Cathal nigdy nie był wielbicielem Doliny Godryka. Był pewnie w tym uczuciu odosobniony, bo wioska stała się miejscem zamieszkania wielu czarodziejów, i obiektywnie rzecz ujmując, miała w sobie wiele uroku - wrzosowiska, magiczny las, jezioro, tajemnicze ruiny, sady i rozsiane po okolicy wiejskie posiadłości, sprawiały, że było to znacznie przyjemniejsze miejsce niż Little Hangleton. Nawet tego ponurego, chłodnego dnia, kiedy niebo spowijało ciemne chmury, wioska nie miała w sobie niczego mrocznego.
I chyba właśnie o to chodziło. Wszystko w nim krzyczało, że tutaj nie pasuje.
Poza tym miał nieodparte wrażenie, że Slytherin nie cierpi tego miejsca. Wprawdzie nigdy nie wspomniał o tym wprost, ale ilekroć Cathal pojawiał się w wiosce, zdawało się mu, że gdzieś w jego umyśle żmija szykuje się do ataku. Tak jak teraz. Mimo tej niechęci, Shafiq szedł ścieżką, wiodącą podobno do domu nijakiej panny Lestrange. Jej imienia ciotka mu nie podała, za to takie informacje jak "wdała się w Lestrangów, wszyscy mają smykałkę do eliksirów", "czasem je sprzedaje tu i ówdzie", "nie będzie paplała, komu i co sprzedała", "wspomnę jej matce, że wpadniesz coś zamówić", już tak. (Niestety wspomniała także - po rzuceniu Cathalowi Spojrzenia, zasługującego na wielkie S, żeby "nie próbował kupić nic nielegalnego, bo dziewczyna pracuje w Ministerstwie", a gdy zdziwił się obłudnie, że w ogóle może go o to podejrzewać, Spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne. Na swoją obronę Cathal miał tylko tyle, że faktycznie nie kupowałby nic nielegalnego u Lestrangówny. Z czymś takim poszedłby do Nell Bagshot. Nie zdecydował się na to obecnie głównie z obawy, że uzdrowicielka zacznie nadmiernie wokół niego skakać, przy okazji wygłaszając milion złośliwych komentarzy.)
Zatrzymał się przed jej domem. Nie ruszał od razu, bo po pierwsze, kończył papierosa, po drugie, chciał przyjrzeć się budynkowi. Bywał w tej okolicy rzadko, zwłaszcza w ostatnich latach, nie miał więc okazji do tej pory widzieć tego domu. Jego spojrzenie przesunęło się po ścianach, ogrodzie, oknach, jakby to wszystko mogło mu powiedzieć co nieco o właścicielce.
W pewnym sensie mogło.
Dopiero po chwili Shafiq wdeptał papierosa w ziemię, a potem ruszył ku drzwiom. Wysoki mężczyzna, wciąż noszący ślady egipskiej opalenizny, kontrastującej z włosami, rozjaśnionymi przez słońce, w ubraniach raczej z gatunku tych niedbałych.