To znaczy, jasne tak naprawdę wcale tego nie żałował (i oczywiście, że narzekałby) ale jednak kiedy siedział teraz w Norze Norzy, pilnując co chwila, czy ktoś nie potrzebowałb opatrzenia ran, to tak jak jego ruchy stawały się coraz powolniejsze, tak jego umysł dość szybko wypychał mu z głowy poczucie, że życie może być ponownie jakkolwiek zdatne do życia.
Zdecydowanie nie pomagało też to, że o ile wszyscy obecnie byli raczej opatrzeni, tak dwie osoby, absolutnie za nic na świecie nie chciały mu się dać obejrzeć. Pierwszą z nich, była młoda dziewczyna, ubrana dokładnie tak jak zakładał, że ubierali się niektórzy mugolscy znajomi jej siostry. To znaczy tak, jakby spędzała całe dnie na mieszkaniu w chatce z lasu, zbieraniu stokrotek i braniu dziwnych narkotyków. Uparta czarownica, chociaż dość blada, obrzuciła go nieufnym spojrzeniem i kazała mu spadać, gdy tylko spytał się, czy czegoś potrzegowała. Drugą natomiast z tych osób był nieco starszy od niego mężczyzna, który też nie chciał się do niego odzywać.
I najgorsze, że Basilius nie miał za nic pojęcia, czy nie chcieli z nim rozmawiać, bo był blady jak trup i nie ufali w jego zdolności medyczne, bo sumie to się trochę rozkaszlał przy nich z powodu całej nocy bliskiego spotkania z dymem, czy może dlatego że wciąż był oblany czerwoną farbą. Lub dlatego, że nie lubili uzdrowicieli. Wszystkie opcje były możliwe. Ah, no i mogli też po prostu nie chcieć rozmawiać z kimkolwiek czystej krwi. Nie miał pojęcia, ale naprawdę chciał im wszystkim pomóc.
Tylko kurwa sobie na to nie pozwalali.
Na chwilę poszedł do łazienki, spokojnie policzył do dziesięciu i przemył twarz wodą. Czerwona farba dalej nie zeszła. Bladość i wory po oczami tak samo. W sumie to nie miał pojęcia czego się spodziewał. Zamiast tego natomiast trochę się rozkaszlał. Może powinienen po prostu posłuchać słów Millie i rzeczywiście odpocząć. Albo zerknąć, czy Thomas czegoś nie potrzebował. Zrobi to. Ale za chwilę.
Kiedy jednak wyszedł z łazienki trafił akurat na Morpheusa i spojrzenie Basiliusa zmieniło się ze zmęczonego w to charakterystycznego dla każdego uzdrowiciela, który miał kiedykolwiek kontakt z Longbottomami. No i też trochę się uśmiechnął. Jakoś dziwnie łatwo zawsze mu przychodziło uśmiechanie się przy Longbottomach, nawet w tak beznadziejną noc jak ta.
– Rana, klątwa, czy coś jeszcze? – spytał nieco odruchowo, ale zaraz potem nieco się zreflektował. – Przepraszam. Mam tu trochę... Zamieszania. Dobrze cię widzieć. Jak się czujesz?
Zawada: choroba genetyczna
Zawada: słabe płuca