Większość dnia Geraldine spędziła w sypialni. Myślała o tym, co powinna zrobić i w jaki sposób. Warto byłoby zasięgnąć języka u znajomych, na pewno ktoś coś słyszał, nikt nie odchodził z tego świata bez śladu. Szczególnie, kiedy został zamordowany. Ktoś musiał coś widzieć, coś zauważyć. Pozostawało jej dowiedzieć się, gdzie dokładnie zginęła jej przyjaciółka. Smutek odszedł w niepamięć, wypełniał ją aktualnie gniew, chęć zemsty, bardzo szybko dała się temu uczuciu pochłonąć.
Ten dzień miał być słodki, miała się cieszyć tym, co miało nadejść, średnio jej jednak to wychodziło, bo dowiedziała się o tym, że jej przyjaciółka umarła, słodycz zamieniła się w kwaśność. Jak niby miała się radować z własnych zaręczyn, kiedy jedna z bliższych jej osób została zamordowana kilka dni temu. Kurwa, to nie było możliwe. Ustalała termin wielkiego dnia, a kilka chwil po tym dowiedziała się, że osoba, którą widziała jako swoją świadkową nie będzie mogła się tam pojawić, bo nie żyła. To było abstrakcyjne, popierdolone i średnio sobie z tym radziła.
Nie należała jednak do osób, którym służyło siedzenie zamkniętej w czterech ścianach. Musiała wyjść na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza, wyładować się fizycznie, zwłaszcza, że nie przestało ją mdlić. Nadal czuła się dziwnie, kręciło jej się w głowie, a żołądek co chwila się zaciskał, mogło to być spowodowane stresem, sporo się wydarzyło, ale kiedy to przeanalizowała to dotarło do niej iż widziała jakąś powtarzalność, to wracało, nie było chwilowe. Do tego te wszystkie aluzje na temat ciąży, które padały w jej towarzystwie... trochę się tym przejęła, ale tylko trochę, bo przecież to nie mogło być to, nie miało jej to dotyczyć jeszcze przez długi czas.
W końcu opuściła sypialnię, zabrała ze sobą noże, miała ochotę wyładować się na jakimś drzewie, nic wielkiego, ale była pewna, że pomoże jej się uspokoić. Nie zastanawiała się zbyt długo, wzięła potrzebną broń i ruszyła w kierunku drzwi wejściowych, całkiem szybkim tempem, liczyła na to, że nie spotka nikogo po drodze, bo nie była w najlepszej formie, wyglądała dzisiaj jak jedno, wielkie, chodzące nieszczęście. Ani jej stan fizyczny, ani mentalny nie był dobry.
Starała się to zrobić całkiem dyskretnie, ale ten dom był pełen ludzi, oczywiście, że nie miała szans wymknąć się niezauważona. Drugi raz tego dnia trafiła na Benjy'ego. Spojrzała na niego, wpatrywała się w mężczyznę krótką chwilę. - Idziesz? - Mruknęła cicho. Sama nie wiedziała, czy będzie miał ochotę do niej dołączyć, zresztą nie do końca wiedziała, jak powinna się zachować, bo widział ją dzisiaj w naprawdę dziwnych sytuacjach, może nawet nie dziwnych, a dramatycznych, kiedy była zupełnie inną osobą, gdy nad sobą nie panowała, nie powinno do tego dojść, ale jednak się to wydarzyło i nie mogła udawać, że było inaczej.