11.10.2023, 09:29 ✶
Warownia była chroniona dość potężnymi czarami, ale Alastor i Ashling byli zaproszonymi gośćmi. Mogli bez przeszkód dotrzeć do drzwi, a ledwo chwilę po tym, jak zapukali, te rozwarły się i na progu stanęła Brenna. Ubrana "po domowemu", na nosie wciąż miała trochę mąki, w ręku trzymała dopiero co zdjęty fartuch, i czuć było od niej trochę spalenizną, a gdzieś za jej plecami dało dostrzec się skrzata z bardzo nieszczęśliwą miną. Przy nogach Brenny za to pałętały się dwa psy, jeden - Gałgan - przypominający trochę labradora, drugi będący zapewne mieszańcem teriera i jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego zwierzaka. Gałgan zresztą natychmiast ruszył ku nim z merdaniem ogona, chociaż drugi psiak wykazał nieco większe umiarkowanie i obserwował ich, zachowując pewien dystans.
- Cześć Alek, cześć Ash - przywitała się, oboje uścisnęła i gestem dłoni, w której trzymała fartuch, zaprosiła do środka. - Nie zwracajcie uwagi na oskarżycielskie spojrzenia Malwy, nie może przeżyć, że przypaliłam ciasteczka, przepraszam, Malwa, ale nic się nie martwcie, bo mamy też ciasto czekoladowe, a one jest absolutnie nie przypalone, słowo honor. Obiad też jest nieprzypalony, solennie obiecuję - wyrzuciła z siebie, rzecz jasna jak zwykle wypowiadając trochę za wiele słów na minutę.
- Uwierzycie, że jak trzy godziny temu kończyłam dyżur, powiedziałam w Biurze, żeby mnie dziś już nie ściągali, choćby się waliło, paliło, wiało i zatapiało miasto, więc faktycznie mnie nie ściągnęli, ale ktoś przed chwilą fiuknął do Erika? Mam taką teorię, że wszyscy tak przywykli do widoku mojej rodziny w Biurze, że uważają, że jeśli nie będzie tam ani jednego Longbottoma, to budynek Ministerstwa się zawali. Tata za to pewnie zaraz do nas zajrzy, a jeśli będziemy mieli wielkie szczęście, nie weźmie ze sobą mamy - paplała Brenna, prowadząc ich ku kuchni. Zdecydowała się podać obiad tam, bo zwykle w kuchni właśnie jadali, jeżeli nie zbierało się ich przy stole bardzo wielu, a teraz przecież nie organizowała wielkiej fety. Na długim stole stały już najbardziej kolorowe talerze i filiżanki, jakie Brenna znalazła w szafkach, na wszelki wypadek pięć kompletów, bo nigdy nie była pewna, kto postanowi wpaść, waza z zupą, podgrzany zaklęciem półmisek z mięsem z sosem i drugi z ziemniakami, a we flakonie królował narwały rano bez.
- Jak się wam podoba w Dolinie? Pomijając te wszystkie straszne rzeczy w lesie. I ehem, bo trafiliście tutaj w chyba najgorszym momencie tego miejsca, dopadły was tutaj ostatnio jakieś wyjątkowe dziwności? - spytała, wprowadzając ich do kuchni. Rzuciła fartuch na haczyk wbity w pobliżu drzwi i spojrzała ku nim, bo chociaż gadała bardzo dużo, to jednak raczej nie odpowiadała sama sobie.
- Cześć Alek, cześć Ash - przywitała się, oboje uścisnęła i gestem dłoni, w której trzymała fartuch, zaprosiła do środka. - Nie zwracajcie uwagi na oskarżycielskie spojrzenia Malwy, nie może przeżyć, że przypaliłam ciasteczka, przepraszam, Malwa, ale nic się nie martwcie, bo mamy też ciasto czekoladowe, a one jest absolutnie nie przypalone, słowo honor. Obiad też jest nieprzypalony, solennie obiecuję - wyrzuciła z siebie, rzecz jasna jak zwykle wypowiadając trochę za wiele słów na minutę.
- Uwierzycie, że jak trzy godziny temu kończyłam dyżur, powiedziałam w Biurze, żeby mnie dziś już nie ściągali, choćby się waliło, paliło, wiało i zatapiało miasto, więc faktycznie mnie nie ściągnęli, ale ktoś przed chwilą fiuknął do Erika? Mam taką teorię, że wszyscy tak przywykli do widoku mojej rodziny w Biurze, że uważają, że jeśli nie będzie tam ani jednego Longbottoma, to budynek Ministerstwa się zawali. Tata za to pewnie zaraz do nas zajrzy, a jeśli będziemy mieli wielkie szczęście, nie weźmie ze sobą mamy - paplała Brenna, prowadząc ich ku kuchni. Zdecydowała się podać obiad tam, bo zwykle w kuchni właśnie jadali, jeżeli nie zbierało się ich przy stole bardzo wielu, a teraz przecież nie organizowała wielkiej fety. Na długim stole stały już najbardziej kolorowe talerze i filiżanki, jakie Brenna znalazła w szafkach, na wszelki wypadek pięć kompletów, bo nigdy nie była pewna, kto postanowi wpaść, waza z zupą, podgrzany zaklęciem półmisek z mięsem z sosem i drugi z ziemniakami, a we flakonie królował narwały rano bez.
- Jak się wam podoba w Dolinie? Pomijając te wszystkie straszne rzeczy w lesie. I ehem, bo trafiliście tutaj w chyba najgorszym momencie tego miejsca, dopadły was tutaj ostatnio jakieś wyjątkowe dziwności? - spytała, wprowadzając ich do kuchni. Rzuciła fartuch na haczyk wbity w pobliżu drzwi i spojrzała ku nim, bo chociaż gadała bardzo dużo, to jednak raczej nie odpowiadała sama sobie.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.