10.09.2023, 22:50 ✶
Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp.
Bones odbijała lekko stopą od ziemi, wprawiając huśtawkę w jednostajny ruch. Po co siedzieć na ogrodowej huśtawce, jeśli nie miałaby się wcale bujać?! Brzmiało to jak jakaś huśtawkowa herezja, zresztą Bones – z czego Moody zdawał sobie sprawę, bo przecież nie siedział tu pierwszy raz; wszak zdarzało się, że zgarniała go na jakiś rodzinny spęd przy ognisku bądź coś w ten deseń – całkiem lubiła to konkretne miejsce w ogrodzie Longbottomów. Bo dlaczego by nie? Dało się na nim usiąść co najmniej we dwójkę, sam ogród też przecież do szpetnych nie należał i cieszył oczy.
Musieli porozmawiać – ale łatwiej było to po prostu stwierdzić, uzgadniając czas i miejsce, zamiast faktycznie zacząć rozmowę, gdy już w końcu stanęli oko w oko i zaszyli się w tym kącie ogrodu. Wieczorny chłód, parująca kawa w kubkach – bo jednak źródło ciepła nie zaszkodzi (nawet jeśli dla niej było bezużyteczne – chłód nieustannie jej towarzyszył, obojętnie pod iloma kocami by się schowała, ile warstw ubrań by na siebie naciągnęła) – i oni dwoje.
Czuła się teraz dość dziwnie – przed Beltane zapewne odczuwałaby coś w rodzaju nostalgii, może podszytej tęsknotą, ale było to coś, co chwilami zdawało się zacierać, zanikać. Chwilami, bo ostatecznie nadal trzymało się całkiem dobrze, a teraz, teraz…
… teraz czuła więcej, bardziej, mocniej niż wtedy, gdy zdała sobie sprawę, że jest po uszy zakochana w tym Alastorze Moodym, tym samym, który świata nie widział poza pracą. Więcej niż wtedy, gdy po raz pierwszy oddała mu wianek na Beltane – bo przecież już wcześniej to robiła, a nie tylko ostatnim razem.
Tyle że teraz było inaczej i nie rozumiała tego ni w ząb. Jakżeby mogła? Euforia – w porządku, znała to uczucie. Ale teraz nie dość, że razem z nią przyszło swego rodzaju zafiksowanie, to jeszcze, jeszcze… nie mogła pozbyć się wrażenia, że ją zdradza.
A przecież nie byli razem, już nie, od lat, bo postawiła wyraźną granicę. Dlaczego więc…? I dlaczego więc w ogóle czuła się rozdrażniona na samą myśl, że oto Moody mógłby teraz związać się z kimś innym? Halo, kobieto, to była twoja decyzja, nie możesz przecież oczekiwać, że będzie czekał do końca życia, aż łaskawie się namyślisz i zmienisz zdanie!
- Co ci chodzi po głowie? – spytała w końcu, dość łagodnym tonem, ustępując tym razem pola i pozwalając mówić jemu. Nie musiała wyrzucać z siebie wszystkiego od razu, prawda? Zwłaszcza że istniało całkiem spore ryzyko, iż najzwyczajniej w świecie się wygłupi; lina, po której teraz stąpali nie zdawała się być szczególnie wytrzymałą.
Bones odbijała lekko stopą od ziemi, wprawiając huśtawkę w jednostajny ruch. Po co siedzieć na ogrodowej huśtawce, jeśli nie miałaby się wcale bujać?! Brzmiało to jak jakaś huśtawkowa herezja, zresztą Bones – z czego Moody zdawał sobie sprawę, bo przecież nie siedział tu pierwszy raz; wszak zdarzało się, że zgarniała go na jakiś rodzinny spęd przy ognisku bądź coś w ten deseń – całkiem lubiła to konkretne miejsce w ogrodzie Longbottomów. Bo dlaczego by nie? Dało się na nim usiąść co najmniej we dwójkę, sam ogród też przecież do szpetnych nie należał i cieszył oczy.
Musieli porozmawiać – ale łatwiej było to po prostu stwierdzić, uzgadniając czas i miejsce, zamiast faktycznie zacząć rozmowę, gdy już w końcu stanęli oko w oko i zaszyli się w tym kącie ogrodu. Wieczorny chłód, parująca kawa w kubkach – bo jednak źródło ciepła nie zaszkodzi (nawet jeśli dla niej było bezużyteczne – chłód nieustannie jej towarzyszył, obojętnie pod iloma kocami by się schowała, ile warstw ubrań by na siebie naciągnęła) – i oni dwoje.
Czuła się teraz dość dziwnie – przed Beltane zapewne odczuwałaby coś w rodzaju nostalgii, może podszytej tęsknotą, ale było to coś, co chwilami zdawało się zacierać, zanikać. Chwilami, bo ostatecznie nadal trzymało się całkiem dobrze, a teraz, teraz…
… teraz czuła więcej, bardziej, mocniej niż wtedy, gdy zdała sobie sprawę, że jest po uszy zakochana w tym Alastorze Moodym, tym samym, który świata nie widział poza pracą. Więcej niż wtedy, gdy po raz pierwszy oddała mu wianek na Beltane – bo przecież już wcześniej to robiła, a nie tylko ostatnim razem.
Tyle że teraz było inaczej i nie rozumiała tego ni w ząb. Jakżeby mogła? Euforia – w porządku, znała to uczucie. Ale teraz nie dość, że razem z nią przyszło swego rodzaju zafiksowanie, to jeszcze, jeszcze… nie mogła pozbyć się wrażenia, że ją zdradza.
A przecież nie byli razem, już nie, od lat, bo postawiła wyraźną granicę. Dlaczego więc…? I dlaczego więc w ogóle czuła się rozdrażniona na samą myśl, że oto Moody mógłby teraz związać się z kimś innym? Halo, kobieto, to była twoja decyzja, nie możesz przecież oczekiwać, że będzie czekał do końca życia, aż łaskawie się namyślisz i zmienisz zdanie!
- Co ci chodzi po głowie? – spytała w końcu, dość łagodnym tonem, ustępując tym razem pola i pozwalając mówić jemu. Nie musiała wyrzucać z siebie wszystkiego od razu, prawda? Zwłaszcza że istniało całkiem spore ryzyko, iż najzwyczajniej w świecie się wygłupi; lina, po której teraz stąpali nie zdawała się być szczególnie wytrzymałą.