał na każde polecenie. Żeby wejść na ten poziom, trzeba przeżyć nie tyle co dużo, a po prostu intensywnie. Gdyby nie wuj Charlesa, Lestrange nadal tkwiłby w takiej samej potrzebie bycia zauważonym i docenionym. W gruncie rzeczy byli do siebie bardzo podobni, z tym że jeden zdążył się od tego uwolnić, a drugi: wciąż tkwił w tych zachowaniach. Człowiek potrzebował aprobaty - czy to w pracy, czy w życiu prywatnym. Każdy lubił być doceniany i nie ulegało wątpliwości, że Lestrange również tego potrzebował. Każdy człowiek tego potrzebował.

Otoczył go ramionami, pozwalając wtulić się w samego siebie. Było w tym dotyku coś uspokajającego, coś co wyciszało jego tlący się w duszy gniew. Gładził Charliego po włosach, przymykając oczy. Cisza, która ich otoczyła, była wyjątkowo komfortowa, chociaż on sam nigdy nie miał problemu z tym, by milczeć. Lubił ciszę, nie czuł się źle, gdy wokół niego byli ludzie, którzy również milczeli - lecz teraz to był zupełnie inny rodzaj milczenia.
- Lammas... - uchylił jedną powiekę, wracając wspomnieniami do tego dnia, kiedy zdecydował że jebać Lammas i po prostu się na sabacie nie pojawił. Od Lithy unikał ich jak ognia, co było dla wtajemniczonych osób zrozumiałe. - Przykro mi cię rozczarowywać, Charlie, ale większą uwagę zdobył chyba Nott i Atreus.
Mimowolnie parsknął śmiechem, bo co jak co, ale Bulstrode'a znał i to było kompletnie w jego stylu. Dobrze jednak, że poprawił to pięścią, chociaż wydawać by się mogło, że ostatnio miewa problemy z agresją.
- Nie powiem, że nie przepadam za Philipem Nottem, nie znam go w zasadzie, lecz... Słyszałeś może o pojedynku mojego kuzyna z nim? - zapytał, zgarniając kilka pasm miękkich włosów między palce. - Możesz robić co chcesz, Charles. Nie chcę nic w zamian poza tym, co już powiedziałem.
To nie tylko chęć bycia blisko - Mulciber miło łechtał jego ego. Kto tego nie lubił?
- Nie jestem cudotwórcą. To jest to, o czym mówiłem ci na początku - puknął go lekko opuszkiem palca w czoło. - Wszystko siedzi tutaj. Jeżeli pozwolisz rozpaczy zapanować nad twoim umysłem, będziesz skończony. Ludzie szybko zapominają o tym, co się działo tygodnie temu. Jeżeli nie dopuścisz do siebie myśli, że to koniec: obudzisz się jeszcze silniejszy. To trudne, szczególnie gdy jest się samemu, ale z pomocą osoby trzeciej utrzymasz się na powierzchni i złapiesz oddech.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#19
26.05.2025, 12:14  ✶  
Tak sukces, jak i ból, każdy mierzył swoją miarą i to, co dla Rolpha mogło być ledwie niedogodnością, dla Charlesa oznaczało koniec świata. Tresowany przez ojca i w Durmstragu, tak naprawdę był tylko pieskiem wystawowym, któremu daleko było do posłuszeństwa i krwiożerczości osób wychowanych w innym celu, aniżeli tylko bycia grzecznym synkiem tatusia.

Ciepło Lestrange'a pozwalało mu zapomnieć o wszystkich problemach, zaś jego ramiona otaczały go przed światem. Bliskość koiła duszę, policzek przytulony do ramienia Rodolphusa i przymknięte powieki utwierdzały w przekonaniu, że jest tak, jak być powinno.

- Wiem... nie znam tego Notta i Atreusa, ale gdyby nie ja i ten... ten dziennikarz Isaac - próbował wypluć jego imię jak przekleństwo, ale nie udało się. Zdenerwowanie na Bagshota minęło już chyba bezpowrotnie. - To nie doszłoby do niczego. - Zakończył nieco żartobliwie, jakby ten mały wyczyn z niegrzecznymi świeczkami po czasie jednak napawał go dumą. - Nie słyszałem o pojedynku. Nie wiem... nie znam plotek. Powinienem się tym bardziej zainteresować? - Dopytał. Dobrze było wiedzieć, co w trawie piszczy.

Słowa Rodolphusa kazały mu porzucić dotychczasowy marazm, bo choć odpoczynek tuż obok był przyjemny, nie mogli przecież zasnąć we własnych ramionach. Z drugiej strony... czemu nie? Charles miał jednak inne plany. Powoli oderwał się od Lestrange'a, ale tylko po to, by przytrzymując się jego ramion przerzucić kolano przez jego uda, siadając okrakiem, więżąc go w swoim uścisku, kładąc dłonie na policzkach Rolpha.

- Dla mnie jesteś cudotwórcą. Nie poradziłbym sobie bez ciebie. - Powiedział wprost, blisko; ich twarze dzieliły ledwie centymetry. - To ty trzymasz mnie na powierzchni i to dzięki tobie nadal tu jestem. Nie pozwolę ci umniejszać twojej roli, słyszysz? Jesteś dla mnie tak wyjątkowy, jak nikt inny nigdy wcześniej nie był.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#20
10.06.2025, 20:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2025, 21:49 przez Rodolphus Lestrange.)  
Tresowany piesek wystawowy - piękny, o prostym, dumnym chodzie. Rodolphus lubił takich, sęk w tym, że... Z jakiegoś powodu sam podburzał Charlesa do tego, by zerwał tę smycz, ugryzł dłoń, która podawała mu jeść. W końcu sam nie raz i nie dwa porównywał się do psa. Pod koniec lata miał nawet sen, w której stał się ogarem, który zagryza w końcu swojego oprawcę. Wiedział doskonale czym może grozić zerwanie się ze smyczy, sam był przecież idealnym tego przykładem. A jednak wszystko to, co robił teraz, sprowadzało się do tego, by Mulciber miał własną wolę. I tylko przypadkiem robił tak, by go do siebie uwiązać. Ale ach, jakże było pięknie wtedy, gdy się kłócili i podnieśli na siebie ręce w zupełnie innym tańcu, niż tym miłosnym, który zwykli byli uprawiać.
- Niespecjalnie, ale poszło o moją kuzynkę, Lorettę. Bliźniaczkę Louvaina- wzruszył lekko ramionami, jakby ten pojedynek nie był niczym szczególnym. I cóż, w zasadzie nie był, ale skończył się remisem. I to tak koszmarnym, że był przekonany, że Louvain celowo to zrobił. Chociaż... Wiedział doskonale, że nie pała do Notta sympatią. Zresztą: kto nią pałał? - Lepiej o niej nie wspominaj przy nim.
Mruknął jednak, mając nadzieję, że Charles to zapamięta. Loretta była sławną malarką, a przy okazji potrafiła sobie folgować: pamiętał wciąż, jak wiła się w jego ramionach, odurzona narkotykami. Tuż po tym, jak spaliła swoją pracownię w imię cholera wie czego. W tej anemicznej głowie brakowało chyba kilku klepek.

Gdy w końcu Charles znalazł się na jego kolanach, kąciki ust Rodolphusa drgnęły. Uniosły się lekko, a oczy zabłyszczały - gdy Charlie chwytał jego policzki, on położył obie dłonie na jego udach. Przesunął je nieznacznie, poddając się temu dotykowi.
- Poradziłbyś sobie - odpowiedział cicho, mrużąc oczy. Uwielbiał, gdy ich usta dzieliło tylko kilka milimetrów. Zawsze przypominało mu to pierwsze pocałunki, takie rozmowy były też niezwykle intymne i powodowały, że jego umysł na chwilę zwalniał. Nie zawsze tak było - zwykle pracował na pełnych obrotach również w tego typu sytuacjach, ale było kilka osób, przy których po prostu się wyłączał. Charles znajdował się na szczycie tej listy, powoli sprawiając, że inne osoby przestawały się liczyć. Czy zdawał sobie z tego sprawę? Jeżeli nie, to tym lepiej dla samego Lestrange'a. - Tak jak ty wierzysz we mnie, tak ja wierzę w ciebie.
Wyszeptał, przesuwając jedną z dłoni wzdłuż pleców Charlesa. Nie przyciągał go jeszcze do siebie, chcąc napawać się tą chwilą jeszcze przez chwilę.
- Będę jednak obok, żeby wyciągnąć rękę, gdybyś zaczął tonąć - po to przecież dał mu naszyjnik. Po to go w zasadzie tu sprowadził. Po to teraz skracał dystans. Chciał mu pomagać, chciał być niezastąpiony. Ale w którym momencie Charles stał się równie niezastąpiony dla niego? - Możesz w to nie wierzyć, lecz jesteś dla mnie kimś, kto pomaga mi trzymać pion. Już sama twoja obecność sprawia, że te wszystkie emocje, które trzymam w sobie, przestają być takie... Jak wtedy, podczas tamtej nocy w Rozgłośni Radiowej.

Więcej słów nie było potrzebnych. Zatopili się w sobie, we własnym zapachu, w sobie samych. Nic nie było potrzebne - nawet słowa, gdy okazało się, że Charles musi jednak wrócić do Londynu i skupić się na bracie oraz tym, co było dla niego ważniejsze.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Charles Mulciber (4059), Rodolphus Lestrange (5965)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa