• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
1972/wiosna/maj/8 - Posiadłość Longbottomów || Co było, a nie jest...?

1972/wiosna/maj/8 - Posiadłość Longbottomów || Co było, a nie jest...?
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#1
10.09.2023, 22:50  ✶  
Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp.
  Bones odbijała lekko stopą od ziemi, wprawiając huśtawkę w jednostajny ruch. Po co siedzieć na ogrodowej huśtawce, jeśli nie miałaby się wcale bujać?! Brzmiało to jak jakaś huśtawkowa herezja, zresztą Bones – z czego Moody zdawał sobie sprawę, bo przecież nie siedział tu pierwszy raz; wszak zdarzało się, że zgarniała go na jakiś rodzinny spęd przy ognisku bądź coś w ten deseń – całkiem lubiła to konkretne miejsce w ogrodzie Longbottomów. Bo dlaczego by nie? Dało się na nim usiąść co najmniej we dwójkę, sam ogród też przecież do szpetnych nie należał i cieszył oczy.
  Musieli porozmawiać – ale łatwiej było to po prostu stwierdzić, uzgadniając czas i miejsce, zamiast faktycznie zacząć rozmowę, gdy już w końcu stanęli oko w oko i zaszyli się w tym kącie ogrodu. Wieczorny chłód, parująca kawa w kubkach – bo jednak źródło ciepła nie zaszkodzi (nawet jeśli dla niej było bezużyteczne – chłód nieustannie jej towarzyszył, obojętnie pod iloma kocami by się schowała, ile warstw ubrań by na siebie naciągnęła) – i oni dwoje.
  Czuła się teraz dość dziwnie – przed Beltane zapewne odczuwałaby coś w rodzaju nostalgii, może podszytej tęsknotą, ale było to coś, co chwilami zdawało się zacierać, zanikać. Chwilami, bo ostatecznie nadal trzymało się całkiem dobrze, a teraz, teraz…
  … teraz czuła więcej, bardziej, mocniej niż wtedy, gdy zdała sobie sprawę, że jest po uszy zakochana w tym Alastorze Moodym, tym samym, który świata nie widział poza pracą. Więcej niż wtedy, gdy po raz pierwszy oddała mu wianek na Beltane – bo przecież już wcześniej to robiła, a nie tylko ostatnim razem.
  Tyle że teraz było inaczej i nie rozumiała tego ni w ząb. Jakżeby mogła? Euforia – w porządku, znała to uczucie. Ale teraz nie dość, że razem z nią przyszło swego rodzaju zafiksowanie, to jeszcze, jeszcze… nie mogła pozbyć się wrażenia, że ją zdradza.
  A przecież nie byli razem, już nie, od lat, bo postawiła wyraźną granicę. Dlaczego więc…? I dlaczego więc w ogóle czuła się rozdrażniona na samą myśl, że oto Moody mógłby teraz związać się z kimś innym? Halo, kobieto, to była twoja decyzja, nie możesz przecież oczekiwać, że będzie czekał do końca życia, aż łaskawie się namyślisz i zmienisz zdanie!
  - Co ci chodzi po głowie? – spytała w końcu, dość łagodnym tonem, ustępując tym razem pola i pozwalając mówić jemu. Nie musiała wyrzucać z siebie wszystkiego od razu, prawda? Zwłaszcza że istniało całkiem spore ryzyko, iż najzwyczajniej w świecie się wygłupi; lina, po której teraz stąpali nie zdawała się być szczególnie wytrzymałą.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#2
20.09.2023, 23:47  ✶  
Moody, jak zawsze zresztą, palił papierosy. Ostatnio ciągle sobie mówił, że przestanie palić, bo zdecydowanie za mocno uszczuplało to jego i tak znikomy, miesięczny budżet, ale od Beltane palił jeszcze więcej. To było jak obżarstwo - palił te papierosy tak, jak ludzie się obżerali jedzeniem. Jeden za drugim, tak szybko jak tylko mógł, bez doszukiwania się w tym jakiejkolwiek przyjemności - nieważne ile miał ich za sobą, satysfakcja nie przychodziła nigdy - przychodziło tylko coraz więcej głodu, który próbował przyćmić wszechogarniający go stres.

Od Beltane na jego głowie pojawiło się kilka siwych włosów. Posmętniał też, stracił sporo swojej iskry. Wciąż próbował uśmiechać się i żartować, ale coś było z nim nie tak. A z jego perspektywy coś było nie tak ze wszystkim, co go otaczało.

Nerwowo pocierał szorstkie dłonie, co chwilę przekładając papierosa z jednej ręki do drugiej, zaciągając się nim w międzyczasie. Te dłonie trochę mu się trzęsły, ale o wiele mniej niż kilka dni temu, więc czas musiał trochę leczyć jego rany - nie był też tak samo spanikowany, jak wtedy w tej klinice, kiedy jego nastrój zmieniał się diametralnie z minuty na minutę - raz się śmiał, chwilę później krzyczał, płakał, jęczał... Teraz  po prostu milczał. Z tego milczenia wyrwało go dopiero jej pytanie.

- Jak ci to powiem, to na mnie znowu nawrzeszczysz - przyznał, cmokając ustami z dezaprobatą dla samego siebie.

Siedzieli na tej huśtawce ramię w ramię, ale Moody prawie w ogóle nie patrzał w jej kierunku. To pieruńskie uczucie było tak silne, że wolał w ogóle nie kusić losu, bo czuł w kościach, jak niewiele brakowało mu do tego, żeby pęknąć. Ile właściwie był w stanie powstrzymywać się przed powiedzeniem jej prawdy?

@Mavelle Bones


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#3
21.09.2023, 18:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.09.2023, 17:17 przez Morgana le Fay.)  
Obserwowała. Nie mogła - nie chciała? - się od tego powstrzymać, tak samo jak od ciągłego wprawiania w huśtawki w spokojny, jednostajny, monotonny wręcz ruch. Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp. Jakby nie istniało nic więcej, tylko oni, huśtawka, no i może ewentualnie ten fragment ogrodu, który mieli przed oczyma. Niewielka bańka, zdająca się być poza czasem, poza światem - choć tak naprawdę przecież czas nie raczył się zatrzymać, a i każdy lokator Warowni mógłby bez problemu na nich wpaść i przerwać im rozmowę.
  Bo przecież nie gruchanie zauroczonych w sobie wzajemnie gołąbków; tak, kłębiące się w nich uczucia przyciągały wzajemnie do siebie, ale jednocześnie byli bardzo dalecy od spijania sobie nektaru z dzióbków.
  Mimo wszystko, między nimi wciąż istniała wytyczona onegdaj granica - choć w tej chwili może to i lepiej...?
  Obserwowała.
  Widziała, jak Beltane odcisnęło na nim swoje piętno. Bo chociażby nie pamiętała, żeby wcześniej widziała te srebrzyste włosy, niczym pajęcze nici, nie pamiętała też, żeby nie potrafił odkleić się od papierosów. Tak, zajęcie miejsca w ogrodzie zdecydowanie było dobrym pomysłem i... nawet nie potrafiła teraz powiedzieć złego słowa na ten paskudny nawyk, który bywał kiedyś zarzewiem konfliktu. Bo w jakiś sposób rozumiała, tym bardziej że sama nie tak dawno dorwała paczkę; jakby spalanie papierosa mogło w czymkolwiek pomóc.
  Nie pomagało. Dawało chwilę na swobodny przepływ myśli, na zastanowienie się, ale na dłuższą chwilę: nie pomagało.
  - Spójrz na mnie - poprosiła cicho, łagodnie. Może błąd. Bo kusiło, żeby musnąć jego dłoń swoją, oprzeć głowę o ramię. Byli blisko siebie, tak blisko, a dotyk zawsze był ważną częścią życia Bones...  Teraz jednak starała się zdystansować, nie widząc potrzeby, by narażać innych na to cholerne zimno, jakim emanowała.
  A może po prostu coś w niej nie chciało widzieć, jak się wzdrygają i odsuwają?
  Spojrzenia się spotkały. To należące do Bones, ciemne, było zaskakująco ciepłe. Choć i też niewesołe, nasycone smutkiem. Nic dziwnego; Beltane również i na niej odcisnęło swe piętno, znacznie większe niż sam fakt, że stała się tak cholernie zimna.
  - Obiecuję, że nie będę krzyczeć - zapewniła miękko. Może kolejny błąd, może zaraz faktycznie Moody powie coś, co sprawi, że będzie chciała go udusić, wykrzyczeć wprost do ucha, co myśli o jego pomysłach czy cokolwiek mu w głowie siedziało. Ale: nie pragnęła krzyczeć.
  Nie, gdy byli w końcu tak blisko siebie, nie, gdy serce, głupie serce, się wyrywało, walcząc z rozsądkiem i zasadami narzuconymi przez umysł.
  Mogło się to zaraz zmienić, ale: obiecała.
  A nie miała w zwyczaju łamać danego słowa.
  - Więc? - zagaiła, próbując zachęcić do wyrzucenia z siebie tego, co się kłębiło po alkową czupryną.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#4
23.09.2023, 19:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.09.2023, 19:39 przez Alastor Moody.)  
Tak niewiele brakowało do tego, żeby dostał to czego chciał. Spoglądając w jej oczy, mimowolnie skrócił dystans dzielący ich twarze, w swojej wyobraźni włożył jej nawet swoją zimną dłoń pod koszulkę, chociaż wątpił, żeby jej temperatura miała jakieś znaczenie w  stanie, w jakim Bones się znajdowała. To byłoby naprawdę proste, gdyby wszystko wyglądało tak jak na filmach - gdyby wystarczyło wbiec razem pod drzewo, żeby schronić się przed deszczem, gdyby wystarczyło pocałować się na takiej huśtawce i zapomnieć o wszystkim, co ich podzieliło.

Oczywiście, że nie powiedziała nic pierwsza.

Moody nie był głupi, dosyć szybko zorientował się, że to uczucie było obustronne. Szczerze mówiąc... musiałby być ślepy, żeby tego nie zauważyć, bo po tym jak go zostawiła dla innego faceta, po tym jak na siebie wylali wiadra pomyj, po tym jak sobie oboje obiecali, że to koniec... teraz nagle, po ostatecznej z ostatecznych kłótni „kończących wszystko”, nagle znowu spoglądała na niego w taki sposób, jakby naprawdę chciała być przez niego przytuloną, jakby potrzebowała wylać kilka łez w tej bliskości, w której się kiedyś czuła bezpieczna. Jego myśli również wróciły na dawny tor, mniej delikatny, bo się chyliły ku temu jak bardzo chciałby ją przygnieść do materaca swojego łóżka, ale równie oddany, bo w tym wyobrażeniu to mogła być tylko ona, chociaż się od kilku miesięcy zawzięcie obiecywał innej i wcale nie była to Mavelle Bones.

Oczywiście, że nie powiedziała nic pierwsza, bo takie rzeczy najłatwiej zwalało się na niego. On sam nie chciał nic mówić, wolałby to wszystko zagrzebać gdzieś głęboko, ale miał za sobą kolejną noc, której przespał tylko połowę, bo ciągle o tym wszystkim myślał. Tego nie dało się zdusić żadną ilością alkoholu, żadnymi próbami skupienia się na czymś innym. Przeniesienie na niego obowiązku przerwania tej niezręcznej ciszy było więc dobrym pomysłem, bo nie miał innego wyboru i tym razem nie mógł na to narzekać zbyt długo.

- To ja będę krzyczeć. Za to, że mi każesz o tym mówić, żeby się upewnić, że też to czuję.

I huśtanie się razem w jej domu uważał za najlepszy dowód tego, że miał rację. Westchnął w taki ociężały sposób, bo był trochę rozdarty. Jakaś jego część wciąż nosiła w sobie gorycz rozstania, więc mógłby jej wiele wygarnąć - tak bardzo lubiła go kontrolować, że się teraz nie wychylała na pierwszy ogień, tylko dla pewności własnego bezpieczeństwa liczyła na to, że obnaży się pierwszy. Ta druga część wciąż ją kochała. I nie chodziło tutaj tylko o ten głupi rytuał, od którego nie mógł oddychać w jej obecności. Po prostu niektórych uczuć się nie zapominało, nawet jeżeli obie strony ruszyły do przodu i mogłyby pisać książki o tym jak bardzo miały to wszystko za sobą.

- Nie mogę przestać o tobie myśleć - powiedział, przenosząc papierosa do lewej ręki, tą zaś kładąc na oparciu huśtawki. Tym sposobem był to niej skierowany bokiem, wciąż patrzał jej prosto w oczy i podniósł rękę prawą, żeby zacisnąć ją na materiale jej ubrania. Nie zamierzał puszczać. Skoro on miał na nią patrzeć, to i ona nie ucieknie wzrokiem. - Nie mogę przestać o tobie myśleć od Beltane i racjonalna - a może obłąkana - strona mówi mi, że to nie jest do końca normalne, powinienem pewnie zacząć zastanawiać się, czy to nie efekt jakiegoś zaklęcia, ale nie zrobiłem z tym nic od ośmiu dni, chociaż odkąd mieszkam w Dolinie, nie mogę zasnąć, bo jestem samotny, a ciebie nie ma obok.

@Mavelle Bones


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#5
23.09.2023, 22:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.09.2023, 10:15 przez Mavelle Bones.)  
Następnego skrzypnięcia nie było; huśtawka się zatrzymała, pozbawiona kolejnego odepchnięcia od ziemi.
  Miała nadzieję, że dobrze radziła sobie z ukrywaniem tego, co tak naprawdę czuła. Cały ten czas, odkąd tylko weszła do szpitalnego pomieszczenia, starała się ukryć to dziwne uczucie, jakie w niej rozgorzało. W zasadzie… nie takie do końca dziwne, biorąc pod uwagę, że cały czas ono tam było. Po prostu: zostało rozdmuchane do nienaturalnych wręcz rozmiarów.
  Naprawdę miała nadzieję.
  I ta umarła błyskawicznie, gdy tylko powiedział, co powiedział. Zdawała się też lekko poszarzeć – choć i tak już była jakoś dziwnie bledsza, odkąd uległa przemianie. Też to czuję. Czy aby na pewno? Nie odwróciła spojrzenia. Nie zaczęła krzyczeć. Była bardzo, bardzo cicha i nawet nie broniła się przed tym chwyceniem za materiał. Po prostu… przybrała praktycznie tę samą pozę co on; lustrzane niemal odbicie.
  Już nie obok siebie, a naprzeciw siebie.
  Mógł doskonale widzieć iskrę zrozumienia w ciemnych oczach. Ból. Bliżej nieokreślony smutek. Bo przecież…
  - Widzisz, Allie, wcale nie jestem pewna, czy naprawdę „też” – prawie szepnęła. Mówiła powoli, jakby wcale nie chciała, żeby te słowa padły – ale chyba musiały. Bo tak, poniekąd miał rację, wymusiła otworzenie się. Tak, chroniła siebie, a raczej próbowała. Próbowała, bo im dłużej tak obok siebie siedzieli, tym bardziej nie była pewna, czy na koniec rozmowy się rozejdą czy też… Odepchnęła obrazy, jakie podsuwała wyobraźnia - Bo widzisz, tam, w Mungu, kiedy wyszłam z pokoju, poczułam coś dziwnego. Wtedy myślałam, że może to po prostu tylko ja, że może to kwestia wieści, jakie przynosiłam, tego, co widziałam i dopiero co przeżyłam, ale… miałam czas, żeby pomyśleć – całkiem sporo czasu, nawet jeśli odjąć ogarnianie wszystkich spraw, czy to związanych z pogrzebem, czy to z pracą; noce niezmiennie potrafiły być porą na wszelkie myśli – Nie wiem, dlaczego, ale coś uparcie mi podpowiada, że coś musiało tam zajść. Że jest inna kobieta. Rozumiesz? Jeśli mam rację, jeśli spoglądasz ku innej, nie ma żadnego „też”, to po co miałabym cokolwiek mówić? Żeby dokładać ci ciężaru?
  Naprawdę nie życzyła mu źle. Cały ten czas mimo wszystko starała się być w porządku i traktować Moody’ego jak przyjaciela. Jak za czasów, kiedy jeszcze nie wyrastało mu futro. Jeśli nie byłoby „też” – wolała po prostu usunąć się w cień, zacisnąć zęby, poczekać cierpliwie. Kiedyś to musiało minąć – zawsze mijało – tylko że tym razem… tym razem trzymało już o parę dni za długo i nie była pewna, czy i kiedy się to skończy.
  Ale miała na głowie od cholery problemów, na tyle, że problemy sercowe zepchnęła gdzieś po prostu w kąt.
  A teraz byli tak blisko siebie. Wystarczyłoby jeszcze bardziej skrócić dystans, wsunąć dłoń we włosy. Poczuć pod opuszkami palców znajome rysy. Przylgnąć, schować głowę na piersi, zamknąć oczy – odciąć się od całego świata w uścisku zdającym się zapewniać bezpieczeństwo. Złapać za dłoń, pociągnąć – domek ogrodnika, choć wciąż z niezałatanym jeszcze dachem, nie znajdował się daleko i… kusił.
  - Ale tak. Też nie mogę przestać myśleć – przyznała po krótkiej chwili milczenia – Nie mogę i… nie wiem. Próbuję być rozsądna. Próbuję i boję się. Bo wiesz, Allie, naprawdę nie chciałabym, żeby wróciły te najgorsze chwile, nie chcę kłótni między nami. A jednocześnie to boli. Ta nieznośna pustka obok i... – odetchnęła głębiej, na twarzy odmalowała się bezradność – … próbuję to wszystko poukładać, dojść do ładu i nie rozumiem. I… – urwała, przełknęła ślinę – … nie jestem też pewna, czy „zrobienie coś” cokolwiek by tu zmieniło.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#6
25.09.2023, 21:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.09.2023, 21:13 przez Alastor Moody.)  
Gorycz, która się w nim nazbierała, toczyła znów walkę z ciepłym uczuciem, które od lat żywił w kierunku siedzącej naprzeciwko kobiety. Jakie to było wszystko idiotyczne i jakie skomplikowane - świat byłby nieco prostszy gdyby wystarczyło się kochać, żeby móc żyć razem i być szczęśliwym, ale on był od dziecka w tych kwestiach popsuty. Może gdyby wyniósł z domu trochę lepsze wzorcem niż wieczne poświęcanie się dla innych, nawet za cenę swojego życia prywatnego, to wszystko byłoby przynajmniej o gram lżejsze i być może, ale tylko być może, nie dusiło go tak jak teraz.

- Bo mam kogoś, ale jakie to ma znaczenie - dla każdego zdrowo myślącego człowieka to miało ogromne znaczenie - skoro kiedy tylko w zasięgu wzroku pojawiasz się ty, to przestaję o niej myśleć. Gdyby nie to, że nigdy bym się nie napił czegoś na sabacie, zacząłbym podejrzewać wszystkich o to, że dolali mi do szklanki amortencji.

Puścił ją wreszcie, bo już się napatrzył na te oczy zbitego psa i musiał zaciągnąć się papierosem, zanim będzie tę rozmowę kontynuował, a nie chciał jej przecież dmuchnąć dymem w twarz.

- A niech to - warknął wreszcie, cudem powstrzymując się przed splunięciem na ziemię. - Skoro się oboje boimy powrotu do tego co było - i teraz kiedy wymówił swoje obawy na głos, oboje powiedzieli to sobie tutaj cholernie wyraźnie - to dlaczego? Co to było? Jakieś zaklęcie, urok? Ile lat minęło, odkąd mnie dla niego zostawiłaś...? - W sposobie, w jaki to powiedział, w szorstkości tych słów, było zawarte to, że te emocje nadal w nim żyły, nawet jeżeli je w normalnych sytuacjach bardzo dobrze spychał na bok. Drżącą ręką zbliżył papierosa do ust raz jeszcze, a później wypuścił dym tak, żeby huśtawka w leciała w tym momencie w przeciwnym kierunku. Oczywiście nie dawało to zbyt wiele - gdyby nie mieli się tym dymem dusić, to musieliby przestać się huśtać, ale najwyraźniej oboje mieli swoje sposoby na radzenie sobie z narastającym, duszącym stresem. - To wróciło tak nagle, kochanie cię w najgorszy możliwy sposób. - A dopiero co udało im się z tego wszystkiego jakoś wyleczyć i zachowywać w stosunku do siebie normalnie. - I nie pieprz głupot o dokładaniu mi ciężaru. Nie mam już dwudziestu lat, nie wyśmieję cię za to co czujesz, a to zdecydowanie nie ja mam po Beltane najgorzej.

Obiecali sobie przecież, że będą trzymać się razem.

@Mavelle Bones


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#7
25.09.2023, 22:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2023, 23:32 przez Mavelle Bones.)  
Więc jednak. Ktoś był w życiu Alastora, akurat teraz, gdy tak boleśnie ją do niego ciągnęło. Przed tygodniem… przed tygodniem pewnie nawet by pogratulowała, tak po prostu – bo choć nadal miała ten cholerny sentyment, choć nadal coś tkwiło i pewnie by poczuła ukłucie, to jednak nie traciła głowy. I średnio sobie wyobrażała, że mogliby znowu być razem. A teraz… teraz… teraz to przypominało wbijanie noża prosto w serce i jeszcze obracanie nim, dla pewności, że już nigdy więcej nie zabije.  
  - Oczywiście że ma – szepnęła cicho – Bo niezależnie od tego, co się czuje, to zwykła przyzwoitość nakazuje nie wpieprzać się tam, gdzie miejsce jest tylko dla dwojga. Nie trojga.
  Bo mimo wszystko, Bones miała w życiu zasady. Czy zostawiła Moody’ego dla innego? Tak. Ale też i miała na tyle przyzwoitości, by utrzymać najpierw dystans, zamiast bawić się w granie na dwa fronty jednocześnie. Dopiero, gdy zakończyła jedno, mogła zacząć drugie; utrzymywanie dwóch relacji… Nie, mogła mieć swoje za uszami, mogła być zła na Alastora (a nawet wręcz wściekła), mogła czasem niemalże dosłownie łazić przez niego po ścianach, ale… mimo wszystko, nie wikłała się w skoki bok.
  I nie chciała być też „tą drugą”, dla nikogo, odskocznią od prawdziwego życia czy też powodem, dla którego rozsypałoby się cudze, już ułożone życie.
  - Rok, osiem miesięcy, dwanaście dni – odparła odruchowo. Pamiętała. Do jasnej cholery, nadal pamiętała – i najwyraźniej nie zostawiła w pełni tego za sobą, skoro… kto w ogóle był w stanie określić to co do dnia?! - Szlag – stwierdziła nagle i wyciągnęła wolną dłoń w stronę papierosa, którego trzymał Alastor.
  - Pozwolisz? – spytała krótko. Tak, ta sama Bones, która potrafiła wiercić dziurę w brzuchu o to, żeby w końcu przestał truć siebie (i jej nos) tymi pieprzonymi papierosami, najwyraźniej właśnie prosiła o możliwość zaciągnięcia się dymem. Cóż… jeszcze tydzień temu, ciut ponad tydzień z pewnością by nawet nie pomyślała o czymś takim, ale teraz? Po Beltane? Z cudzymi wspomnieniami we własnym umyśle, szalejącą burzą uczuć, żałobą?
  Każdy miał jakieś granice. A w papierosach było coś uspokajającego, w samej tej czynności, zaciągnięciu się, wypuszczeniu dymu. Nie pomagało na długo, prawie wcale, ale lepsze to niż urżnięcie się jak ostatnia świnia w poszukiwaniu zapomnienia – i niemożność stawienia się do walki, gdyby nadeszło wezwanie.
  Milczała, gdy odbierała szluga, milczała, gdy oddawała, po odwróceniu spojrzenia, przy wypuszczaniu dymu z płuc. Nie patrzyła teraz na Alastora, jej wzrok błądził gdzieś po zieleni ogrodu.
  - Sprawiłam ci dość bólu, żeby naprawdę nie chcieć dokładać go więcej – stwierdziła w końcu i uniosła do ust zapomniany już trochę kubek z kawą, wokół którego nadal zaciskała palce, tak bardzo niechcące się ogrzać… - Nie wiem, co to było, ale proszę, jesteśmy tu. Kazałeś mi wrócić – i wróciłam. Widziałam cię w płomieniach, a teraz, teraz… teraz to nawet boję się ciebie dotknąć, bo jestem tak cholernie zimna, że mogę siedzieć tuż przy ogniu, pod stertą koców, a to i tak nic nie da – wyrzuciła z siebie, chyba pozwalając sobie w końcu przestać dusić pewne rzeczy w sobie. Przynajmniej część. Bo to też bolało. Brenna, wspaniała i kochana Brenna wprawdzie ignorowała ten chłód, który wżarł się w jej ciało, ale Mav wciąż pozostawała go wręcz boleśnie świadoma i mimo wszystko była istotą, dla której kontakt fizyczny był ważny. A teraz… teraz nie mogła dać komukolwiek odrobiny ciepła; jedyne, co za nią stało, to śmierć, nie życie. Zimno, nie ciepło.
  - Nie wiem, co jest prawdą, co fałszem. Zaklęcie? Kto niby miałby je rzucić? Ale… – zacisnęła na krótką chwilę wargi, decydując się na ponowne spojrzenie na Moody’ego – Ostatnia uzdrowicielka, która mnie badała, coś wykryła, niestety nie umiała stwierdzić, co to dokładnie. I to miałoby znacznie więcej sensu niż to, że nagle nie umiemy bez siebie żyć, bo bajka musi mieć szczęśliwe zakończenie – ostatnie zdanie wypowiedziała nieco drwiącym tonem – tyle że Moody ją znał, mógł przejrzeć, że ta kpina w głosie to był jakiś mechanizm obronny. Bo bajki najróżniejszej maści były tylko bajkami, nawet jeśli zawierały w sobie ziarno prawdy.
  Tyle że prawdziwe życie nie było pełne szczęśliwych zakończeń, a oni… nie wierzyła, już od dawna nie wierzyła, że mogłaby mieć to szczęśliwe zakończenie właśnie u jego boku.
  Bo inaczej nie skierowałaby oczu gdzie indziej.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#8
28.09.2023, 22:52  ✶  
Spojrzał na nią z ukosa. Miał jej przypomnieć ich historię? No i poza tym... ta dziewczyna, o której myślała, była mężatką. Nie, świat widziany jego oczami nie wyglądał w ten sposób. I nie bał się o tym mówić.

Odkaszlnął, słysząc jak skrupulatnie wylicza dni, jakie upłynęły od momentu ich rozstania.

- Wszystko potencjalnie się kończy. Cała armia ludzi w maskach, zdolna do zamordowania kogoś ot tak, niszczy święte miejsce leśnych dziadów - druidów w sensie - a ja się mam przejmować tym, że związki się rozpadają, bo ktoś zakochuje się w kimś innym... Gdyby to było aż tak bardzo nieprzyzwoite, to od roku, ośmiu miesięcy i dwunastu dni widywałabyś mnie tylko na obowiązkowych spotkaniach w pracy.

Oddał jej tego papierosa, wyraźnie tym wszystkim skołowany. Jego wargi wykręciły się w nieco drwiącym uśmiechu, ale nie drwił wcale z niej, tylko z tej sytuacji, w jakiejś się najwyraźniej wbrew swej woli znaleźli.

- Mogę uwierzyć, że nas do siebie znowu ciągnie, chociaż pasujemy do siebie jak pięść do mordy, ale w to, że po tych burach o zżółknięte firanki, które mi zrobiłaś, nagle jarasz fajki - nigdy. To musi być magiczne. Ile razy powiedziałaś w tym miesiącu Brennie, żeby zachowała stałą czujność?

Na wzmiankę o bólu wywrócił oczami. Bo to go w niej irytowało najmocniej. Nie był dzieckiem. NIE BYŁ DZIECKIEM. Nie potrzebował poprawiania mu koszuli, nie potrzebował kogoś, kto będzie za nim biegał i o niego dbał, nie potrzebował tego wiecznego zamartwiania się, że czyjeś problemy będą dla niego ciężarem, kiedy chce mu się jednocześnie pomóc nieść wszystko, co zdaniem Mavelle mu wadziło, chociaż potrafił z tym żyć. To było nawet miłe i urocze kiedy od czasu do czasu robili to jego przyjaciele, ale kiedy ktoś próbował kontrolować jego życie, kiedy próbował go zmienić, nie potrafił wytrzymać. Bo nie widział wcale, że to wszystko było dla jego dobra. A może on po prostu chciał być taki popsuty, może mu to pasowało. To regularne ciepło, okazywana mu bezinteresownie czułość - to właśnie go zabijało, czuł się wtedy tak dziwnie i źle, nie potrafił i nie chciał tego przyjmować, bo nie potrafił i nie miał zamiaru się tego nauczyć. Tata go wychował na żołnierza, a nie na męża. Siostra go wychowała na kogoś, kto pomagał innym, a nie tę pomoc przyjmował bez cienia wstydu. A mama nie wychowała go wcale. Mama nauczyła go tylko, że nawet szczęśliwe momenty miały swój koniec i taka była kolej rzeczy.

Takim ludziom jak on pomagało się podstępem, albo się do nich nie przywiązywało.

- Przestań, po prostu przestań gadać o tym, że mi czegoś dokładasz tym, że istniejesz i masz jakieś potrzeby - powiedział jej, chociaż nie potrafił powiedzieć tego sobie. Jego słowa smakowały hipokryzją, ale były zabójczo szczere. - Nie jesteśmy już razem, ale to nie znaczy, że przestałaś być dla mnie kimś ważnym. - To do końca szczere nie było, bo w istocie po rozstaniu był na nią strasznie cięty, ale zdążył już ochłonąć. - Co mnie to w ogóle obchodzi, że jesteś zimna, poza tym, że chciałbym ci pomóc? Zmarznę? To na siebie rzucę zaklęcie. Przeniosłem cię przez pół Kniei i jakoś żyję.

Westchnął głośno, pocierając twarz spoconą dłonią.

- Gdybyśmy byli w bajce, bylibyśmy innymi ludźmi.

@Mavelle Bones


fear is the mind-killer.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#9
30.09.2023, 17:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.10.2023, 21:23 przez Mavelle Bones.)  
Zacisnęła szczęki. Czy wyczuła przytyk? Zapewne tak. Czy zgadzała się z tym, co mówił? O, to już jednak nieco inna sprawa…
  - Nie do końca to miałam na myśli – odparła w końcu. Bo jedno, to celowe działanie, żeby wbić kołek pomiędzy dwie osoby, żeby je rozdzielić i niejako jedną z nich sobie przywłaszczyć, a drugie – pozostawanie na czysto przyjacielskiej stopie. Tylko, czy teraz to było możliwe, skoro tak cholernie ciągnęło do niego, aż chwilami niemalże zapominało się oddychać? Kiedy coś w środku wołało, żeby dotknąć – jak kiedyś, w tych wszystkich momentach, kiedy naprawdę stanowili dla siebie cały świat? - Sugerujesz coś czy mi się wydaje? – mruknęła jeszcze, niepewna, czy dobrze czyta między wierszami. Może sobie za dużo dopowiadała, może tam nie było nic więcej, poza stwierdzeniem prostego faktu, że… w sumie coś się kończy, coś się zaczyna? Jedno z odwiecznych praw tego świata.
  - Zero – zdawała się nagle zeźlić. Stała czujność, ulubione powiedzenie Moody’ego – i co wszystkim z tego przyszło? Wiedzieli, że coś się stanie, wiedzieli, że należy spodziewać się ataku, a jednak… jednak. Mieli pod nosem te pierdolone kamienie wokół ognisk i nikt się nie zorientował, aż było za późno. I nie udało się niczemu zapobiec.
  I nagle była tu: zimna, z burdelem w głowie, z myślami i wspomnieniami nienależącymi do niej, z klątwą utrudniającą życie (i jeszcze się obawiała, że to cholerstwo ugryzie ją w zadek – dokładnie w tym momencie, w którym wolałaby, żeby to się nie stało), ze wspomnieniami z Beltane i gryzącym wciąż poczuciem winy.
  Niby nie jej wina, że przegrali. Niby dali z siebie wszystko, ba, zapewne zapobiegli czemuś znacznie gorszemu, biorąc pod uwagę tę dziwną… bramę? Jaką nadal pamiętała. Ale to wciąż gryzło, wżerało się coraz głębiej i tak po prostu: potrzebowała zapomnieć.
  - A w tym akurat magii bym się nie doszukiwała, a już na pewno nie z powodu tego, co teraz do ciebie czuję – mruknęła. Boooo… nie powiedziała tego na głos, ale istniała alternatywa, której wolała uniknąć. W sumie „stała czujność” była tu bardzo dobrym wyjaśnieniem takiego, a nie innego postępowania. Już pomijając inne aspekty, takie jak dość krótkotrwałe działanie i potężny ból głowy następnego dnia. Z dwojga złego: po prostu była to lepsza opcja.
  Gdyby mogła – w tej chwili zapewne właśnie położyłaby po sobie uszy. Brakowało jeszcze tylko wyszczerzenia kłów – bo ewidentnie wchodzili właśnie na tę samą ścieżkę, co kiedyś. Mówiła jedno, po czym rzucał jej w twarz swoje. A Mav zwykle nie pozostawała dłużna…
  … tym razem jednak się nie odgryzła.
  Próbuję cię przeprosić, zamarło niewypowiedziane na wargach. Potarła dłonią oczy, dochodząc do wniosku, ze jest tym wszystkim cholernie zmęczona. Znowu wchodzili w przeciąganie liny, czego naprawdę nie chciała. Raz, że dość się już w swoim życiu nakłócili, dwa, że to, co czuła… miała wrażenie, że kolejna taka ich kłótnia zaboli o wiele bardziej niż wszystkie te wcześniejsze razem wzięte.
  - Po prostu… – zaczęła, urwała, zamilkła. Potrząsnęła głową. Pochyliła się, żeby postawić kubek na ziemi, tak, by przypadkiem go nie przewrócić – … nieważne – skwitowała ostatecznie. Choć może i ważne. Bo z jakiegoś powodu miała w głowie te wszystkie myśli, które przed Beltane nie miał prawa w niej przebywać, a i sama potrząsnęłaby kimś, kto by się do takich przyznał, tłumacząc, że to wcale a wcale nie jest właśnie tak. I nigdy nie będzie.
  To był błąd, że nie jesteśmy już razem - kolejne niewypowiedziane słowa, które próbowały się dostać na świat. Nie, nie mogła tak myśleć, tamten palant był tylko wisienką na torcie, ostatnią kroplą, przeważającą szalę. Prędzej czy później i tak musieli się rozejść, bo te kłótnie wcale nie stawały się coraz rzadsze i krótsze, wręcz przeciwnie i zdecydowanie nie prowadziły one do niczego dobrego. Zdecydowanie lepiej to było uciąć wtedy niż skończyć w niekończącej się spirali nienawiści. Musiałbyś odebrać mi pamięć, żeby to wszystko przestało męczyć. Ale nie, na to też nie mogła pozwolić (bo wtedy ile pozostałoby z prawdziwej Mavelle?), choć bywały chwile, że naprawdę pragnęła zapomnieć.
  Zostań, kusiło powiedzieć, sprawdźmy, do czego nas to poprowadzi. Ale nie zgubiła jeszcze rozsądku (jeszcze, bo mimo wszystko odczuwała, że kroczy zdradliwą ścieżką prowadzącą właśnie do jego utraty), a najlepszym dowodem na to, że jednak nie powinni iść w tym kierunku była obecna rozmowa - bo już się ścierali. Jesteś jedyny, który się liczysz, tak też nie mogła myśleć, choćby z tego względu, że przyznał, iż ma inną - nieszczególnie planowała zniżać się do tego poziomu, by walczyć o Alastora niczym psy o kość. Zwłaszcza że dobrze wiedziała, że z ich charakterami najpewniej dojdzie do powtórki z "rozrywki". Cokolwiek ich znowu połączyło... tak, bazowało na prawdzie, bo przecież przeszłość całkiem nie odeszła. Cokolwiek ich połączyło - kierowało myśli na te tory, których do tej pory z powodzeniem unikała.
  Wstała, wyraźny znak, że ją teraz najzwyczajniej w świecie nosiło. Ale nie poszła w cholerę, zostawiając Moody’ego na huśtawce bez słowa – choć może i kiedyś by to zrobiła, właśnie w momencie, eufemistycznie mówiąc, bardzo żywiołowego wymieniania się argumentami. Ale nie teraz. Teraz to był tylko krok – i stała tuż przed nim.
  - Tak, bylibyśmy innymi ludźmi – stwierdziła – Ktoś mi kiedyś powiedział, że wilki wiążą się na całe życie. Ironiczne, nie? – dodała z westchnięciem. Cóż, wilkołak, to rzecz oczywista. I choć nie mogła mieć wtedy stuprocentowej pewności, to jednak uważała, że zwierzęca forma, do której w sekrecie dążyła, będzie miała wiele wspólnego z futrem, swoiste odwzorowanie tatuażu na jej skórze.
  - W tej chwili nawet nie jestem pewna, czy ktokolwiek może mi w jakikolwiek sposób pomóc - zabrzmiała dziwnie miękko, wyciągając dłoń w stronę twarzy Alastora. Nie, dwie dłonie. Jeśli nie uciekł w jakikolwiek sposób – mógł poczuć chłodny dotyk na skórze.
  - Myślisz... Allie, myślisz, że moglibyśmy mieć jeszcze jakąś szansę? - spytała nagle, tknięta impulsem. Cicho. Bardzo cicho, jakby bała się odpowiedzi. Że choć ciągnęło ich teraz do siebie przeokrutnie, to przez wzgląd na przeszłość - koniec, nie, nigdy więcej. Zwłaszcza że jest ktoś inny.
  Choć przecież tak byłoby lepiej.
  Ale magia Beltane mimo wszystko robiła swoje, kazała spojrzeć na pewne... możliwości.
  Rozsądek przepadł.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#10
05.11.2023, 15:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.11.2023, 15:49 przez Alastor Moody.)  
- To co miałaś na myśli?

