• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[09.09.1972] Here comes the sun | Baldwin & Hannibal

[09.09.1972] Here comes the sun | Baldwin & Hannibal
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#1
02.06.2025, 23:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2025, 23:54 przez Hannibal Selwyn.)  
09.09.1972
przed południem


Obudziwszy się z nie dających wytchnienia snów pełnych śmierci przez uduszenie, Hannibal poczuł najpierw ulgę, a zaraz potem zgrozę. Bo choć jedne koszmary okazały się być w istocie tylko koszmarami, całkiem inne uparcie pozostawały częścią rzeczywistości. Cokolwiek zagnieździło się w jego mieszkaniu (a był coraz bardziej pewny, że wszechobecna, nieusuwalna sadza, upiorne sny i dziwne odciski dłoni w różnych miejscach będą wymagały wizyty egzorcysty), nic sobie nie robiło z wlewającego się przez okna blasku dnia. Każde ubranie, jakie wyjął z szafy, było czarne lub przynajmniej nosiło odciski dłoni, jakby ktoś brudnymi od węgla rękami usiłował udusić właściciela. Próby umycia rąk i twarzy dały wręcz efekt odwrotny do zamierzonego. Nieufnie spojrzał na wodę, lecącą z kranu - wyglądała na czystą - po czym przetarł twarz dłonią, gest gwałtownie przerwany, kiedy uświadomił sobie, że zaraz wetrze sobie to czarne gówno w oko, zaklął pod nosem i uległ pragnieniu. Pił, rozważając, czy to jest właśnie sposób, w jaki chciałby zejść z tego świata, zatruty skażoną wodą z kranu, i zastanawiając się, jak szybko udałoby mu się dostać do Munga w razie czego. Woda trochę złagodziła suchość w gardle, spowodowaną tym, że nałykał się w nocy popiołu i może też trochę tym, że nałykał się w nocy whisky.

- Najgorszy poranek mojego życia! - mruknął z przekonaniem, obrzucając wzrokiem zrujnowane mieszkanie. Nie ma mowy, żeby sam to ogarnął. W dodatku, Hannibalowi cały czas towarzyszyło wrażenie bycia obserwowanym, tak nienaturalne, tak złowrogie, że nawet nie znający wstydu i przyzwyczajony do braku prywatności Selwyn czuł się nieswojo.W tej sytuacji perspektywa odwiedzenia znajomych i ucieczki z własnego, coraz mniej przyjaznego domu, jawiła się jak cudowne rozwiązanie.

- Charakteryzacja, wyobraź sobie, że to tylko charakteryzacja do wyjątkowo paskudnej roli. - powiedział fragmentowi siebie, który było widać spod sadzy pokrywającej lustro. Zapaskudzona tafla nie pozwalała w pełni ocenić tego, jak wyglądał - i może to i dobrze. Przebrany w równie brudne, co dotychczasowe, ale przynajmniej nie przepocone, nie zakrwawione i nie przypalone ubranie, czarny od sadzy, tej zwykłej i tej niezmywalnej, z włosami pełnymi popiołu, którego nie dało się wyczesać i obrzydliwym posmakiem wypitego poprzedniej nocy alkoholu w ustach, Hannibal był zrozpaczony perspektywą wyjścia na ulicę w stanie, w jakim się znajdował. Dość szybko przekonał się jednak, że nie on jeden wygląda, jakby przejechał go ekspres do Hogwartu. Doświadczający akurat  awarii paleniska. W bardzo błotnistym regionie Wielkiej Brytanii.

Tego ranka wyróżniali się raczej ludzie w czystych ubraniach, nienoszący śladów nocnych wydarzeń. Cóż, Hannibal się do nich nie zaliczał.


Pokonał krótką trasę starając się nie patrzeć na zgliszcza, pobojowisko na ulicach i ludzi poszukujących pod gruzami ofiar. Nie myśleć, czy ktoś z jego bliskich również skończył pod gruzami, w ogniu, jako ofiara przemocy. Zanim wróci, może dotrą odpowiedzi na wysłane rano listy.


Budynek stał na swoim miejscu, cały, poza wybitymi oknami na piętrze. Selwyn odetchnął z ulgą i kaszlnął. Głowa, ciężarna zapowiedzią bólu, zaprotestowała przed gwałtowną zmianą ciśnienia. Krzywiąc się, ostrożnie pokonał schody i stanął pod drzwiami Baldwina i Scarlett. W nadziei, że Malfoy i jego dziewczyna przetrwali bezpiecznie noc, że ich dom nie został naznaczony jakąś pieprzoną klątwą, że może pozwolą mu się umyć i może u nich woda i mydło będą działały poprawnie, błagam, niech chociaż coś działa poprawnie, zapukał.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#2
04.06.2025, 14:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.06.2025, 14:39 przez Baldwin Malfoy.)  
To była… niezwykła noc.
Inspirująca. Zachwycająca. Przerażająca. Jedna na tysiąc i jeszcze więcej.
Pozostawiała po sobie wyrwę i drżenie serca na samą myśl, że mogło stać się coś innego. Gwałt. Bunt. Cierpienie wylewające się na ulicę; Zapach czarnej magii w powietrzu. Kochał to. Żył dla takich chwil. Choć szczerze powiedziawszy miał głęboko wyjebane na to po co w ogóle wszczęto ten pożar. Po co śmierciożercy wymyślali sobie ideologie zamiast po prostu przyznać, że lubią to robić. On też lubił patrzeć jak świat płonie, a nie potrzebował do tego patetycznych argumentów o czyszczeniu świata z brudnej, szlamiastej krwi. Ziarno w końcu same oddzieli się od plew.
Kiedy w końcu wszyscy mniej i bardziej proszeni goście opuścili jego dom - było ledwo przed świtem. Nie pamiętał momentu, gdy wepchnięto go pod zimny prysznic, żeby odrobinę wytrzeźwiał; kiedy wreszcie zasnął; pamiętał za to pobudkę - bolesne ukłucie w nasadzie złamanego nosa, paskudny kac i wspomnienie zamordowanego brygadzisty, które utkwiło jak piasek pod powiekami.

Było przed południem, cóż za nieboska pora, gdy wreszcie zwlókł się z łóżka, obsypany przez Fridę całusami na do widzenia i z oficjalną przysięgą (taką na mały paluszek, więc nie ma przebacz), że przyjdzie do niej później. Ani się obejrzał jak Scarlett zgarnęła ghoulkę pod pachę i obie zniknęły. I pewnie leżałby i dogorywał po nocy jeszcze trochę, gdyby nie nagłe stukanie do drzwi. Opcje były trzy - szarlatani z Munga, którzy przypadkowo dowiedzieli się, że od wdychanego popiołu cały czas kaszle tym czarnym paskudztwem, konsultantki tego dziwacznego biznesu z eliksirami i kosmetykami (Avenu? Avonu? Avanu? Coś w tym stylu) albo świadkowie Jehowy, którzy uznali pożary za znak od tego swojego Boga i wyruszyli na ratowanie świata. Nie był pewien, która grupa
Nie był pewien, która grupa zawodowa wkurwiała go z tej trójcy najbardziej.

Mógł też udawać, że go nie ma. Nie żyje. Baldwin Malfoy umarł i nie wróci. Znaczy wróci - koło wieczora. Abonent tymczasowo niedostępny. Kiedy stukanie nie ustało (co za kurwa uciążliwa konsultantka!) wreszcie powlókł się do drzwi, szurając nogami o podłogę, żeby wszyscy wiedzieli jak mu źle (nieważne, że nikogo poza nim nie było w domu, a Rozalinda o wiele bardziej była zainteresowana rozsypanymi na stole krakersami).
- Nie chcę żadnych chujoświeczek na prez...- Z jakże subtelnym “dzień dobry, zapraszam wypierdalać” otworzył drzwi. Zamilkł. Przeleciał spojrzeniem po dobrze sobie znanej personie, która ani szarlatanem, ani avoniarą ani nawet świadkiem Jehowy nie była. - Yo, Hanni! - Otworzył nieco szerzej drzwi, powodując przy okazji solidny przeciąg. Drzwi od łazienki trzasnęły, ale Baldwin to zignorował, najwyraźniej zbyt zmęczony żeby się przejmować takimi drobiazgami. W dodatku coś ciężkiego spadło z hukiem na podłogę.- Wchodź!

Winowajcy tego całego rumoru nie trzeba było długo szukać. Gdy tylko Hannibal wszedł do środka, mógł zauważyć, że wielkie okno w głównym pomieszczeniu, czule określanego mianem jadalnio-kuchnio-salono-pracowni (a mniej czule nazywane zwykłą “graciarnią”) było kompletnie wybite. Ciężkie jasne zasłony, a może raczej to co z nich zostało, leżały ułożone w stosik przy parapecie. Ucierpiały futryny, żeliwne okucia, ściana z oknem niewątpliwie do odmalowania. Ale poza tym, było czysto. No poza paroma przewróconymi płótnami, na które Baldwin spojrzał przez ramię z głośnym westchnieniem.
Ale nie oszukujmy się. Porządek w domu z  pewnością nie był w nawet najmniejszym stopniu zasługą Baldwina, a raczej urzędującej tu jak na włościach panny Mulciber.

Sam pan Malfoy wyglądał… No może gdyby nie opatrunek nasączony ciemnym eliksirem na ewidentnie potłuczonym nosie, niedospaniu, które jak kac odbijało się na zwykle przyjemnej dla oka twarzy chłopaka… To nie byłoby aż tak źle. Ot stała sobie w progu taka kupka nieszczęścia, ubrana w spodnie od piżamy i sprany podkoszulek. Ale w przeciwieństwie do Selwyna był względnie czysty, Rozalinda siedziała mu wygodnie na ramieniu, skubiąc serowego krakersa. Przechyliła szczurzy łeb, przyglądając się przybyszowi wręcz wyczekująco. Kiedy zrozumiała, że żadnego smacznego prezentu raczej nie będzie fuknęła sobie cicho pod szczurzym nosem, machając gniewnie ogonem, tylko po to żeby zaraz zeskoczyć na podłogę i zniknąć za kanapą.
- Chcesz kawy? Scarlett zrobiła też jajecznicę, mogę odgrzać.- Zaoferował, przeciągając się leniwie, jakby wcale stan kolegi go nie zaniepokoił. Pewnie sam by się nie mył po takiej nocy, gdyby go siłą i groźbą nie wpakowali pod prysznic.
Każdy miał prawo do dnia trolla!
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#3
04.06.2025, 16:41  ✶  

Hannibal parsknął na widok Baldwina, niewiele mniej zmarnowanego, niż on sam, a zaraz potem skrzywił się boleśnie, ugodzony w sam mózg hałasami. Malfoy był czysty, ale za to bardziej skacowany i najwyraźniej pobity. Nie wydawał się jednak tym szczególnie martwić. Ciekawe, co zrobimy, jak będziesz musiał wyjść na scenę, pomyślał Selwyn z uczciwą ciekawością.

- Nie chcesz chujoświeczek, tak? Ja bym na twoim miejscu rozważył - wychrypiał  opierając się przedramieniem o futrynę,
rozbawiony mimo, albo może właśnie z powodu swojego żałosnego położenia. To było najwyraźniej teraz jego życie - mieszkanie we wnętrzu pieca i żebranie o prysznic u kolegów z pracy. A ojciec mówił, żeby nie uciekać z lekcji, bo do niczego nie dojdzie.
- Wyglądasz, jakby ci ktoś zafundował budżetową wersję usług Potterów, być może te świeczki to jedyne, na czym będziesz musiał polegać z taką gębą… - kontynuował jakże dowcipnie, taksując wzrokiem Baldwina. Efekt zepsuło nieco kaszlnięcie, które szarpnęło nim chwilę później, powodując ostry ból w płucach w dodatku do lżejszego, będącego już właściwie znajomym tłem, pieczenia poparzonej skóry na piersi. Będzie trzeba jakiś eliksir na to ogarnąć.

Starając się niczego nie dotykać, wszedł do mieszkania - trochę zrujnowanego, ale wciąż w lepszym stanie, niż jego własne, mimo, że przeciąg z rozbitego okna trzaskał drzwiami, a szczur wyjadał resztki krakersów ze stołu.

- Nie mam nic, nawet przysmaki Arabeski są w sadzy! - powiedział przepraszająco, wyciągając palce do zwierzaka. Rosalinda, ledwo zwęszyła niewątpliwą obecność sił nieczystych w czarnym brudzie na jego skórze, ofuknęła go z obrzydzeniem. Do jej właściciela dodał:
- Tak, kawy, jajecznicy… i łazienki, jakbym mógł, bo Scarlett mnie tak samo urządzi, jak jej nabrudzę tutaj - wskazał głową na pokiereszowaną twarz Baldwina - Mieszkanie mi uwaliło w sadzy, wszystko mam czarne, nawet ciuchy w szafie, nie da się tego zmyć! - pożalił się. Nie wspominając już o tym, że spać nie można, dodał w myślach na widok fragmentu rozgrzebanego barłogu, jaki można było dostrzec przez drzwi sypialni. Stłumił ziewnięcie.

- Dobrze, że nie spłonęliście - westchnął z rezygnacją. Czy to będzie od teraz nowa zwyczajowa formułka powitalna czarodziejów?
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#4
05.06.2025, 14:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.06.2025, 14:37 przez Baldwin Malfoy.)  
Choć sam temat chujoświeczek był zabawny, to wymagałby sprzedania Hannibalowi całej historii o tym jakim zjebem jest brat jego dziewczyny, a przy tym zasadne byłoby chociaż uwalenie się na kanapie ze śniadaniem, a nie stanie w progu jak dwie przekupki na targu.
- Stary przysięgam. Jakbyś poznał chłopa, który je produkuje…- Zaśmiał się nieco mniej serdecznie. Przewrócił tylko oczami, wyraźnie nie zamierzając kontynuować tematu, ale nie zdołał się powstrzymać złośliwego uśmieszku i krótkiego komentarza: - te świeczki to on ma w dupie, taki sztywniak. Ale dobra. Jebać go. Nie jebać jebać tho, tylko wiesz... Metaforycznie!
Dłoń Baldwina odruchowo powędrowała do opatrunku, krzywiąc się natychmiast, gdy tylko musnął złamanie opuszkami palców. Więc dotknął drugi raz dla pewności że nadal go to nakurwia.
- To rany wojenne debilu. Ponoć wyglądam dzięki temu bardziej męsko.- Chuja prawda, ale kto go sprawdzi, co? Baldwin miał w sobie urok wiktoriańskiego dziecka umierającego na suchoty, co z reguły na teatralnych deskach sprawdzało się wyjątkowo dobrze. Zwłaszcza kiedy to tej niepokojącej, na wpół martwej urody dodawało się wiecznie nieobecne spojrzenie i fakt że ze wszelką aktywnością fizyczną miał wspólnego tyle co nic.
Nosem się nie martwił. Podejrzewał, że na jego widok, charakteryzatorka jak zwykle załamie ręce, w ruch pójdą jakieś proste zaklęcia lecznicze i będzie jak nowy. A jak nie to sam się zagoi w końcu samo. Kiedyś. Najpewniej.

- Słuchaj, mnie dorwały psy, ale...- Wzruszył lekko ramionami z miną świadczącą, że nieszczególnie ma za złe owemu psiemu (w domniemaniu BUMiarskiemu) brutalizmowi.- Jakby to powiedzieć. Psy jeszcze mają jakiś kodeks moralny nie?  Mugole mają tę no… wiesz...- pstryknął palcami, jakby próbował wygrzebać informację z bardzo głębokich odmętów pamięci- konwencje genewską czy jakoś tak. Całe to pierdolenie o humanitarnym traktowaniu jeńców wojennych, opiece nad chorymi i zakazie stosowania terroru wobec nich. Scarlett będzie ją traktowała jak checklistę jak tu nasyfisz.
Machnął lekko ręką w stronę łazienki, gestem jakże wspaniałomyślnego gospodarza.

Prawdę powiedziawszy Baldwin nie był aż tak chujowym kolegą jakim mogło się wydawać. Czasem potrafił być nawet zajebistym kolegą, o ile się postarał, a że starał się wyjątkowo rzadko to już inna sprawa. Słuchał uważnie, co Hannibal ma do powiedzenia o swoim własnym lokum, niemal współczująco kręcąc blond czupryną.
- Poszukaj sobie ręcznika i czegoś do przebrania. Na szafce jest świeże pranie. Weź tam sobie co chcesz.
Byli podobnego wzorstu, a większość ubrań Malfoy'a i tak stanowiły luźniejsze koszule i spodnie, więc coś tam pasować powinno. Nie wspomniał co prawda o milionie specyfików Scarlett i tym, że jedyne kosmetyki i szampony jakie pewnie znajdzie będą o piekielnie słodkim waniliowym zapachu, ale cóż… Niektóre rzeczy trzeba odkryć samemu. Baldwin nie miał głowy do tak przyziemnych rzeczy jak uzupełnianie domowej kosmetyczki czy lodówki, apteczki, a jego ulubiony eliksir 7w1 niedawno gdzieś zaginął. Więc zostawało to co przynosiła Mulciberówna. Nie żeby się jakoś przejmował, szczerze powiedziawszy.

Wytargał z jednej z szafek czajnik i dwa kubki do kawy - jeden - typowo firmowy z czarnym logiem i podpisem NECRONOMICON. Pod spodem ktoś domalował krzywe literki “zakład pogrzebowy A.S. Nokturn”. Drugi kubek był bardziej fikuśny - w ręcznie malowane piękne kwiaty, poruszające się pod wpływem magii. Aczkolwiek ten z kolei był w kilku miejscach uszczerbiony. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Po chwili namysłu wyciągnął też filiżankę, gdyby Scarlett postanowiła wrócić wcześniej.

Dobrze, że nie spłonęliście.
Zamarł nad czajnikiem. Skinął głową, dość jednak nieuważnie - jakby błądził myślami daleko. Gdzieś poza granicami mieszkania na Horyzontalnej, pewnie daleko za Londynem. Zdarzało się to Baldwinowi dość często, gdy zaćma wywołana choroba Milforda spowijała jego umysł, odcinając od rozmówców i całego zewnętrznego świata.
- Mhm.- Mruknął niezwykle elokwentnie, chyba nawet nie myśląc już o pożarach. Zamrugał i jak gdyby nigdy nic wrócił do nalewania wody.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#5
06.06.2025, 00:33  ✶  
- Psy, tak? - zapytał tonem niewinnego zainteresowania - Oczywiście, za niewinność?
Właściwie nie dziwiło, że Baldwin wykorzystał wydarzenia zeszłej nocy, by wpakować się w kłopoty. Malfoy zdawał się kochać chaos i destrukcję i być w tych upodobaniach zdumiewająco demokratycznym. To znaczy, chyba było mu wszystko jedno, czy wspomniane chaos i destrukcja stają się udziałem jego, czy kogokolwiek innego. W geście, jakim dotknął ewidentnie złamanego nosa była ostrożność kogoś, kto cierpi, ale też sentyment, jakby ból budził przyjemne wspomnienia. Hannibal wzruszył ramionami. Dobrze znał to uczucie, chociaż osobiście wolał zabawy obarczone mniejszym ryzykiem… permanentnego oszpecenia.

Czy “rany wojenne” przydawały mu męskości? Któż wie. Hannibal osobiście zawsze doceniał kontrast delikatnej, jak u tolkienowskich elfów urody kolegi z jego usposobieniem, bliższym raczej goblinom z banku Gringotta. Wątły i jasnowłosy, budził w nim opiekuńcze uczucia tylko po to, żeby chwilę później potraktować go wiązanką przekleństw i złośliwości, i Hannibal nieodmiennie znajdował to ekscytującym. Rozbawiony wyobraził sobie potencjalną minę Baldwina, gdyby ten poznał jego opinię na swój temat. Przy założeniu, że w ogóle by go to obeszło.

Selwyn czuł, jak napięcie całej nocy i poranka powoli uchodzi z niego pod wpływem niefrasobliwej opowieści o nocnych przygodach gospodarza i obserwowania, jak ten krząta się  po kuchennej części małego mieszkanka. Spędził tu niejeden wieczór. Kiedy zmęczonym i nasyconym atencją artystom udawało się niepostrzeżenie wymknąć z popremierowego rautu, albo kiedy mieli ochotę odpocząć od sztywnej atmosfery jakiegoś wyjątkowo napuszonego eventu, to właśnie mieszkanie Baldwina (i od niedawna Scarlett) było najbliżej, by odreagować stres przygotowań i opić sukces spektaklu.

Malfoy zamarł nad kubkami. Hannibal zrobił ruch, jakby chciał go dotknąć, jakoś ugruntować w rzeczywistości. Nie pierwszy raz był świadkiem tego, jak choroba odcina go od rzeczywistości - to była cena, jaką płacił za swoje zdolności: niezwykle realistyczne obrazy, nadnaturalnie szybkie opanowywanie swoich ról. Tym razem jednak epizod trwał jedynie chwilę i wyciągnięta w stronę pleców kolegi dłoń zawisła w powietrzu nie sięgając celu, niezauważona, gdy ten zalewał kawę.

Kawa. Tego właśnie Selwyn potrzebował.
I kąpieli. Zdecydowanie.
- Ratujesz mi życie, stary. Serio, jakaś klątwa mnie dopadła, czy co... Dziwię się, że nie szczam na czarno - westchnął i posłusznie udał się do łazienki, niedbale przymykając za sobą drzwi. Z ulgą zrzucił ubranie, pakując je od razu do brudów - skoro miał pożyczać rzeczy od Baldwina, równie dobrze mógł mu w zamian zostawić swoje - cóż, że brudne, wypierze się… prawda?
Spojrzał na baterię flakoników i buteleczek, należących, jak podejrzewał, do pani domu. Słodki zapach upewnił go w tym przekonaniu. Cóż, najwyżej będzie pachniał, jak cukiernia. Lepsze to, niż aromat eau de żul brûlé, który roztaczał dotychczas.

Wybrał sobie kilka kosmetyków, mających postawić na nogi jego twarz i włosy. Wszedł pod prysznic i westchnął przeciągle, czując, jak ciepła woda spływa po jego umęczonym ciele. Zachwiał się, ale znalazł oparcie i z ulgą obserwował, jak przeklęta sadza znika w odpływie. Czyli klątwa, czy co to było, co zdemolowało mu chałupę, przestawało działać poza domem. Powinien sobie załatwić lokal zastępczy przynajmniej do czasu, aż znajdzie ekipę, która uporządkuje mieszkanie na Alei Horyzontalnej. Teraz pewnie będzie ciężko o fachowców, ale w końcu mógł zapłacić ekstra.

Zadowolony wytarł się jednym z czystych ręczników i spojrzał w lustro. Wreszcie wyglądał, jak człowiek, mimo, że oczy miał nadal podkrążone, mokre kosmyki w nieładzie, a na gardle - sińce, jakby ktoś naprawdę usiłował go udusić. Na piersi widać było wyraźnie zaczerwienioną skórę w miejscu oparzenia - bąble szczęśliwie zniknęły. Niemal dwudniowy zarost pomału zaczynał wyglądać niechlujnie, ale Hannibal zrezygnował z ogolenia się narzędziami gospodarza - tak daleko gościnność Malfoya mogła nie sięgać.

Świeże, nieposkładane jeszcze pranie faktycznie znajdowały się na szafce. Odłożył na bok damskie fatałaszki i wybrał jakiś przyzwoicie wyglądający zestaw. Jako tancerz, był nieco bardziej umięśniony od Baldwina, ale wciąż na tyle szczupły, by zmieścić się w jego ubranie. Dzięki Merlinowi.

Kawa pachniała cudownie i brzuch Hannibala donośnym burczeniem upomniał się o swoje prawa.
- Ja z kolei zarobiłem kulą ognia od jakiegoś szurniętego obcego na ulicy, nawet się nie przedstawił! - odezwał się Hannibal, jakby fakt nieprzedstawienia się był najbardziej oburzający w całej tej historii.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#6
26.06.2025, 08:21  ✶  
Niewinne zainteresowanie, heh?
Baldwin przechylił lekko głowę, Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Ogólnie miał co do tego inną teorię, bo pierwszym stopniem do piekła to było znalezienie wejścia. Potem długi spacerek w dół i było się na Podziemnych Ścieżkach.
- Podobno za pyskówki, chociaż ja tam uważam, że to bardziej flirt był.- Zaśmiał się serdecznie, aczkolwiek dość krótko. Nos go nadal bolał.- Lepiej spotkać psa niż zjeba w pelerynie i masce, nie?

