08.09.1972
Is it the end of the world?
Ogień. Wszędzie ogień, przed którym nie ma ucieczki, nie ma schronienia. Wszędzie palący gorąc, zdający się zdzierać skórę, oddzielać ją od mięśni, a mięśnie od kości. Krew płonęła - nawet w ciele martwego Dacre, który starał się nie myśleć o tym, jak bardzo w związku z tym musieli cierpieć żywi. To był koszmar, ciągnący się bez końca - Blackowi już zaczynało się wydawać, że jest w tym horrorze całą wieczność, że minęło już co najmniej kilka dni tej nieustającej ciemności ponad porażającym światłem płomieni, zdających się wyciągać po niego swoje macki, chcących go dopaść. Jego i wszystkich dookoła. Co ciekawe jednak - jednocześnie zdawały się go nie imać, jakby odsuwały się choćby minimalnie, żeby akurat jemu nie zrobić krzywdy. Po drodze widział też kilka innych osób, które znał z różnych spotkań rodzinnych i proszonych kolacyjek, tak przecież modnych w siedemnastym wieku, a w związku z tym wciąż praktykowanych przez zakonserwowanych w przeszłości czarodziei czystej krwi.
Jednocześnie nie oznaczało to, że jak Dacre sam wlazł w ogień (nie do końca z powodu swojej decyzji), to ten mu nic nie zrobił. Owszem, zdawało się, że mniej się do niego pcha, niż do siedzącego przed nim Osirisa, którego wampir kurczowo ściskał w pasie, siedząc za nim na jego potwornej mugolskiej maszynie. Gdy zobaczył tę ścianę ognia, zdążył tylko wrzasnąć "nie!!!", ale nie miał żadnego wpływu na to, że jego przyjaciel postanowił wykazać się brawurą i wjechał prosto w ten koszmar.
Dacre czuł, jak płomienie liżą jego skórę, jak okręcają się wokół nich, próbując wyrwać kawałki mięsa jak jakieś drapieżniki - Black tak je teraz postrzegał, ledwie cokolwiek widząc w tym dymie i porażającym gorącu. Kiedy jeszcze byli w środku tego wszystkiego, wtulił się mocno w Lupina, próbując przetrwać i mając nadzieję, że nie spadnie w to piekło. Nie bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje poza tym, że całe ciało dosłownie go paliło.
Nie wiedział, jakim cudem udało im się przejechać przez to szaleństwo. Dopiero gdy poczuł, że motocykl się zatrzymał, Dacre otworzył oczy i rozejrzał się półprzytomnie, niewiele widząc, bo zadymione i przegrzane oczy odmawiały mu posłuszeństwa. Jakimś cudem przetrwali, ale doprawdy ciężko stwierdzić, jakim. Może - do diabła - rzeczywiście chodziło tu o czystość krwi? Podejrzewał, że gdyby ktoś inny odważył się na podobny wyczyn, nie wyjechałby z tego żywy, a tymczasem oni wyglądali niemal jak nowo narodzeni. Ozzy zdawał się być nieco bardziej poraniony, ale za to tylko w jednym miejscu. Dacre obejrzał się i stwierdził, że jest nadpalony w wielu miejscach, ale tak naprawdę niewiele mu się stało. I nie chodziło tu o to, że był wampirem i szybciej się regenerował, niż ludzie: tutaj naprawdę były poparzenia na całym ciele, poza klatką piersiową i torsem - tamtą częścią ciała wtulał się w Lupina, więc płomienie nie miały tam dostępu - ale były one na tyle niewielkie, że można było powiedzieć, że nic mu się nie stało. Black nie był pewien, co o tym sądzi. Z jednej strony cieszył się, że wychodzi z tego w miarę cało, poza przypalonymi ubraniami; a z drugiej jednak to było takie... Nie umiał znaleźć odpowiednich słów na to, co teraz czuł.
- Żyjesz? - zapytał, patrząc na Ozzy'ego. Przysunął się do niego, żeby przyjrzeć się ranie na jego piersi. Wyglądała paskudnie, ale zdawała się nie być przesadnie groźna - Możesz się ruszać?
@Osiris Lupin