Mógłby odpowiedzieć coś w stylu „coś ty...”, ale się przecież zorientował już chwilę wcześniej, że ona wciąż miała problemy z wyłapywaniem jego docinek i żartów, więc po prostu poruszył głową w twierdzącym geście. Szorstkość nie znaczyła przecież, że będzie robił jej na złość. Był do tego zdolny, ale nie chciał krzywdzić ludzi, na których mu najzwyczajniej w świecie zależało. Szkoda tylko, że kiedy emocje narastały w nim jak teraz, to się tak napinał i zmieniał ton.

- Ehh, czemuś ty, kurwa mać, trzymasz te wszystkie rzeczy w sobie? Nawet mój ojciec nie jest tak uparty. - A starszy Moody należał do grona najgorszych ojców po tej stronie barykady i niby naiwne było zrzucać całokształt podłości charakteru jego syna na doświadczenia z nim, ale ciężko było nie zauważyć tego powiązania, kiedy się już w świat Moodych wsiąknęło. Tylko czy naprawdę mógł ją za to wszystko oceniać? Ich relacja nie należała do najłatwiejszych, a ona się znowu zachowywała jakby ją miał stąd zaraz zmieść wiatr, pewnie znowu do niej wracało to, jak się wieczorami na siebie darli bez choćby iskry rozumu tańczącej pomiędzy dwójką oddalających się od siebie ludzi. Nie miał prawa tego od niej oczekiwać. Że będzie potrafiła mówić o wszystkim z taką lekkością jak on. On nie bał się niczego, a ona się bała...

Dotarło to do niego wreszcie - jego. Nie tylko tamtych złych czasów, tylko krótko i po ludzku jego.

Może wilczyce je tresują, przemknęło mu przez myśl. Nie chciał się szczególnie zagłębiać w tę metaforę, bo tym wilkiem to on nie był z własnej woli, więc jak by się go miały trzymać jakieś prawa natury.

- Nie jesteś pewna, czyli nawet w twojej głowie pojawiła się nadzieja, że ktoś może. Pewnie znowu zabrzmię jak gnojek, ale martwiłbym się bardziej, gdybyś przez to zimno próbowała zżerać ludzi.

Nie powinien tego mówić, ale wymsknęło mu się to o wiele szybciej, niż zdołał ugryźć się w język. Śledził jej wędrówkę zmęczonym spojrzeniem, a później złapał ją za tę rękę, co mu przyłożyła do twarzy i przyciągnął do siebie, pozycjonując ją pomiędzy swoimi nogami. Dziesięć rozbitych talerzy temu, może jeszcze z pięć filiżanek, to pewnie byłaby całkiem romantyczna scena, ale teraz malujący się tu obraz przedstawiał ludzi głęboko skrzywdzonych przez samych siebie, może nawet bardziej niż te szafki, których drzwiczkami zwykł trzaskać, dając ujście narastającej w nim irytacji. Nie był miły, nie potrafił tego w sobie zdusić, ale też nigdy by jej z frustracji nie uderzył, więc musiał wyładować się na czymkolwiek innym.

Faktycznie nie ociepliła się ani trochę. Jej dotyk był przez to obcy, ale i tak czuł, że za tym chłodem kryła się dziewczyna, z którą kilka lat temu planował całe życie.

- Postrzegasz nasz związek w kategoriach szansy? - Splótł palce ich dłoni, ale to, co mówił, wcale nie zachęcało do pozostania przy nim tak blisko. - Właśnie ci powiedziałem, że w dupie mam swoją dziewczynę kiedy tylko widzę na horyzoncie te twoje czarne pukle, chociaż przez ostatnie miesiące biegałem za nią jak skończony wariat. Zawsze ubierasz to w takie słowa, jakby to było cholernie skomplikowane, a ty musisz tego po prostu chcieć. - A ona go nie chciała! I był teraz tego pewien bardziej niż tego, że jutro wzejdzie słońce, bo astronomiczne sprawy Doliny zdawały się być mniej zbadane przez Moody'ego niż jej głowa. Nie chciała go, bo się go bała, bała się tego odrzucenia, ona nie lubiła niepewności wiszącej pomiędzy dwójką ludzi. - ⁣Tylko, że sama przed chwilą mówiłaś, że nie chcesz. A ja nie kłamałem, nie zmieniłem się ani trochę i nie zamierzam zmieniać się tylko dlatego, bo masz mnie za gnoja kiedy nie wracam do domu na jakieś głupie święta, strasznie mnie to... - wkurwia.

Nakręcił się szybko, aż za szybko nawet jak na niego, ale w tym stanie reagował jeszcze gorzej, niż by zareagował w normalnych okolicznościach. Bo to wszystko się w nim budziło na nowo i kłóciło ze wszystkim, co do tej pory przeżył. Bertie by się pewnie na niego teraz spojrzał krzywo, że po tych wszystkich wyzwiskach, jakie rzucił w jej kierunku po tym jak go zostawiła... teraz trzymał ją za rękę i zmuszał do wysłuchiwania powrotu do przeszłości. Krzywo nie z pogardy, a ze zmartwienia. Bo on by w tym dostrzegł prawdę - olbrzymi, duszący człowieka smutek.

- Przepraszam.

Puścił ją, żeby zniknąć za palcami własnych dłoni, złożonych na zaczerwienionej twarzy, która potarł nerwowo, po czym odchylił się do tyłu na huśtawce.

- Ale to w sumie prawda, mam to wszystko gdzieś. Sugeruję ci napisać jakiś list z zażaleniem do tej całej Pani Księżyca, bo chyba powinna cię bardziej lubić jeżeli się utożsamiasz z wilkiem.

@Mavelle Bones


fear is the mind-killer.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (5383), Alastor Moody (3764)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa