Rozliczono - Avelina Paxton - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Spała naprawdę długo, a obudziła się gwałtownie z koszmarem w resztkach podświadomości. Znowu towarzyszył jej okropny strach, którego nie potrafiła zrozumieć, znaleźć jego źródła. Potrzebowała naprawdę spotkać się z Danielle, ale wiedziała, że ta miała naprawdę sporo na głowie i nie chciała jej zawracać głowy swoimi problemami. Nie była wyspana, nie była zregenerowana. Czuła się naprawdę źle i słabo, ale zmusiła się do tego, aby wstać. Włosy upięła w luźnego koka, narzuciła na siebie białą koszulę, na to czarną marynarkę i brązowe, materiałowe, szerokie spodnie. W końcu wyszła, mając nadzieję, że mocno się nie spóźni. Może i nie przepadała za Augustusem i za całą jego rodziną, ale chciała się wykazać profesjonalizmem. Przeniosła się w uliczkę niedaleko parku z dala od oczu mugoli, po drodze zakupiła paczkę ziaren dla kaczek. Tak; miała zamiar naprawdę karmić kaczki. Lubiła to robić, odprężało ją to i czuła się przy tym spokojnie.
Teraz potrzebowała spokoju, ponieważ ciągle czuła się śledzona, ciągle czuła jakiś cień za plecami, którego nie potrafiła zrozumieć. W głowie miała mnóstwo skomplikowanych myśli, a od Beltane nie mogła zapomnieć o Godryku. Nienawidziła siebie za to, że zdecydowała się pójść na to święto albo też, że nie uczestniczyła w pomocy i walce tam. Tylu jej znajomych tam było, sama Danielle… Pokręciła energicznie głową, wyrzucając z siebie te wszystkie myśli. Musiała się skupić – Rookwood miał do niej biznes i trochę się tego obawiała. Bała się wchodzić w układy z nim, bo co jeśli przyczyni się do szerzenia jakiegoś zła? Nie znała go, miała jakąś niewielką, określoną wizję jego osoby, ale nigdy nie znała tego człowieka na tyle dobrze, aby móc cokolwiek o nim powiedzieć. Nie wiedziała, czy mogła mu zaufać. Oboje znali się, bo lubili ze sobą rywalizować, to nakręcało ich nawzajem do bycia zajebiście dobrym i pnącym się po szczeblach kariery szkolnej człowiekiem. Gdy go zabrakło Avelina skapitulowała, schowała się i zwolniła – on niestety nie.
Była na siebie zła, że teraz, gdy pojawił się w jej życiu po takim czasie wyzwolił w niej poczucie wstydu, beznadziei i zawodu, że sama nie chciała czegoś więcej, że nie wspięła się na wyżyny swoich możliwości, tylko dbała o biznes jakiegoś obcego mężczyzny zamiast samej coś otworzyć. Musiała zmienić w swoim życiu coś, co sprawiłoby, że mogłaby poczuć się znowu dobrze, wartościowo. Wyprowadzić się od rodziców? Kupić swój lokal? Otworzyć swoją aptekę? Brakowało jej odwagi? Jak miała wyprowadzić się z domu, jeśli bała się z niego wyjść? Nie pamiętała, co robiła w nocy, a przecież była pewna, że wychodziła z pracy. Nigdy nie zdarzyło jej się zasnąć w tamtym miejscu, a tu nagle? Znowu zaczęła zagryzać wargę, znowu poczuła delikatne, bolesne szczypanie, więc przestała to robić. W końcu dotarła na umówione miejsce i zobaczyła jak Rookwood naprawdę karmił kaczki, stojąc na drewnianym podeście. Uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją.
– Bardzo przyjemny dzień, aby karmić kaczki, a nie wabić niewinne dzieci, prawda Rookwood? – zapytała, wyciągając ze swojej torby na ramię papierowe opakowanie wypełnione ziarnami i gotowanymi warzywami. Wsunęła do środka rękę i sypnęła trochę jedzenia na wodę, a kaczki zaczęły kwakać głośno wcinając to, co zostało im rzucone.