Umiłowanie chaosu krążyło w jego żyłach jak dar przekazany mu w spuściźnie po Ojcu i pewnie gdyby okoliczności byłyby innej - i ten pożar spędziłby na dachu oglądając jak pożoga idei pożera miasto. Ale los miał inne plany, a te nosiły imię Scarlett Mulciber.
Podejście Baldwina do śmierciożerców nigdy jakoś szczególnie się nie zmieniło, odkąd przeczytał ten wiekopomny manifest (przysypiając w połowie z trzy razy jak na nudnej lekcji historii magii) uznał ich za bandę znudzonych, pewnie w chuj bogatych bandziorów. Nie żeby nie lubił bandytów. Co to to nie. Otaczał się w tak nieprzyjemnych kręgach rzezimieszków, że biednemu Hannibalowi pewnie skóra by ścierpła. Ale czym innym była nienawiść dla samej nienawiści. Uczciwe łaknienie krwi. Ale tylko tchórze czuli potrzebę dorabiania do tego górolotnych ideologii, klęczący przed fałszywym bogiem. Dziś nienawidzili mugoli i szlam. Jutro gejów. A potem? Przeciwko komu się zwrócą się w przyszłym tygodniu?
No i wszystko rozbijało się o szacunek ludzi ulicy. Tacy "wielcy wybawiciele ludzkości" może i mieli spoko wdzianka, ale na Bogów... Co oni wiedzieli o świecie? Jego świecie? Chuja wiedzieli i tyle.

Odprowadził ujebanego Selwyna wzrokiem aż do drzwi łazienki, tylko po to żeby westchnąć cicho. Jaki był w tym wszystkim sens, skoro ucierpiał czystokrwisty dziedzic, nie jakiś brudnokwisty mugolak. A potem przypomniał sobie rozjebanego w zaułku Nokturnu brygadzistę i.. zrobiło mu się odrobinę niedobrze. To kac. Na pewno.

- * -

Gdy Hnnibal wreszcie opuścił łazienkę, zastał Baldwina praktycznie w tym samym miejscu. Przy blacie. Blondyn stukał nerwowo różdżką w radio, siedząc na jednym z krzesełek barowych, próbując znaleźć jakąkolwiek sensowną audycję. Wszystkie sensowniejsze stoły w pomieszczeniu były zawalone na wpół zapakowanymi podobraziami i płótnami, gotowymi do obłożenia w papier.
Radiostacja Nottów milczała, Na innej częstotliwości speakerka niemal zapłakanym, wycieńczonym głosem nieprzerwanie wyliczała nazwiska wciąż odnajdywanych w gruzach i zaginionych. Kolejny program - mugole próbujący dojść co stało za atakami terrorystycznymi poprzedniej nocy.
Jakiś gość przekonywał na linii, że to wszystko wina nielegalnych imigrantów z Polski i Niemiec Wschodnich. W końcu trafił na jakąś stację, która na przekór wszystkiemu grała muzykę.

Here comes  the sun, doo dun doo doo. Here comes…. Poleciało cicho z głośników taniego radia - takiego co go można wyłapać na pierwszej lepszej magicznej giełdzie. Odstawił urządzenie na blat, dopiero wtedy spoglądając na przyjaciela. Zatrzymał na moment spojrzenie na widoczne spod kołnierzyka odciśnięte ślady palców i uniósł lekko kącik ust w tym okropnym uśmieszku. Postukał czubkiem różdżki o swoją szyję, unosząc parokrotnie brwi.
- Chyba nie tylko ogień cię dopadł. Co to za kinky szajs, Hanni? Mam być zazdrosny? - Zakpił lekko, sięgając po swój kubek. Rozalinda wskoczyła Malfoyowi na kolana, wspięła się po jego koszuli z zaskakującą jak na swoje rozmiary sprawnością, tylko po to żeby wygrzebać z kieszonki na piersi jakiś zapomniany krakers w kształcie feniksa.

Machnął lekko w stronę kuchenki, na której grzała się jajecznica. Bardzo proste “częstuj się, zanim wystygnie”. Wyciągnięty talerz i kubek z zaparzoną kawą stały bok.  Przesunął papiery i szkice, które zaległy akurat obok, robiąc miejsce, żeby Selwyn mógł sobie przysiąść i na spokojnie zjeść śniadanie. Ewidentnie przyjdzie przyjaciela przerwało mu pisanie kilku listów, do których zresztą miał zamiar wrócić.
- Dobrze, że żyjesz.- Powiedział, wyzbywając się tej lekkiej przyjacielskiej złośliwości z głosu. Zastanawiał się Ile nowych wakatów trzeba będzie obsadzić w teatrze. Kiedy w ogóle wrócą do pracy? Do prób i przedstawień? Czy jeśli zajebali Tonks, to dostanie rolę krasnoludka? Same ważne sprawy zaprzątały głowę pana Malfoy’a.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#7
26.06.2025, 12:47  ✶  
W pierwszej chwili zaniepokoiła go odrobinę niezmieniona pozycja, w jakiej trwał Malfoy, ale wyglądało na to, że zatrzymało go tylko radio, nie Milford. Każda kolejna stacja brzmiała bardziej depresyjnie, tego właśnie nam trzeba, podjudzania ludzi przeciwko imigrantom. Mugolakom. Transwestytom. Hipisom. Więcej podziałów. Więcej powodów, by rzucać brukowcami, podpalać, zabijać. Więcej Penelop ciągniętych w mroczne zaułki, złamanych Malfoyowych nosów i poparzonych Selwynów.
Hannibal był wdzięczny za muzykę, nawet, jeżeli Here comes the sun, and I say it's all right brzmiało tego dnia okrutnie ironicznie.

W pomieszczeniu unosiła się woń kawy i jajecznicy i nawet połączenie z typowym dla mieszkania Baldwina lekkim zapachem farb i terpentyny nie zmniejszało jej relaksującego wpływu. Domowo. Bezpiecznie.
Pomacał się po szyi, czując pod palcami echo tępego bólu. Zdecydowanie miał na swoim koncie noce, z których wynosił milsze pamiątki. Przewrócił oczami. Ach, gdyby to faktycznie był kinky szajs...
- Jakieś piździajstwo mi się zalęgło w domu, upiór może? Miałem całą noc koszmary o tym, że się duszę i tylko jeden miał podtekst erotyczny. I w dodatku nie był o tobie - westchnął ciężko - Zawsze możesz podjąć wyzwanie zatarcia złych wspomnień - odpowiedział na złośliwy uśmiech Malfoya swoim własnym, pewnym siebie i flirciarskim, będącym prawdopodobnie dziedzictwem genetycznym Selwynów. Podążył wzrokiem za szczurem, cwane stworzenie. Jak to się działo, że różne przybłędy zwierzaki lgnęły do Baldwina?

Nałożył sobie solidną porcję jedzenia i zajął stołeczek obok przyjaciela. Wyciągnął dłoń z kawałkiem jajecznicy dla biegającej po gospodarzu Rosalindy, a potem sam zaatakował śniadanie, zaciekle, ale małymi kęsami, żeby się nie rozkaszleć.
- Ty też - odpowiedział, przełknąwszy, zerkając na niego znad talerza - I Scarlett. A Lucyfer? - rozejrzał się po pokoju, szukając kota. Wiedział, że lepiej nie pytać o rodzinę - Baldwin nie dzielił się szczegółami, ale nawet ślepiec by się zorientował, że coś jest na rzeczy. Nie śmierdział groszem, nie cieszył się żadną protekcją - ojciec Hannibala nie usłyszał pół słowa skargi od Malfoyów na wysokość wynagrodzenia młodego aktora albo czynszu pobieranego za mieszkanie. Nie, żeby to miało znaczenie dla Selwyna i ich znajomości, napięcia między młodymi czarodziejami a rodową starszyzną nie były niczym nowym. Hannibal sam nie był wymarzonym materiałem na dziedzica, utalentowany, przebojowy i reprezentacyjny, owszem, ale jak na razie nie kwapiący się do przejęcia zarządzania teatrem ani kontynuowania rodu.
Tym niemniej sam napisał tego ranka kilka listów, krótkich, ale pełnych troski, do najbliższych, i skoro Baldwin miał kogoś, niekoniecznie dzielącego nazwisko, wartego pisania, tym lepiej. Może Spalona Noc mogła jednak kogoś połączyć, a nie tylko dzielić.

Kawa koiła ból głowy i pomagała jajecznicy przejść przez podrażnione gardło. Rosalinda, tłusta i o błyszczącym futerku, węszyła za kolejnymi przysmakami. Baldwin jak zwykle wydawał się być trochę obok wydarzeń, pozornie nieporuszony tym, że świat spróbował przenicować się na lewą stronę, że nastąpił dzień gniewu. Jedzenie  smakowało po końcu świata jeszcze lepiej, niż przed, a Beatlesi niestrudzenie i całkiem bez wyczucia chwili, albo może właśnie w perfekcyjnym przejawie brytyjskiego humoru śpiewali swój hit.
It seems like years since it's been clear…
Hannibal wyczyścił talerz do zera, opróżnił kubek i pomyślał, że to cholerna prawda.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#8
03.07.2025, 17:03  ✶  
Rozalinda szalenie ucieszona z jajecznicy, uznała że przyjaźń z Baldwinem zakończona, od dziś Hannibal jest jej najlepszym kolegą. Tak. Taka była, biedna zagłodzona, niekochana. Najnieszczęśliwszy szczur w całym Londynie. Co tam Londynie - Anglii! W całej Europie! Przynajmniej tak długo jak miał jedzonko na talerzu, Hannibal mógł się cieszyć atencją gryzonia.
Malfoy słuchał uważnie. Słuchał i obserwował, sunąc wzrokiem po twarzy Selwyna z tym rozmarzonym uśmieszkiem.
- Zawsze moglibyśmy popracować nad tym, żeby następny jednak był o mnie…- Wymruczał nachylając się odrobinę mocniej niż to konieczne, ani na sekundę nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Pachnący kawą, papierosami i wodą kolońską, którą dostał od Scarlett, zbliżył się niebezpiecznie blisko. Wyciągnął rękę, muskając niby bezwiednie ramię bruneta, tylko po to, żeby… sięgać po Rozalindę, która uwaliła się na blacie, ewidentnie planując pożreć jeszcze więcej jajecznicy. A potem się odsunął jak gdyby nigdy nic, układając szczurzą księżniczkę (buntowniczo popiskującą przeciwko porwaniu od talerza i bestialskiemu traktowaniu) sobie na kolanach.
- Wystarczy. Jeszcze trochę i przestaniesz się mieścić nawet w kanalizacji.- Podrapał podopieczną za nadgryzionym uszkiem.- O czym my to… Ach, kurewstwo w twoim mieszkaniu.

Oparł się łokciem o blat, wspierając policzek o zgięty nadgarstek. Szczerze powiedziawszy nie wyglądał na szczególnie przejętego problemami Hannibala, ale… Czy Baldwin kiedykolwiek przejmował się czymkolwiek? Ucieleśnienie “spoko ogarnie się” i “jakoś to będzie chill”, z reguły traktował wszelkie życiowe tragedie z przymrużeniem oka. Bo co to za problem, że u Selwyna zasiedział się jakiś kinky demon skoro mógł przespać się przez kilka nocy u niego? Co prawda musieliby pogłówkować nad tym jak chociaż na moment załatać okno, albo ściągnąć tu jakiegoś specjalistę, ale taki problem to chyba nie problem? Na przykład okno w sypialni było aktualnie przykryte grubym kocem - rozwiązanie skuteczne, chociaż brzydkie jak szlag i tylko czekał aż to wszystko odpadnie.
- Zagadaj do jakiegoś egzorcysty, niech to wypleni. Jest taki jeden Macmillan, co pracuje dla kowenu. Przynajmniej pracował jeszcze jakiś czas temu... A jak chcesz taniej to podpytaj mojej Scar. Kiedyś mi opowiadała jak szkoliła się na egzorcystkę w Norwegii. Chociaż...- Zawiesił się na moment.- Myślisz, że takie nasze rodzime czarty czy upiory rozumieją inkantacje w języku pingwinów?
Oczywiście. Bardzo. Poważne. Pytania. Jak zawsze. Bo on na przykład nie do końca rozumiał co tam sobie Mulciberówna mamrocze pod nosem. Naswet nie próbował. Od tych wszystkich shshz i kszh i tzzhsh i khrrrr bolała go głowa.

Rozejrzał się po pokoju jakby sam się spodziewał zobaczyć gdzieś kota. Nawet jeśli sam widział rano jak Frida nosiła go w objęciach jak wypchaną lalkę, a szansa, że dziewczynka pozwoliłaby sobie zabrać kotka była niewielka. Zwłaszcza, że Lucyfer był chyba już pogodzony z tą niecodzienną dozą miłości.
- Jest ze Scar. Wszędzie za nią łazi.- Odpowiedział po prostu. Doceniał, że nie padły żadne pytania o rodzinę, choć żadne “dziękuję” nigdy nie padło z ust Baldwina. Zresztą można było odnieść wrażenie, że równie dobrze mógłby być sierotą i nikt by tego drobnego faktu nie skojarzył. Ale przynajmniej obraz matki Malfoy’a - Visenyi, która miała paskudny zwyczaj komentowania absolutnie wszystkiego i wszystkich, najbardziej zdegustowana chyba swoim własnym synem, został zdjęty. Ciężka zdobiona rama stała oparta o ścianę, a kobieta na zniszczonym płótnie tymczasowo zamarła. Zresztą czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Czy sens naprawdę tkwił w tych ślicznie wykrochmalonych koszulach i kiju w dupie jaki mieli wysoko urodzeni czystokrwiści chłopcy?

Przez moment sam wsłuchiwał się w piosenkę, ruszając lekko głową do taktu. A potem zakaszlał. Paskudnie, głęboko, próbując odkrztusić pył, którego się nałykał ostatniej nocy. Docisnął dłoń do ust, odsunął na tyle, żeby nie napluć przy okazji Selwynowi do talerza.
Chwilę to trwało, a z każdą kolejną sekundą czuł się coraz gorzej. Jakby ktoś mu wepchnął do gardła garść popiołu, której za żadne skarby nie mógł się pozbyć. Kiedy w końcu otarł wargi wierzchem dłoni, na skórze pozostał czarny ślad. Kaszlnął ostatni raz, popijając niesmak swoją kawą.

- Sorry.- Wychrypiał. Otrząsnął się z napadu wyraźnie bledszy, z czołem lekko zroszonym potem, gdy każdy kolejny oddech sprawiał mu wyraźny problem.- Co z teatrem?- Zapytał szybko, próbując zmienić temat tak szybko jak to możliwe.- Wiesz czy go… no… zamkną na jakiś czas?- Lekkie drganie było wyraźnie słyszalne w jego głosie. Zamknięty teatr to brak przedstawień. Brak przedstawień to brak pieniędzy. A brak pieniędzy to no… brak pieniędzy. Nikt tego do końca nie lubił.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#9
03.07.2025, 23:50  ✶  
W słowniku Hannibala nie istniało takie określenie, jak niebezpiecznie blisko, nie, kiedy chodziło o przyjaciół. Usta pełne jedzenia uniemożliwiły mu jakąkolwiek werbalną odpowiedź na nagłą bliskość Baldwina i nieco zniekształciły uśmiech, jakim ją powitał, ale nie drgnął nawet, by się odsunąć. Rosalinda była urocza, ale nawet ona bladła przy tych jego szarych oczach i uśmiechu pełnym obietnicy. Nieprzewidywalny, śliczny, no, może trochę mniej teraz, kiedy pół twarzy zakrywał zaplamiony na ciemno bandaż. Ale za to nadal pełen stoickiego spokoju.
- Scarlett brzmi, jak świetny pomysł, nie zaszkodzi spróbować - ucieszył się Selwyn, teraz pewnie trudno będzie się dobić do egzorcystów, podobnie, jak do wszelkich innych fachowców. Szklarzy, na przykład. Hannibal z westchnieniem wspomniał swoje własne wybite okno. Co ci Śmierciożercy mieli z oknami? Tak satysfakcjonująco się tłukły, czy co? Przecież brzęk tłuczonego szkła jest paskudny. Tak, czy owak, rodowe majątki nagle mogły nie wystarczyć, by uzyskać szybki (hehe) dostęp do wszelkich usług, kiedy w kolejce ustawiało się kilkunastu klientów z sakiewkami pełnymi pieniędzy i podobnym zapotrzebowaniem.

Wtedy Baldwin zgiął się w napadzie kaszlu. Brzmiało to rozdzierająco i bardzo, bardzo niedobrze, Hannibala bolało w klatce piersiowej od samego słuchania. On sam też czuł drapanie w gardle, ale zdusił własną potrzebę rozkaszlania się, tak nagłą, że musiała być wytworem jego umysłu, a nie płuc. Gdy upiorny kaszel przedłużał się, nie mając lepszego pomysłu, sięgnął i walnął blondyna w plecy, jak przy zakrztuszeniu, raz, drugi.
- Nie powinieneś iść z tym do uzdrowiciela? - zapytał, patrząc ze współczuciem, jak  Malfoy odpluwa czarną flegmę - cholera wie, czy to przejdzie samo, coś mi się wydaje, że ta sadza z wczorajszej nocy jest jakaś dziwna.
Czyżby naśladowcy Voldemorta postanowili nadać nazwie “czarna magia” dosłowne znaczenie? Czy doprawdy musieli być tak pozbawieni polotu, czarne płaszcze, Czarny Pan, czarna sadza? Banda wariatów. Hannibal przewrócił oczami.

- Co ci z tego, że teatr będzie otwarty, jak z takim kaszlem możesz zagrać jedynie gruźlika, a to się teraz na pewno dobrze nie przyjmie, pół widowni by kaszlało razem z tobą! - zganił kolegę, który usiłował zmienić temat, pewnie po to, by nie słuchać o uzdrowicielach. Znając Baldwina, liczył na to, że samo przejdzie. Może chociaż Scarlett będzie miała wystarczającą siłę przebicia, żeby wlać w niego jakieś eliksiry, czy coś.
- Teatr stoi, nie spłonął, nawet pieprzone okna chyba ma całe. Nie wiemy jeszcze, kto z pracowników ucierpiał, ojciec pewnie rozesłał sowy, do poniedziałku będzie wiadomo.
Przynajmniej rodzice byli bezpieczni. Hannibal znalazł zaraz po obudzeniu list od matki, napisany zapewne skoro świt i w pierwszej kolejności odpowiedział właśnie jej. Nie wspominał o tym, co stało się z mieszkaniem - to zapewne pociągnęłoby za sobą namowy do zamieszkania u nich na czas remontu, a tego wolałby uniknąć. Jego kontakty z ojcem były od ukończenia Hogwartu poprawne, do czego w dużej mierze przyczynił się najpierw półtoraroczny wyjazd do Paryża, a potem - mieszkanie osobno. Dłuższe przebywanie pod jednym dachem wybitnie im jednak nie służyło. Miał nadzieję zaczepić się u kogoś ze znajomych albo kuzynostwa. 

- Nie mam pojęcia, czy wznowimy działanie tak od razu. Z jednej strony, żadne nasze przedstawienie nie przebije tej szopki z wczoraj, a z drugiej, może jakaś akcja dobroczynna?... - wzruszył ramionami. Decyzja pewnie pojawi się na dniach. Hannibal nie obraziłby się za trochę wolnego, ale jeżeli premiera “Ekstazy” nie zostanie przesunięta, to raczej nie miał co na to liczyć. Więcej, w takim wypadku musiał szybko zaopiekować się swoją chrypą, żeby w połowie przedstawienia nie rozkaszleć się tak, jak przed chwilą Baldwin. Nie pluł co prawda sadzą, ale z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może po prostu jeszcze nie…
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#10
30.07.2025, 20:21  ✶  
Milczał. Przez dobrą chwilę Baldwin Malfoy zwyczajnie milczał, co samo w sobie było cholernie złym znakiem. Nie dlatego, że przeżywał właśnie napad Milforda. Nie. Po prostu zwyczajnie w świecie był wkurwiony. Może i Hannibal próbował być troskliwy, ale wyszło jak wyszło, bo Baldwin jedynie zmarszczył wściekle brwi.
-  Co ci z tego, że teatr będzie otwarty, jak z takim kaszlem możesz zagrać jedynie gruźlika.
- No i kurwa zajebiście.- Warknął, uderzając otwartą dłonią w blat.- W ogóle mogę przestać grać. Na chuj ja wam nie?
Sięgnął z powrotem po radio, grzebiąc w nim przez chwilę. Radosna melodia zaczynała go irytować. Jakaś stacja z muzyką pogrzebową by się przydała.
- Nie będę szedł do żadnego szarlatana, Hanni!- Burknął. Może nieszczególnie grzecznie, ale niech mu Matka wybaczy, właśnie się prawie udławił własnym kaszlem i jakimś paskudztwem.- Zaraz mnie nafaszerują jakimiś specyfikami, które pomieszają mi na dobre w mózgu. Albo wszczepią mi coś pod skórę, żeby kontrolować jak ministerialną marionetkę. Mówię ci Selwyn, to wszystko to jest jeden… - przerwa na krótki napad kaszlu - wielki - znów to samo - spisek! A ty się dajesz im robić jak dziecko.
Potarł twarz dłońmi, ewidentnie zmęczony dusznościami. Prześliznął palcami między splątanymi kudłami, próbując je odgarnąć z twarzy.
- Będą ci musieli znaleźć innego dublera na Merlina, bo ja się do szpitala nie wybieram.- Skrzywił się. Oblizał spękane po nocy wargi, zlizując resztki popiołu, którego nie zdążył wykaszleć. Zaschło mu w gardle, a kawa nie pomagała... No trudno, czas sięgnąć po znane sposoby gaszenia pragnienia.- Nie martw się, kto nie marzy o byciu wciśniętym w deski teatru przez naszą Laurettkę. Szkoda, że nie widziałeś jej na tej imprezie u Avery’owej. Wiesz tej baby od Muzy. Twoja kuzyneczka była po prostu mmm…- cmoknął, składając palec wskazujący i kciuk w klasycznym „10/10”.- Szkoda, że ją ubrali w fatałaszki od mugolaka, wiesz jak tego nienawidzi.

Wstał od blatu, wcześniej układając sobie Rozalindę na ramionach. Wszystko go bolało od kaszlu, w domu pizgało złem aż miło, a w dodatek znieczulenie nosa powoli schodziło. To był dobry moment, żeby się napić. Zresztą i tak jedyny działający zegar dokonał swojego żywota, gdy runął nad ranem ze ściany przy mocniejszym podmuchu wiatru. Więc nawet nie mieli jak wyegzekwować zasady, że porządni kawalerowie nie piją przed południem.
- Zagadam z Twoim ojcem, może ogarnę wam scenografię do tego Merlina. Gynta pewnie wywalą na drugą połowę jesiennego repertuaru, to mi się zwolni kalend… Kurwa.- Ostatnie wbrew pozorom nie dotyczyło przedłużających się przygotowań do sztuki, a faktu, że Baldwin… zwyczajnie schylił się odrobinę za szybko. Z rozwalonego nosa popłynęła na nowo krew, którą zatamował pierwszą lepszą rzeczą jaką znalazł. I tak, może to była ścierka do naczyń. I tak, może miała fantastyczny jesienny wzór w dynie. I tak może i Scarlett go zabije, bo krew natychmiast wsiąknęła w materiał – ale przynajmniej nie uwalił wszystkiego dookoła. Dobre i tyle.
Wyciągnął to po co sięgnął, butelkę wina. Odkorkował ją zębami, a korek wypluł do zlewu. Ile ten tani sikacz stał na półce? Cholera wie, Baldwin i tak nie wybrzydzał. Upił dwa solidne łyki, na chwilę tracąc zainteresowanie swoim gościem. Nie chciał być chujowym gospodarzem, więc ostatecznie wrócił do Hannibala z butelką w ręku; odstawił ją na blat.
- Nie mam więcej szklanek.- Oświadczył, wskazując lekko na kubek po herbacie, jasno dając do zrozumienia, że niczego innego Selwyn tu nie dostanie. No może wygrzebałby gdzieś jakiś słoik, w którym odmaczał pędzle. Z dwojga złego chyba lepsza już była niekompletna zastawa stołowa.
- Słuchaj Hanni, sprawę mam. Powiedziałbym, że zadanie bojowe, ale bardziej misja samobójcza, jak mam być szczery.
W końcu odłożył na blat zakrwawioną ściereczkę, a resztkę krwi pod nosem roztarł wierzchem dłoni. Uwalił się z powrotem na swoim krześle.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Hannibal Selwyn (3319), Baldwin Malfoy (3274)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa