25.05.2025, 01:32 ✶
Dægberht Flint i Basilius Prewett
wokół niemal wyłącznie błękit
wokół niemal wyłącznie błękit
Przez kilka następnych nocy, kiedy próbował zasnąć,
Basilius przypominał sobie szum morskich fal
i powoli zbierało mu się na wymioty.
Basilius przypominał sobie szum morskich fal
i powoli zbierało mu się na wymioty.
Głupie pomysły podsycone wpływem alkoholu potrafiły odcisnąć swoje piętno na ludzkiej psychice już permanentnie, nikt jednak oprócz samego Basiliusa nie wiedział, jak uzdrowiciel czuł się z decyzją podjętą felernego lata 1970 roku w Docklands, w portowej knajpie rodziny Flint, w której jeszcze dwie godziny temu zszywał nogę jednemu z marynarzy.
Wysłuchać marynarskiej opowieści przy kuflu, drugim, trzecim. Z białym, miękkim kotem wyłożonym na coraz bardziej wiotkich nogach. Któż by odmówił? Ktoś na pewno, ale nie on - na zbyt długo zawiesił spojrzenie na charyzmatycznym bajarzu, który gadał, gadał i gadał tak dług o i tak intensywnie, jak to tylko potrafił Dægberht, a słowo było najsilniejszą jego bronią. Pomijając to, jak kwieciście mężczyzna ujmował pewne sceny, w samej przygodzie na końcu świata było coś urzekającego - zaczynało się niewinnie, od drobnej plotki zasłyszanej gdzieś ukradkiem, przemyconej we wspomnieniach, która nagle pomogła w rozszyfrowaniu sposobu działania zaklętej mapy złożonej z pięciu przytwierdzonych do deski okręgów. A później był wyścig z czasem, była walka z okrutną burzą, był duch na skraju przepaści, spadający w nią nieskończoność razy.
Wśród tego wszystkiego był Dægberht.
Dægberht, który zawiesił na nim spojrzenie nie raz i nie dwa, a po wszystkim podszedł do Basiliusa, z gracją dostosowując ton głosu do harmidru, jaki pojawił się w knajpie kiedy opowieść się skończyła.
Powód zagadania okazał się odrobinę mniej magiczny, niż można by się tego spodziewać.
- To Kapitan - powiedział z uśmiechem, obserwując mruczka wyciągającego się na Prewettcie jak na wygodnym łóżku - mój kot. - A później rozmowa trwała w najlepsze.
Taka to jest scena: rozmawiasz przy kominku z mężczyzną, który zapewne mógłby tymi swoimi historyjkami wywieźć niejednego na manowce, bierzesz kolejny łyk, a później pamiętasz, jak idziecie. Następny pojawia się bezlitosny ucisk bólu. Leżąc na łóżku przesiąkniętym smrodem morskiej wody, cudem przypominasz sobie werbalną zgodę na spędzenie nocy w lokum należącym do Flintów, a teraz uderzasz się w czoło otwartą dłonią - bo jakoś nie wpadłeś na to, że marynarz może mieszkać... na statku! Naprawdę ciężko tu się pomylić, bo łajba przechyliła się na fali.
Matka nadała mi takie imię,
żeby poprawnie wymawiały je tylko drzewa i wiatr
żeby poprawnie wymawiały je tylko drzewa i wiatr